Boję się opieki nad starszymi osobami. Nie posiadam tej tajemnej wiedzy, którą zawsze podziwiam u innych sióstr, pozwalającej im na podstawie nikłych komunikatów niewerbalnych rozpoznać, w jakim nastroju jest podopieczny, że właśnie spadło mu ciśnienie, cukier albo poziom hemoglobiny i że boli go duży palec od lewej stopy. Nie rozumiem ich języka, szczególnie gdy wyrywają się z łóżka albo wózka inwalidzkiego na jakiś pociąg czy autobus albo nazywają mnie imieniem dawno zmarłej osoby.
W ciągu ćwierćwiecza mojej zakonnej kariery nie miałam też zbyt wielu okazji, żeby się w tej dziedzinie wykazać. Pamiętam jedną sytuację. Zdarzyła się w naszym krakowskim klasztorze przy alei Kasztanowej wiele lat temu, tuż po zakończeniu przeze mnie nowicjatu. Moja współsiostra opiekowała się wiekową, prawie stuletnią siostrą Edmundą – żywą legendą, pamiętającą nasz przedwojenny klasztor w Wilnie i jego przełożoną, Błogosławioną Julię Rodzińską.
– Benia, chciałabym pójść po południu na spacer. Zajmiesz się siostrą Edmundą? – poprosiła mnie Tereska pewnej słonecznej niedzieli.
– D…dobrze – powiedziałam bez przekonania, bo i cóż innego mogłam powiedzieć.
– Trzeba pójść do niej po czternastej, podać jej podwieczorek i z
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń