List do Galatów
Opowiadał mi frater Adalbertus:
„Pewnego dnia byłem na dworze władcy kraju, który nadal kultywuje dawne feudalne tradycje. Władca wprawdzie nie miał złotej karety, ale posiadał złotego rolls-royce’a oraz dwa samoloty. Należę do tych, co dla Królestwa Niebieskiego wyrzekli się ziemskich posiadłości, dlatego rozmowa z natury rzeczy zeszła na temat znaczenia ziemskiego bogactwa, szczególnie zaś na temat fragmentu Ewangelii o wielbłądzie i uchu igielnym. Z wypowiedzi apostołów w owym fragmencie wynika, że nie jest ważna liczba posiadanych rzeczy, że wystarczy marzenie o bogactwie, by być policzonym między bogatych. Gdy tak rozmawialiśmy, do monarchy podszedł kamerdyner i coś mu półgłosem powiedział. Monarcha rzekł:
— Dobrze, wprowadźcie go.
Po chwili do sali wprowadzono dziwnego osobnika o raczej nieuporządkowanym wyglądzie, z długą brodą, w spodniach zbyt krótkich oraz w butach z zielonymi sznurówkami. Monarcha zapytał:
— Czego żądasz, wędrowcze?
— Chciałbym się zatrzymać w tym hotelu.
Kamerdyner, zdumiony bezczelnością owego osobnika, zawołał:
— To nie jest hotel, zuchwały włóczęgo, to jest pałac króla!
— Zaiste? Kiedy byłem tu kilkanaście lat temu, mieszkał tu ktoś o zupełnie innym imieniu. Kiedy składałem tu wizytę kilkadziesiąt lat wcześniej, mieszkał tu ktoś o imieniu wprawdzie podobnym, ale z inną cyferką do tego imienia dostawioną, a jeszcze kilkanaście lat wcześniej mieszkała tu pewna pani uważana za monarchinię. Czy naprawdę uważacie, że ten budynek jest czymś więcej niż hotelem?
To powiedziawszy, ów dziwny człowiek skłonił się układnie i skierował swe kroki ku wyjściu. Król półgłosem spytał kamerdynera:
— Kto to właściwie jest?
W tym momencie nieznajomy odwrócił się i rzekł:
— Wasza Wysokość może mnie nazywać Szuszwolem ze Swarzyndza.
Po tych słowach jeszcze raz skłonił się głęboko i wyszedł”.
Oceń