Partia Świętych
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Syn męczennika za wiarę katolicką napisał w 1991 roku: „Nigdy nie czytałem Biblii. Kiedy poznałem prawdę o mordzie popełnionym na moim ojcu i jego towarzyszach, zwłaszcza zaś epilog sprawy — uwierzyłem, że szatan istnieje”. I wymienił z imienia i z nazwiska tych wszystkich, którzy mieli udział w morderstwie Partii Świętych. To bodaj najbardziej bolesne wyznanie, jakie zdarzyło mi się przeczytać i usłyszeć w czasie mojej pracy na Wschodzie…

Latem 1996 roku przyjechałem z petersburskich chłodów, do których przez ponad cztery lata zdążyłem przywyknąć, do Charkowa — w samo centrum europejskiego klimatu kontynentalnego. Tam, od początku czerwca aż do końca sierpnia, barometr stoi w miejscu, a termometr, na który oprócz nowo przybyłych nikt nie spogląda, regularnie ukazuje plus trzydzieści pięć.

To było bardzo trudne lato. Placówka w proszku, urzędowanie na kupie gruzów. Parę kilometrów obok, grupa polskich specjalistów pracująca na cmentarzu, gdzie w 1940 roku bolszewiccy oprawcy zakopali ciała polskich oficerów ze Starobielska, przedstawicieli polskiej inteligencji z Małopolski Wschodniej i wymordowanych w kolejnych sowieckich „wielkich terrorach” mieszkańców Charkowa i okolic.

Kierujący pracami ekshumacyjnymi profesor Andrzej Kola z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu starał się w swojej pracy uwzględniać dokumenty pochodzące z archiwów, wyniki wstępnych badań archeologicznych, był otwarty na wszelkie sygnały pochodzące od żywych świadków. Informacje bardzo wnikliwie weryfikowano, jednakże nigdy nie przechodzono obok nich obojętnie.

Pamiętam szok całej ekipy, kiedy to archeolodzy — a w ekipie oprócz nich byli i antropolodzy, i specjaliści od medycyny sądowej, i specjaliści od kryminalistyki, a nawet prawnik, przedstawiciel polskiej adwokatury — odkopali ślady wskazujące wyraźnie na użycie ogromnych świdrów, które zruszywszy ziemię, miały zniszczyć ślady ludzkiej tkanki znajdujące się pod powierzchnią. Bardzo szybko określono, że świdrowanie ziemi, wyraźnie w celu zatarcia śladów zbrodni ludobójstwa, miało miejsce w końcu lat siedemdziesiątych lub na początku lat osiemdziesiątych, w czasie schyłkowego Breżniewa. To było bardzo ważne odkrycie. Wynikało z niego jednoznacznie, że KGB już wówczas doskonale znało miejsca pochówku polskich oficerów i innych ofiar bolszewickich represji. W jego kierownictwie wyraźnie obawiano się ujawnienia prawdy. Jednak mieli też świadomość, iż czas ideologii i systemu opartych o strach, przemoc i kłamstwo kończy się. Komuniści, tak jak i hitlerowcy, usuwali ślady swoich zbrodni. Szybko przyszło potwierdzenie tego faktu, wskazujące dodatkowo na skrajne bestialstwo ostatnich bolszewickich wodzów.

Brimemberg

Któregoś południa umówiliśmy się z profesorem Andrzejem Kolą na kubek gorącej kawy. Było to już po odkryciu świdrów.

— Wie pan, panie konsulu, raz po raz odwiedza naszą ekipę stary człowiek…
— A któż to taki?
— Nazywa się Brimemberg, z pochodzenia jest Łotyszem. To działacz „Memoriału”, tyle że ten ich „Memoriał” jest tutaj bardzo skłócony. Był rzekomo jednym z pierwszych, którzy wpadli na ślad pochówków na naszym VI kwartale. On ma sporo informacji, które winny pana zainteresować. Nie zechciałby go pan przyjąć?
— Jak najbardziej…

Rozmawialiśmy potem z panem Brimembergiem wielokrotnie. Był to wysoki, postawny staruszek, siwy jak gołąb, z trudem chwytający powietrze. Jeszcze w Związku Sowieckim, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, pisał do miejscowej, moskiewskiej i tomskiej prasy o charkowskim szóstym kwartale, gdzie bolszewiccy kaci pochowali polskich oficerów.

 Najwięcej pisał o swoim ojcu zamordowanym z wyroku trojki na Syberii wraz z liczną grupą Łotyszy, a także ludzi innych narodowości, zamieszkałych w sąsiadujących ze sobą wioskach pod Tomskiem. W akcie oskarżenia nazwano ich Partią Świętych. I byli to święci! Połączyła ich modlitwa — w tamtych strasznych czasach wystarczający powód, by być uznanym za „wrogów ludu”. Powiązało ich przywiązanie do katolickiej wiary i już na koniec, ziemski koniec: męczeńska śmierć za tę wiarę. Męczeńska śmierć tylko oprawcom i ich mocodawcy wydaje się końcem…

W tej sprawie pojawiło się coś tak bardzo bolesnego, co nie daje mi spokoju, co nakazuje mi jeszcze bardziej surowo i jednoznacznie spojrzeć na komunizm, bolszewizm, jego doktrynę i praktykę realnego socjalizmu. Oprócz wiedzy o męczeńskiej śmierci ojca i jego braci w wierze ujrzałem bezmiar tragedii syna — według sowieckiego kodeksu karnego: syna „wroga ludu”. Ten syn po latach męki i upokorzeń postanowił upomnieć się o swego ojca, o utraconą młodość, o godność. Wysiłek, którego podjął się: dobijanie się poprzez gabinety postsowieckich decydentów, poprzez dziesiątki wniosków i petycji, do drzwi archiwów NKWD, zbyt krótkie i niecierpliwe, pełne pośpiechu, dnie i godziny spędzone nad dokumentami, setki stron zapisanych notatek, to wszystko jest godne najwyższego szacunku. A przecież nie wszystko zrozumiał, nie wszystko mógł zrozumieć ten przejęty na własność przez totalitarne i bezbożne państwo syn „wroga ludu”.

Pożary, których nie było

Wszystkich obwinionych o przynależność do tak zwanej Partii Świętych aresztowano 12 kwietnia 1938 roku. Prawie wszystkich też — sądząc po tak zwanych sprawkach (zaświadczeniach) — w jednym dniu rozstrzelano. Mordu dokonano 22 maja 1938 roku na terenie kołpaszewskiego więzienia. W tej jednej sprawie miano rozstrzelać 125 osób. Wszystko zostało przygotowane z góry. W którym momencie NKWD faktycznie rozpoczęło dieło rzekomej łotewskiej grupy kontrrewolucyjnej, kronikarz tej zbrodni nie dowiedział się. Pisał w tej sprawie wnioski do najwyższych władz sowieckich za pośrednictwem charkowskiego KGB w maju i czerwcu 1991 roku, zaledwie więc na dwa miesiące przed sierpniowym puczem Janajewa. KGB miało wówczas ważniejsze sprawy na głowie. Większość jego pism pozostała bez odpowiedzi. Jednak wywalczył krótkie informacje o pomordowanych, nazwiska tych, co uczestniczyli w zbrodni — zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio — wreszcie ograniczony wgląd w akta sprawy.

Pod aktem oskarżenia podpisał się naczelnik V wydziału w III oddziale Urzędu Bezpieczeństwa Państwowego NKWD, lejtnant gosbiezopastnostii (bezpieczeństwa państwowego) Wołkow, zapomniał tylko wpisać dokładną datę sporządzenia aktu bezprawia. Z dokumentu wynika, że na ślad „łotewskiej nacjonalistycznej grupy dywersyjno–kontrrewolucyjnej”, noszącej nazwę Partia Świętych, NKWD wpadło w lutym 1938 roku.

Celem tej tak dziwnie nazwanej organizacji miało być, zdaniem oprawców, „zniszczenie władzy sowieckiej w drodze zbrojnego powstania, które miało wybuchnąć wraz z początkiem wielkiej wojny przeciwko Związkowi Sowieckiemu”. Wszyscy „przestępcy” w liczbie 125 przyznali się do winy…

Na czele Partii Świętych stała trójka przywódców, którzy za pośrednictwem moskiewskiej Ambasady Republiki Łotewskiej utrzymywali kontakt z Rzymem. Bezpośrednim łącznikiem pomiędzy Rzymem a organizacją rzekomo działającą w głębi sowieckiego Sybiru miał być ksiądz Groński, wydalony w 1934 roku ze Związku Sowieckiego do Łotwy. Ta trójka przywódców, to byli: Piotr Christoforowicz Brimemberg, agronom rejonu kriwoszieinskiego, ojciec Witalija Brimemberga; Anton Użan, syn Franciszka, szewc, mieszkaniec Kriwoszieino; Osip Wajwod, syn Adama, człowiek samotny, mieszkaniec miejscowości Madoga w rejonie kriwoszieinskim.

Witalij Brimemberg na przełomie maja i czerwca 1991 roku, w charkowskiej siedzibie KGB, miał możność zapoznania się z aktami sprawy, której ofiarą padł jego ojciec. Widział protokoły przesłuchań. W systemie prawnym towarzysza Wyszyńskiego właśnie te protokoły stanowiły podstawowy element: oskarżony miał i musiał się przyznać.

Pod protokołem z przesłuchania swojego ojca odnalazł nazwisko lejtnanta gosbiezopastnostii Ulianowa. Sporządzono protokoły przesłuchania wszystkich 125 oskarżonych. Akta każdego z nich kończą się jednobrzmiącą sprawką. Oto jej treść: „Aresztowany w sprawie nr 2636, postanowieniem NKWD ZSRS z dnia 12 kwietnia 1938 roku, nr 224, został skazany na najwyższy wymiar kary. Wyrok wykonano 22 maja 1938 roku”. Pod zaświadczeniem podpisał się młodszy lejtnant gosbiezopastnostii Mitiuszow, przy czym dokumenty zostały wystawione 29 kwietnia 1940 roku — dwa lata po mordzie — w Nowosybirsku.

I tutaj Witalij Brimemberg odnalazł nieścisłość: na podstawie akt osobowych ustalił, że aresztowany Iwan Antonowicz Wucyn zmarł w areszcie 23 kwietnia 1938 roku. Zapewne był to rezultat przesłuchań; może nie chciał się przyznać? Niemal każdy z oskarżonych miał coś podpalać, ot, na przykład średnią szkołę we wsi Malinowka, szkołę, której nigdy nie było, albo chlew kołchozowy…

7 września 1955 roku, były to już czasy Chruszczowa, Kolegium Sądowe ds. Karnych Sądu Najwyższego ZSRS z braku znamion przestępstwa uchyliło oskarżenie w stosunku do pomordowanych członków Partii Świętych. Cóż więc było ich winą? Dlaczego zginęli? Czy to typowe stalinskije szcziepki? Stalin lubił powtarzać: „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”.

Partia Świętych. Święty, z greckiego hagios — inny, odmienny. W sowieckim społeczeństwie, może inaczej: w społeczeństwie, które chcieli budować bolszewicy — oni byli inni… Inni dwudziestu ze wsi Malinowka, dwudziestu czterech ze wsi Malicziewno, dziewiętnastu ze wsi Pietropawłowka…

Nigdy nie czytałem Biblii

Uchylenie wyroków na „wrogów ludu” w okresie chruszczowowskim z zasady — dziś wiemy to dokładnie — wiązało się z przekazywaniem rodzinom pomordowanych fałszywych informacji o okolicznościach ich śmierci. Dla rodzin w tamtym czasie najistotniejsze znaczenie miał jednak fakt anulowania wyroku — w ten sposób z żyjących krewnych ofiar zdejmowano piętno „członków rodziny wroga ludu”. To oznaczało zaś możliwość powrotu do normalnego — w kategoriach sowieckich — życia. Pewnie to uchylenie wystarczyło wówczas i Witalijowi… Zabrakło mi odwagi, żeby go bezpośrednio o to zapytać. Jednak, kiedy tylko pojawiła się szansa wyjaśnienia do końca okoliczności śmierci ojca — Witalij się nie zawahał. Pewnie w najstraszniejszym śnie nie przypuszczał, dokąd zaprowadzi go jego własna dociekliwość.

Kołpaszewskie więzienie, gdzie wymordowano członków Partii Świętych, leżało nad samym brzegiem rzeki Ob — w perspektywie ulic Lenina i Dzierżyńskiego, czyli akurat tych, co rozpętali bolszewickie piekło na Ziemi. Mordowano w Kołpaszewie „wrogów ludu” tradycyjnie — strzałem w tył głowy, chyba że ktoś wcześniej „procesu przyznawania się do winy nie wytrzymał”… Była tu jednak istotna różnica w stosunku do innych miejsc kaźni: na terenie więzienia miejsca było niemało, więc nie wywożono trupów. Jamy–mogiły kopano na terytorium więzienia.

Śladów po pochówkach nie zostawiano. Ludzka pamięć jest ulotna, podobno człowiek z czasem obojętnieje. I tylko rzeka nie pozostała obojętna… Podmywała brzeg starej tiurmy, podmywała, aż w 1979 roku, po zimie, w jej wodach pojawiły się ludzkie kości. Wtedy do akcji przystąpiła władza sowiecka. Kto podjął taką decyzję — dokładnie nie wiadomo. Zdaniem Witalija Brimemberga, trop wiedzie do ówczesnego sekretarza nowosybirskiego obkomu KPSS Jegora Lichaczowa. Do brzegu podpłynął przerobiony na spycharkę holownik. Pracował dwa tygodnie, dzień i noc. Zepchnął więzienny brzeg do rzeki. Z nurtem popłynęły kości i całe trupy z tak zwanych mokrych mogił — trupy „wrogów ludu”. Dokonał się ostateczny — tak się barbarzyńcom zdało — akt „socjalistycznej sprawiedliwości dziejowej”.

Witalij Brimemberg zdołał ustalić, kto dowodził tą akcją: był to pułkownik KGB Nikołaj Iwanowicz Pietruczenko. Dziś — cieszący się dobrym zdrowiem „weteran służby socjalistycznej”. Pewnie tak jak i on, po dziś dzień żyją i czują się dobrze ci, którzy w tym samym czasie świdrowali mogiły polskich oficerów w Charkowie.

Syn męczennika za wiarę katolicką napisał w 1991 roku: „Nigdy nie czytałem Biblii. Kiedy poznałem prawdę o mordzie popełnionym na moim ojcu i jego towarzyszach, zwłaszcza zaś epilog sprawy — uwierzyłem, że szatan istnieje”. I wymienił z imienia i z nazwiska tych wszystkich, którzy mieli udział w morderstwie Partii Świętych.

To bodaj najbardziej bolesne wyznanie, jakie zdarzyło mi się przeczytać i usłyszeć w czasie mojej pracy na Wschodzie…

Zobaczył tylko szatana

Kiedy aresztowano jego ojca, Witalij Brimemberg miał osiemnaście lat. To wystarczająco dojrzały wiek, żeby ukształtować swój światopogląd, zwłaszcza gdy się ma takiego ojca. Mimo to napisał: „Biblii nigdy nie czytałem”. Tak jakby chciał się od tej Biblii odżegnać… Jego ojciec też pewnie nie czytał — bo skąd? Widziałem na Białorusi, w Rosji i na Ukrainie Pismo święte przepisywane w szkolnych zeszytach w kratkę, widziałem takie książeczki do nabożeństwa, modlitewniki, śpiewniki… Widziałem te materialne dowody wierności Bogu i Kościołowi wcale nie tak dawno. Takie to były czasy, taki to był system.

Ale Biblia jest dobrą nowiną. Dla niej Piotr Brimemberg i jego 124 współbraci w wierze ponieśli męczeńską śmierć.

Witalij, syn „wroga ludu” i męczennika za wiarę, w całej sprawie swojego ojca zobaczył tylko szatana. Męczeństwa za wiarę nie potrafił dostrzec ani zrozumieć. Czy mógł dostrzec, jeśli ta wiara była mu całkowicie obca? To prawda, bez szatana nie sposób pojąć historii XX–wiecznej Rosji. Ale jego ojciec — Piotr Christoforowicz Brimemberg — umarł w Bogu, umarł dla Chrystusa, który żyje i który jest Życiem. Umarł dla Chrystusa, który zwycięża zło, który zwycięża szatana i jego moc.

Partia Świętych
Zdzisław Nowicki

(ur. 17 grudnia 1951 r. w Pile – zm. 6 czerwca 2006 r.) – polski dyplomata, ekonomista, senator I kadencji, ambasador RP, w latach 1992-1998 oraz 2000-2004 przebywał na placówkach dyplomatycznych w Sankt Petersburgu, Charkowie i Astanie, publikował po polsku, rosyjsku, ukrai...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze