List do Rzymian
Nie możemy oczekiwać od braci z Taizé, że zajmą się pracą katechetyczną, którą mają się zajmować księża w parafiach, że podczas trwających kilka dni spotkań wdrożą młodych ludzi w systematyczne czytanie Pisma Świętego. To wszystko się musi odbywać na poziomie Kościołów lokalnych.
Katarzyna Kolska: Woli się ksiądz modlić w dużej wspólnocie czy sam?
Jan Jerzy Ostryk: Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na takie pytanie. Osobiście wolę modlić się sam i taka modlitwa jest niezbędna. Ale gdybyśmy ograniczali się tylko do modlitwy w samotności, tracilibyśmy przywilej społeczności. Modlitwa we wspólnocie jest szalenie ważna, umacnia nas w naszej wierze.
Czy tak duża wspólnota, którą tworzą uczestnicy spotkań ekumenicznych organizowanych przez braci z Taizé, jest wspólnotą modlitewną?
Myślę, że tak. Na spotkania przyjeżdżają ci, którzy chcą przyjechać, a nie przypadkowe osoby wysłane według kościelnego rozdzielnika. Jeśli decydują się na udział w kilkudniowym, modlitewnym spotkaniu, to znaczy, że mają określone wartości.
W ubiegłym roku byłem w Taizé. Przyznam, że poruszył mnie widok kilku tysięcy młodych ludzi z różnych stron świata, którzy rano, w południe i wieczorem trwali w ciszy i skupieniu na modlitwie. Nie było między nimi rozmów ani szeptów. I nawet jeśli nie wszyscy się w tym czasie modlili, to byli sam na sam ze swoimi myślami, a przez to w jakiś sposób sam na sam z Panem Bogiem – bez względu na to, czy zdawali sobie z tego sprawę, czy nie.
Możemy założyć, że wśród tych tysięcy młodych ludzi będą też tacy, dla których udział w spotkaniu ekumenicznym w Poznaniu to rodzaj turystyki religijnej i okazja do tego, by miło spędzić sylwestra.
Niewątpliwie ma pani rację. Ale jestem pewien, że nawet jeśli nie wszyscy zechcą uczestniczyć w przygotowanych dla nich spotkaniach, to wszystkim udzieli się duch, który będzie panował w Poznaniu. Przecież ci młodzi ludzie, przechodząc ulicą, będą widzieli grupy młodzieży udającej się na modlitwę. I może ktoś z nich zastanowi się nad tym, cóż takiego wartościowego jest w modlitwie, że ktoś pragnie na nią poświęcić swój czas. W ten sposób spełni się ewangeliczne przesłanie, że większa jest radość z jednego grzesznika, który się nawróci i będzie żył, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych.
Kiedy ksiądz pierwszy raz zetknął się ze wspólnotą braci z Taizé?
Była chyba połowa lat 70., kiedy do Polski zaczęły docierać pierwsze wiadomości o ekumenicznej wspólnocie z Francji. Katolicy patrzyli wówczas na nią jak na piątą kolumnę protestancką, protestanci jak na tajemnicze służby katolickie, które próbują przeniknąć w szeregi protestanckie. Dla nas, Polaków, granice były wtedy zamknięte, dlatego nie było mowy o tym, byśmy mogli pojechać do Taizé i sami przekonać się, jak jest naprawdę. Na szczęście ta wzajemna ostrożność katolickoprotestancka z czasem minęła.
Wiele lat później zostałem zaproszony na święcenia brata Marka – pierwszego Polaka, który został członkiem wspólnoty ekumenicznej braci z Taizé. Uroczystość święceń odbywała się w Poznaniu, miałem przywilej w nich uczestniczyć. I dzięki bratu Markowi z Taizé, to, jak bracia tam żyją i czym się zajmują, stało nam się o wiele bliższe.
Ale spełnieniem tej mojej duchowej wiedzy o wspólnocie był dopiero ubiegły rok, kiedy z Poznańską Grupą Ekumeniczną wybraliśmy się do Taizé, by wręczyć ekumeniczne zaproszenie na spotkanie w Poznaniu. W naszej grupie byli katolicy, ewangelicy, wyznawcy prawosławia. Spotkaliśmy się z bratem Alojzym i pozostałymi braćmi.
Ksiądz dość intensywnie zaangażowany jest w działania na rzecz ekumenizmu. Czy, zdaniem księdza, pielgrzymka zaufania przez ziemię, którą od wielu lat organizują bracia z Taizé, jest takim rzeczywistym krokiem do tego, żeby więcej nas łączyło, niż dzieliło?
Nigdy nie pozwoliłbym sobie na to, by porównać moją działalność ekumeniczną do tego, czym zajmują się bracia z Taizé. Byłaby to uzurpacja. To, co my robimy, jest trochę świąteczne, okazjonalne. To, co robią bracia z Taizé, jest próbą bardzo praktycznego, nie akademickiego budowania wspólnoty ludzi młodych, którzy uczą się szacunku dla drugiego człowieka.
Dla mnie ciekawym przeżyciem w Taizé był moment, gdy zaraz po naszym przyjeździe równocześnie witał nas brat Marek i młody człowiek z Kościoła Zielonoświątkowego. Okazuje się, że pewne rzeczy można robić, jeśli nie uważa się siebie za jedynego posiadającego monopol na prawdę. Prawda jest ponad Kościołem, a nie w Kościele. Prawdą jest Chrystus, a Chrystus jest ponad Kościołem. Bo gdyby był ograniczony Kościołem, to znaczyłoby, że Kościół jest większy od Chrystusa. Kościół nie może ograniczać Chrystusa, Kościół może tylko i powinien ułatwić człowiekowi drogę do Niego.
Spotkania w Taizé są wskazywaniem na Chrystusa. Być może zabrzmi to obrazoburczo, ale wspólnota braci nie pokazuje Kościoła, ona pokazuje Chrystusa, pozwalając mi pozostać metodystą czy katolikiem. I to jest piękne.
Ci, którzy patrzą z pewnym dystansem na spotkania organizowane przez braci z Taizé, mówią, że to tani ekumenizm i nauczanie mało wymagające. W swoich przesłaniach do młodych ludzi bracia głaszczą po głowie, żeby było miło, żeby nie zburzyć tego klimatu wspólnoty, którą przez chwilę tworzymy. Jak ksiądz odniósłby się do takich uwag?
Bracia z Taizé nie robią niczego innego niż apostołowie, kiedy byli w więzieniu w Filipii. Gdy stróż więzienny zapytał ich, co ma zrobić, by być zbawiony, to wcale nie usłyszał, że musi przyjąć wszystkie doktryny, jakie kiedyś w chrześcijaństwie zostaną opracowane. Nikt nawet nie powiedział mu, że musi się ochrzcić. Apostołowie powiedzieli: „Uwierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony ty i twój dom”.
Bracia z Taizé są zwiastunami tych słów: „Uwierz w Jezusa Chrystusa”. Jeśli będziesz świadomie wierzącym człowiekiem, to wtedy, kiedy staniesz przed problemem, Duch Święty powie ci, co trzeba wybrać i co jest słuszne.
Przy całym szacunku dla mojego Kościoła, przy całym szacunku dla Kościoła katolickiego i prawosławnego, ja nie wierzę w to, że Kościół zbawia, że zbawienie jest w Kościele. Zbawienie jest w Jezusie Chrystusie. I jeśli ktoś tę drogę znajdzie obok mnie, ja nie mam prawa się na niego obrażać. Co z tego, że ja mam najlepsze doktryny, jeśli one mnie do Chrystusa nie przybliżają, a przeciwnie – nawet mnie od Niego odstręczają. Doktryna nie zbawia, zbawia Chrystus.
Ale Chrystus stawia bardzo konkretne wymagania, byśmy mogli być zbawieni. Częściej podczas tych spotkań słyszymy, że Jezus Chrystus nas kocha, rzadziej, że mamy wziąć krzyż i iść za Nim.
Żeby zrobić drugi krok, trzeba zrobić pierwszy. Kiedy bracia z Taizé mówią o Chrystusie, o tym, byśmy szli drogą, którą On nam wyznacza, to jest krok pierwszy, to jest ziarno, które zostaje zasiane. Podlewanie i pielęgnowanie tego ziarna musi się dokonywać w lokalnym Kościele.
Kiedyś czytałem taką historyjkę: Pewna pani miał sen. Przyśniło jej się którejś nocy, że na rynku w mieście, w którym mieszkała, otwarto nowy sklep. Weszła do niego i zobaczyła, że za ladą stoi Pan Bóg. Bardzo się ucieszyła, bo była gorliwie wierzącą niewiastą. W sklepie na półkach leżały same luksusowe towary. Ceny nie były zbyt wygórowane, więc zapytała, czy to wszystko jest do kupienia. – Co tylko zechcesz – zapewnił ją Pan Bóg. Poprosiła więc o powszechne szczęście, powszechne zdrowie, dobrobyt – czyli to, co najlepsze dla ludzi. Pan Bóg się uśmiechnął i powiedział do niej: Ale to są tylko ziarna, a nie owoce.
Taizé zasiewa ziarno. Rolą lokalnego Kościoła jest, by te ziarna przyniosły konkretne owoce. Nie możemy oczekiwać od braci z Taizé, że zajmą się pracą katechetyczną, którą mają się zajmować księża w parafiach, że podczas trwających kilka dni spotkań wdrożą młodych ludzi w systematyczne czytanie Pisma Świętego. To wszystko się musi odbywać na poziomie Kościołów lokalnych.
Wielu ludzi jeździ do Ziemi Świętej, bo mówią, że to jest piąta ewangelia. Ale nie można zaczynać od piątej – trzeba zacząć od pierwszej. Młodzi ludzie mówią często: tam, w Taizé jest duch, w naszych parafiach go nie ma. To zapytajmy: dlaczego tam jest i dlaczego tutaj go nie ma? Bracia z Taizé nie są temu winni. Winni są często duszpasterze.
A ksiądz jest religijnym pesymistą czy optymistą, jeśli chodzi o przyszłość Kościoła? Coraz mniej w nim młodych ludzi.
Odpowiem biblijnie: Jeśli Kościół jest sprawą Bożą, to będzie trwał. Życie Kościoła jest sinusoidą: są wzniesienia i doły. Jeśli Kościół jest sprawą ludzką, to cokolwiek bym powiedział, nie będzie to miało sensu. Ja wierzę, że Kościół jest dziełem Bożym. I jako taki przetrwa wbrew nam, przeciwko nam – jeśli będzie trzeba, ale przede wszystkim z nami. Bo Kościół jest dla człowieka i człowiek ma swoje miejsce w Kościele.
Jeśli nawet ta młodzież gdzieś zaginie, to się odnajdzie, może nie w tłumach. Ale Chrystus przychodził do jednego człowieka i nie było Mu trudno. Wolą Bożą jest, by wszyscy byli zbawieni, bo Bóg jest Bogiem wszystkich i chce zbawić wszystkich. Jestem optymistą: nie noszę paska ani szelek.
Czy spotkanie, które odbędzie się w Poznaniu, jest właśnie takim ziarnem, które odmieni człowieka, świat i Kościół?
Mam taką nadzieję. Jeśli siejemy słowo, to nie możemy zebrać burzy. To jest bardzo czytelne świadectwo, nawet jeśli wśród tych młodych ludzi będzie grupa takich, jak pani powiedziała, turystów religijnych. Zdecydowana większość będzie jednak przez kilka godzin dziennie siedzieć w zimnym kościele i śpiewać kanony, które w żaden sposób nie przypominają współczesnej muzyki, oraz się modlić.
Lubię przywoływać słowa Alberta Schweitzera, który mówił, że modlitwa nie zmienia świata, ale zmienia człowieka. A przemieniony człowiek zmienia świat, zmienia też oblicze Kościoła, jeśli w modlitwie otwiera się na działanie Ducha Świętego.
Nie jest tajemnicą , że brat Roger – ewangelik, założyciel wspólnoty w Taizé, otrzymał zgodę Watykanu na przyjmowanie Komunii Świętej. Jak ksiądz się do tego odnosi?
Gdyby brat Roger dokonał konwersji, protestanci powiedzieliby: proszę, katolicy znowu są górą! (śmiech)
Problem wspólnoty stołu jest bolesny i leży po obu stronach – i katolickiej, i protestanckiej. Nie umiemy jeszcze o tym mówić bez emocji. Mam poczucie, że protestanci są bardziej otwarci na dialog, jeśli chodzi o Eucharystię, niż katolicy. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzewać. Trzeba czasu.
Dla mnie nie jest problemem to, że brat Roger otrzymał zgodę Watykanu na przyjęcie Komunii w Kościele katolickim. Jeśli miał taką potrzebę i tak czuł – miał do tego prawo. Dlatego, że każdy z nas będzie stawał przed Bogiem i zdawał relację ze swojego życia. Ja ani tego nie popieram, ani nie potępiam. Z pokorą przyjmuję do wiadomości.
Oceń