Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Od zawsze intrygowało mnie to, jak musiały wyglądać szaty, które w rzeźbach Wita Stwosza czy Madonny z Krużlowej tworzą załamania i formują się w przepiękne fałdy, a nie zwisają bezmyślnie w dół.
Kiedy byliśmy jeszcze w nowicjacie, przychodził do nas z wykładami o liturgii ojciec Ludwik Zmaczyński, kiedyś sędzia grodzki, a później dominikanin, w zakonie zaś niezmordowany miłośnik liturgii. Ojciec Ludwik gdzie mógł lansował klasyczny krój ornatów, z których spływało piękno i harmonia. Było to krótko po soborze i do liturgii weszły tzw. ornaty posoborowe. Niektórzy ojcowie trochę się podśmiechiwali, ale ojciec Ludwik niewytrącony z równowagi trwał przy swoim entuzjazmie. Mijały lata, dla mnie nastał czas święceń i lata pracy duszpasterskiej. W różnych ornatach przyszło mi sprawować liturgię i odprawiać msze święte. Czyniłem to bez najmniejszej świadomości w zakresie liturgicznego stroju. Co jakiś czas przypominałem sobie żarliwość liturgiczną ojca Ludwika i doznawałem zawstydzenia, że do tej pory nie zająłem się tą sprawą.
Ostatnio znalazłem w bibliotece źródła i fundament pasji ojca Ludwika. Otóż we francuskich periodykach z lat 40., 50. i 60. XX wieku, takich jak „L’art sacré”, „L’artisan et les arts liturgiques” czy też „L’ouvroir liturgique” znalazłem popodkreślane artykuły i wykresy na temat autentycznego kroju klasycznego ornatu. To nie jakieś fanaberie nudzących się zakonników, ale pięknie i bogato ilustrowane poważne studia i poszukiwania historyczne. Przypomniały mi się pasjonujące uwagi ojca Ludwika na temat autentycznego ornatu klasycznego i dlatego jemu te myśli pragnę poświęcić.
Otóż autentyczna szata okrywająca ciało celebransa nie mogła być nigdy płachtą ozdobnego materiału z dziurą na głowę, taką jak powielane obecnie w wielu egzemplarzach i nazywane ornatem gotyckim lub jak jeszcze niektórzy mówią soborowym. Poszukując szaty przedstawianej na starodawnych rysunkach, twórcy większości ornatów wrócili do szaty spowijającej całe ciało celebransa, ale wrócili powierzchownie i literalnie, nie dostrzegając ducha szaty ani jej tajemnicy. Nadal jest to forma koła albo jaja z dziurą na głowę, a fałdy opadające biegną pionowo w dół. Szata nie leży, ale wisi na celebransie i jest oddzielną, nieprzystającą ani nieprzylegającą obcą formą w stosunku do niego. Cokolwiek by on robił i jakkolwiek machałby rękami, szata wisi i oddala się od człowieka.
Tymczasem, kiedy patrzy się na starodawne rzeźby czy obrazy, widzi się szatę okrywającą celebransa i współbrzmiącą z nim. Człowiek spowity taką szatą jest z nią w dialogu, a fałdy podkreślają klasyczne piękno zarówno osoby, jak i tego, czemu ta osoba się oddaje. Oczywiście, że taki ornat nie może być uszyty z byle jakiego materiału, i że wymaga on większego zaangażowania, niejako domaga się wewnętrznego dialogu osoby z szatą, ale za to szata go nie ośmiesza, bo każdy najdrobniejszy gest ma swój wyraz i rysunek w układaniu się fałd, które czynią jego sylwetkę wielowymiarową, dynamiczną, piękną.
Zacznijmy jednak od początku. Problem techniczny polega na okryciu trójwymiarowego ciała człowieka tkaniną, która ma tylko dwa wymiary – to znaczy objętość przez powierzchnię. Tak jest na przykład ze zrobieniem torebki papierowej: są tylko dwa sposoby: albo składa się papier i skleja boki albo zwija się go w rożek. Te dwie typowe formy dają nam albo strój opadający, udrapowany pionowo chiton grecki, tunikę rzymską, z której powstawała dalmatyka, albo strój owijający o draperii kolistej, himation grecki, togę rzymską, z której powstał ornat. Forma stożkowa szaty jest sama w sobie definicją ornatu i widzimy, że powrócić do jego pierwotnej formy znaczy po prostu powrócić do jego pierwotnego sensu. Ornat typu okalającego niesie w sobie więcej godności niż ornat typu opadającego. Można się zresztą przekonać, co do uzasadnienia tego powrotu, przyglądając się ewolucji stroju liturgicznego. Z czasem obcinano boki, aż doszło się do ozdobnej deski z tyłu i skrzypiec pozwalających na manewrowanie rękami z przodu. Sztywną ozdobną deskę trzeba było przytrzymywać podczas klękania celebransa, aby jej nie złamać lub nie skaleczyć celebransa w potylicę, gdyby klęknąwszy zbyt ostro, zapomniał się, a ornat był zbyt sztywny.
Ogłaszając akcję powrotu do autentycznej formy klasycznej, czystej i pięknej, już słyszę za plecami żarty z tego, że jest niewygodne, że trzeba podtrzymywać boki ornatu, który się fałduje, a materia obciąga. Na takie argumenty zdobywają się ludzie, którzy i idą za utylitarnym duchem czasów i uważają, że wszystko musi być lekkie, łatwe i przyjemne. Otóż nie musi. Zachęcam twórców i decydentów, wielebnych księży, mających wpływ na tworzenie ornatów, aby zechcieli pochylić się nad tą propozycją i poszyli ornaty w formie stożka, wychodząc z półkola materiału, którego boki złożone do środka dają właśnie kształt stożka z poziomym bądź pionowym wycięciem na głowę. Takie ornaty domagają się noszenia humerału na sposób zakonny, klasyczny, na głowę, aby po spuszczeniu go tworzył formę kaptura, bądź kołnierza.
Ornat klasyczny wymaga założenia go w odpowiedni sposób tak, aby fałdy rozkładały się równo z przodu i z tyłu. W przeciwnym wypadku cała rozpiętość koncentruje się na ramionach albo ucieka do tyłu. Jeżeli ornat jest nałożony prostopadle, szerokość w ramionach jest wystarczająca, w zależności od tego czy wierzchołek znajduje się bardziej czy mniej na karku. Nosząc popularne ornaty księża są przyzwyczajeni do takiej swobody ruchów jak w albie. Otóż krój klasyczny zmniejsza rzeczywiście tę swobodę. Nakazuje styl uroczysty, tak że rodzaj gestów pozostaje dokładnie w duchu liturgii.
Moim celem nie jest wywołanie rewolucji i spalenie wszystkich tak zwanych ornatów gotyckich czy soborowych jako nieautentycznych i zastąpienie ich ornatami klasycznymi, ale obudzenie prawdziwego ducha liturgii. Jeśli znajdą się osoby, które temu zagadnieniu są w stanie poświęcić swój czas i siły, bo uważają, że warto, będę się cieszył ogromnie, że ziarno zasiane przed laty wydaje plon obfity. Chętnie służę rysunkami i materiałami, bo nie jest mi obojętne piękno liturgii.
Oczywiście, że tego rodzaju ornat nie potrzebuje żadnych ozdóbek czy dekoracji, ponieważ najpoważniejszą ozdobą jest sam krój, powinien też być on uszyty z doskonałego materiału. Dobrej wełny lub jedwabiu. Wtedy może być jednokolorowy, ponieważ fałda wyrażająca osobowość celebransa pozostaje z nim w dialogu i poprzez cienie i załamania tworzy rzeźbiarskie formy eksponujące słowo i gest, wskazując na istotę rzeczy, cel liturgii, jakim jest uwielbienie Boga. Cały walor ornatu klasycznego bierze się z jego kroju, ukazującego wyraźnie formę typu spowijającego. Jedyną ozdobą może być klasyczna lamówka.
Nie twierdzę, że już jutro kapłani porzucą stare ornaty krojone z koła, a rzucą się na te klasyczne. Ale przecież ktoś może się tym zainteresować, podaję więc schemat ornatu kroju klasycznego. Punktem wyjścia jest dokładnie półkole, a nie koło. Boki tego półkola wyznaczają część środkową, która zostaje zszyta i utworzy otwór na głowę. Półkole zostaje zwinięte do środka i zszyte na linii średnicy, aż do otworu na głowę. Zszycie może być przykryte lamówką. Jest to model pierwszych, najstarszych ornatów. Pierwsze udoskonalenie to powiększenie wycięcia na szyję przez wycięcie wierzchołka stożka. Im mniejsze wycięcie tym ornat piękniejszy. Wycięcie przybiera nieraz formę trapezu. Drugie udoskonalenie to długość boków zostaje zmniejszona o 1/7 promienia, aby nieco miej go było z przodu.
Wszystkim mającym na względzie piękno i splendor służby Bożej, dbającym o piękno poruszania się celebransa gorąco polecam ornat klasyczny, jako autentyczną szatę wzmagającą dostojeństwo, powagę ruchów i osobowość zharmonizowaną z wypowiadanym słowem.
Oceń