„Pastores”, „Więź”, „Znak”, „Relikwie”, „Pieśni Liturgii Triduum Paschalnego”, „Solaris”

„Pastores”, „Więź”, „Znak”, „Relikwie”, „Pieśni Liturgii Triduum Paschalnego”, „Solaris”

Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Wyczyść

„Pastores”

Śmierć i życie

Nicią przewodnią wiosennego numeru „Pastores” jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o integralną duchowość paschalną i ukazanie, w jaki sposób znajdująca się w centrum chrześcijaństwa dialektyka śmierci i życia dotyka indywidualnej i wspólnotowej egzystencji.

Ks. bp Zbigniew Kiernikowski pochyla się nad tajemnicą umierania i życia Jezusa w kontekście realizacji powołania kapłańskiego. Podkreśla, że zjednoczenie z Chrystusem to przede wszystkim jedność z „Chrystusem podejmującym mękę i śmierć”. Tymczasem „bronimy prawd i wartości chrześcijańskich, a nie zawsze mamy odwagę spokojnie, codziennie umierać (nosić w naszym ciele umieranie), by objawiła się tajemnica Jezusa Chrystusa w naszym życiu”.

Tym, o czym tak naprawdę myślą i co przeżywają księża, „gdy życie z każdym dniem nachyla się ku swemu wieczorowi”, zajęła się Ewa Owsiany. Czy „tysiące wysłuchanych spowiedzi” i „tysiące odprawionych Mszy świętych” sprawiają, że jest im łatwiej przygotowywać się na nadchodzący koniec? Może „z racji większej odpowiedzialności” ich lęki są większe niż innych? A może myślą tak, jak jeden z bohaterów reportażu ks. M. Maliński, który, starając się przeciąć wszelkie obawy, stwierdza: „Trzeba będzie przyjąć to, co On da. Z takim zaufaniem i z takim oddaniem, jak całe dotychczasowe życie”.

Ks. Józef Woliński przypomina odpowiedzi Ojców Kościoła na pytanie o sposób, w jaki zmartwychwstanie rzuca nowe światło na nasze życie i naszą śmierć. Natomiast o. Wojciech Giertych OP, starając się ukazać „życiodajną treść” podstawowych dogmatów wiary, pisze o różnych aspektach coraz pełniejszego osobowego wchodzenia w misterium paschalne.

Jak może wyglądać bolesne obumieranie w wymiarze wspólnotowym? Ks. kard. Godfried Danneels pokazuje to na przykładzie negatywnego nastawienia do Kościoła, dowodząc, że obecnie „to przede wszystkim stosunek do Kościoła jako instytucji i jego wewnętrzne funkcjonowanie na wszystkich poziomach są problemami pochłaniającymi najwięcej energii, a nawet rozpalającymi namiętności”.

Jeszcze inną perspektywę przyjmuje ks. abp Józef Życiński, który mówi o trudnościach i wyzwaniach, ale również o nadziejach oczekujących nas na współczesnym „wirażu kulturowym”. Przestrzega chrześcijan przed łatwą kapitulacją, której przejawem „może być zarówno kasandryczna wizja świata (mówi się tylko o tym, co złe, a nie dostrzega się dobra), jak i próba wyciszania sumień (świat jest inny, niż chce Chrystus, pogódźmy się więc z tym, nie protestujmy)”.

(PŁ)

„Więź”

Czy krytyka umiera?

Jaka jest rola krytyki – to pytanie zadają wielkim nazwiskom redaktorzy w kwietniowym numerze „Więzi”. Najbardziej lapidarna jest odpowiedź Antoniego Libery: „Żeby nie szkodziła”. Komu – twórcy czy odbiorcy? O tym m.in. rozmawiają Dorota Jarecka, Jacek Kopciński i Tadeusz Sobolewski (Krytyk w tłumie handlarzy). Być może fragment tej dyskusji, poświęcony zachwytom nad dziełami nowych brutalistów, jest pośrednim wytłumaczeniem, dlaczego miesięcznik podjął problem krytyki.

Dorota Jarecka stawia kontrowersyjną tezę: „sztuka jest poza dobrem i złem. To nie jest życie, to jest sztuka”. Autorka publikująca w „Gazecie Wyborczej” rozwija swoją myśl: „dlatego istnieje jeszcze coś takiego jak estetyka, która jest czym innym niż etyka. Nie jestem profesorem etyki, jestem krytykiem sztuki. Chociaż z drugiej strony myślę, że pewien rodzaj kiczu jest właściwie złem. Można to uznać za niekonsekwencję, ale nie mam tutaj jakiejś żelaznej teorii, która by wszystko obejmowała”.

Krytycy, z którymi rozmawia „Więź”, wydają się realizować ideę Stanisława Witkiewicza ojca, przywołaną przez Jerzego Sosnowskiego: „Witkiewicz pisał, że krytyk nie ma obowiązku być »obiektywny«, natomiast (streszczam jego poglądy dzisiejszym językiem) ma obowiązek być »transparentnie subiektywny«. To znaczy: powinien jawnie formułować swoje oczekiwania, swoją aksjologię, swoją teorię estetyczną. Wtedy wiadomo, że jeśli stwierdza: dzieło X jest niedobre, znaczy to: jeżeli, czytelniku mojej recenzji, zgadzasz się z moimi oczekiwaniami wobec sztuki, to wiedz, że dzieło X nie przyniesie ci satysfakcji”. Problemem jest jedynie rzeczywistość, w której, jak pokazuje redakcyjna rozmowa, nie ma akceptacji wszystkich poglądów.

Jazzman Wojciech Karolak odróżnia „krytykę dotyczącą popkultury od tej dotyczącej kultury wysokiej. Ta pierwsza pełni funkcję informacyjną – co kupić, a czego kupić nie warto”. Z kolei Adam Ferency pisze, że przy obecnym stanie krytyki jego oczekiwania są dosyć prozaiczne: „chciałbym nie wiedzieć z góry, co który krytyk napisze”.

I na zakończenie – wysoka poprzeczka postawiona przez Andrzeja Stasiuka: „idealny krytyk? Drobiazg: Powinien swoimi tekstami budzić zazdrość, podziw i wzruszenie. Nie widzę powodów, dla których należałoby krytykom stawiać niższe wymagania niż pisarzom”.

(AG)

„Znak”

Chrześcijanin wobec globalizacji

Czym jest globalizacja, jakie wiążą się z nią wyzwania i zadania dla chrześcijan – to problemy poruszane w kwietniowym numerze „Znaku”.

Ekonomiczną stronę globalizacji analizuje Paweł Dembiński, opisując ją jako „rekonfigurację wzajemnych zależności pomiędzy osobami, przedsiębiorstwami, podmiotami politycznymi, kapitałem i przestrzenią”. Zastanawia się, jaki wpływ na życie człowieka i całych społeczeństw będzie miała konieczność „podporządkowywania coraz większej części swej energii (tzn. swej autonomii) poszukiwaniu wyników ekonomicznych i wydajności”.

Czy na globalnym rynku możliwa jest solidarność? Jeśli tak, to kto powinien ją podjąć i w jaki sposób można to uczynić? Dla Anieli Dylus warunkiem koniecznym do znalezienia właściwych rozwiązań jest odrzucenie „determinizmu globalizacyjnego” i przyjęcie, że globalizacja będzie „tym, co uczynią z niej ludzie”.

Ks. Tomasz Węcławski podejmuje zagadnienie chrześcijańskiej odpowiedzialności za rozwój globalny i szuka odpowiedzi na pytanie, na czym polega „świadectwo tego szczególnego ubóstwa, które naprawdę przystoi chrześcijanom i stanowi ich rzeczywistą siłę”.

Według ks. Tomá Halíka podstawowe zadanie chrześcijaństwa polega na „umożliwieniu komunikacji dwóm światom, które (…) zaczynają się przenikać, choć pod względem duchowym są sobie zupełnie obce. Z jednej strony jest to zlaicyzowana cywilizacja Zachodu, z drugiej – tradycyjne religie na całym świecie”, z islamem na czele.

Jeszcze inną perspektywę proponuje Nicholas Boyle. Podkreślając wagę nieustannej autorefleksji nad istotą globalnej misji Kościoła, w odróżnieniu od tego, „co jest globalną misją, powiedzmy, Coca–Coli” przypomina, że to właśnie „Kościół (…) stawia przed nami wyzwanie jak najszerszego postrzegania siebie jako obywateli świata”, dzięki czemu możemy i „musimy rozumieć siebie jako część wspólnoty wszystkich istnień ludzkich złączonych w relacji triumfu i cierpienia”.

Obok debaty o globalizacji w numerze znaleźć można m.in. tekst dotyczący sporu o politykę USA wobec Iraku. Przeciwnik zbrojnej interwencji Mark Lilla ocenia pacyfistyczne stanowisko Europy Zachodniej jako podszyte cynizmem i obojętnością, szlachetności i ideałów zaś dopatruje się w postawie Waszyngtonu wynikającej z zaangażowania się „w amerykańską misję historyczną, a więc w globalny proces demokratyzacji”.

(PŁ)

Jan Kracik, Relikwie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2002, s. 242

Cudowne i niepokojące

Relikwie to ciała świętych lub należące do nich przedmioty. O ich kulcie opowiada w intrygujący sposób książka historyka Kościoła Jana Kracika.

Mieszkaniec nieba nie przestawał czynić cudów nawet po odejściu z ziemskiego padołu. Potrzeba poczucia wstawiennictwa i opieki była tak silna, że wierzono, iż jego doczesne szczątki przynoszą wymierne korzyści. Liczyły się cuda czynione przez świętego, zapominano zaś o naśladowaniu go w modlitwie, czynie i słowach. Kontakt fizyczny z relikwiami zapewniał otrzymanie łaski. Wystarczyło ruszyć w drogę, wyciągnąć rękę i dotknąć. Kult relikwii wymagał podłoża doktrynalnego, aby ustrzec się przed ich magicznym traktowaniem. Głoszono zatem, że to nie święty ma moc, ale że pochodzi ona od Boga. Prawda ta była jednak do tego stopnia zapominana, że nawet św. Augustyn powiedział: „czego innego nauczamy, a co innego tolerujemy”, co miało oznaczać, iż kultu świętych trzeba bronić nie tylko przed poganami, ale także przed wiernymi.

Cześć oddawana świętym i ich relikwiom zaczynała się nie od sensacji: oto dzieją się cuda przy wystawionym na widok publiczny ciele niezwykłego zmarłego. Ciągle szukano znaków, choć na wiarę opartą jedynie na sensacji uskarżał się sam Jezus (np. Mt 16,4). Miejsca złożenia relikwii (kościoły, klasztory, kaplice) były uważane za własność świętych. Gdy do kościoła zaczynało przychodzić mniej pątników, a tym samym malała zamożność takiego miejsca; gdy świątynia została obrabowana lub dotknięta klęską żywiołową, zaprzestawano palenia świec przed ołtarzem z doczesnymi szczątkami świętego lub wprost zdejmowano relikwie z ołtarzy, aby położyć je bezceremonialnie na posadzce. W taki sposób, bliski zbezczeszczeniu w miejscu przecież sakralnym, prowokowano świętego, aby się zrehabilitował. Kult relikwii w dawnych czasach i jego zanik współcześnie nie ma zbyt wiele wspólnego ze słabnięciem czy nasileniem się wiary w świętych obcowanie. Relikwie nie są, jak również nie były, tej wiary najlepszym wyrazem.

Książka Jana Kracika zachęca zarówno do czytania, jak do oglądania. Do czytania, ponieważ napisana jest bardzo barwnym, skłaniającym do myślenia językiem, a erudycja autora jest godna podziwu. Do oglądania, ponieważ Relikwie zawierają wiele reprodukcji średniowiecznych rycin, kunsztownych relikwiarzy, rzeźb, a nierzadko wstrząsających fotografii.

(MC)

Pieśni Liturgii Triduum Paschalnego: Sławcie usta (19 utworów; 70 min muzyki); Radosna Światłości (15 utworów; 65 min muzyki), Wydawnictwo Homini

Paschalna muzyka

Najpopularniejsza dziś u nas muzyka chrześcijańska to ta charakterystyczna dla nowych wspólnot i ruchów religijnych, wykorzystująca współczesne gatunki muzyczne. Rzadko pojawiają się nagrania z muzyką liturgiczną, która przecież stanowi fundament muzyki chrześcijańskiej. Wydarzeniem więc można nazwać profesjonalną płytę z muzyką liturgiczną przygotowaną przez krakowskich dominikanów.

Bracia kaznodzieje, w których charyzmacie jest dbałość o piękno liturgii, z największą pieczołowitością przygotowują co roku muzykę towarzyszącą Triduum Paschalnemu, stanowiącemu centrum roku liturgicznego. Nic więc dziwnego, że właśnie ta muzyka znalazła się na dwóch wydanych właśnie płytach.

Pierwsza – Sławcie usta zawiera pieśni Wielkiego Czwartku i Wielkiego Piątku. Wszystkie zostały wykonane przez chór a capella. Odnajdziemy tu melodie gregoriańskie, tradycyjne pieśni pasyjne i współczesne kompozycje, polskich i francuskich kompozytorów. W nastrój modlitwy i skupienia wprowadzają nas zarówno przejmujące, czterogłosowe pieśni o samotności i cierpieniu Jezusa (Boże mój, Witaj Głowo), jak i wymowny, jednogłosowy chorał gregoriański towarzyszący adoracji krzyża. Bogactwo tekstów pozwala zanurzyć się w rozważanie tajemnie męki i śmierci Chrystusa.

Drugą płytę zatytułowaną Radosna Światłości tworzą pieśni Wigilii Paschalnej. Przeprowadzają one słuchacza przez poszczególne części Wielkiej Soboty: liturgię światła, słowa, wody, eucharystii aż po procesję rezurekcyjną. Radość ze zmartwychwstania Chrystusa wyraża się w muzyce od pierwszych chwil, przede wszystkim w durowej tonacji pieśni. Chórowi towarzyszy tym razem orkiestra. Podobnie jak przy pierwszej płycie, usłyszymy utwory tradycyjne oraz współczesne.

Różnorodność instrumentacji i rozmaite pomysły interpretacyjne czynią tę płytę niezwykle barwną. Dostojeństwo i powaga, podniosłość i majestatyczność mieszają się z radością i spontanicznością.

Chór złożony z braci, młodzieży z duszpasterstw i przyjaciół oraz orkiestrę przygotowali i poprowadzili Piotr Pałka i Paweł Bębenek. Choć w Sławcie ustaRadosna Światłości odnajdziemy fragmenty, w których słychać zmęczenie zespołu, są to płyty z muzyką, która dotyka naszych serc.

(HK)

Solaris, reż. S. Soderbergh, USA, 2002

Adaptacja nie uchodzi bezkarnie

Solaris Stevena Soderbergha najlepiej przyjmą ci, którzy nie czytali lub dobrze nie pamiętają literackiego pierwowzoru – powieści Stanisława Lema. Nie wierzę, aby filmowa adaptacja zadowoliła tych, którzy mają żywo w pamięci książkę. To jedynie blade echo powieści, surogat, który nie zaspokoi rozbudzonej lekturą wyobraźni, a w dodatku nie zaproponuje nic w zamian.

Powieść Lema jest jedną z najważniejszych w historii literatury książek science fiction: wciąż aktualna, niepokoi, drażni tajemnicą, wymusza czytelniczą reakcję. Opowieść narratora Krisa Kelvina staje się okazją do poważnych, odautorskich rozważań na temat granic ludzkiego poznania i wiedzy. W stacji unoszącej się nad planetą dzieją się rzeczy wykraczające poza racjonalny (czyli ludzki) porządek rzeczy. Solarystyka pozostaje bezsilna wobec tego fenomenu. Ta fikcyjna dziedzina wiedzy jest dla Lema metaforą nauki, której ograniczenie wynika z jej genezy – tworzona przez człowieka jest jego własnym odbiciem.

Pisarzowi udało się – dzięki stworzeniu zajmującej, trzymającej w napięciu akcji – utrzymać równowagę pomiędzy fabułą i filozofowaniem. W filmie Soderbergha jest już tylko kiepskiej jakości filozofowanie, niemal bez udziału akcji. Autor scenariusza i reżyser w jednej osobie z całego bogactwa pierwowzoru wybrał wątek miłosny, którego znaczenie sprowadza się do sentencji „miłość jest wieczna”. Soderberghowi nie udało się sprawić, aby to skądinąd słuszne zdanie nie zabrzmiało jak banał.

Tak jak bohater literacki, filmowy Kris Kelvin (gra go George Clooney, jedna z przyczyn porażki filmu) trafia na stację kosmiczną nad planetą Solaris; tak jak w literackim pierwowzorze spotyka zmarłą żonę, która dzięki dziwnym właściwościom planety materializuje się na powrót jako efekt jego podświadomych pragnień. I tu zaczyna się cała seria miłosnych etiud. Seria bez dramaturgii, którą twórca całkowicie lekceważy, sądząc prawdopodobnie, że wypielęgnowane, „romantycznie” oświetlone kadry, duże plany eksponujące twarze bohaterów, zwolnione zdjęcia i sugestywna muzyka zastąpią logikę akcji i motywację postaci. Otóż nie zastąpią, a pustki emocjonalnej i psychologicznej nie wypełni ładna forma, tak jak kolorowy papierek nie zastąpi cukierka. Dla tych, którzy znają powieść, zaskakujące może wydać się jedynie zakończenie filmu, jednak ono uwydatni tylko banał.

Czasami w interesie filmowców jest, aby owa pamięć była jak najsłabsza. To dotyczy, niestety, także Solaris Soderbergha. Gdyby nie istniała powieść Lema, byłby to tylko słaby film, a tak jest to także słaba ekranizacja.

(KK)

„Pastores”, „Więź”, „Znak”, „Relikwie”, „Pieśni Liturgii Triduum Paschalnego”, „Solaris”
Marcin Cielecki

urodzony w 1979 r. – polski poeta, eseista, recenzent, pisarz.  Autor m.in. zbioru esejów Miasto wewnętrzne, książek poetyckich Ostatnie Królestwo, Czas przycinania winnic....

„Pastores”, „Więź”, „Znak”, „Relikwie”, „Pieśni Liturgii Triduum Paschalnego”, „Solaris”
HK

recenzent....

„Pastores”, „Więź”, „Znak”, „Relikwie”, „Pieśni Liturgii Triduum Paschalnego”, „Solaris”
KK

recenzent....

„Pastores”, „Więź”, „Znak”, „Relikwie”, „Pieśni Liturgii Triduum Paschalnego”, „Solaris”

recenzent....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze