Ostatnie dni Jezusa
Jr 1,4-5.17-19 / 1 Kor 12,31-13,13 / Łk 4,21-30
Wszystko przecież mogło potoczyć się dobrze. Jak tylko Jezus przeczytał proroctwo Izajasza, oczy wszystkich były w Nim utkwione, wszyscy Mu przyświadczali i podziwiali Jego pełne wdzięku słowa. Po co wspominał o tych niewiernych? Wdowa z Sarepty leżącej blisko przeklętego Sydonu, pirackiego portu pełnego handlarzy niewolników i wszelkiego bałwochwalstwa, miałaby być lepsza od matek i sióstr Izraela? Albo Naaman, wódz Aramu, którego zgraje tyle razy łupiły Samarię, zabijając jej synów i porywając jej córki? Został uzdrowiony, to prawda, ale nadal oddawał pokłon w świątyni Rimmona w Damaszku. Dlaczego Bóg zechciał oczyścić właśnie jego? Dlaczego właśnie tę wdowę ocalił od śmierci głodowej, a potem wskrzesił jej syna?
Wiele podobnych myśli musiało się rodzić w głowach sąsiadów Jezusa. Może słusznie zdumiał się Natanael: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu”. Tak czy inaczej jego mieszkańcy wygnali Jezusa, którego znali od dawna – o którym myśleli, że Go znają. Przez zawiść i zazdrość nie dali łasce przystępu do siebie. Jezus wypowiedział rodzące się w ich głowach kpiące słowa: „Lekarzu, ulecz samego siebie”. To początek misji, ale Mistrz usłyszy tę kpinę ponownie już na krzyżu: „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić” (Mt 27,42).
Jeśli jest coś, co zamyka drogę do nieba, to jest tym na pewno zazdrość. Jest czymś prawdziwie szatańskim, bo żywi się istnieniem dobra, niszcząc je i przemieniając w przeciwieństwo. Zazdrość widzi dobro jako zło. Jej diaboliczność polega nie tyle na niszczeniu drugiego człowieka, ile na oskarżeniu samego Boga. Ma postać przewrotnego zarzucania Bogu, że jest niesprawiedliwy – że jest zły, ponieważ jest dobry.
Zazdroszczenie drugiemu Bożej łaski uznano w teologii za grzech przeciw Duchowi Świętemu, ponieważ oznacza zanegowanie łaski płynącej dla drugiego człowieka. Stąd jest zadziwiająco krótka droga do odrzucenia samego Boga, do wyrzucenia Go z miasta, ze swojego życia, tam, gdzie zwykło się tracić skazańców i tam, gdzie w końcu Jezusa zabito.
Jedyną odpowiedzią i remedium jest miłość. Ta, o której Paweł pisze, że „nie zazdrości”. Zazdrość jest przecież wykluczeniem kogoś z miłości. Nie chodzi oczywiście o wymuszanie na sobie pozytywnych uczuć, ale o akt miłości, o akt woli. Ostatecznie chodzi o to, czy chcę spotkać się z tym drugim „nielubianym” w niebie. Czy chcę spotkać pogankę z Sarepty i wojowniczego Naamana, czy wreszcie jestem gotów spędzić wieczność z mieszkańcami Nazaretu…
Oceń