Czego nie powiedział mufti Arabii Saudyjskiej?

Czego nie powiedział mufti Arabii Saudyjskiej?

Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Wyczyść

Wypowiedź muftiego została tak zredagowana, aby każdy usłyszał co innego. Ludzie Zachodu usłyszeli w niej wezwanie do religijnej tolerancji. Ludzie pokroju bin Ladena usłyszeli to, co chcieli usłyszeć.

Wpadła mi w rękę depesza Katolickiej Agencji Informacyjnej donosząca o arcyciekawej wypowiedzi religijnego przywódcy Arabii Saudyjskiej. Brzmi ona tak:

Najwyższy duchowy przywódca religijny Arabii Saudyjskiej szejk Abdulaziz asz–Szajk potępił zabijanie chrześcijan i żydów w krajach muzułmańskich. Dodał, że islam zakazuje tego rodzaju czynów. „Ci, którzy mordują tych, którzy podpisali porozumienie i którzy uzyskali nasze gwarancje bezpieczeństwa, nie zaznają rozkoszy w raju” — powiedział szejk w wywiadzie dla miejscowego pisma „ar–Riwadh”. Mufti nawiązał w ten sposób do układów pokojowych podpisanych przez proroka Mahometa z wyznawcami judaizmu i chrześcijaństwa, którzy żyli na terytorium muzułmańskim w początkowym okresie rozwoju tej religii. Szejk stwierdził, że tego rodzaju zabójstwa będą miały „poważne następstwa, łącznie z agitacją, buntami i zmniejszeniem bezpieczeństwa”. Przypomniał, że islam zabrania takich morderstw. Wypowiedź ta stanowi, zdaniem komentatorów, nawiązanie do oświadczeń rzecznika organizacji Osamy bin Ladena, al–Qaida, który na początku tego miesiąca zagroził życiu Amerykanów i Brytyjczyków mieszkających w rejonie Zatoki Perskiej. Rzecznik Sulajman Abu Ghaith zapowiedział, że jego organizacja nakazała członkom obu tych narodów opuszczenie Półwyspu Arabskiego, gdyż „za sprawą Boga ziemia będzie im się paliła pod nogami”. Szejk, mianowany na to stanowisko osobiście przez króla Arabii Saudyjskiej, był oburzony, że gdy w kwietniu czołowi duchowni tego regionu ogłaszali swe orzeczenia religijne, czyli fatwy, wielu muzułmanów czuło się osamotnionych, potępiając — jako sprzeczne z islamem — zamachy palestyńskich samobójców w Izraelu.

Sprawdziłem pochodzenie tej depeszy — jej źródłem jest Agencja Associated Press, KAI zaś tylko ją przetłumaczyła. Szkoda, że przy tej okazji nie zauważono szeregu subtelności ukrytych w wypowiedzi muftiego, niezbyt łatwych do wychwycenia przez kogoś, kto nie zna realiów Bliskiego Wschodu. Pozwolę więc sobie je omówić, rozpoczynając jednak od przedstawienia kontekstu tej wypowiedzi.

Kontekst historyczny

Od dość dawna, ale zwłaszcza po zamachu na WTC, w mediach zaroiło się od rozmaitych ekspertów od islamu powtarzających mantrę: „Islam jest religią pokoju. Islam nie zezwala na nawracanie niewiernych siłą. Fanatycy jak bin Laden, Chomeini czy mułła Omar nie reprezentują prawdziwego islamu”. I tak dalej. Bardzo to piękne — tylko nieprawdziwe.

Między chrześcijaństwem a islamem zachodzi jedna podstawowa różnica. Chrześcijaństwo zostało założone przez niejakiego Jezusa, w którego wypadku nawet Jego przeciwnicy muszą przyznać, że był tylko nieszkodliwym dziwakiem, który nikogo nie skrzywdził, chodził po polach i czynił cuda, aby w końcu zostać zabity za jakieś odstępstwa doktrynalne. Twierdzenie, że ten i ów ponury rzeźnik, których było w historii wielu, odszedł od ewangelicznych ideałów i nie jest prawdziwym chrześcijaninem, ma sens. Chrześcijaństwo było religią ludzi ubogich i niewolników. Stało się religią panującą w cesarstwie rzymskim nie dzięki mordowaniu przeciwników, lecz mimo zaciekłych prześladowań jego wyznawców. W późniejszych wiekach — zgoda, różnie z tymi ideałami bywało, ale początki chrześcijaństwa były całkowicie pacyfistyczne.

Z islamem jest inaczej. Od samego początku była to religia wojowników. Sam Mahomet osobiście wyrzynał opornych niechcących przyjąć nowej wiary — i wie o tym doskonale każdy, kto zadał sobie minimalny trud, aby zapoznać się z jego historią. Między Indiami a Atlantykiem nie ma chyba ani jednego kraju muzułmańskiego, który nie zostałby na islam nawrócony inaczej niż ogniem i mieczem. Mówienie, że dzisiejsi fundamentaliści nie reprezentują islamu, nie ma sensu. Oni właśnie reprezentują islam najbardziej ortodoksyjny, najbliższy ideałowi Mahometa. Nie ma innego. Muzułmanie, którzy twierdzą — a wielu w to szczerze wierzy! — że islam jest religią pokoju, są heretykami.

W rozumieniu prawa muzułmańskiego świat dzieli się na dwie sfery: dar al Islam, czyli tereny pozostające pod władzą muzułmanów, oraz dar al Harab, czyli teren wojny. Ta druga strefa to obszary pozostające pod władzą niemuzułmanów. Jednak cała ziemia należy do Allaha, więc rejony, w których żyją niemuzułmanie, pozostają w ich władzy nielegalnie i tylko czasowo. Gdy przyjdzie pora, zostaną im odebrane. Proszę sobie nie myśleć, że w Stanach Zjednoczonych czy w Polsce funkcjonują jakieś legalne władze! Tylko władze muzułmańskie są legalne. Wcześniej czy później tereny niewiernych zostaną podbite i poddane władzy ich prawowitych właścicieli — czyli muzułmanów.

Miażdżąca przewaga techniczna i gospodarcza świata Zachodu sprawia, że mało który przywódca muzułmański głosi dzisiaj podobne poglądy publicznie. Jednak po cichu… to co innego. Gdyby bliżej przysłuchać się temu, co mówią wiernym niektórzy immamowie z Paryża, Londynu czy Berlina albo czego uczy się dzieci w szkołach w krajach muzułmańskich, to można by się dowiedzieć rzeczy arcyciekawych. Niestety, nie wszyscy próbują się to usłyszeć, a tych, którzy zadadzą sobie trud, aby mówić publicznie o tym, co w tym czy tamtym meczecie opowiada się wiernym, zawsze można zakrzyczeć jako rasistów.

Gdy muzułmanie w trakcie podbojów zajęli spore tereny chrześcijańskie i stanęli wobec dylematu, co robić z niewiernymi, zaczęli się odwoływać do precedensów stworzonych przez Mahometa. W ciągu swoich podbojów zawierał on układy z chrześcijanami i żydami, których sens sprowadzał się do jednego: jeżeli niewierni zgodzą się dobrowolnie uznać jego władzę, to pozwoli się im żyć, w zamian za co będą płacić specjalny podatek charadż oraz pogłówne dżizja. Do tego dochodziły daniny specjalne, nakładane według uznania władcy. Ponadto musieli się zgodzić, że zostaną poddani specjalnym ograniczeniom — zakaz pełnienia urzędów, wykonywania pewnych zawodów, sprawowania funkcji, w których byliby przełożonymi nad muzułmanami. Czasowo wprowadzano też inne ograniczenia, np. zakaz jazdy konnej. Tych, którzy się muzułmanom poddali, nazywano dhimni i prawo muzułmańskie nakazywało pozostawiać ich w spokoju do czasu, aż zmądrzeją i przejdą na islam. Dopóki chrześcijanie i żydzi zgadzali się na to, aby być ludźmi odpowiednio drugiej i trzeciej kategorii, pozwalano im żyć. Gdy tylko zaczynali szurać i na przykład domagać się równouprawnienia, to zaczynały się dziać rzeczy straszne.

Status dhimmi był zależny od dobrej woli władcy. Muzułmański władca miał prawo jednostronnie wypowiedzieć umowę dającą niewiernym status specjalny, jeżeli uznał, że jest to dla niego korzystne.

Dzisiaj publicyści uwielbiają wypisywać, że islam jest religią tolerancyjną i nakazuje ochronę niewiernych. Przesada. Al Capone też nie łamał kości sklepikarzom i właścicielom knajp, jeżeli zgadzali się na płacenie mafii za ochronę, ale to chyba za mało, aby uważać go za apostoła tolerancji.

Kontekst polityczny

Arabia Saudyjska jest jednym z wyjątkowo odrażających despotyzmów. Ciekawostka: jest to obecnie jedyny kraj na świecie, którego nazwa pochodzi od nazwiska władcy. Nigdzie indziej głowa państwa nie jest właścicielem swojego kraju i swoich poddanych. Jest to kraj bardzo zamknięty na obcych. Zdarzyło się na przykład, że jeden z amerykańskich ambasadorów został poproszony o opuszczenie kraju, gdyż zbyt świetnie nauczył się arabskiego, co umożliwiało mu zbyt dobre zbieranie informacji. Bardzo niewielu obcokrajowców orientuje się w subtelnościach lokalnej polityki. Istnieje jednak wiele przesłanek wskazujących na to, że panująca dynastia jest w kłopotach: sytuacja gospodarcza nie wydaje się najlepsza, a wpływy islamskich fundamentalistów są większe, niż rządzący są gotowi przyznać. Stąd polityka monarchii jest chwiejna: bin Ladenowi odebrano obywatelstwo, ale za to Arabia Saudyjska była jednym z niewielu krajów popierających i finansujących reżim talibów. Podczas obecnej wojny z terroryzmem niby poparła Stany Zjednoczone, ale nie na tyle, aby pozwolić na używanie baz lotniczych na swoim terenie. Gdy parę lat temu lokalni terroryści wysadzili w powietrze amerykańskie koszary — saudyjska policja szybko i sprawnie pomogła w ujęciu podejrzanych — po czym równie szybko ich ścięto, zanim Amerykanie mogli ich przesłuchać. Kto wie, co mieli do powiedzenia na temat poparcia dla fundamentalistów wśród niektórych członków domu panującego.

Co mufti powiedział wiernym?

Gdy religijni fanatycy wezwali do zabijania chrześcijan w krajach arabskich, mufti znalazł się między młotem a kowadłem. Potępienie islamistów oznaczało poparcie USA, a to było kręcenie sobie powroza na szyję. Poparcie ich było równoznaczne z zadarciem z Ameryką, a tym samym z królem. Milczeć też nie wypadało. Co robić?

Mufti wybrnął z dylematu w sposób genialny. Potępił wzywanie do przemocy przeciwko chrześcijanom w krajach arabskich, co w oczach Zachodu uczyniło z niego niemalże apostoła pokoju i religijnej tolerancji. Jednak przeczytajmy jego potępienie dokładnie: on nie potępił religijnych prześladowań chrześcijan jako zła samego w sobie. On tylko potępił prześladowanie tych, którzy zgodzili się na status dhimni. Chrześcijan, którzy zgodzili się podporządkować władzy muzułmańskiej, należy zostawić w spokoju. Co jednak z tymi, którzy tej władzy uznać nie chcą i żyją w krajach chrześcijańskich? Tego mufti nie powiedział, ale kontekst jest jasny: co się tyczy takich niewiernych psów, to macie wolną rękę.

Zaraz, zaraz, czy to nie jest nadinterpretacja? Czy nie wkładamy w usta muftiego czegoś, czego on nie powiedział? Bynajmniej. Ważny jest kontekst wypowiedzi. Proszę pamiętać, że mufti reprezentuje kraj, w którym chrześcijanom nie tylko nie wolno wznosić świątyń, ale nawet prowadzić modlitw w domach prywatnych. Nawet noszenie krzyżyka na szyi jest zakazane, nie mówiąc już o przywożeniu Biblii. I proszę pamiętać, że mufti zwracał się do ludzi, którzy w Afganistanie trzymają w więzieniu obcokrajowców oskarżonych o propagowanie chrześcijaństwa, za co grozi im kara śmierci. Czy mufti zadał sobie trud, aby poprosić talibów o uwolnienie tych misjonarzy? Czy powiedział, że przetrzymywanie ich w więzieniu jest sprzeczne z ideałem muzułmańskiej tolerancji? Bynajmniej. On tylko powiedział, że nie należy zabijać tych, którzy uznali swój status dhimni. Misjonarze to co innego.

Proszę zwrócić uwagę na wyjaśnienie muftiego, dlaczego nie należy zabijać chrześcijan. Nie dlatego, że jest to złe. Nie. Nie należy ich zabijać, gdyż może to doprowadzić do buntów, agitacji i zmniejszenia bezpieczeństwa. Aż się ciśnie na usta analogia ze znanym rysunkiem Andrzeja Mleczki, na którym chłopczyk bije dziewczynkę w piaskownicy, mamusia zaś mu tłumaczy: „Jasiu, nie bij dziewczynki łopatką po głowie, bo się spocisz…”.

Proszę teraz pomyśleć, co by było, gdyby tak wydarzyła się inna sytuacja: grupa Polaków dokonuje strasznej rzezi w Egipcie. Ktoś maluje na meczecie w Gdańsku „muzułmanie won!”. I wtedy prymas mówi w wywiadzie: „Ludzie, którzy malują na meczetach antymuzułmańskie hasła, nie są chrześcijanami, gdyż wypędzenie muzułmanów stworzyłoby niedobry wizerunek Polski”.

Genialność wypowiedzi muftiego polega na tym, że została zredagowana tak, aby każdy usłyszał w niej co innego. Ludzie Zachodu usłyszeli w niej wezwanie do religijnej tolerancji. Ludzie pokroju bin Ladena też usłyszeli to, co chcieli usłyszeć.

Poczucie dwuznaczności

Na koniec warto opowiedzieć trochę o debacie na temat zamachów samobójczych, o której mowa w depeszy. Miała ona miejsce na początku roku 2001 i dotyczyła kwestii „czy samobójcze zamachy bombowe są usprawiedliwione w świetle teologii muzułmańskiej”. Wśród przywódców religijnych wyłoniły się trzy stanowiska. Pierwsze mówiło, że zamachy są usprawiedliwione, a zamachowcy są męczennikami. Stanowisko drugie brzmiało: zamachy samobójcze są zakazane, chyba że są prowadzone przeciwko Izraelowi, wtedy są dopuszczalne. W walce z Izraelem każdy chwyt jest dobry. Do tej opinii przychylił się Sheik Youssef al–Qaradawi, bardzo poważany przywódca religijny z Egiptu. Mufti Arabii Saudyjskiej Abdulaziz asz–Szajk zajął trzecie stanowisko: samobójcze zamachy bombowe są nielegalne w świetle prawa muzułmańskiego. W wyjaśnieniu tłumaczył, że islam potępia samobójstwo. Pomijając całą argumentację, można ją streścić krótko: zamach samobójczy, w którym zamachowiec zabija niewinnych ludzi, jest złem, gdyż zamachowiec też ginie. I znowu pozostawia nas to wobec ciekawej kwestii: czy zdaniem muftiego, zamach, w którym zamachowiec detonuje bombę za pomocą mechanizmu zegarowego lub zdalnie sterowanego zapalnika, jest zgodny z prawem muzułmańskim? Wydaje się, że mufti lubi w słuchaczach pozostawiać pewne poczucie dwuznaczności swoich wypowiedzi.

Niedopowiedzenia umykają uwadze osób nieczujących bliskowschodnich realiów, a szkoda, gdyż czynią one doniesienia agencyjne znacznie ciekawszymi, nieprawdaż?

Chrześcijanie i muzułmanie zgodnie uważają, że w sprawach religijnych przymus jest niedopuszczalny. Staramy się kształtować postawy otwartości i szacunku wobec wyznawców innych religii. Religia jednak może być wykorzystywana do złych celów, przywódcy religijni mają zatem obowiązek temu zapobiegać. Zwłaszcza gdy dochodzi do aktów przemocy dokonywanych w imię religii, musimy wszystkim wyraźnie uświadomić, że nie mamy tu do czynienia z prawdziwą religią. Wszechmogącemu nie może przecież podobać się niszczenie Jego obrazu w Jego dzieciach.

Jan Paweł II

Abudża, 22 marca 1998 roku.

Czego nie powiedział mufti Arabii Saudyjskiej?
Tomasz Włodek

urodzony w 1965 r. – pracownik naukowy, przebywa w USA, publikował w miesięczniku „W drodze” oraz w polskiej prasie wydawanej poza granicami kraju. Autor cyklu felietonów pt....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze