Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Wiele razy przemierzałem różne Drogi krzyżowe. Pamiętam monumentalne rzeźby na Jasnej Górze, równo przystrzyżoną murawę soczystej zieleni w Miejscu Piastowym, usypaną z kamieni Golgotę w Licheniu. Zawsze było to miejsce wydzielone, osobne. Panował tam nastrój ciszy i skupienia. Wszędzie było czysto i schludnie. Ludzie modlili się w milczeniu.
Widziałem tylko jedną Drogę krzyżową, która różniła się od pozostałych. Nie była wydzielona, lecz znajdowała się w centrum miasta, w wąskich uliczkach, na których stały rozłożone stragany gardłujących przekupniów i kłębiły się tłumy ludzi. Panował na niej gwar, wszyscy się przekrzykiwali. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na stacje Drogi krzyżowej, zapuszczone, zawalone stertami śmieci; na niektórych z nich widoczne były zacieki moczu. Była to jedyna autentyczna Droga krzyżowa na świecie – ta, którą kroczył Jezus w Jerozolimie.
Kiedy Chrystus spotkał się przy studni z Samarytanką, w pewnym momencie zaczął mówić o jej życiu rodzinnym. Musiało się ono niespecjalnie układać, skoro – jak powiedział Jezus – kobieta miała już pięciu mężów, a człowiek, z którym wówczas mieszkała, nawet jej mężem nie był. Samarytanka szybko zmieniła temat rozmowy i zapytała Chrystusa, gdzie powinno się oddawać Bogu cześć: na górze, jak utrzymują mieszkańcy Samarii, czy w Jerozolimie, jak twierdzą mieszkańcy Judei.
W momencie, kiedy Bóg zaczął wkraczać w jej życie, kiedy zaczął dotykać najbardziej bolesnych i – być może – najbardziej wstydliwych spraw, ona zaproponowała Bogu inne miejsce spotkania: rozważania teologiczne. Był to ten rodzaj teologii, który nie dotyka ludzkiego serca. Można snuć o Bogu najbardziej abstrakcyjne rozważania i dochodzić do najbardziej oryginalnych wniosków, ale kiedy człowiek nie otworzy się na Niego i nie zaprosi Go do swojego wnętrza – ze wszystkimi jego ciemnymi stronami: ułomnościami, słabościami, grzechami – wówczas takie teologizowanie nie jest warte funta kłaków. Wtedy tworzymy w swoich relacjach z Bogiem wyimaginowane Drogi krzyżowe – wyobcowane z życia, wypolerowane i wychuchane, prezentujące nas z jak najlepszej strony: jako pobożnych pątników skupionych przy każdej stacji. To nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Teologia staje się formą ucieczki przed Bogiem.
Co odpowiada Jezus Samarytance? Otóż mówi jej, że prawdziwie oddaje się cześć Bogu w Duchu i w prawdzie. Prawda o człowieku to prawda o grzechu. I – jak mawiali święci – nie ma takiego grzechu, do którego człowiek nie byłby zdolny. Uznanie tego oznacza, że nasz duch został skruszony.
Otwarcie przed Bogiem serca nie oznacza łzawego, cukierkowatego sentymentalizmu. To zstąpienie na samo dno duszy, do miejsc, których często nikomu nigdy nie pokazujemy, których istnieniu sami przed sobą zaprzeczamy, do miejsc, w których łapie skurcz strachu, słychać skowyt i dygot, panuje poczucie bezsensu, absurdu i pustki. Chrystus chce zejść na samo dno naszego jestestwa, by nas uzdrowić – ma moc wyrwać nas z niepokojów, samotności, strachu, poczucia bezsensu życia i wewnętrznej pustki.
Bóg pragnie więc spotykać się z nami w realnym życiu, z jego codziennym gwarem i problemami. Jeśli Go do tego zaprosimy, zyskamy możliwość udziału w jedynej prawdziwej Drodze krzyżowej – takiej, jaką była i jest, bez stylizacji i upiększeń, wśród nieżyczliwego i obojętnego świata. Będzie tam jednak Ktoś, Kto będzie niósł ten krzyż razem z nami.
Oceń