Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Trudno sobie nie postawić pytania, czy w ogóle do dogadania się między nami mogło dojść. Jestem coraz bardziej przekonany, że niestety nie, i to z obu stron. A jeśli nawet, to za cenę ogromnych kompromisów, zwłaszcza ze strony organizatorów Przystanku Jezus. Trzeba jednak pamiętać, że kompromisy mają swoje granice.
Redakcja „W drodze” zwróciła się do mnie z prośbą, bym wyjaśnił, dlaczego ostatecznie nie doszło do porozumienia między fundacją Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która była organizatorem festiwalu Przystanek Woodstock, a Inicjatywą Ewangelizacyjną Przystanek Jezus. Na tę propozycję przystałem z dość dużym ociąganiem. Dlaczego więc zgodziłem się na napisanie tego tekstu? Najpierw dlatego, że liczba kierowanych do mnie pytań, nie tylko zresztą ze strony miesięcznika „W drodze”, uświadomiła mi, że temat jest wciąż aktualny i wiele w nim wciąż niejasności. Poza tym pomyślałem sobie, że może jest to dobry moment, by ostatecznie się z tym problemem rozliczyć i przewrócić tę kartę historii Przystanku Jezus.
Na pytanie, dlaczego podczas ostatniej rozmowy między Jurkiem Owsiakiem a nami, która odbyła się 15 lutego w Warszawie, nie dogadaliśmy się, odpowiedzi może być przynajmniej kilka. Zależy bowiem, czy chodzi o pretekst, dla którego rozmowy te zostały zerwane, czy też o rzeczywisty powód niemożności dogadania się w ogóle.
Wszystkiemu winien lazaret
Zdaje się, że minęło już dość dużo czasu od wspomnianych rozmów, można więc do nich bez emocji powrócić. Rozmowy układały się dobrze, może nawet bardzo dobrze. Uzgodniliśmy wiele. Dogadaliśmy się co do naszych koncertów ewangelizacyjnych, ustaliliśmy ich miejsce i czas. Ustaliliśmy, jaką rolę ma spełniać nasze zaplecze ewangelizacyjne na boisku przy szkole budowlanej, gdzie miała być kaplica polowa. Miała tam odbyć się niedzielna Msza św. Problemy zaczęły się, gdy przeszliśmy do naszej obecności na placu. Darmowe rozdawanie chlebów zostało jakoś zaakceptowane, utknęliśmy przy lazaretach, do których — wzorem roku ubiegłego — mieli być znoszeni z pola zatruci alkoholem i narkotykami. W tym właśnie momencie rozmowy zostały przerwane. Jurek Owsiak powiedział, że na żadne lazarety na terenie pola namiotowego nie zgadza się. Według niego nie jesteśmy w stanie udzielić fachowej pomocy tym, którzy rzeczywiście jej potrzebują. Taka pomoc jest zresztą przygotowana przez organizatorów Przystanku Woodstock. A poza tym — i chyba przede wszystkim — chcemy zrobić z Woodstock narkomańską imprezę.
Rozumiem Jurka Owsiaka. Na jego miejscu też bym się na lazaret nie zgodził. Jurek gotów był przełknąć wiele z naszej obecności, ale nie to, że jesteśmy tam po to, by pomóc tym, którzy na jego Przystanku dotykają — w naszym oczywiście rozumieniu — moralnego dna. Ktoś powiedział, że nasza obecność na Woodstock obnaża jego słabe strony. I taka też jest prawda. Jeżeli jedziemy tam, by pomóc ludziom, to znaczy, że są tacy, którzy tej pomocy potrzebują. Trzeba było widzieć Woodstock nad ranem, by sobie to uświadomić w całej pełni. Jurkowi Owsiakowi bardzo zależy na image’u jego imprezy. Dlatego łączy ją z Wielką Orkiestrą, dobroczynnością, tolerancją i sercem. Dlatego nie mógł się zgodzić na lazaret, gdyż ewentualna zgoda byłaby przyznaniem się do tego, że jego Woodstock jest świetną okazją, by zapomnieć o świecie, wlewając w siebie alkohol i zażywając narkotyki. Tyle o bezpośrednim powodzie, a może nawet tylko pretekście do zerwania rozmów. Trudno sobie nie postawić jednak pytania, czy w ogóle do dogadania się między nami mogło dojść. Jestem coraz bardziej przekonany, że niestety nie, i to z obu stron. A jeśli nawet, to za cenę ogromnych kompromisów, zwłaszcza ze strony organizatorów Przystanku Jezus. Trzeba jednak pamiętać, że kompromisy mają swoje granice.
Przystanek w Przystanku, czyli dwa w jednym
Do rozmów z fundacją pana Owsiaka przystąpiliśmy z absolutną wolą porozumienia. Zresztą dlatego też do rozmów doszło tak późno. Chcieliśmy bowiem, zanim zaczniemy rozmawiać, jasno sprecyzować, jak daleko możemy pójść na ustępstwa. Z drugiej jednak strony mieliśmy świadomość, że na wszystko zgodzić się nie można.
Jurek Owsiak nie ukrywał we wszystkich wypowiedziach, że możliwy jest tylko jeden sposób naszej obecności — wewnątrz Przystanku Woodstock, na takich samych zasadach, jak ruch Hare Kriszna czy Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot. Dlatego bardzo mu zależało na tym, byśmy maksymalnie weszli na jego teren. Tam miała się odbywać nasza ewangelizacja muzyczna, tam mieliśmy wszyscy mieszkać, tam miała być sprawowana liturgia. Pierwotnie Jurek chciał, aby Mszę św. niedzielną odprawić na wielkiej scenie Przystanku, co zdaje się — w ocenie wielu — miałoby ten Przystanek bez mała poświęcić. Pojawił się też pomysł, aby ewangelizatorzy Przystanku Jezus zostali zaopatrzeni w pomarańczowe podkoszulki i włączeni do pokojowego patrolu, Jurek bowiem potrzebował do tego mnóstwa ludzi.
Zgoda na tego typu propozycję miałaby jednak dla nas dość istotne skutki. Włączenie Przystanku Jezus w Przystanek Woodstock na proponowanych wszystkim zasadach uczyniłoby z nas współorganizatorów festiwalu i podzieliłoby odpowiedzialność za wszystko, co się dzieje. A filozofie obu inicjatyw nie były przecież tożsame. Wystarczy przypomnieć, iż na festiwalu w Żarach gratisowo rozdawane były prezerwatywy, co — choć zgodne jest z filozofią Woodstock — niezgodne jest przecież z moralnością Kościoła. Mówiąc krótko, organizatorzy inicjatywy ewangelizacyjnej nie mogli zgodzić się na to, by doszło do zupełnego wchłonięcia ich przez festiwal, tak aby w przekonaniu opinii publicznej zamiast dwóch Przystanków był jeden. Powtórzę to, co mówiłem już kilkakrotnie. Nie wiem do końca, czym polski Woodstock jest w zamyśle, nie wiem, czy można o nim powiedzieć, iż w założeniach jest imprezą złą. Wiem, że w swej realizacji staje się bardzo dobrą okazją do tego, by zło czynić, dotknąć go czy posmakować. Pod tym podpisać się nie mogliśmy.
Powód lepszy niż inne
Z jakim nastawieniem do rozmów przystąpił Jurek Owsiak — nie wiem. Gdy rozpoczynaliśmy rozmowy, byłem przekonany, że dominuje w nim otwarcie i chęć porozumienia. Dzisiaj już przekonania tego we mnie nie ma. Nie wiem, czy siadając do rozmów, Jurek Owsiak planował, że je w pewnym momencie zerwie, mam jednak wrażenie, że było mu to na rękę. Podczas rozmów szef Orkiestry kilkakrotnie sygnalizował, że góra problemów związanych z organizacją kolejnej edycji festiwalu rośnie. Mówił o niechęci ówczesnych władz wojewódzkich, o odmowie współfinansowania festiwalu przez miasto Żary, o niechęci pewnej części prasy do Woodstock, o zwiększonych wymaganiach dotyczących bezpieczeństwa jego uczestników. Ciągle przewijało się hasło, że nie wiadomo, czy festiwal w Żarach w ogóle się odbędzie.
W pierwszych wypowiedziach po zerwaniu rozmów Jurek Owsiak wskazywał na Przystanek Jezus jako na bezpośrednią przyczynę odwołania Woodstock. Dostało się nam wtedy zdrowo. Niechęć, żeby nie powiedzieć także — nienawiść, spadła na organizatorów Przystanku Jezus. Wystarczyło poczytać sobie choćby w Internecie Księgę Gości na stronach Orkiestry. Dla większości wszystko było jasne — to przez Kościół nie ma Woodstock, to czarni rozwalili nam festiwal. Po jakimś czasie jednak sam Jurek Owsiak w różnych wypowiedziach zaczął zdejmować z nas brzemię winy. W wywiadzie dla „Więzi” sam przyznaje, że były naprawdę inne powody odwołania festiwalu niż Przystanek Jezus.
Dlaczego więc jednak i od samego Jurka Owsiaka, i od prasy ewangelizatorom dostało się najwięcej? Po pierwsze, myślę, że ten powód potrzebny był prasie. Odwołanie festiwalu na skutek konfliktu z Kościołem to jest news, a odwołanie tegoż festiwalu z powodów organizacyjnych to chała, nie informacja. Po wtóre — w końcu trzeba też to wyartykułować — mam jednak wrażenie, że ten konflikt potrzebny był samemu Jurkowi Owsiakowi. Wszyscy wiemy, że Jurek stał przed dylematem: robić Woodstock czy nie robić. Po zakończeniu festiwalu w roku 1999 mówił dużo o tym, że impreza się zbyt rozrosła, że przestała być tym, o czym marzył, że trzeba ją już zrobić gdzie indziej, że trzeba odejść z Żar. Wielu dziennikarzy pytało mnie, czy nie uważam, że Jurek przestał panować nad imprezą. Tak, to wszystko stało się zbyt duże.
Czy Przystanek Jezus stał się kozłem ofiarnym? W pewnym sensie tak. Jurek Owsiak — przynajmniej na początku — znalazł dobry powód, by odwołać imprezę w Żarach. Taki powód, który nie czyni go za to odpowiedzialnym, a wręcz przeciwnie — on sam staje się ofiarą kościelnych prześladowań. Czy tak było rzeczywiście? Nie wiem, to tylko moja teoria, moja próba zrozumienia, dlaczego się tak stało.
Dlaczego nie doszło więc do porozumienia? Powodów — jak widać — jest wiele. Który był pierwszy, rzeczywisty czy najważniejszy — tego nie wiem. Z perspektywy czasu pogłębia się jednak we mnie świadomość, że dogadać się chyba nie mogliśmy, byliśmy bowiem z różnych żywiołów.
Oceń