Dwa sposoby „bycia ciałem”

Dwa sposoby „bycia ciałem”

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 votes
Wyczyść

Rzymskokatolicki kapłan nie jest figurą ojca; on jest ojcem. Należy powiedzieć coś, co przestało być oczywiste w społeczeństwie w znacznej mierze zdominowanym przez zasadę obojnactwa – ojcowie i matki nie są zamienni.

Przed ponad dziesięcioma laty Michael Novak zauważył na łamach pisma „First Things”, że „niezwykle rzadko można zetknąć się z teologicznymi argumentami przeciwko twierdzeniu, iż powinno się wyświęcać kobiety”. Wprawdzie niektórzy katolicy zaczęli otwarcie bronić stanowiska Kościoła, ale często czynią to z mniejszym zapałem niż w dyskusjach o innych istotnych kwestiach społecznych i kulturowych. Podejrzewam, że dzieje się tak, ponieważ ortodoksyjni chrześcijanie wszelkiej maści często spotykają się w „ekumenizmie okopów” i dlatego nie chcą rozwodzić się nad sprawami, które ich dzielą. Konserwatywni katolicy zgadzający się z tradycją ograniczenia kapłaństwa do mężczyzn nie chcą urazić swoich przyjaciół protestantów, którzy są już przyzwyczajeni do kobiet pastorów albo którzy nawet sami są kobietami pastorami. Nie chcą również rozdrażniać swych współwyznawców katolików, którzy mogą uważać, że powinno się wyświęcać kobiety. Znajomy ksiądz wyjaśnił mi, że nie sprzeciwia się otwarcie wyświęcaniu kobiet, ponieważ zna kilka zakonnic, które bardzo cierpią z tego powodu, że nie mogą zostać kapłanami. Można zatem sądzić, że ci z nas, którzy sprzeciwiają się wyświęcaniu kobiet, postąpią najlepiej i najbardziej wielkodusznie, jeśli nie będą się dzielić swoimi opiniami.

Nie pomożemy jednak w ten sposób cierpiącym zakonnicom i ustąpimy pola tym, którzy chcą interpretować raczej doktrynę Kościoła w świetle ideologii feministycznej niż odwrotnie. Nie jest to błahostka: feministki i ich zwolennicy zyskali wpływy w licznych seminariach i diecezjach w naszym kraju. Co więcej, w odpowiedzi na ostatnie skandale w Kościele dalej apelują o wyświęcanie kobiet, mimo że to właśnie brak wierności nauczaniu Kościoła przyczynił się do zaistnienia problemu.

Jako luterańska pastor

Jako była luteranka i pastor należąca teraz do Kościoła rzymskokatolickiego, zdaję sobie sprawę z zamieszania i napięcia związanego z problemem wyświęcania kobiet. Moja droga duchowa i intelektualna naznaczona była przyjmowaniem przeze mnie po kolei wszystkich możliwych stanowisk: najpierw byłam zwolenniczką wyświęcania kobiet, następnie nie miałam zdania w tej kwestii, aż wreszcie zostałam przeciwniczką ich wyświęcania. Kiedy po raz pierwszy zaczęłam poważnie rozważać zostanie rzymską katoliczką, nie zgadzałam się z kościelną praktyką wykluczenia kobiet z kapłaństwa. Postanowiłam nawet napisać artykuł przedstawiający, w moim mniemaniu, teologiczne mankamenty stanowiska Kościoła, co jednak, patrząc z perspektywy czasu, wydaje się czystą arogancją. Przygotowując się do napisania tego artykułu, coraz bardziej przekonywałam się o tym, że nie miałam racji.

Jako luterańska pastor popierałam wyświęcanie kobiet jako część bardziej ogólnej argumentacji, według której nie było zamiarem Boga, by mężczyzna i kobieta pełnili różne role. Znalazłam poparcie mojego stanowiska w pismach Marcina Lutra. W swoich Wykładach o Księdze Rodzaju Luter wyjaśnia: „Partnerstwo Adama i Ewy dotyczy nie tylko ich majątku, ale dzieci, pożywienia, łoża i mieszkania; ich cele również są te same. W konsekwencji mąż różni się od żony jedynie pod względem płci; poza tym kobieta jest całkowicie mężczyzną”. Zróżnicowanie płci jest według Lutra skutkiem upadku pierwszych rodziców: „Gdyby kobieta nie uległa pokusie węża i nie zgrzeszyła, byłaby równa Adamowi pod każdym względem. Kara bowiem — to że jest poddana teraz mężczyźnie — została nałożona na nią po grzechu i z powodu grzechu”. Wskutek tego „została pozbawiona zdolności zarządzania sprawami poza domem i dotyczącymi państwa”.

Według Lutra sprawy poza domem zawierają również te związane z Kościołem, ponieważ Kościół znajduje się w ramach królestwa świata i dlatego rządzą nim te same prawa, które dotyczą społeczeństwa obywatelskiego. Słowa z Listu do Galatów 3,28 („Nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie”) nie unieważniają prawa, które poddaje kobietę mężczyźnie, ponieważ słowa te odnoszą się jedynie do królestwa Bożego. Jeśli chodzi o nasze sumienie, jesteśmy wolni, ale póki żyjemy w niedoskonałym świecie, wciąż podlegamy prawu. Teologia Lutra o dwóch królestwach (prawo dla jednego, ewangelia dla drugiego) stwarza problem dla tych teologicznie i konfesyjnie ortodoksyjnych luteran, którzy chcą sprzeciwiać się wyświęcaniu kobiet. Pytanie, na które muszą odpowiedzieć, brzmi: dlaczego prawo poddające kobietę mężczyźnie reguluje stosunki w Kościele i być może w domu, ale nie w pozostałych obszarach społeczeństwa. Spójność wymagałaby całościowego zastosowania, jak utrzymywał Luter.

Byłam zatem przekonana, że ta rozpowszechniona niekonsekwencja dotycząca zastosowania Bożego prawa unieważnia głosy na rzecz męskiego przywództwa w domu i Kościele. W artykule zamieszczonym w „Lutheran Forum” dowodziłam, że męskie przywództwo nie było prawem naturalnym, jak nauczał Luter, ale raczej kulturową przykrywką dla prawa nakazującego porządek w domu. Luter był przekonany, że prawo dające mężczyźnie władzę nad kobietą było ustanowione nie tylko, aby ukarać kobietę, ale również, aby powściągnąć ją od złych zamiarów. Wywodzące się z niego nakazy służą dobremu celowi. „Zmierzają do uniżenia i powściągania naszej natury, która nie mogłaby być trzymana w ryzach bez krzyża”. Jako współczesna kobieta uważałam, że nasze egoistyczne skłonności mogą być kontrolowane poprzez wzajemne poddanie osiągnięte dzięki egalitarnym zasadom. Według Lutra społeczne regulacje powinno się zachować w Kościele, abyśmy nie znieważali Ewangelii. Sądziłam, że ograniczenie święceń do mężczyzn to zniewaga; współcześnie bowiem stało się przeszkodą do nawrócenia i kontynuowania wiary. Jeśli podporządkowanie kobiet mężczyznom jest faktycznie zarządzeniem ludzkim, negujemy zasadę usprawiedliwienia, przekształcając je w prawo. Przyjęcie równości między płciami prawie na całym świecie pokazuje, że minione pokolenia były w błędzie, mniemając, iż zasada przywództwa należy do prawa naturalnego. Uważałam zatem, że wyświęcanie zarówno mężczyzn, jak i kobiet może być najlepszym sposobem służenia naszemu Panu w tym czasie i miejscu, mimo 2000 lat odmiennej tradycji.

Studiując papieskie katechezy

Kiedy zaczęłam myśleć o zostaniu rzymską katoliczką, wróciłam ponownie do początku i czytałam, krytycznym okiem, Jana Pawła II Katechezy o Księdze Rodzaju. Znalazłam tam wizję stworzenia całkowicie inną niż przedstawioną w Wykładach o Księdze Rodzaju Lutra. Według Jana Pawła II Adam i Ewa nie byli stworzeni istotowo takimi samymi. Męskość i kobiecość nie jest tylko cechą. Funkcja płci jest raczej „konstytutywną częścią osoby”. Innymi słowy, Ewa nie jest Adamem z żeńską anatomią: „Mężczyzna i kobieta stanowią jakby dwa różne sposoby ludzkiego »bycia ciałem« w jedności obrazu Boga”. Albo znowu: „Kobiecość realizuje »człowieczeństwo« w takim samym stopniu jak męskość, ale w sposób odmienny i komplementarny”.

Mimo różnic, zarówno mężczyźni, jak i kobiety mają zdolność dawania siebie i przyjmowania miłości. Przed upadkiem Adam i Ewa w naturalny sposób darowali się sobie nawzajem. W momencie upadku utracili tę naturalną zdolność. Odtąd mężczyźni i kobiety są skłonni do postrzegania siebie w sposób przedmiotowy i dlatego też są zawstydzeni swoją nagością. Ludzka płciowość, zamiast być naturalnym sposobem ofiarowania się, staje się sposobem manipulacji i wykorzystywania innych. Księga Rodzaju 3,16 („ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą”) nie jest prawem naturalnym, jak dowodzi Luter, ale opisem trwających konsekwencji grzechu pierworodnego. W szczególności kobieta staje się przedmiotem męskiej dominacji. Grzech pierworodny obciąża relacje między mężczyznami a kobietami, ale nie określa ich w sposób ostateczny.

Jan Paweł II uważa, że radykalne ofiarowanie się jest tym, co ostatecznie czyni nas ludźmi. Panowanie nad innymi jest antytezą chrześcijańskiej służby (Łk 22,25–27) i prowadzi do odwrócenia się od Boga; jest zatem negacją osoby, dlatego Jan Paweł mówi o potrzebie wzajemnego posłuszeństwa. W tym punkcie różni się on od innych konserwatywnych chrześcijan, w tym niektórych katolików, którzy sądzą, że przywrócenie odpowiedzialnego męskiego przywództwa w Kościele i domu jest niezbędne dla naprawy Kościoła i społeczeństwa. Tymczasem Ojciec Święty mówi, że musimy spoglądać na naszą poprzedzającą upadek historię — historię, która nie zawiera poddania kobiet mężczyznom — aby zrozumieć relację, do której Bóg wzywa kobiety i mężczyzn. Kiedy Jezus mówi o małżeństwie, dwukrotnie używa wyrażenia „od początku”. To wyrażenie jest kluczowe dla myślenia Jana Pawła II o relacji między mężczyznami i kobietami. Mówi on, że Jezus każe nam „poniekąd przekroczyć tę granicę, która przebiega między stanem pierwotnej niewinności człowieka i stanem grzeszności, który zaczął się wraz z grzechem pierworodnym”.

Przezwyciężyć władzę mężczyzn

Kiedy czytałam te słowa po raz pierwszy, odczuwałam niepokój: sprzeciwiały się głęboko zakorzenionej we mnie luterańskiej wrażliwości. Musiałam myśleć niezależnie od podziału na dwa królestwa, w którym tkwiłam przez większość mojego teologicznego życia. Jako luteranka myślałam o sobie jako o simul iustus et peccator (jednocześnie świętym i grzeszniku). Chociaż sprawiedliwość Chrystusa została mi przypisana w zamian za moją grzeszność (czyniąc mnie świętą), nadal żyłam w tym świecie (i dlatego nadal grzeszyłam). Małżeństwo było w istotny sposób częścią tego świata. Relacja między naszymi pierwszymi rodzicami w raju (królestwie Bożym) nie może być powtórzona w naszym stanie po upadku (królestwie tego świata). Dla Jana Pawła II i katolików chrześcijańskie życie jest drogą ku świętości, której celem jest bycie tak jak Bóg, poprzez stanie się „pełnymi łaski”.

Papieską teologię ciała i małżeństwa można zrozumieć tylko w tym kontekście. Dzięki łasce Bożej otrzymywanej poprzez sakramenty (włączając sakrament małżeństwa) możemy dążyć do czegoś większego w małżeństwie niż rywalizacja ograniczana prawami ustanowionymi, aby tłumić nasze egoistyczne skłonności. Mężowie i żony mogą być partnerami w małżeństwie opartym na szczerym i radykalnym ofiarowaniu siebie przez oboje małżonków, ofiarowaniu prowadzącym do wzajemnego posłuszeństwa. Władza mężczyzn nad kobietami jest skutkiem upadku i dlatego, w Chrystusie, powinna zostać przezwyciężona w tym życiu, nawet jeśli jedynie w niedoskonały sposób.

Jezus, którego władza i królowanie sprawowane są poprzez służbę, wyzwolił nas z grzechu i dał wszystkim ludziom, ale w szczególny sposób mężczyznom, wzór radykalnego zaparcia się samego siebie i ofiarowania się. Model ten jest opisany w Liście do Efezjan 5,21–33 („Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej. Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu”). Co ma do powiedzenia Jan Paweł II o sposobie przedstawienia chrześcijańskiego małżeństwa w uważanym za jeden z najbardziej kontrowersyjnych fragmentów w całym Piśmie Świętym? Przyznaje, że niektóre zawarte tam pojęcia są „charakterystyczne dla mentalności i zwyczajów tamtych czasów”. Jednak mówi również, że św. Paweł wykazuje odwagę, używając tych pojęć do opisu działania wzajemnego poddania w Chrystusie. Dzisiaj nasza mentalność i zwyczaje są inne, podobnie jak pozycja kobiet w stosunku do mężczyzn. Jan Paweł II kontynuuje: „Tym niemniej, podstawowa zasada parenetyczna, którą znajdujemy w Liście do Efezjan, pozostaje ta sama i wydaje te same owoce. Poddanie sobie wzajemne »w bojaźni Chrystusowej« (…) kształtuje zawsze ów głęboki i mocny zrąb wspólnoty małżonków, w której urzeczywistnia się prawdziwa »komunia« osób”.

Wprawdzie Jan Paweł II nie mówi nigdy o męskim przywództwie, przyznaje jednak, że różnice w sposobie, w jaki mężczyźni i kobiety wyrażają sobie nawzajem miłość, należą do ich natury. Mężczyzna pełni bardziej aktywną rolę w związku: mąż jest tym, który kocha, a żona tą, która jest kochana i odwzajemnia się miłością. Ta szczególna zdolność przyjmowania miłości jest tym, co nazywa się kobiecym posłuszeństwem i jest podstawą obrazu posłuszeństwa Kościoła Chrystusowi. Posłuszeństwo oznacza w tym przypadku następowanie po sobie i gotowość do odpowiedzi, a niekoniecznie uniżoność i podporządkowanie. Dla mężczyzny miłość ukształtowana na wzór samoofiarowania się Chrystusa prowadzi do pragnienia troszczenia się i ochrony aż do gotowości oddania własnego życia zarówno dosłownie, jak i symbolicznie. Mężczyźni reprezentują Chrystusa w sposób, w który kobiety nie mogą tego czynić, ponieważ stosunek mężczyzn do stworzenia charakteryzuje się oddzieleniem i dystansem. Nie mogą oni w pełni uczestniczyć w bliskości, którą kobiety mają ze swoimi dziećmi. Stąd też w lepszy sposób służą jako obraz transcendentnej miłości, miłości, która jest całkowicie inna, ale która szuka jedynie dobra drugiego. Jako pierwotnie społeczne istoty kobiety są obrazem immanencji i ostatecznie Kościoła, który jest gotowy w każdym momencie na przyjmowanie miłości Chrystusa. Efektem jest wzajemne posłuszeństwo, nawet wzajemna zależność, która nie osłabia roli mężczyzn w Kościele czy domu.

Jan Paweł II umieszcza naturalną różnicę między mężczyznami i kobietami raczej w kontekście „porządku miłości” niż „porządku stworzenia”. Zgodnie z tym porządkiem miłości wszyscy ludzie odnajdują siebie w szczerym darowaniu się drugim. Władzę w rodzinie, społeczeństwie i Kościele wykonuje się poprzez służbę: „Panować oznacza służyć”. Jednak mężczyźni i kobiety służą w specyficzny dla swojej płci sposób. Jak wyjaśnia Papież w Liście do kobiet z roku 1995, „dopuszczalne jest, bez negatywnych konsekwencji dla kobiety, także pewne zróżnicowanie zadań, pod warunkiem, że nie jest ono narzucone, ale wypływa ze specyfiki bycia mężczyzną i kobietą”.

W sercu tej odmienności znajduje się różnica między macierzyństwem i ojcostwem. Niezależnie od tego, co robią mężczyźni i kobiety, wnoszą oni w swoje powołanie cechy ojcowskie i macierzyńskie. Katolicka święta i filozof Edyta Stein mówiła, że wszystkie kobiety muszą zaakceptować swoją matczyną naturę, jeśli chcą zaakceptować swoje specyficzne powołanie jako kobiety. Oznacza to, że każda kobieta, niezależnie od tego, czym się zajmuje, wnosi w swoje powołanie matczyne cechy. Wszystkie kobiety, zamężne i celibatariuszki są zawsze matkami. To samo można powiedzieć o mężczyznach i ojcostwie. Jan Paweł przypomina nam, że celibat (bezżenność dla Królestwa) nie jest odrzuceniem małżeństwa, ale inną jego formą. Jest to „oblubieńcze oddanie siebie, aby odwzajemnić w sposób szczególny oblubieńczą miłość Odkupiciela”. To ofiarowanie samego siebie będące definicją miłości małżeńskiej musi prowadzić w swym normalnym rozwoju do ojcostwa i macierzyństwa w sensie duchowym, tak jak małżeństwo w wymiarze cielesnym prowadzi do prokreacji, wychowania i edukacji dzieci.

Innymi słowy, rzymskokatolicki kapłan nie jest figurą ojca; on jest ojcem. Należy zwrócić uwagę na coś, co przestało być oczywiste w społeczeństwie w znacznej mierze zdominowanym przez zasadę obojnactwa — ojcowie i matki nie są zamienni. Kobiety nie są mężczyznami i dlatego nie mogą być kapłanami, tak samo jak nie mogą być ojcami w sensie cielesnym. Jeśli kobieta wchodzi w rolę kapłana, to nie jest to już rola ojca.

Dlaczego nie możemy święcić kobiet

Dlaczego nie możemy mieć duchowych ojców (kapłanów) i duchowych matek (kapłanek)? Odpowiedzi na to pytanie nie będą chciały słuchać feministki: ponieważ kapłan jest ikoną Chrystusa i działa in persona Christi przy ołtarzu i w konfesjonale. W 1976 roku Watykan wydał Inter insigniores, czyli Deklarację o dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego. Jak stwierdza ten dokument, nie można ignorować tego, że Chrystus jest mężczyzną. On jest Oblubieńcem. Kościół jest Oblubienicą. Ta oblubieńcza tajemnica jest głoszona w całym Starym i Nowym Testamencie. Trzeba całkowicie lekceważyć wagę tej symboliki dla ekonomii zbawienia, by argumentować na rzecz wyświęcania kobiet. Są działania, „w których jest reprezentowany sam Chrystus, sprawca Przymierza, Oblubieniec i Głowa Kościoła”. W tych momentach rola Chrystusa (to jest pierwotne znaczenie słowa persona) musi być podejmowana przez mężczyznę. Odnosi się to szczególnie do Eucharystii, kiedy Chrystus sprawuje swoją posługę zbawienia.

Zwolennicy wyświęcania kobiet argumentują, że kobiety mogą równie dobrze reprezentować Chrystusa, ponieważ kobiecość jest podobną cechą jak żydowskość. Twierdzić, że kobiety nie mogą reprezentować Chrystusa, oznacza sugerować, że są w mniejszym stopniu ludźmi niż mężczyźni. Argument ten posiadałby wartość, gdyby sensownie można uważać, że mężczyźni i kobiety są, jak wskazywał Luter, wersjami ludzi — i że różnice wypływające z upadku zostaną przezwyciężone na końcu dziejów. Zgodnie z tą linią rozumowania kobietom powinno się pozwolić reprezentować Chrystusa jako znak ostatecznego spełnienia.

Czy Bóg jest mężczyzną

Jednak taki pogląd sprzeciwia się katolickiej antropologii. Męskość i kobiecość nie są cechami jak kolor skóry czy oczu; są sposobami bycia człowiekiem. Jak podkreśla Inter insigniores, te sposoby są wbudowane w ekonomię zbawienia. Jezusowi nie przytrafiło się jedynie bycie mężczyzną. Jego męskość jest odbiciem Bożego ojcostwa. Boże ojcostwo tkwi w Jego byciu całkowicie innym od stworzenia. Oczywiście, Bóg jest pozbawiony płci i zawiera w sobie prawdziwą męskość i kobiecość. Jak wyjaśnia jeden z teologów katolickich Luis Bouyer w pracy Kobiety i Kościół: „Bóg nie jest ani mężczyzną, ani kobietą, chociaż obejmuje od początku wszystko, co zostanie urzeczywistnione przez człowieczeństwo. On wykracza poza męskość w jedynym ojcostwie wartym tej nazwy, a jednocześnie, w swoim wiecznym dziewictwie antycypuje wszelkie macierzyństwo”. Pozostaje jednak faktem, że Bóg w wieczności wybrał postać mężczyzny i że Jezus jest wcieleniem miłości Ojca.

Co więcej, kapłan jako mężczyzna reprezentuje transcendencję Boga. Jednak jako symbol daru miłości Chrystusa dla swojej Oblubienicy nie ma tego samego rodzaju władzy, co władcy narodów (Mt 20,25). Źródłem władzy kapłana jest służba i poświęcenie. Jest to władza, która powinna prowadzić do wzajemnego szacunku i przywiązania między kapłanem a parafianami, a nie uczuć wyższości i niższości. Jak wskazuje Henri de Lubac w The Motherhood of the Church, ojcowska władza jest o wiele mniej skłonna do nadużyć i tyranii niż władza wywodząca się z innych źródeł. Odpowiedzią niektórych na niedawny skandal seksualny w Kościele katolickim jest stwierdzenie, że ojcowskie rozumienie władzy powinno zostać zastąpione rozumieniem funkcjonalnym. Jak to się zazwyczaj dzieje w przypadku kontestatorów nauczania Kościoła, pojmują oni wszystko na odwrót. Najoczywistszym sposobem zapewnienia rzadszych przypadków klerykalnych nadużyć w Kościele katolickim będzie zagwarantowanie tego, by osoby odpowiedzialne za seminaria i probostwa wyraźnie rozumiały rolę kapłana jako ojca. Nie twierdzę, że to jest jedyne rozwiązanie obecnego kryzysu, ale kandydaci do kapłaństwa powinni być oceniani z punktu widzenia ich zdatności do ojcostwa. Dobry ojciec nie wykorzystuje swoich dzieci.

Tymczasem feministki i ich zwolennicy atakują ojcostwo duchowe w Kościele, uważając, że Kościół powinien odzwierciedlać jednopłciową wizję mężczyzn i kobiet dominującą w społeczeństwie. Mają oni o wiele większe wpływy w licznych diecezjach i seminariach, niż można by sądzić po ich liczebności.

Seminarzysta Daniel Scheidt pisze w katolickim czasopiśmie „Crisis” o tym, że mężczyźni w seminariach cierpią na rodzaj kryzysu tożsamości odzwierciedlający kryzys wśród mężczyzn w całym społeczeństwie. Scheidt mówi, że wysiłki zbagatelizowania wzajemnych teologicznych powiązań ojcostwa (Bóg ojciec) i macierzyństwa (matka Kościół uosobiona w Maryi) „uczą seminarzystę niepewności i skrępowania — a nawet podejrzliwości i wrogości — wobec tych aspektów Bożych tajemnic, które nadają ostateczne znaczenie jego życiu jako mężczyźnie i, któregoś dnia, jako »ojcu«”. Pokazuje to, że wielu w Kościele czerpie wskazówki raczej z kultury niż tradycyjnej doktryny Kościoła.

Polityka bólu zamiast teologii

Z perspektywy czasu uważam, że reakcja moich parafian wobec mojej osoby wskazuje na duży brak w Kościołach reformacyjnych.

Protestanci mają niewiele kobiecych wzorów świętości, do których mogą zwracać się o pomoc i przewodnictwo. Nie myślę tutaj jedynie o Maryi i świętych kobietach, ale również o zakonnicach. W mojej parafii służą zaangażowane, tradycyjne siostry zakonne i uważam, że one oraz kapłani oferują taki sam rodzaj równowagi między kobiecością a męskością, jaki doskonale istnieje między matką a ojcem, i że swoim przykładem uczą nas w parafii tego, co to znaczy być mężczyzną i kobietą, ojcem i matką. Konsekrowane kobiety są naszymi duchowymi matkami, chociaż wydaje się, że wiele z nich odrzuca takie rozumienie siebie.

Kiedy zostałam katoliczką, moje życie jako kobiety, żony i matki zyskało nowe określenie. Po raz pierwszy staram się słuchać tego, co Kościół ma mi do powiedzenia o tym, kim jestem, a nie próbuję oczekiwać, że Kościół dostosuje się do tego, czym według mnie powinien być. Zasadniczo współczesne kobiety i mężczyzn irytuje objawiony autorytet, ponieważ oczekują, że zewnętrze życie instytucji będzie służebne wobec psychologicznego, wewnętrznego życia jednostek. Jeśli zatem kobiety chcą być kapłanami i twierdzą, że czują ból, ponieważ nimi nie są, wynika stąd automatycznie, że powinny być kapłanami. Jednakże zakonnice i inne kobiety, które upierają się, że mają powołanie do kapłaństwa, i wykorzystują ból jako dowód autentycznego wewnętrznego wezwania ze strony Boga, tak naprawdę używają zmiennej polityki bólu, a nie katolickiej teologii do wyjaśnienia swoich doświadczeń.

Jeśli naprawdę chcą ogołocić siebie i zrezygnować ze swojej woli na rzecz Boga i Kościoła, znajdą niezliczone okazje do służby, chociaż być może nie ten rodzaj samozadowolenia, którego szukają.

Wbrew obiegowej opinii Kościół katolicki proponuje bogate i wieloaspektowe rozumienie tego, co oznacza dla ludzi być mężczyzną i kobietą; o wiele bardziej złożone niż jednopłciowa wizja licznych feministek. Wzajemne oddziaływanie między męskością i kobiecością wcale nie jest skostniałe.

Katolicyzm zawsze wiedział, że w życiu duchowym zarówno małżonków, jak i celibatariuszy, kobiety zdobywają męskie cnoty, a mężczyźni kobiece. Nie jest to zasada obojnactwa przystosowana do teologii katolickiej. Kościół ma bowiem antropologię, która rozpoznaje różnice między męskością i kobiecością, macierzyństwem i ojcostwem. W książce Heart of the World, Center of the Church David Schindler wskazuje, że komplementarność tradycji katolickiej nie opiera się na fragmentaryzacji męskości i kobiecości na dwie oddzielne części: „Każde obrazuje »całość« Trójcy, ale czyni to w różny sposób”. Mężczyźni i kobiety uczestniczą w tym, co jest im właściwe.

Mężczyzna odkrywa siebie przez kobietę

W tradycji sięgającej pierwotnego Kościoła dusze wszystkich chrześcijan opisywano jako będące rodzaju żeńskiego. Wynika to z tego, że uległość jest konieczna dla świętości. W tradycji katolickiej kobiety zawsze dostarczały wzorów świętości dla mężczyzn. Louis Bouyer wyjaśnia znaczenie kobiet dla mężczyzn w następujący sposób: „Mężczyzna, męskość, nie odnajduje siebie inaczej, jak przez proces odkrycia skażenia narcyzmem, i nie spotyka świata w doświadczeniu będącym prawdziwą komunią, a nie zwykłą konfrontacją, inaczej jak poprzez kobiety i w nich. Dla mężczyzny świat jest rzeczywisty tylko poprzez symbiozę z kobietami. Co więcej, jedynie dzięki temu mężczyzna zyskuje świadomość siebie, która nie jest solipsystyczną absorpcją, ale odkryciem swojej tożsamości jako uczestnictwa w Bożym obrazie”.

Kapłani nie różnią się w tym aspekcie od innych mężczyzn. Inaczej niż Jezus muszą zacząć od bycia w istotny sposób uległymi. Jak pisze Schindler: „Wyświęcony jest najpierw zależny od Maryjnego fiat, nawet jeśli jest umocowany, by reprezentować inicjatywę Chrystusa”. Maryja jest kobietą, poprzez którą kapłan odnajduje samego siebie. W jaki sposób świadczy to o tych kapłanach, którzy twardo unikają duchowej relacji z Matką Boską? Jeśli Bouyer ma rację, ryzykują popadnięcie w głęboki i niebezpieczny narcyzm.

Tak naprawdę każdy — mężczyzna i kobieta — cierpi, gdy Kościół i społeczeństwo nie dostrzegają już znaczenia prawdziwej kobiecości czy, jak mówi Jan Paweł II, „geniuszu kobiecego”. Katolicka filozof Alice von Hildebrand wskazuje, że „gdy pobożność wymiera w kobietach, społeczeństwo jest zagrożone w samej swojej strukturze; ponieważ to stosunek kobiety do sacrum utrzymuje Kościół i społeczeństwo w równowadze, a kiedy ten związek jest zerwany, grozi im całkowity chaos moralny”.

Gdy usunięto postać Maryi

Katolickie rozumienie kobiecości zostałoby na zawsze stracone, jeśli Kościół miałby kobiece kapłaństwo. Ci, którzy dopominają się wyświęcania przez Kościół kobiet, aby podnieść ich status, deprecjonują kobiecość, a szczególnie macierzyństwo. Włączają się również, jak wskazuje Schindler, w „klerykalizm”, który nieproporcjonalnie podkreśla znaczenie kapłanów i męskości. „Charakterystyczny dla (…) »klerykalizmu« jest brak poczucia uprzedniości i prymatu tego, co kobiece, w wezwaniu do świętości”. Nie podniesiemy statusu kobiet, przekonując je, że to, czego potrzebują, to stanie się mężczyznami. Kobiety mogą wprawdzie i powinny mieć możliwość zajmowania stanowisk tradycyjnie obsadzanych przez mężczyzn (wnosząc w nie kobiecą wrażliwość), ale nie mogą być i nigdy nie będą biologicznymi i duchowymi ojcami. Ci, którzy twierdzą coś przeciwnego, negują to, co jest szlachetne i święte w byciu żonami i matkami (biologicznymi i duchowymi), i dlatego lekceważą znaczenie tego, co kobiece (matka Kościół), w planie, przez który Bóg zamierza odkupić swoje stworzenie.

Utrata tego, co kobiece, i znaczenia tego w ekonomii zbawienia jest częścią spuścizny reformacji protestanckiej i jej dewaluacji ikonicznych elementów wiary. Luter umieścił Kościół instytucjonalny wprost w królestwie świata, co doprowadziło do stworzenia Kościoła o charakterze bardziej socjologicznym. Zanegował również skutecznie rolę tego, co kobiece, w Kościele i zbawieniu, rozwijając antropologię, w której męskość traktuje się jako sumę tego, co znaczy być w pełni człowiekiem. Konsekwencją była minimalistyczna eklezjologia o wyraźnie męskim charakterze.

Dla katolików najważniejszą ikoną Kościoła i kobiecości jest Maryja, Matka Boża. Umniejszanie roli Maryi i zerwanie jej związku z Kościołem przez reformatorów było jednym krokiem na długiej drodze prowadzącej do wyświęcania kobiet. Ciekawe, że sławny teolog luterański Paul Tillich rozpoznał głęboką zmianę, która zaszła się w Kościołach protestanckich, gdy usunięto postać Maryi: „Coraz silniej symboliczna moc obrazu Świętej Dziewicy stawia przed protestantyzmem trudny problem. W walce reformacji z wszelkimi ludzkimi pośrednikami między Bogiem a człowiekiem zniesiono ten symbol, i w tym procesie oczyszczenia element kobiecy został w dużej mierze usunięty ze wszystkiego, co dotyczy ostatecznej troski”.

Z czasem protestantyzm nadał Bogu symbole immanencji. Doprowadziło to do zniwelowania różnic między stworzeniem a Stworzycielem. Zarazem Kościół przybrał bardziej socjologiczną, instytucjonalna naturę. Hans Urs von Balthasar zauważa, że doniosłość Maryi jako archetypu Kościoła uchroniła Kościół „przed wpadnięciem w przeciętność i ostatecznie socjologię”. Ten rozwój w ramach protestantyzmu utorował drogę do wyświęcania kobiet, gdy posługa przybrała coraz bardziej funkcjonalny charakter, a mężczyzny nie postrzegano już jako symbolu Bożej transcendencji.

Dla tych, którzy są zdecydowani na to, by zaakceptować Kościół katolicki przyjmujący zasadę obojnactwa dominującą w kulturze, żaden argument przeciwko wyświęcaniu kobiet nie będzie przekonujący. Jednak ci, którzy rozpoznają otrzymane od Boga naturalne różnice między mężczyznami i kobietami, mężami i żonami, ojcami i matkami, i widzą ich znaczenie nie tylko dla właściwego funkcjonowania społeczeństwa, ale również dla naszego zbawienia, powinni być wdzięczni za stanowczość Kościoła katolickiego, za trwanie przy 2000 lat tradycji — tradycji zakorzenionej w Bożej dobrej woli wobec wszystkich kobiet i mężczyzn.

przeł. Paweł Łącki

Tekst ukazał się w miesięczniku „First Things” 132 (kwiecień 2003). Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Dwa sposoby „bycia ciałem”
Jennifer Ferrara

była pastorem Kościoła ewangelicko-luterańskiego w USA, w 1998 roku przeszła na katolicyzm. Z Patricią Ireland jest współautorką książki The Catholic Mystique: How Fifteen Women Found Fulfillment in the Church, kt...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze