Coś wstydliwego
fot. raul petri ieWKHYN / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 votes
Wyczyść

To stereotyp, jakoby celem duszpasterstwa osób żyjących w związkach niesakramentalnych było produkowanie białych małżeństw.

Jest rok 1973, do wydania przełomowej adhortacji Familiaris consortio, która wezwała „pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła”, mamy jeszcze osiem lat. To właśnie wtedy powstaje w Polsce pierwsze duszpasterstwo dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych, będące pokłosiem nieco wcześniej zorganizowanych dla nich rekolekcji. Za tym rewolucyjnym jak na tamte czasy posunięciem stoi dziś już 84-letni palotyn ksiądz Jan Pałyga, późniejszy współzałożyciel Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar”. A wszystko zaczęło się od pytania, które nie dawało księdzu Janowi spokoju: – Gdzie są ci nasi bracia, którzy kiedyś byli w Kościele, a teraz ich nie ma, żyjący w sytuacji permanentnego stresu? Przecież trzeba im pomóc.

Szkoda, że w taki sposób nie myśli proboszcz jednej z wiejskich parafii, w której na drzwiach świątyni w najlepsze wisi karta: „Niesakramentalnym wstęp wzbroniony”.

Żadnych fikołków

Trudno dziś dokładnie zliczyć, ile właściwie jest w Polsce duszpasterstw dla osób żyjących w powtórnych związkach (około trzydziestu?), ponieważ wiele z nich powstaje, ale i wiele kończy swoją działalność wraz z odejściem księdza, który się nimi opiekował, nie wszystkie też mają swoją stronę internetową. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że jest ich wciąż zdecydowanie za mało. Dominikanin ojciec Mirosław Ostrowski, opiekun niesakramentalnych i autor książki Wy też jesteście w Kościele, uważa, że jedno duszpasterstwo na dekanat wystarczy, bo mówimy tu jednak o duszpasterstwie specjalistycznym.

Ojciec Ostrowski zauważa również, że mamy w Polsce znakomity fundament pod tego rodzaju działalność, położony właśnie przez ks. Pałygę, ale i przez nieżyjącego już jezuitę z Warszawy ojca Mirosława Paciuszkiewicza. Założone  przez niego duszpasterstwo wyrosło z wizyt kolędowych, podczas których okazało się, że 40 procent odwiedzanych rodzin to ludzie żyjący w związkach niesakramentalnych. Budowniczym fundamentów był też kapucyn z Gdańska ojciec Roman Dudak, który często powtarzał: Jeśli ktoś uważa, że niesakramentalni myślą tylko o seksie i mają w nosie Boże prawo, to tak naprawdę niczego nie rozumie. –  Szkoda, że z doświadczenia tych księży właściwie nikt nie skorzystał – konkluduje ojciec Ostrowski.

On sam został namaszczony na pasterza osób żyjących w związkach niesakramentalnych oddolnie, niespodziewanie i w dość zaskakujących okolicznościach. W 1999 roku w Gdańsku franciszkanie zorganizowali dla takich właśnie par rekolekcje, a ponieważ kościół był pełen ludzi, zrodził się pomysł kolejnego spotkania. Zainteresowani przychodzą, a na drzwiach zastają kartkę od księdza: Z powodu takiego a takiego zapraszamy za miesiąc. Przychodzą znowu – i znowu całują klamkę. Wtedy poprosili o towarzyszenie ojca Mirosława. – Byłem przerażony, ale z czasem coraz bardziej rozumiałem, że tu nie potrzeba żadnych fikołków, tylko normalnej obecności, zapewnienia poczucia bezpieczeństwa, wytłumaczenia, że te osoby nie są ekskomunikowane. Wystarczy czytać z nimi Pismo Święte, odprawiać im mszę świętą, wyjaśnić, dlaczego nie mogą fizycznie przyjmować komunii i pokazać, jak robić to w sposób duchowy. Czasem ksiądz pełni rolę skrzynki kontaktowej, bo zaprosi na spotkanie na przykład prawnika, który powie parom o możliwości stwierdzenia nieważności ślubu kościelnego.

Ksiądz Pałyga, mówiąc o tym, co w prowadzeniu duszpasterstwa dla niesakramentalnych jest najważniejsze, często odwołuje się do ewangelicznej sceny spotkania Jezusa z Samarytanką: – Zapytał ją, ilu miała mężów. Powiedział jej otwarcie, że ten, z którym teraz żyje, nie jest jej mężem. Ale rozmawiał z nią poważnie, poważnie ją potraktował! I jaki był tego rezultat? Ta kobieta stała się innym człowiekiem.

Nawarzone piwo

Choć wielu duchownych ma właśnie taki stosunek do osób tworzących pary cywilne czy nieformalne (jak postuluje, by je nazywać palotyn), to nie brak też, niestety, niechlubnych opowieści na temat duszpasterskiej działalności księży wobec nich. Kiedy Anna rozwodziła się ze swoim mężem, nie była świadoma tego – jak zresztą bardzo wiele osób – że robi coś złego. Myślała wtedy tak: skoro druga strona nie dotrzymuje przysięgi małżeńskiej, to i ona jest z niej zwolniona. Z Tadeuszem udało im się stworzyć świetną, zgodną parę, chwaloną przez wszystkich wokół. Jednak zbliżająca się pierwsza komunia ich wspólnej córki (mają jeszcze troje dzieci z poprzedniego związku Anny) wzbudzała w kobiecie pewien niepokój – nie będzie przecież mogła przyjąć w ten ważny dzień Eucharystii. Wybrali się więc razem z Tadeuszem do proboszcza, żeby porozmawiać o tym i zapytać, czy nie ma tu jakiegoś rozwiązania. Ale Anna od włodarza swojej parafii usłyszała: – Jak sobie nawarzyłaś piwa, to teraz je pij.

Jakiś czas potem małżonkowie (wtedy jeszcze niesakramentalni, ale o tym potem) na pielgrzymce do Lourdes spotkali bardziej ludzkiego i lepiej wyedukowanego księdza, który uświadomił im, że Kościół daje osobom żyjącym w powtórnych związkach możliwość przystępowania do komunii świętej – musieliby jednak zrezygnować ze współżycia, czyli stać się tak zwanym białym małżeństwem. Anna i Tadeusz zdecydowali się na to i trwali w tym konsekwentnie przez kilkanaście lat. – To był autentyczny sprawdzian naszych uczuć, ale też dzięki temu lepiej się poznaliśmy – opowiada Tadeusz. – Różne niedopowiedzenia czy jakieś napięcia najprościej załatwić przez seks, a my nagle znaleźliśmy się w zupełnie nowej sytuacji i musieliśmy szukać innych rozwiązań.

To nie zabawa

Sylwia i Artur żyjący w konkubinacie nie biorą pod uwagę – przynajmniej na razie – by mogli zostać białym małżeństwem, chociaż w ich grupie duszpasterskiej jedna para podjęła taką decyzję. Artur przyznaje, że dla niego trudnością nie byłoby nawet samo powstrzymanie się od seksu, ale raczej ustalenie granic: – Czy moglibyśmy się pocałować? Przytulić? Dlaczego powinniśmy mieć oddzielne sypialnie i nie wolno nam spać w jednym łóżku – jak przyjaciel z przyjaciółką, skoro jednak tworzymy jakąś komórkę społeczną? Przecież to wszystko sprowadza się do osobistej uczciwości i do zaufania.

Ojciec Mirosław Ostrowski rozprawia się ze stereotypem, jakoby celem duszpasterstwa osób żyjących w związkach niesakramentalnych było produkowanie białych małżeństw – tego nie wyczytamy w osiemdziesiątym czwartym punkcie Familiaris consortio, bo tam jako cel została przedstawiona troska o to, żeby te pary czuły się w Kościele jak w domu. Ważne jest natomiast, by duszpasterstwo było zorientowane w stronę ołtarza.

Dominikanin ze swoją warszawską grupą niesakramentalnych istniejącą przy kościele na ul. Freta spotyka się dwa razy w miesiącu. – Każde spotkanie zaczynamy Eucharystią. Gdy jest pora komunii, adorujemy w ciszy Jezusa, który jest między nami. To chwila tęsknoty, w której splatają się dwie tęsknoty: Boga za człowiekiem i człowieka za Bogiem – trudno nie widzieć w tym jakiejś formy zjednoczenia. Kiedy osoby z duszpasterstwa podchodzą po błogosławieństwo, tak, jakby podchodziły do komunii, po wielokroć widzę łzy – opowiada ojciec Mirosław. – Więc to nie jest tylko jakaś zabawa, ale tak naprawdę pokazanie kierunku, w którym idziemy. Jeżeli ci ludzie z pokorą uznają swoją sytuację i wynikające z niej pewne ograniczenia, to w istocie jest to też uznanie woli Boga, Jego prawa, prawdziwe wyznanie wiary, czyli coś niebagatelnego.

Dla Boga wszystko jest możliwe

Historia Anny i Tadeusza (a przeszli wspólnie kawał drogi!) dowodzi nie tylko ich otwartości na Bożą łaskę, ale również skuteczności mądrych działań duszpasterskich wobec osób żyjących w powtórnych związkach. Ręcznie wypisane zaproszenie na rekolekcje dla małżeństw niesakramentalnych (pierwsze takie organizowane przez Spotkania Małżeńskie w 1995 roku) Anna przeczytała w starej warszawskiej siedzibie KIK-u przy ul. Kopernika. Nie należała do klubu – wywieszano tam po prostu różnego rodzaju ogłoszenia i oferty, a ona właśnie szukała opiekunki do dziecka. Po powrocie do domu zaproponowała Tadeuszowi weekendowy wyjazd – ten zgodził się bez wahania, bo zakładał, że mogą się czegoś ciekawego dowiedzieć.

Jak dokładnie wyglądają takie rekolekcje dla par niesakramentalnych? To pilnie strzeżona tajemnica. Anna i Tadeusz, którzy od wielu lat sami je prowadzą, tłumaczą, że wyjawianie wcześniej tematów czy dokładnego przebiegu takich spotkań mogłoby w pewien sposób ludzi nastawiać i pewnie przyjeżdżaliby już z gotowymi, często zracjonalizowanymi, odpowiedziami, a tu chodzi przecież o szukanie szczerych i prawdziwych odpowiedzi na temat sytuacji, w której żyją. Niektórzy uczestnicy przyjeżdżają, bo liczą na to, że zmieniło się oficjalne nauczanie Kościoła i nastała era ulg dla rozwiedzionych, jednak prowadzący już na samym początku rekolekcji wybijają ich z takiego myślenia, podkreślając przy tym mocno, że Kościół nikogo z nich nie odrzuca i ma do zaproponowania konkretną drogę.

Ponieważ te weekendowe spotkania opierają się w dużej mierze na świadectwach prowadzących, bo nie chodzi o to, by coś komuś wytknąć, wygarnąć czy go pouczać, ale raczej o to, żeby uczestnicy mogli się przejrzeć jak w lustrze w prawdziwych historiach innych par, Anna i Tadeusz opowiadają o tym, jak musieli zmierzyć się ze świadomością, że Anna ma sakramentalnego małżonka, że nie dochowała mu wierności, że jej miłość nie była wystarczająco cierpliwa, łaskawa, nieszukająca swego. Tadeusz mówi, jak trudno było mu przyjąć do wiadomości, że cudzołoży. Anna relacjonuje wizytę u swojego prawowitego męża, do którego pojechała po wielu latach, żeby go przeprosić i poprosić o wybaczenie, chociaż wszyscy wokół mówili, że to raczej on powinien tak zrobić. I zrobił, rok po tym spotkaniu. Opowiadają o tym, jak wspólnie się modlili o powrót męża Anny do Kościoła i o wielkiej radości z tego, że zdążył się pojednać z Bogiem przed śmiercią. Dziś mogą także powiedzieć o swoim sakramentalnym, pięknym ślubie, zawartym siedem lat temu w Częstochowie przed ikoną Maryi Jasnogórskiej.

Stuprocentowy akces?

Kiedy ktoś trafia do duszpasterstwa niesakramentalnych, to według ks. Jana Pałygi najważniejszą sprawą jest „dokonanie rozpoznania, co siedzi na dnie jego serca”. – To mogą być choroby, urazy czy uzależniania – wylicza palotyn. – Bardzo dużo małżeństw rozpada się z powodu alkoholu, narkotyków, hazardu, a dziś także erotomanii. Trzeba ustalić przyczynę i najpierw pomóc mu z tego wyjść. To właśnie dlatego palotyn założył Centrum Pomocy Duchowej, działające przy ul. Skaryszewskiej w Warszawie, choć te sprawy – jak z kolei podkreśla ojciec Mirosław Ostrowski – można również załatwić w instytucjach pozakościelnych.

Inna istotna kwestia, z jaką powinny zmierzyć się pary cywilne czy nieformalne, a o czym słyszą w czasie spotkań duszpasterskich, rekolekcji czy dni skupień, to ważność sakramentu małżeństwa zawartego wcześniej przez jedno z nich albo przez oboje. – Życie w poczuciu nierozwiązanego konfliktu powoduje, że źle traktuję osobę, z którą teraz jestem – zauważa ojciec Ostrowski. – Postawienie sobie pytania: Czy mój związek był ważny? to element sprzątania po poprzedniej relacji, która – tak się przecież nieraz okazuje – mogła nie być sakramentem. Niektórzy mówią: Ale ja na pewno przysięgałem ważnie. A ta druga strona? Do zaistnienia umowy małżeńskiej są potrzebne dwa ważne podpisy, nie jeden, nie wystarczy akces 50-procentowy. Tu otwiera się cała przestrzeń wybaczenia nie tylko małżonkowi, ale także samemu sobie – choćby swojej własnej naiwności, czy tego, że przymykało się ucho, kiedy ktoś mówił: zastanów się jeszcze.

Sylwia skargę powodową (to odpowiednik pozwu i pierwszy krok do procesu o uznanie nieważności małżeństwa) wysłała do sądu biskupiego siedem lat temu. Namawiała ją do tego między innymi koleżanka, która jest mniszką w zakonie kontemplacyjnym. Do dziś nie otrzymała odpowiedzi, co nie powinno mieć miejsca i co trochę ostudziło jej zapał. Na co dzień żyją z Arturem w wirze różnych spraw i zwyczajnie o tym nie myślą. Sylwia przypomina sobie o całej sprawie, kiedy trzeba przejrzeć jakieś dokumenty i nagle natyka się na skargę. Kwestia stwierdzenia nieważności pierwszego małżeństwa wróciła do niej także wtedy, gdy zmarła jej mama, którą zaproponowała jako świadka w procesie. Niewykluczone jednak, że któregoś dnia zrobią z Arturem drugie podejście i znowu wyślą pozew.

Walka

To zresztą nie jedyne trudności, które ta para musiała pokonać w Kościele. Już na początku naszego spotkania Sylwia opowiada o pewnej spowiedzi, do której kiedyś wybrali się wspólnie z Arturem. Najpierw do konfesjonału podeszła ona, po niej – do tego samego księdza – on. Sylwia dostała rozgrzeszenie, Artur nie, choć wykazali się wobec duchownego takim samym poziomem szczerości. – Miałam wtedy ogromne poczucie niesprawiedliwości i było to dla mnie bardzo bolesne doświadczenie – mówi kobieta. Jednak nie zrazili się tym i ciągle szukali takiego miejsca w Kościele, gdzie mogliby posłuchać czegoś sensownego, dającego do myślenia, a przede wszystkim odpowiadającego ich potrzebom i wrażliwości. W ten sposób trafili do dominikanów na warszawskiej Starówce i właśnie tam pewnego razu usłyszeli zaproszenie na spotkanie dla par niesakramentalnych. Dziś już nie pamiętają, jak ono zostało sformułowane, ale od razu wiedzieli, że to propozycja dla nich.

Akurat Sylwia i Artur nie należą do osób, które niesakramentalność swojego związku przeżywałyby jako coś wstydliwego. Jest jednak w Kościele wiele par żyjących z takim poczuciem i piętnem, co wydaje się bardzo zaskakujące, kiedy weźmiemy pod uwagę współczesne wyzwolenie i nacisk kładziony na powszechną tolerancję. Dla tych ludzi pozostanie w ławce w momencie, kiedy większość parafian idzie do komunii św., jest szalenie trudnym przeżyciem, a wybranie się na spotkanie duszpasterstwa niesakramentalnych, co podkreśla ojciec Mirosław Ostrowski, to akt prawdziwej odwagi i swoisty coming out. ­–Tym bardziej – mówi dominikanin – potrzebują wsparcia kogoś, kto się na nich nie obrazi, ale powie im, że Kościół nadal jest dla nich domem.

A kim oni są dla Kościoła? Czy tym marnotrawnym synem z Łukaszowej przypowieści, który – skruszony, ze wszystkiego odarty – powraca do ojca? W czasie spotkania rodzin, które odbyło się w czerwcu 2012 roku w Mediolanie, papież Benedykt XVI powiedział o ludziach żyjących w powtórnych związkach: „Jeśli służą Kościołowi, są darem dla Kościoła”. I nie da się tym słowom zaprzeczyć nie tylko dlatego, że z Ojcem Świętym wypada się zgodzić. Wystarczy dostrzec to, jak głęboką wiarę w obecność Jezusa w hostii mają niesakramentalni, z jaką uważnością chłoną Słowo Boże, bo przecież przez nie przychodzi do nich Pan, i z jakim zaangażowaniem wypełniają uczynki miłości wobec innych, ufając, że Bóg gładzi w ten sposób ich grzechy. Duchowa walka, którą toczą ci uważani często w Kościele za gorszych, mogłaby zawstydzić niejednego kościelnego prymusa.

Coś wstydliwego
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w WarszawieWspółpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze