Pierwszy List do Koryntian
Błogosławione marnowanie. O mszy świętej z o. Tomaszem Kwietniem OP rozmawiają Jacek Borkowicz i Ireneusz Cieślik, Znak, Kraków 2003, s. 277
Eucharystia nas posiada
Msza św. nie ma nic wspólnego z nudą! Nuda jest statyczna, a liturgia jest dynamiczna. Podczas mszy św. tak wiele się dzieje, że na nudę nie ma czasu. Przekonuje o tym tom rozmów z liturgistą o. Tomaszem Kwietniem OP Błogosławione marnowanie.
Chrześcijanie od początku mieli problem z pełnym rozumieniem tego, co się dzieje na ołtarzu. Liturgia nas zwyczajnie przerasta. Nie nadążamy za tym, co się właśnie na naszych oczach odbywa. Jest w tym jakieś szaleństwo, że liturgia, która w zasadniczych sprawach pozostaje niezmienna, wciąż pozostaje dla nas niezrozumiała. Kościół ją upraszcza, wprowadza zmiany, aby była nam bliższa, ale tak jak nie posiadamy prawdy, tak wciąż nie do nas należy liturgia. To eucharystia nas posiada. Kaznodzieje poprzez wieki wyjaśniali chrześcijanom każdy gest, znaczenie wezwań i odpowiedzi w kościele. I dopóki bije źródło liturgii, takie komentarze są potrzebne.
Wywiad–rzeka z o. Kwietniem ma żywy, dynamiczny charakter, na co z pewnością wpływa temperament liturgisty, który mówi o sobie, że jest cholerykiem. Pola nie ustępują mu dwaj rozmówcy: Jacek Borkowicz – publicysta związany z „Więzią” oraz Ireneusz Cieślik – świecki teolog.
Błogosławione marnowanie zawiera w sobie zarys historii rozwoju i zmian w liturgii zachodniej wraz z częstymi porównaniami do tradycji wschodniej. W kolejnych rozmowach objaśniane jest, krok po kroku, gest po geście, znaczenie mszy św. Nie brak w tym wszystkim szczerości i pasji. Dostaje się nieudolnie głoszącym kazania, świeckim za zbyt małe zaangażowanie, duchownym, którzy nie potrafią dbać o styl przewodniczenia mszy św. Wiedza liturgiczna bowiem kuleje po obu stronach ołtarza. Jeśli zżymamy się na drogie ornaty, woskowe świece, pieniądze przeznaczone na czystość obrusu, to niewiele rozumiemy. One nie są własnością któregokolwiek duchownego, ale całej wspólnoty wierzących. Jeśli zaniedbamy tych zewnętrznych rzeczy, wkrótce może się okazać, że nie mamy pojęcia o tym, w jaki sposób się świętuje. Chwalimy Boga nie za to, co dla nas zrobił, tylko za to, że jest. To jest pierwotne, najgłębsze przesłanie liturgii. (MC)
Ks. Michał Czajkowski, Co nas łączy? ABC relacji chrześcijańsko–żydowskich, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2003, s. 140
Wymagający proces
Skromnych rozmiarów książka księdza Michała Czajkowskiego jest pozycją wyjątkową pod wieloma względami. Publikacja ta w zwięzły i systematyczny sposób prezentuje stan relacji między chrześcijanami a Żydami. Wypełnia ona poważną lukę w polskim piśmiennictwie.
Michał Czajkowski stara się przekonać czytelnika, że znajomość żydowskiej religii i tradycji jest dla chrześcijanina ważna, ponieważ pozwala mu we właściwym świetle ujrzeć własną religię.
Wiele uprzedzeń wobec Żydów ma swoje źródła w wielowiekowym nauczaniu Kościoła i on też może się przyczynić do przezwyciężenia owych uprzedzeń. Autor ABC… przedstawia to, co na temat stosunków chrześcijańsko– –żydowskich mówi II sobór watykański, wiele miejsca poświęca nauczaniu Jana Pawła II, podejmuje także wysiłek samodzielnego poszukiwania teologicznych podstaw krytyki tego, co w tych stosunkach powinno zostać zmienione.
Czajkowski uświadamia nam oczywisty na pozór fakt, że relacje między chrześcijanami a Żydami mają charakter dwustronny, więc odpowiedzialni za nie są także Żydzi. Dla większości chrześcijańskich teologów fakt ten wydaje się niewygodny. Czytając publikacje o tym, jak powinny wyglądać relacje chrześcijańsko–żydowskie, odnosi się często wrażenie pewnej sztuczności. Wynika ona z obawy, że chęć ułożenia na nowo owych relacji może zostać przez drugą stronę odczytana w sposób niewłaściwy. Obawa taka jest autorowi ABC relacji chrześcijańsko–żydowskich obca. Trudności i fałszywe wyobrażenia stara się on dostrzegać zarówno u chrześcijan, jak i u Żydów. Uświadomienie sobie owych trudności uznaje on za podstawę dialogu.
Dla Michała Czajkowskiego stan stosunków między chrześcijanami a Żydami nie jest wyłącznie problemem teologicznym. To osobisty problem każdego chrześcijanina i autor jako taki tu też występuje. Daje przykład wielkiej tolerancji religijnej, szczerości i uczciwości i pokazuje, że zmiana naszego stosunku do religii żydowskiej jest procesem wymagającym także osobistego wysiłku zmierzającego do zmiany przyjmowanych na ogół bezrefleksyjnie poglądów. (PSC)
Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, WAM, Kraków 2004, s. 112
Kwadrans na prawdę
Codzienny rachunek sumienia jest zwykle tym, co jako pierwsze znika z życia wierzącego. Pośpiech, zmęczenie, brak natychmiastowych owoców, zniechęcenie – przyczyn jest bez liku. Nikt jednak nie powiedział, że ignacjański rachunek sumienia to rzecz lekka i przyjemna. To skuteczny oręż w mierzeniu się z prawdą o sobie.
Święty Ignacy Loyola pozostawił praktykę rachunku sumienia, aby nieustannie odnajdywać Pana Boga w codzienności życia. Metoda jest prosta. Po pierwsze, podziękować za to, co otrzymałem od Niego tego dnia. Następnie prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich. Trzecim krokiem jest rozpoznanie, co wydarzyło się w ciągu dnia. Dalej – prośba o przebaczenie win, a na końcu postanowienie poprawy przy Jego pomocy. Dla Loyoli praktyka rachunku sumienia była tak ważna, że swych chorych współbraci zwalniał ze wszystkich obowiązków, z wyjątkiem tego jednego.
Duchowe drzemki zdarzają się nam bardzo często. Obojętniejemy na światło, radość, wolimy pozostawać w półmroku. Tkwimy w półprawdach, własnych usprawiedliwieniach, nie rozwiązując niczego. Modlitwa nie cieszy, a myśl o rachunku sumienia przyprawia o mdłości.
Ignacjański rachunek sumienia nie ma nic wspólnego z pogrążaniem siebie, skrupulanckim oskarżaniem. To przede wszystkim modlitwa, w czasie której mam odkryć obecność Boga w zwykłym dniu. Jest to możliwe poprzez spokojne przyjrzenie się temu, co wydarzyło się wokół mnie, jak również we mnie samym. Spoglądanie na siebie jest rozeznawaniem swoich stanów: smutku, radości, uczucia strachu. Badanie siebie jest zajęciem o tyle fascynującym, że w modlitwie tej najgłośniej dochodzi do głosu moje „ja”. Mówię wszak własnymi słowami, znajduję lub gubię Boga we własnym życiu, jestem całkowicie sobą. Może rachunek sumienia jest modlitwą tak trudną, ponieważ stając naprzeciw Boga, mówimy własnymi słowami? Tak bardzo przecież lubimy uciekać za wyuczone formułki.
Rachunek sumienia ma nas uwrażliwić na pogodne odnajdywanie Boga we wszystkim. W końcu czy nie tego właśnie pragniemy? (MC)
Ars moriendi
Śmierć wyszła z domu i weszła do szpitala. Schowała się do szafy, siedzi pod łóżkiem – nie chcemy o niej pamiętać. Żyjemy, jakby jej nie było. Zapomnianej sztuce przygotowywania się do umierania w ciągu życia poświęcony jest temat przewodni wiosennej „Frondy”.
O śmierci niewiele wiemy, a czasy nam współczesne nie traktują jej poważnie. Gry komputerowe i filmy akcji odnoszą się do niej żartobliwie. Widziane w kulturze masowej zgony nie robią na nas wrażenia, ponieważ okazuje się, że śmierć można wykpić: bohater nie umiera naprawdę lub ma zapasowe życie. Do lekceważącego stosunku do umierania przyczyniły się optymistyczne opisy doświadczenia śmierci klinicznej. Świadectwa ludzi, którzy przeżyli wyjście z ciała, zazwyczaj przynoszą pozytywne i optymistyczne „wieści z tamtej strony”. Nie jest to obraz pełny, ponieważ wyjście poza ciało nie jest tym samym, co śmierć. Karmienie się wizją śmierci pozbawionej jakiegokolwiek osądu; śmierci, która jest jedynie pozytywną drogą w samodoskonaleniu, to łudzenie samego siebie.
Nie chodzi o to, jak przekonują autorzy tekstów w najnowszej „Frondzie”, by zarażać strachem przed umieraniem, a raczej o przywrócenie śmierci należnego miejsca w naszym życiu. Sonia Szostakiewicz, Aleksander Posacki i Jacek Salij w swoich artykułach komentują niewydaną w Polsce książkę prawosławnego mnicha o. Serafina Rose, Soul after death, która jest chrześcijańską wykładnią tego, czego człowiek doświadcza w czasie śmierci. Moment ostatecznego oddzielenia duszy od ciała nie jest pozbawiony lęków. Ważą się wtedy losy naszego „zawsze” i „nigdy”. Życie jest nam dane po to, abyśmy byli gotowi na ten moment. Współczesna kultura nie zawsze chce pamiętać, że żyje w świecie duchowym i materialnym zarazem, w którym nie wszystkie duchy są nam przyjazne. Nieprzyjaciel w godzinie śmierci dręczy człowieka pokusą odejścia od wiary, rozpaczą, pychą lub złudzeniem diabła pod postacią anioła. Wszystko po to, aby dusza nie mogła pod wpływem oskarżeń dojść do swego Stworzyciela. Wielu mistyków uważało, że to nie Bóg skazuje na piekło, ale dusza sama pod wpływem żalu wobec Miłości chce uciec jak najdalej. Jedynie ufność w miłosierdzie Boga i modlitwa wstawiennicza za zmarłych mogą być pomocne.
Znajdziemy tu także świadectwa osób pracujących w hospicjach. „Wydaje mi się – pisze Dariusz Karłowicz – że hospicjum, przynajmniej czasem, daje życie. Nie, nie o to chodzi, że pacjenci odzyskują zdrowie. Nie myślę też o życiu wiecznym. To daje Bóg. Hospicjum, ucząc żyć w perspektywie śmierci, przywraca życiu utraconą wartość, nadaje sens życiu i umieraniu”. (MC)
Prorocy Słowa
Prorok odczytuje znaki czasu i budzi sumienia. Wie, że „dzisiaj pustynia upstrzona w hasła »humanizmu«, »człowieczeństwa«, »filantropii« jest równie niebezpieczna ze swymi iluzjami, jak w czasach tych, którzy doszli do wniosku, że byłoby lepiej pozostać w domu niewoli” – pisze ks. Dariusz Jastrząb w tekście Między Bogiem a człowiekiem zamieszczonym w 23., wiosennym numerze „Pastores”.
Bywa, że prorocy milczą. „Dlaczego?” – zastanawia się Józef Kudasiewicz (Biblijne rady i przestrogi dla proroków słowa Bożego). „Być może nie znają Boga z doświadczenia. Być może się nie modlą”. Za plagę egipską polskiej ambony biblista uznaje moralizatorstwo, które niszczy proroków Słowa i zaraża ich słuchaczy. Pomija ono Chrystusa Zbawiciela i promuje utopię samozbawienia.
Trzeba opanować sztukę przemawiania, aby dobrze kazać. Poświęcone są jej dwie rozmowy: z Ewą Iżykowską, która szkoli księży w poprawnym wygłaszaniu homilii, oraz z rekolekcjonistą Bogusławem Szpakowskim SAC.
Kazanie poruszające duszę słuchacza ma siłę świadectwa, a głoszącego je człowieka nazwać można prorokiem. Są ludzie, którzy składają świadectwo wiary całym swoim życiem, i o nich również mówimy, że są prorokami. Przykładem takich postaci mogą być we współczesnym świecie Matka Teresa (Jacek Wójcik, Prorok znad Gangesu) czy biskup Oranu Pierre Claverie (Wojciech Giertych OP, Rozbić mur nienawiści).
Proroków trzeba umieć słuchać. Ksiądz Jakub Szcześniak, ojciec duchowny w Domu Rekolekcyjnym w Laskach, dzieli się doświadczeniem głoszenia kazań do niewidomych: „Zawsze wzrusza mnie skupienie i cisza, w której dzieci i młodzież z Lasek słuchają tego, co się do nich mówi. To niewidomi uczniowie uczą mnie, jak słuchać”.
W Kościele istnieje dziś wiele ruchów i wspólnot posoborowych głoszących Słowo. Jedną z nich jest Droga Neokatechumenalna. Nie zawsze znajduje ona zrozumienie u duszpasterzy. Ksiądz abp Bolesław Pylak (Przyszłością Kościoła są małe wspólnoty) zauważa: „W grupach tych prezbiter, oprócz posługi duszpasterskiej, staje się jednym z ich członków, podążającym drogą nawrócenia. Nie wszyscy księża taką pozycję akceptują. Niektórzy myślą, że skończenie seminarium daje automatycznie przepustkę do nieba!”.
W „Pastores” oprócz tekstów związanych z tematem numeru warto przeczytać m.in. o niecodziennych obchodach Triduum Paschalnego w Darłowie (Janusz Jędryszek OFM Conv), o zagadce Paolo Coelho (Wojciech Kudyba) oraz o związku Ducha ze słowem Bożym według Jana Kalwina (ks. Piotr Jaskóła). (PJ)
Smutek i radość
O depresji można mówić precyzyjnym językiem psychiatrii i psychologii lub wieloznacznym i symbolicznym językiem Biblii, jak zauważa Stanisław Morgalla SJ (Pokonać depresję) w wiosennym numerze „Życia Duchowego”. „Depresja spada na człowieka jak plaga – pisze dalej jezuita – nieoczekiwanie i bez zapowiedzi, i zawsze zastaje go nieprzygotowanego. Jest jak anioł spustoszenia, który przechadza się między ludźmi i rozkłada swój namiot ciemności mroku nad niektórymi (…). Dla człowieka, nad którym go rozpostarł, w jednej chwili wszystko traci sens”. Ojciec Morgalla nieraz towarzyszył ludziom w depresji. Na marginesie takich spotkań powstawały notatki, którymi dzieli się z czytelnikiem, ufając, że pomoże tym, którzy są w depresji, oraz ich najbliższym.
„Tylko w dali bezkresnej odnajdę siebie i złączę się z najwyższem »Czemś«, czego nazwać nie umiem… Zostawię ten padół płaczu, tęsknicy i zła!!!!!” – pisała młoda dziewczyna, Janina Kątkowska, która jako dziecko była świadkiem fali przemocy i zbrodni podczas rewolucji październikowej. Niedługo potem odebrała sobie życie strzałem z floweru. Opublikowane w „Życiu Duchowym” fragmenty jej pamiętnika stanowią nie tylko świadectwo tamtych czasów, pokazują także ponadczasowość problemów, z którymi zmaga się ludzka dusza, gdy spada na nią mrok.
Proces zagłębiania się w żałobie mistrzowsko oddał Jan Kochanowski w Trenach, o czym przekonuje Jakub Kołacz SI (Tak wiele ubyło). O pięknie języka, tym razem opisującego mękę Pańską, pisze też ks. Jerzy Szymik. Najczystsze chrześcijaństwo stara się przekuć gorzkość żalu w żarliwość serca, dlatego śpiewając Gorzkie żale, musimy pamiętać, że „to moja »złość« jest przyczyną bólu Chrystusa. Jesteśmy »złośliwi« jak tamci mordercy Jezusa i dlatego współwinni”.
W bloku artykułów związanych z myślą przewodnią tego numeru kwartalnika znajdujemy też Smutki i radości Kierkegaarda ks. Kazimierza Wolszy oraz Błogosławieni smutni Jerzego Seremaka SI. Wśród innych tekstów warto zwrócić uwagę na Wchodzimy do Unii Hanny Gronkiewicz–Waltz, według której Unia daje nam wiele szans, zarówno w sferze ekonomicznej, jak i w sferze wartości moralnych i duchowych. Ciekawa jest także rozmowa Bohaterowie ludzkości z abp. Edwardem Nowakiem. Sekretarz Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zauważa, że eksplozja beatyfikacji i kanonizacji domaga się odpowiedniego przedstawiania ich, „czy poprzez formę tradycyjną, życiorysową w książkach, czy przez nowe media – telewizję, wideo, Internet”. (PJ)
Oceń