Powinność a użyteczność

Powinność a użyteczność

Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Wyczyść

Gdyby światem rzeczywiście rządziła jedynie zasada użyteczności, jak tego chciał angielski filozof Jeremy Bentham (1748–1832), można by wiele działań ludzkich uznać za niepotrzebne czy wprost niezrozumiałe. Skoro bowiem natura ludzka w rozumieniu rzeczonego filozofa znajduje się jedynie pod panowaniem dwóch panów: bólu i przyjemności, to cel wysiłków ludzkich staje się dziecinnie prosty — bólu unikać, przyjemności pożądać. Takie widzenie natury ludzkiej może też wynikać z prostych codziennych doświadczeń, wystarczy je uogólnić i uznać za jej istotę. Historia filozofii pokazuje, że najczęstsze błędy filozofów brały się właśnie z pospiesznych uogólnień danych doświadczenia. Człowiek przecież zupełnie naturalnie unika bólu. Omija wodę, żeby się nie zmoczyć, chowa się przed deszczem i gwałtownie cofa rękę, kiedy poczuje ciepło płomienia. Tak prosto też myśl XVIII wieku, zwłaszcza jego końcówki, ujmowała istotę natury ludzkiej, która w jej wizji biegła nurtem nader optymistycznym: człowiek rozumem poznaje świat, odczytuje prawa przyrody, następnie wykorzystuje je do ułatwiania sobie życia. Takiemu myśleniu sprzyjały również przemiany społeczne, a zwłaszcza rewolucja przemysłowa końca XVIII wieku związana głównie z wynalezieniem maszyny parowej — symbolem ujarzmienia przyrody w służbie człowieka. Ton takiej wizji człowieka, przed którym nie ma nic zakrytego, który prze naprzód, uśmierzając swoje kolejne bóle przyjemnością nowego poznania, nadał John Locke. To on przecież „oswoił” człowieka z tajemnicą pochodzącą ze źródła nadprzyrodzonego, kiedy powiedział, iż jeśliby nawet zostało coś objawione, co by przekraczało ludzkie zdolności poznania, to i tak rozum przyrodzony jest od rozstrzygania, czy dana prawda pochodzi od objawienia czy też nie. I tym sposobem zostaliśmy już we wszechświecie sami ze śmieszną nadzieją, że rozum sobie poradzi, że jeśli czegoś nie pojmuje, to nie ze względu na samą jego konstytucję. Potrzeba jedynie czasu, a z problemem się upora poprzez konsekwentną edukację.

W utylitaryzmie wszelkie ludzkie działanie podporządkowane jest zasadzie użyteczności, każdy motyw tego działania z niej wyrasta. Bentham definiuje ją jako „zasadę, która pochwala lub gani jakieś działanie, zależnie od tego, czy powiększa ono lub pomniejsza szczęście działającego” 1. Użyteczność więc to „ta właściwość wszelkiego przedmiotu, dzięki której przedmiot daje korzyść, przewagę, przyjemność, dobro lub szczęście [lub] zapobiega nieszczęściu, bólowi, krzywdzie (…)” 2. Na takim fundamencie przestaje się liczyć kryterium dobra i zła, a wszystko oceniane jest pod kątem użyteczności: to jest dobre, co jest użyteczne, zaś użyteczne jest to, co przyczynia się do większej szczęśliwości. W takiej optyce nie sposób, rzecz jasna, zrozumieć takich działań, jak poświęcenie, cierpienie znoszone dla innych, a wszelkie akty chrześcijańskiej miłości i bezinteresowności można odbierać bodajże jako przejaw ukrytych tendencji masochistycznych.

Owszem, nie da się zaprzeczyć, iż ludzkość rozwinęła nauki mające na celu przynoszenie ulgi w cierpieniu, poprawianie warunków życia i podporządkowanie sobie przyrody. To nie szukanie większej przyjemności jednak jest ich celem. Gdyby tak było, każdy podmiot działający musiałby już na początku wiedzieć, że jego działanie przyniesie właśnie pozytywny skutek w postaci owocu jego pracy przenoszącego ludzkość jakby na wyższy poziom rozwoju. Czy naprawdę badacz wnikający w jakąś dziedzinę poznania doszedłby do wielkich odkryć, gdyby na każdym etapie podjętego trudu oczekiwał konkretnych owoców swojego działania? Przecież często jest tak, że pozytywne skutki pracy zostają odkryte dopiero przez przyszłe pokolenia, a ten, który je podjął, doświadcza czegoś wręcz przeciwnego, a no właśnie dręczącego poczucia „bezużyteczności” (czy bezowocności) swoich poczynań. Cóż zatem pcha go, by jednak trwać przy tym, co na początku dostrzegł jako godne poznania, warte poświęcenia? Czy chodzi tu o rzecz użyteczną przede wszystkim, czy raczej rzecz dobrą, rzecz godną jego trudu? Św. Augustyn powie, że u źródeł wszelkiego działania leży miłość: „kochaj i czyń, co chcesz”. Wprawdzie człowiek nie może kochać tego, czego nie zna — przyznaje Augustyn. — Jeśli jednak pragnie poznać rzecz mu nieznaną, to motorem jego działania jest także miłość. W tym przypadku bowiem „ten, kto pragnie wiedzieć to, czego nie zna, kocha nie nieznane jako takie, ale wiedzę kocha, czyli chce wiedzieć” 3. Słusznie, jakże mógłby kochać rzecz, której nie zna, jakże mógłby już na początku zakładać, że przyniesie ona szczęście ludziom, raczej ukochał poznanie jako coś lepszego od niewiedzy. Podobnie i w pismach angielskiego kard. Johna Henry’ego Newmana początek działania jest etyczny, jest nim jakieś dostrzeżone dobro. Bo tylko tak, jak sądzą, można uzasadnić to, o czym przecież jeszcze nie wiemy, czy będzie dla nas przyjemne, czy tym sposobem przyniesie nam jakąś korzyść, a nad czym wszelako ktoś się mozoli, mgliście przeczuwając jedynie, że być może zrodzi to jakiś pozytywny owoc dla drugiego człowieka.

I odwrotnie. Zdarza się tak, że ludzie podejmują działania, sądząc, iż będą one jak najbardziej korzystne i pożyteczne dla adresatów tychże działań, że w związku z tym będą dla nich przyjemne. Cóż jednak o takich działaniach sądzić, jeśli ostatecznie wcale nie okażą się użyteczne, a wręcz przeciwnie — szkodliwe. A może być też tak, że w pewnych okolicznościach są pożyteczne, a w innych szkodliwe. Moc atomu w rękach człowieka dobrego ogrzewa domy, zapala światła i ożywia miasta. Atoli w rękach człowieka złego może stać się bronią zagłady, próbą zapanowania nad światem. A przecież jeśli człowiek ten zgromadził wokół siebie pewną liczbę zwolenników, którzy bardzo cierpią z tego powodu, że jeszcze nie poddali sobie całej ludzkości, ich rozdmuchane poczucie pychy doznaje wielkiego uszczerbku, to w takim przypadku człowiek dający im do ręki broń zagłady, czyż nie uczyniłby ich szczęśliwszymi, czy nie byłby (dla nich) użyteczny? Ale nawet gdyby tych ludzi było więcej niż ujarzmionych, ba, gdyby po stronie zagłady stanęli wszyscy z wyjątkiem jednego człowieka, to czy ich „szczęśliwość” (czyt. zaspokojona pycha) ma usprawiedliwić zagładę tego jednego? I znowu broń ta z pewnością obróciłaby się przeciwko tym, którzy jej używają. Tak zatem działanie, które w założeniu miało ich uczynić szczęśliwszymi, właśnie ich unieszczęśliwiło. Kierując się jedynie zasadą użyteczności, wpadamy w błędne koło, dopóki nie poszukamy jakiejś zdrowszej zasady działania.

Znamy wiele przykładów aktów heroicznych tak w czasach nam współ-czesnych, jak i w przeszłości, które nie dają się wyjaśnić prostą zasadą użyteczności. Medycyna odkryła wiele leków oraz dysponuje różnorakimi metodami pomocy ludziom cierpiącym. Nie wszystkim jednak może pomóc. Często przynosi ulgę w ciężkich przypadkach, a zawodzi w schorzeniu, które na pozór wydawało się błahe. Są ludzie, którzy przez długie lata przykuci do łóżek na próżno czekają pomocy. A jednak obecność drugiej osoby przynosi im ulgę, wydobywa z mroku cierpienia jakiś nikły uśmiech radości. Czy obcowanie z osobą, dla której nie ma już ratunku, może być przyjemne? Jeśli tak, to dla kogo? Czy dla tego, który właśnie wyczekuje na ten nikły uśmiech? Ale przecież on może się nigdy nie pojawić? Czy dla osoby cierpiącej? Ale jak to sprawdzić, jak się o tym przekonać?! I czy stąd nazwiemy nasze czuwanie bezużytecznym? W kategoriach użyteczności wiele ruchów społecznych, powstańczych zrywów mogłoby się wydawać bezcelowymi. A co powiedzieć o ludziach w nich uczestniczących? Czy nie pożyteczniej im było ukryć się i przeczekać? Przecież umrzeć w wieku dwudziestu kilku lat to chyba za wcześnie. Czy tak dobrze zapowiadający się poeta, jak Krzysztof Kamil Baczyński, tak młody, a już tak dojrzały, powiedział wszystko jako poeta? A on sam, czy nazwałby swoje postępowanie użytecznym, czyniącym życie przyjemniejszym?

Jeszcze raz jako motyw działania pojawia się nie użyteczność, lecz miłość, którą poeta odczytuje w sposób szczególny, jako wezwanie do postawienia sprawy wolności Ojczyzny ponad wszystko. Atoli w rozumieniu etyki użyteczności powstańcy warszawscy zachowywali się bardzo niepraktycznie, „kochali wielkie sprawy”. Bardzo bliskie takiemu pojmowaniu rzeczywistości (wbrew krótkowzrocznej etyce utylitaryzmu) jest wymowa Ośmiu Błogosławieństw, które stanowią całkowite zaprzeczenie zasady użyteczności, są w związku z tym wielce „niepraktyczne”. Filozofia Biblii wprowadza nowe spojrzenie na życie. Nagle okazuje się, że wcale cierpienie i ból nie są czymś złym, co należy za wszelką cenę usunąć i czego trzeba unikać. Człowiek– –chrześcijanin najwierniej spełnia się właśnie, kiedy jest cichy, pokorny, kiedy zadowala się ostatnim miejscem, kiedy podejmuje trud związany z jego konkretną rolą i miejscem w życiu indywidualnym i społecznym, nie czekając nagrody. Człowiek–chrześcijanin wypełnia swoje codzienne zadania nie dlatego (i nie przede wszystkim dlatego), że tak jest dla niego korzystnie i to sprawia mu więcej przyjemności, lecz dlatego, że tak powinien postępować; on wie, że tak powinien postępować. Swoją powinność z kolei odczytuje nie w teoretycznych wizjach filozofów, lecz we własnym sumieniu, które wydaje bardzo praktyczne sądy dotyczące jego czynów: czyń tak, a tego zaniechaj. Tym sposobem pojawia nam się kategoria — powinność — jako motor działania i wyjaśniania rzeczywistości. Człowiek doświadcza powinności jako nakazu skierowanego do siebie, jako obowiązku, który powinien spełnić i to wcale nie dlatego, że tak będzie dla niego korzystniej. Pismo Święte przecież mówi nawet o potrzebie dochowania przysięgi niekorzystnej (Ps 15,5). Jakże to, powie utylitarysta, dałem niepotrzebnie słowo, palnąłem głupstwo i nie mogę się wycofać?! Dlaczego? A no właśnie dlatego, że postrzeganie świata przez pryzmat użyteczności i przyjemności jest fał-szywe. Postępuję tak, a nie inaczej, bo odczytałem moją powinność, bo taki jest mój obowiązek. Jeśli chodzi o zakres powinności, to różni się on od zakresu korzyści, choć — owszem — czasami może się okazać, że się pokrywają. Ciekawe analizy tej kwestii znajdujemy w pismach szkockiego filo-zofa Thomasa Reida (1710–1796). Otóż „pojęcia obowiązku — pisze Reid — nie można sprowadzać do pojęcia interesu, czy też tego, co najbardziej służy naszemu szczęściu” 4. Kiedy bowiem mówię — czytamy dalej — że coś leży w „moim interesie, to jedna rzecz, a kiedy, że to jest mój obowiązek — to już inna” 5. W tym samym duchu pisze John Henry Newman w Idea of a University, kiedy dowodzi uniwersalności wykształcenia uniwersyteckiego. Dobro nie jest tym samym, co użyteczność, „to, co użyteczne, nie zawsze jest dobre, wszelako to, co dobre, zawsze jest użyteczne. Dobro jest nie tylko dobrem, ale także rodzi dobro” 6. Tak zatem dobrze ukształtowany intelekt jest „nie tylko piękny, doskonały, godny podziwu i szlachetny sam w sobie, ale musi także ze swej istoty być użyteczny dla jego posiadacza, jak i wszystkich, którzy go otaczają (…) jako błogosławieństwo, dar, moc czy skarb — najpierw dla właściciela, a przez niego dla całego świata” 7.

Zarówno korzyść, jak i obowiązek mogą stanowić motyw działania, ale posiadają zupełnie odmienną naturę. Idąc za tym rozumowaniem, moje działanie, przez które spełniam swój obowiązek, może się okazać dla mnie zupeł-nie niekorzystne, czy nawet (myśląc kategoriami utylitarystów) uczynić mnie nieszczęśliwym, bo na przykład sprawia mi ból. Dopiero rozpatrywane w ka-tegoriach obowiązku odnajduje swój sens. Wówczas okazuje się, że działanie wcale nie nakierowane na użyteczność przyniosło bardzo pozytywne owoce. Obowiązek odczytany jako powinność moralna objawia się w człowieku poprzez głos sumienia — tej rzeczywistości najgłębiej związanej z tym, co stanowi istotę człowieka, najbardziej wewnętrzną treść jego jestestwa. Powinność skierowana do człowieka jako nakaz wyrażający się słowami: tak powinieneś postąpić, to działanie powinieneś kontynuować, a tego zaniechać, niemalże utożsamia się z nim samym. Do tego stopnia, iż niepodjęcie odczytanego w sumieniu obowiązku obraca się przeciwko samemu człowiekowi. Odniesienie do obowiązku „stanowi racjonalną zasadę działania w człowieku”; człowiek, który w swym działaniu nie baczy na obowiązek, „nie może być człowiekiem cnotliwym” 8. Lekceważąc bowiem obowiązek, lekceważymy głos sumienia odczytany w sobie, lekceważymy siebie.

1 W: A. I. Melden (wyd.), Ethical Theories, Englewood Cliffs, 1961, s. 342.
2 Tamże.
3 Aureliusz Augustyn, O Trójcy Świętej, tłum. Maria Stokowska, Poznań 1963, s. 296.
4 Paul Edwards, Arthur Pap (wyd.), A Modern Introduction to Philosophy, New York, 1973, s. 297.
5 Tamże.
6 John Henry Newman, The Idea of a University, Garden City 1959, s. 180.
7 Tamże.
8 A Modern Introduction…, dz. cyt., s. 297.

Powinność a użyteczność
Jan Kłos

urodzony w ur. 1958 r. – polski filozof, studiował filozofię i anglistykę na KUL, nauczyciel akademicki, profesor nadzwyczajny w Katedrze Etyki Społecznej i Politycznej KUL, autor opracowania J. H. Newman a filozofia, tłumacz, publicysta....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze