Sprawa Jezusa
fot. deva darshan / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Słuchanie na modlitwie

0 votes
Wyczyść

Koncepcji, kim był Jezus, pojawia się coraz więcej. Żadna interpretacja, która idzie na skróty, nie będzie nigdy właściwa. Może zawierać pewne elementy prawdy, ale to będą tylko elementy, na których zbudowano cały gmach nieprawdziwych tez.

Dominik Jarczewski OP: Po co cztery Ewangelie?

prof. Krzysztof Mielcarek: Pytanie wydaje się proste, ale o odpowiedź już trudniej. W pismach Ojców Kościoła możemy odnaleźć mnóstwo wyjaśnień symbolicznych, lecz jest to raczej próba wytłumaczenia stanu zastanego. Patrząc od strony historii Nowego Testamentu, trzeba powiedzieć, że Kościół przyglądał się temu, jak narasta potwierdzona tradycja o nauce Jezusa, i w pewnym momencie uznał te – konkretnie cztery – relacje.

Skąd w ogóle się wzięły Ewangelie?

Fundamentem doświadczenia Kościoła był, jest i będzie Jezus Chrystus. To On wybrał uczniów, On ich formował. A więc to Jego słowa i czyny są źródłem nauczania apostołów. Nie jest tak, że apostołowie i ich następcy wymyślali od zera historie podyktowane bieżącymi potrzebami ich wspólnoty. Owszem, uwzględniali te potrzeby i one określały jakoś pytania, ale odpowiedzi odnoszą się zawsze do tego, co Jezus powiedział w danej sprawie.

Tak więc od osoby Jezusa, poprzez nauczanie apostołów, czyli naocznych świadków, dochodzimy powoli do tekstu. I znów: raz historia danego tekstu była krótsza – jak w przypadku listów św. Pawła, które powstały w określonym momencie, zostały wysłane i już. Niektóre z nich poddawane były tylko redakcji czy kompilacji. W przypadku Ewangelii historia tekstu była nieco dłuższa. Za punkt wyjścia uznaje się katechezę, czyli pewne przykładowe obrazy, z których potem wykształciły się schematy katechetyczne, służące nauczaniu w Kościele. Punktem przełomowym był moment, gdy zaczęli wymierać bezpośredni świadkowie. Pojawiła się potrzeba stworzenia pewnego wiarygodnego kompendium nauki, które miało służyć Kościołowi przez kolejne wieki. Gotowy schemat Ewangelii zaproponował św. Marek. Egzegeci dyskutują, czy pomysł pochodził od niego, czy od św. Piotra, a może od wspólnoty. Ten schemat posłuży następnie dwóm pozostałym ewangelistom synoptycznym Mateuszowi i Łukaszowi do opracowania własnego materiału.

A zatem proces powstania Ewangelii wygląda tak: od Jezusa poprzez naocznych świadków i potrzeby katechetyczne ad hoc, gotowe schematy rozwijających się wspólnot Kościoła, aż po tradycję pisaną.

Co jakiś czas pojawiają się sensacyjne informacje, że właśnie odnaleziono jakąś zaginioną Ewangelię. Podobno kilka z nich jest pilnie strzeżonych w lochach Watykanu… Czy jest możliwe, że utraciliśmy w zawierusze dziejów jakieś ważne pismo natchnione?

Takie stawianie problemu wynika z pewnego nieporozumienia. W dalszym ciągu próbuje się traktować chrześcijaństwo jak religię Księgi, podczas gdy ono jest religią Osoby.

To znaczy?

To znaczy, że jego fundamentem jest Jezus Chrystus, a nie tekst. W związku z tym odnalezienie jeszcze jednego zwoju może dać co najwyżej jakiś odcień uzupełnienia, ale nie może fundamentalnie zmienić tego, czym Kościół jest i czym żyje. Kiedy pojawiają się tego rodzaju sensacyjne tezy, trzeba cały czas wracać do tego, co już powiedzieliśmy: że tekst jest tylko kolejnym etapem rozwoju świadomości Kościoła, a w związku z tym nie ma szans na odnalezienie jeszcze jednego apokryfu, który zmieniłby coś w doświadczeniu Kościoła.

Te odcienie, o których pan wspomniał, pojawiają się już w samym tekście biblijnym. Każda z Ewangelii pokazuje Jezusa od trochę innej strony.

To prawda. I z tego powodu nie powinny nikogo dziwić różnice w relacjach ewangelistów. Fundamentem jest Tajemnica Jezusa Chrystusa. Ona została wyrażona w wierze Kościoła w sposób katechetyczny i spisana. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć: dzisiaj mamy tylko tekst. Ale to nie do końca jest prawda. Mamy tekst, który od samego początku wyrastał z wiary Kościoła. Wiary, która dojrzewała. Przecież kiedy powstawały ostatnie księgi Nowego Testamentu, nie było jeszcze dogmatu o Trójcy Świętej. Ale oczywiście myliłby się ten, kto by powiedział, że w związku z tym Trójcy Świętej jeszcze wtedy nie było. Doświadczenie Trójcy Świętej jest tak samo długie, jak doświadczenie Chrystusa zmartwychwstałego. Natomiast refleksja pogłębiała się w czasie.

To trochę jak z uczniami, którzy wiele z nauczania Jezusa zrozumieli dopiero po Jego zmartwychwstaniu.

I w tym sensie z całą pewnością teologia nadal będzie poddawać refleksji i Osobę Jezusa, i bogactwo Objawienia, do którego należy Pismo Święte. Wciąż na nowo usiłujemy zrozumieć znaczenie tych tekstów w świetle naszego obecnego doświadczenia.

Te teksty się różnią, bo były adresowane do różnych środowisk. Marek pisał do Rzymian, Mateusz do Żydów, Łukasz do Greków. A my jesteśmy dzisiaj jeszcze inną grupą. To trochę tak, jakbyśmy czytali list zaadresowany do kogoś innego. Jak się w tym odnaleźć?

To jest wyzwanie zarówno dla biblistyki, jak i dla szeroko pojętej teologii. Odkrycie sensu tekstu biblijnego nie jest nigdy dane raz na zawsze. Zmienia się kontekst człowieka. Skoro Ewangelie powstały jako swego rodzaju adaptacja czy inkulturacja nauczania Jezusa do potrzeb Kościoła w danym miejscu, to tym bardziej dzisiaj Kościół jest wezwany do tego, żeby rdzeń tej nauki, wydobyty z Pisma Świętego, w odpowiedni sposób zinterpretować dla potrzeb współczesnego człowieka.

Głównym bohaterem Ewangelii jest Jezus. Możemy się z nich o Nim sporo dowiedzieć, ale jeszcze więcej chyba nie wiemy. Po Ewangeliach dzieciństwa mamy blisko trzydziestoletnią przerwę w biografii.

To pewien paradoks, że tak mało wiemy o życiu postaci tak ważnej dla dziejów świata. Przecież nawet jeśli roboczo przyjmiemy symboliczne 33 lata Jezusa, to wiemy śmiesznie mało o tym, co się działo z Nim zarówno w dzieciństwie, jak i w tzw. „okresie ukrytym”, a nawet jeśli chodzi o Jego publiczną działalność. Wszystkie Ewangelie razem wzięte są dramatycznym skrótem tego, co Jezus mógł zdziałać. To tylko pokazuje, że Kościół nigdy nie interesował się Tajemnicą Jezusa Chrystusa w kategoriach ściśle historycznych. Historia była ważna, była fundamentem tego, kim był Jezus, ale główny akcent spoczywał jednak na tajemnicy. Na tej rzeczywistości, której nie było widać w historii, a którą należało wytłumaczyć dla potrzeb wiary i zbawienia.

Wspomniał pan o kontekście społecznym Jezusa. Na ile Jezus odstawał od swojej epoki, a na ile był dzieckiem swoich czasów?

Tutaj można by nawiązać do tzw. trzeciego etapu badań nad Jezusem historycznym, które w sposób bardzo zdecydowany podkreślają Jego żydowską tożsamość. Tajemnica Wcielenia nie rozstrzyga się tylko na poziomie uniwersalnym, wyjątkowego Boga-człowieka, ale to człowieczeństwo Jezusa jest rozpisane na konkrety. Stąd bardzo cenne są wszelkie studia poświęcone czasom Jezusa, dotyczące kultu, zwyczajów, strojów.

Wracając do mojego pytania, mamy na przykład scenę wyrzucenia przekupniów ze świątyni. Na ile takie zachowanie Jezusa było zrozumiałe dla Jego współczesnych?

Ta scena prowokuje jeszcze inne pytanie: na ile zdajemy sobie dzisiaj sprawę z tego, jak funkcjonowała świątynia, czym była, skąd tak naprawdę Jezus wyrzucał przekupniów? Ile przeciętny wierzący katolik wie o kontekście ściśle historycznym tej sceny? I trzeba uczciwie przyznać, że niewiele. Kiedy dzisiaj słyszymy „świątynia”, to mamy od razu przed oczyma obraz kościoła, który ma od jednej do trzech naw, ławki, i pytamy się, co ci przekupnie robili wewnątrz kościoła. Właśnie tego rodzaju scena pokazuje, że musimy najpierw dobrze określić realia historyczne świątyni, a potem w tych realiach możemy rekonstruować, co tak naprawdę zobaczyli współcześni Jezusowi Żydzi. Trudno wyobrazić sobie, żeby Jezus wypędził przekupniów z całego dziedzińca pogan. O wiele bardziej prawdopodobna jest interpretacja tej sceny jako pewnej akcji symbolicznej.

Tak jak w przypadku proroków?

Zgadza się. Jezus mógł dla przykładu wywrócić kilka stołów. Nie chodziło jednak o samą czynność, ale o komentarz do niej. Ta akcja miała pokazać, czym tak naprawdę jest świątynia i jaka powinna być właściwa postawa pobożnego Żyda.

Dwie grupy najmocniej piętnuje Jezus w Ewangelii: saduceuszy i faryzeuszy. Kim byli?

To tylko dwie z wielu frakcji obecnych w krajobrazie religijnym za czasów Jezusa. Przeciętny katolik wyrabia sobie opinię na ich temat na podstawie ściśle polemicznych słów Jezusa. Prowadzi to do wielu nieporozumień. Tymczasem już nawet z Dziejów Apostolskich widać, że Jezus wykorzystywał te grupy jako przykłady negatywne właśnie dlatego, że jego słuchacze mieli o nich jak najlepsze zdanie. Tak naprawdę nie zrozumiemy dobrze słów Jezusa, jeśli nie założymy, że faryzeusze byli postrzegani jako wyjątkowa grupa pobożnych ludzi. Niekiedy w zły sposób pobożnych, ale to nie zmienia faktu, że byli to ludzie ponadprzeciętnie religijni, zainteresowani Bogiem. Z kolei kasta saduceuszy związana była z własnością świątynną, przywiązana do kultu, co też w oczach wierzących czyniło ją grupą uprzywilejowaną. Jezus dobiera takie postacie w swoim nauczaniu, aby stworzyć jeszcze wyraźniejszy kontrast – i podnieść poprzeczkę.

Nietrudno zbudować sobie obraz Jezusa rewolucjonisty, który walczy z religijnym establishmentem i wykoślawieniem religii…

Koncepcji, kim był Jezus, pojawia się coraz więcej. Żadna interpretacja, która idzie na skróty, nie będzie nigdy właściwa. Może zawierać pewne elementy prawdy, ale to będą tylko elementy, na których zbudowano cały gmach nieprawdziwych tez. Jezusa nie da się uznać za rewolucjonistę choćby z tego powodu, że w Jego czasach istniała grupa rewolucjonistów czy wręcz terrorystów, którymi byli sykariusze, i Jezus nie dawał żadnego sygnału, że do nich przynależy. Jego słowa i czyny, jak choćby o prawie do pobierania podatków przez cezara, mogłyby być przez sykariuszy uznane wręcz za zdradę stanu.

W celu rozszerzenia swojej misji Jezus wybiera 12 apostołów oraz 70 bądź 72 innych uczniów. Czym się kieruje?

Ewangelie milczą na ten temat. Samo rozsyłanie uczniów było normalnym działaniem wędrownych nauczycieli. Zanim powstały mass media to był jedyny sposób dotarcia do szerszego grona odbiorców. Niezwykłe jest natomiast to, że z reguły uczniowie sami zgłaszali się do nauczyciela, podczas gdy Jezus sobie ich wybrał. Warto zwrócić uwagę, że strategia Jezusa ma wyraźnie podwójny charakter. Z jednej strony nieustannie pracuje z tłumami, przyjmuje każdego, kto przychodzi, ale z drugiej strony formuje grono odpowiedzialnych uczniów, żeby w sposób właściwy mogli tę naukę przekazywać dalej.

Taką formą przekazu są przypowieści. Jezus nie mówi do tłumów wprost i na dodatek powołuje się na słowa Izajasza, „iżby oczami nie widział, aby uszami nie słyszał i serce jego by nie pojęło, żeby się nie nawrócił i nie był uzdrowiony” (Iz 6,10). O co więc chodzi Jezusowi, jeśli nie o nawrócenie?!

Cytat z Izajasza jest skargą Boga na niewiarę Izraela i z pewnością nie można uznać, że Jezus mówi tak specjalnie, żeby ktoś w Niego nie uwierzył. Natomiast ten tekst w połączeniu z przypowieściami pokazuje, że Jezus ma świadomość, że nikogo nie można do wiary zmusić. Że wiara musi pozostać ofertą. Dlatego nauczanie bezpośrednie przysługuje jedynie tym, którzy już wybrali drogę ucznia. Stąd nauczanie w przypowieściach będzie pozostawało na poziomie oferty Boga dla każdego, kto by chciał wejść na tę drogę. Natomiast nauczanie na osobności jest już tworzeniem realnego Kościoła, realnej wspólnoty. To jest bardzo ważna nauka dla współczesnego Kościoła: Kościół nie może nigdy się zamknąć w obrębie jakiejś twierdzy czy sekty, ale musi być otwarty dla każdego, kto będzie chciał przyjść – oczywiście na warunkach obowiązujących w Kościele. Kościół musi ewangelizować, musi dzielić się Dobrą Nowiną, w nadziei, że przynajmniej część słuchających dokona wyboru.

To o tyle ciekawa strategia, że przyzwyczailiśmy się do tego, że najpierw musimy coś bardzo dobrze poznać, punkt po punkcie, żeby to wybrać. Tu natomiast dopiero po dokonaniu wyboru poznajemy istotę.

I właśnie tak jest.

Jak skomentować stosunek Jezusa do kobiet? Znamy imiona dwunastu apostołów, ale w Ewangeliach Jezusowi towarzyszą też kobiety, o których już nie wszyscy pamiętają. One też porzucały dom, rodzinę, męża i szły za Jezusem?

Nie wiemy, jak to funkcjonowało. Na dobrą sprawę tylko św. Łukasz poświęca kobietom więcej miejsca. Mamy piękny obraz gościny w domu Marty i Marii, kiedy Maria siedzi u stóp Jezusa, a to było miejsce zastrzeżone tylko dla uczniów – w domyśle: mężczyzn. Mamy też fragment z 8 rozdziału mówiący o tym, że nawet żona zarządcy Heroda jest wśród tych, które wspierają Jezusa swoim czasem i majątkiem, co pokazuje, że Chrystus interesował się nie tylko ubogimi. Niewątpliwie świat Jezusa był o wiele silniej zmaskulinizowany niż współczesny i to, co możemy wyczytać z Ewangelii, było do pewnego stopnia rewolucyjne. Najlepiej podsumowuje to chyba św. Paweł, gdy mówi, że z punktu widzenia Ewangelii przestaje być już ważne, czy jest się mężczyzną, czy kobietą, niewolnikiem, czy wolnym, Żydem czy Grekiem.

A właśnie – czy aby na pewno? W kilku miejscach Jezus mówi wyraźnie, że przyszedł tylko do synów Izraela. Jest taka okrutna scena, gdy Jezus w rozmowie z Syrofenicjanką nazywa pogan psami.

Musimy pamiętać, że ten fragment znajduje się w Ewangelii według św. Mateusza. Ta scena została zbudowana na zasadzie kontrastu. Autor wykorzystuje pogardę adresatów swoich słów w stosunku do pogan, żeby tym wyraźniej skontrastować niewiarę Żydów z wiarą Syrofenicjanki.

Podobnie jak znienawidzony Samarytanin staje się w przypowieści wzorem miłości bliźniego.

Zgadza się.

Jezus przychodzi ogłosić królestwo niebieskie. Jak ocenić Go jako organizatora nowego państwa?

Jezusowi nigdy nie chodziło o państwo i najlepiej widać to w refleksji egzegetów, którzy podkreślają, że to nasze tłumaczenie „królestwo niebieskie” czy „królestwo Boże” należałoby oddać raczej jako Boże królowanie, panowanie. O to modlimy się codziennie w modlitwie Ojcze Nasz: „Niech przyjdzie Twoje królowanie”. Niech będzie tak, że Ty będziesz faktycznie panował. Jeśli tak postawimy sprawę, to bezzasadne stają się pytania o struktury państwa Bożego, a zaczynamy myśleć o osobistym poddaniu serca.

Ktoś mógłby oskarżyć chrześcijan, że odwrócili ten porządek rzeczy. 300 lat później mamy sojusz tiary z koroną cesarską, a biskupi stają się nagle urzędnikami państwowymi. Czy Kościół za sprawą swoich doczesnych aspiracji nie zdradził planu Jezusa?

Pewnych oskarżeń nie unikniemy. Każdy trzeźwo myślący badacz historii doskonale zdaje sobie sprawę, że Kościół XXI wieku różni się w swojej strukturze od wspólnoty choćby nawet z II wieku. I nie chodzi o to, żeby teraz kopiować jakiś idealny stan rzeczy z przeszłości – w znacznej mierze idealizowanej. Pytanie jest inne: czy obecna struktura Kościoła jest adekwatna do zamiaru Chrystusa? Myślę, że Kościół nigdy nie stracił dystansu do własnej struktury i to, co się dzieje za papieża Franciszka, wyraźnie pokazuje, że nie będziemy się bić o każdy element tej struktury. Ona będzie ewoluować. Ważne jest jednak, żeby ewoluowała z zamiarem jak największej wierności temu, co jest istotą nauczania Jezusa. I w tym sensie to Jezus założył Kościół, to Jezus zaplanował jego strukturę i to Jezus ułożył pewne relacje wewnątrz tej wspólnoty jako wspólnoty hierarchicznej.

Szatan kusił Jezusa władzą nad tłumami, a kilka rozdziałów dalej widzimy Jezusa uzdrawiającego chorych, rozmnażającego chleb. Po co te cuda? Czy to jednak nie jest jakaś forma populizmu? Kupowania mas?

Zacząłbym od samego terminu „cud”. Nieszczęście w języku polskim polega na tym, że u nas to słowo od razu odsyła do niezwykłości. Tymczasem znacznie bardziej adekwatne byłoby tu słowo „znak”. A więc cuda coś oznaczają i to o to „coś” w nich chodzi.

No i tu można powiedzieć, że Jezusowi się nie udało. Ten sam tłum, który, widząc znaki, wiwatował na Jego cześć, krzyczał też: „Ukrzyżuj Go!”.

Tego rodzaju interpretacja jest duszpasterskim skrótem myślowym. Nie mamy żadnych dowodów, że ci sami ludzie wołali „Hosanna” i „Ukrzyżuj”. Równie dobrze mogły to być dwa różne tłumy. Ten kontrast jest wyraźny, ale ma charakter narracyjny, a nie historyczny. Myślę, że idąc za intencją ewangelistów, znaki spełniły swoją funkcję o tyle, że Kościół rodzi się z Paschy. Mówilibyśmy, że Jezus przegrał, gdybyśmy założyli, że Jego intencją było zwycięstwo w sensie ludzkim.

Bardzo często przeciwstawia się nauczanie Jezusa Mojżeszowi. Tam było prawo odpłaty, „oko za oko”, a tutaj mamy przykazanie miłości. Czy to rzeczywiście jest aż tak ostry rozdział?

Rzeczywiście w piątym rozdziale Ewangelii według św. Mateusza pojawiają się słynne antytezy – „Powiedziano wam…, a Ja wam powiadam…”, co sugeruje bardzo wyraźne przeciwstawienie nauki Jezusa nauce Mojżesza. Ale łatwo przy tym zapomnieć, że w tym samym rozdziale Jezus mówi, że ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie (w. 18). Mateusz przedstawia Jezusa jako nowego Mojżesza, czyli kogoś, kto przynosi nową naukę. Nie oznacza to jednak, że to, co było dotychczas, już się nie liczy, że możemy to skreślić jednym śmiałym ruchem. Jezus nie znosi Prawa, ale je wypełnia. Jak napisze św. Paweł, „doskonałym wypełnieniem Prawa jest miłość” (Rz 13,10). Natomiast na pewno nieuprawnione są takie ostre podziały, że w Starym Testamencie była sprawiedliwość, a w Nowym jest miłosierdzie. Wystarczy zajrzeć do proroków, żeby znaleźć przepiękne teksty o Miłosierdziu Bożym. Z kolei w tekstach Nowego Testamentu mamy wiele przykładów, w których autorzy odnoszą się do zasady sprawiedliwości i przykazań, które należy wypełniać, a nawet wspominają o surowym sądzie i Bożym gniewie.

Co w takim razie było najbardziej przełomowe między nauczaniem Jezusa a Starym Testamentem?

Jezus ogłasza swoim uczniom nowe przykazanie. Największe przykazanie – miłości Boga i bliźniego – zostało utkane z dwóch cytatów z Tory, czyli należało już do dziedzictwa Starego Testamentu. To, które przynosi Jezus, jest nowością całkowitą, ponieważ polega na radykalnej zmianie punktu odniesienia. Miarą przykazania miłości w Starym Testamencie był człowiek, natomiast miarą nowego przykazania jest Chrystus. Tu wychodzi nowość chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo koncentruje się nie na słowie, nie na objawieniu Starego Testamentu bezpośrednio, ale na Osobie Jezusa Chrystusa i Jego interpretacji. Chrześcijanin nie dochodzi do Chrystusa przez pisma Starego Testamentu, nie czyta pism, żeby dojść do Chrystusa. Odwrotnie: wychodząc od Chrystusa, zaczyna rozumieć właściwie Stary Testament. To właśnie ma na myśli Paweł, gdy mówi, że zasłona może opaść tylko wtedy, kiedy się zwrócimy do Chrystusa (2 Kor 3,16).

Sprawa Jezusa
prof. Krzysztof Mielcarek

urodzony 25 września 1963 r. – polski biblista, doktor habilitowany teologii biblijnej, profesor nadzwyczajny Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, przewodnik po Ziemi Świętej. Zajmuje się Ewangelią wg św....

Sprawa Jezusa
Dominik Jarczewski OP

urodzony w 1986 r. w Warszawie – dominikanin, duszpasterz, rekolekcjonista, doktor filozofii uniwersytetu Paris 1 Panthéon-Sorbonne, wykładowca Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów, adiunkt w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, stały współpracownik...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze