Nawrócenie przez śmiech
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Terry Lindvall, Zaskoczeni śmiechem, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 2001, s. 496

Książkę tę poświęcam Rodzicom, Johnowi i Mae Lindvallom, którzy — jak podejrzewam — poczęli mnie i moją siostrę bliźniaczkę (Tessy Joy) oraz resztę rodzeństwa, Debby i Johna Marka, w śmiechu i miłości, i którzy przekazali nam wszystkie swe obyczaje związane z wiarą, nadzieją, miłością i humorem. A także mojej żonie, Karen, która poślubiła mnie w błogosławionej atmosferze farsy i miłości oraz dała mi wesołego i krzepkiego syna, Christophera, i to wszystko, co można by nazwać Caroline Joy. Soli Deus gloria.

Już pierwsze zdania wywołują w nas lekki szok. Potem napięcie rośnie! Tyle że w tym przypadku nie chodzi o kryminał, który wedle znanej recepty Hitchcocka „powinien zaczynać się trzęsieniem ziemi” (tu raczej trzęsie się nam brzuch — ze śmiechu), lecz o bardzo poważną pracę naukową, powstałą na równie poważnym uniwersytecie. Lektura tej książki mającej swój oksfordzki rodowód uświadamia nam jednak, że granica między tym, co naprawdę poważne, a co nie, okazuje się nader płynna. Czy słowo „poważny” musi od razu oznaczać „smutny” albo — jeszcze gorzej — „nudny”?

Clive Staples Lewis, jeden z największych pisarzy chrześcijańskich minionego stulecia, jako poważny „obiekt badawczy” pracy Terry’ego Lindvalla Zaskoczeni śmiechem, nie stał się na szczęście żabą doświadczalną, „której wnętrzności, poddane drobiazgowej analizie, zniechęcają wszystkich oprócz umysłów ściśle naukowych”. Lindvall uniknął śmiertelnego niebezpieczeństwa, przed którym przestrzegał angielski humorysta Robert Benchley, że „definiowanie i analizowanie humoru stanowi akurat rozrywkę ludzi poczucia humoru pozbawionych”. Widzimy jednak od samego początku, iż autor studium o Lewisie do gatunku naukowych ponuraków raczej nie należy. Oczywiście i on musiał stanąć przed podobnym dylematem, co twórca Opowieści z Narni: czy można studiować naturę humoru, rycząc ze śmiechu? Przyjął założenie swego literackiego idola, że kontemplacja obiektu, wiedza o nim jest tylko jednym ze sposobów poznania, natomiast inny sposób, nie mniej ważny, to korzystanie z owego obiektu, bliższe zaznajamianie się z nim lub wręcz jego przeżywanie i smakowanie. Trzeba przyznać, że Lindvallowi udało się znakomicie połączyć obie postawy.

Obszerna, erudycyjna książka ani przez chwilę nie nuży, ponieważ poczęła się, sparafrazujmy przytoczoną na wstępie dedykację, zarówno z zauroczenia osobowością wielkiego pisarza — „pielgrzyma śmiechu”, jak i z głębokiego przekonania, że radość jest darem Boga. Darem jakże często przez nas niedocenianym.

Myśl o tym, że ortodoksyjny chrześcijanin może śmiać się z całego serca i dawać innym powód do śmiechu, jest dla wielu ludzi czymś zaskakującym. (…) Lewis był — podobnie jak Chesterton i św. Franciszek — nadwornym błaznem, un jongleur de Dieu, człowiekiem śmiechu i niespodzianek, dowcipu i radości. Miał rumianą twarz, gdyż miał słoneczne serce, promieniował zadowoleniem, gotów wybuchnąć radością w każdej chwili, uroczystej lub wesołej.

W tym miejscu dotykamy już spraw wykraczających poza analizę dorobku pojedynczego autora. Dotykamy, rzec można, samej istoty chrześcijaństwa. Lewis bowiem całą swoją twórczością, zarówno powieściopisarską, jak i eseistyczną, czy naukową (znakomity przykład stanowią tu zwłaszcza jego szkice o średniowieczu — Odrzucony obraz) stara się pokazać, że chrześcijaństwo jest religią radości. Nie oznacza to wcale, że redukuje on lub pomniejsza sens cierpienia. W rozdziale zatytułowanym „Radość i cierpienie” Terry Lindvall dokładnie wyjaśnia, na czym polega Lewisowskie podejście do tych właśnie problemów. Podejście — dodajmy — dalekie od naiwności i szukania łatwych recept. Świadczą o tym chociażby wyznania Lewisa w jego znanym eseju Bóg na ławie oskarżonych:

Jak zapewne wiecie, nie zawsze byłem chrześcijaninem. Nie szukałem religii, by poczuć się szczęśliwym. Zawsze wiedziałem, że mogłaby mi to zapewnić butelka porto. Jeżeli pragniecie religii, która zapewni wam całkowity komfort, naprawdę nie polecam chrześcijaństwa.

Tak więc chrześcijanami jesteśmy (albo raczej: powinniśmy być!) nie dla własnej wygody ani po to, by — jak pisze w innym miejscu Lewis — „uprawiać kult samego siebie”. Radość chrześcijańska ma swoje główne źródło w Bogu i w Nim też znajdzie swą pełną realizację. Mimo licznych cierpień będących udziałem człowieka chrześcijanie mogą radować się i śmiać na myśl o swoim zbawieniu. Quidquid agis, prudenter agas, et respice finem (Cokolwiek robisz, rób to roztropnie i wypatruj końca) — ta starożytna sentencja doskonale przystaje do postulowanej przez Lewisa, wolnej od uproszczeń, chrześcijańskiej koncepcji radości.

W ciemniejszych momentach życia — takich jak zmrok, zima, smutek, śmierć — ukryte są ziarna radości. W samej naturze tych spraw tkwią zapowiedzi przyszłych radości. Każdy zmrok ma swoją jutrzenkę, każda zima — wiosnę, każdy smutek — czas szczęścia, każda śmierć — narodziny (a niekiedy nawet zmartwychwstanie). Integralną częścią radości, którą odczuwamy na widok jutrzenki, jest wspomnienie ciemności, z powodu której przedtem cierpieliśmy, i rozpaczy, którą odczuwaliśmy, gdy się zbliżała. Ciemność, cierpienie i tęsknota stanowią część składową definicji radości.

W związku z powyższym cytatem przypomina mi się wywiad, którego przed kilku laty udzielił mi hiszpański poeta z Sewilli, José Luis Ortiz de Lanzagorta. Powiedział on m.in. rzecz następującą:

Może to wyda się panu dziwne, ale Boże Narodzenie jest dla Andaluzyjczyka okresem nostalgicznym. Przeżywaniu tego święta towarzyszy bowiem świadomość, że Nowo Narodzony przychodzi na świat w ubóstwie, w przyszłości zaś czeka Go głównie cierpienie i krzyż. Natomiast ceremonie Wielkiego Tygodnia, paradoksalnie, są w Andaluzji mocno rozbudowane i bardzo widowiskowe; wyczuwa się w nich nastrój radosnego napięcia przed zbliżającym się Zmartwychwstaniem. Po prostu wszyscy już wiedzą, że to i tak się dobrze skończy.

Myślę, że u Lewisa mamy do czynienia z czymś bardzo podobnym, choć z drugiej strony trudno mi sobie wyobrazić, by ten rodzaj pisarstwa mógł zrodzić się w innym kręgu kulturowym niż anglosaski. Oczywiście, możemy odnaleźć tu także, szczególnie w baśniach, ślady wpływów Rabelais’go czy Ezopa, jednak Lewis jest przede wszystkim kontynuatorem tej linii komizmu, która ciągnie się od Chaucera po Chestertona. Przełomową rolę tego ostatniego w kształtowaniu się zarówno stylu, jak i światopoglądu autora Opowieści z Narni wielokrotnie podkreśla w omawianej książce Terry Lindvall:

Ów szczególny kwiat dialektyki Chestertonowskiej zachwiał ateizmem młodego Lewisa. Jednakże, starając się uciec przed Bogiem, Lewis sam znalazł się w pułapce. „Sympatyczni agnostycy radośnie rozprawiają »o poszukiwaniu Boga przez człowieka« — pisał. — Jeśli chodzi o mnie, takiego, jakim wówczas byłem, mogliby z równym powodzeniem mówić o poszukiwaniu kota przez myszy” (Zaskoczony radością). Wszystkie książki, które przeczytał, zaczynały obracać się przeciwko niemu, włącznie z twórczością Chestertona.

Praca Lindvalla dowodzi niezbicie — w sposób naukowy, a przy tym radosny — że skutki śmiechu bywają zbawienne. Kto nie wierzy, niech sam przeczyta.

Nawrócenie przez śmiech
Andrzej Babuchowski

urodzony 13 lutego 1944 w Krasnem k. Chełma (woj. lubelskie) – absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował także slawistykę, dziennikarz, krytyk literacki, tłumacz literatury czeskiej. Przetłuma...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze