Mądrość, którą mogłem znaleźć w domu

Mądrość, którą mogłem znaleźć w domu

Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 votes
Wyczyść

Pokusy w czasie twej wędrówki nie maleją, ale stają się coraz silniejsze. Dawne rany i krzywdy odezwą się z taką siłą i pasją, że będą prawie nie do zniesienia. Zanim spostrzeżesz, co się dzieje, zaczniesz obmyślać zemstę, planować, jak odpłacić pięknym za nadobne. Nie zdając sobie sprawy, zaczniesz rwać na strzępy charakter innych ludzi. Jakby znikąd wybuchną silne zmysłowe i seksualne uczucia i żądze.

Po raz kolejny Peter zjawił się spóźniony o prawie pół godziny. Było to do niego zupełnie niepodobne, ale wiedziałem, że ma dużo spraw na głowie.

— Teraz, gdy pokrótce nakreśliłem ci mapę drogi mistycznej — powiedział — pozwól, że przejdę do położenia, w którym sam się znalazłeś.

Każdy, kto poważnie i regularnie modli się przez dłuższy czas, w końcu znajdzie się po drugiej stronie pierwotnej żarliwości, na progu nocy. W tym momencie większość tych, którzy zaszli tak daleko w modlitwie, zazwyczaj się wycofuje — sam byłem tego bliski. Wszystkie moje wysiłki kończyły się całkowitym niepowodzeniem. Ilekroć próbowałem modlić się tak jak dawniej, niczego nie osiągałem. Pisma, nabożeństwa, medytacje, które wcześniej mnie poruszały, przestały mieć na mnie wpływ. Modlitwie towarzyszyły zawsze dwie udręki. Pierwsza — palące pragnienie Boga, druga — umysł pełen rozproszeń. Doprowadzały mnie do szaleństwa, gdyż nie mogłem sobie z nimi poradzić. Moje serce było niespokojne zarówno podczas modlitwy, jak i poza nią, i uważałem ją za bezsensowną. Nieustannie odczuwałem pokusę, by zrezygnować i zająć się czymś pożyteczniejszym.

— Dokładnie tak samo się czułem — powiedziałem. — Prawdą jest też, że jak mogłem, uciekałem od modlitwy. Jednak to niewiele dawało, gdyż nic poza nią mnie nie zadowala. Nie mam żadnego hobby ani nic nie budzi we mnie wcześniejszego entuzjazmu.

— Właśnie — powiedział Peter. — Wszystko, o czym mówisz, utwierdza mnie w tym, że jesteś na właściwej, a nie na złej drodze. W tym dziwnym, nowym świecie, w którym się znalazłeś, czujesz się jakby uwięziony między niebem a ziemią. Twoje serce pragnie iść do góry i dosięgnąć miłości, która już kiedyś cię dotknęła. Jednak targające tobą rozproszenia odciągają cię od tego, czego tak gorąco pragniesz. W tej sytuacji musisz się nauczyć trzymać wzrok swego serca utkwiony w Bogu, na dobre i złe — nic innego się nie liczy. Możesz zapomnieć o wszystkich formach modlitwy, które kiedyś były ci tak pomocne — ponieważ w przyszłości one już się nie przydadzą. Musisz wędrować w kontemplacji, a nie w medytacji.

Pozwól, że wprowadzę cię w modlitwę serca na przykładzie Obłoku niewiedzy, wielkiego mistycznego dzieła. Jestem pewien, że już się z nim spotkałeś, może nawet czytałeś.

— Tak — powiedziałem. — Czytałem je, ale bardzo dawno i obawiam się, że wtedy nie miało ono dla mnie takiego znaczenia.

— No cóż — powiedział Peter — pozwól, że wyjaśnię ci pokrótce, czego dzieło to naucza o kontynuowaniu modlitwy w mistyczny sposób. Daje ono wiele pożytecznych, praktycznych rad, które z pewnością ci się przydadzą. Miejsce, w którym obecnie się znalazłeś, autor tego dzieła nazywa „obłokiem niewiedzy”. Rozciąga się on między tobą a twoim Stwórcą. Nie możesz go przeniknąć, przynajmniej jeszcze nie teraz. Jednak bez względu na to, jak jest to trudne, powinieneś trzymać wzrok swego serca utkwiony w Tym, który jest ukryty za obłokiem. Niech twoje serce spogląda w górę, z „czystym zamiarem”, niech nie będzie przyodziane w jakąkolwiek inną żądzę i rozproszone jakąkolwiek inną myślą. One bowiem tylko przeszkadzają temu, co autor nazywa „tą pracą”, która jest ważniejsza od jakichkolwiek innych działań.

Chcąc kierować swój „czysty zamiar” do Boga, ukrytego za obłokiem niewiedzy, musisz między sobą a wszystkim, co przeszkadza tobie w łagodnej koncentracji na Bogu, rozciągnąć obłok zapomnienia. Wszelkie myśli, pragnienia, które w najmniejszym stopniu mogłyby cię rozpraszać, muszą zostać zakryte tym obłokiem. Wszystkie — nawet dotyczące samego Boga i Jego świętych aniołów — nie przysporzą ci dobra, ponieważ będą cię tylko odciągać od „tej świętej pracy”. Zamiast kontemplować Boga samego w sobie, będziesz medytował o Nim takim, jakim ty Go widzisz. Nietrudno teraz oddalić święte i pobożne myśli, ponieważ jak już sam się przekonałeś, niemożliwe jest modlenie się czy medytowanie w sposób, w jaki czyniłeś to dotąd.

Jednakże nie tak łatwo przepędzić z umysłu inne myśli i pragnienia: ciągłe uczucie, że tracisz czas, że ta nowa dziwna forma modlitwy jest chybiona, że byłbyś bardziej przydatny, wykonując coś praktycznego. Wszystkim tym myślom i uczuciom nawet przez chwilę nie wolno pobłażać. Muszą zniknąć w obłoku zapomnienia, aby nie mogły odciągać „czystego zamiaru” od Boga. Jednak jeśli się postarasz, nawet te rozproszenia, przynajmniej na jakiś czas, mogą zostać zakryte. Niestety, wtedy inne wydobywają się z głębi i zaczynają wybuchać z obłoku zapomnienia, aby cię dręczyć, już nie rozproszeniami, ale pokusami. Te pokusy w czasie twej wędrówki nie maleją, ale stają się coraz silniejsze. Dawne rany i krzywdy odezwą się z taką siłą i pasją, że będą prawie nie do zniesienia. Zanim spostrzeżesz, co się dzieje, zaczniesz obmyślać zemstę, planować, jak odpłacić pięknym za nadobne. Nie zdając sobie sprawy, zaczniesz rwać na strzępy charakter innych ludzi. Jakby znikąd wybuchną silne, zmysłowe i seksualne uczucia i żądze. Bez względu na to, jak mocno będziesz się starał zakryć te rozproszenia obłokiem zapomnienia, ilekroć je wypędzisz, one zjawią się ponownie.

 — Jednak jeśli tak się zdarza — powiedziałem — czy nie lepiej byłoby trzymać wszystkie te pragnienia i pokusy na wodzy i starać się wrócić do medytacji, która wcześniej wypełniała nasz umysł? Dlaczego nie zmusić się do wysiłku i znowu rozważać sceny z Ewangelii, które przedstawiają Bożą miłość w działaniu i słowach, przemawiające do nas przez wszystko, co powiedział i zrobił Jezus?

— Nie — odparł Peter — i nie mógłbyś tego zrobić, nawet gdybyś bardzo się starał. To jest czas kontemplacji, a nie medytacji. Widzisz, w medytacji próbowałeś wpatrywać się w Bożą miłość, dosłownie wcieloną w Jezusa i wszystko, co mówił i czynił w przeszłości. Był to ważny stan w twojej duchowej wędrówce. Pomógł umocnić i natchnąć pragnienie serca, które musi teraz nauczyć się wpatrywać w Jego miłość nie taką, jak wyrażała się kiedyś, ale obecnie.

Dobra Nowina, Ewangelia, głosi nie to, że miłość Boża została wylana w przeszłości przez Jezusa, ale że jest dawana obecnie, w teraźniejszości, przez Jezusa, który powstał z martwych i żyje w tej chwili, i w każdej chwili czasu. Właśnie tę Dobrą Nowinę głosił Piotr pierwszego dnia Zielonych Świątek. Był wtedy tak przepełniony miłością Zmartwychwstałego, iż z początku wszyscy uznali go za pijanego. Przypomnij sobie jego kazanie. Istotą było to, że Jezus, którego wszyscy znamy i kochamy, oczekiwany od pokoleń przez proroków i ukrzyżowany, teraz znowu żyje i wylewa pełnię Swej miłości na wszystkich pragnących ją przyjąć.

Ci, którzy to słyszeli i uwierzyli, byli głęboko poruszeni także widokiem Piotra przepełnionego tym, co ofiarował innym. Zaczęli pytać: „Co mamy czynić?”. Odpowiedź Piotra była prosta: „Żałujcie za grzechy, dajcie się ochrzcić, niech wasze grzechy będą wam wybaczone i przyjmijcie dar Ducha Świętego”. Innymi słowy, zwróćcie swoje serca ku Bogu, którego miłość została wylana przez Zmartwychwstałego i przyjmijcie chrzest.

Istnieją dwa chrzty — jeden z wody, a drugi z ognia. Pierwszy z nich człowiek może otrzymać natychmiast, aby mógł się otworzyć na przyjęcie drugiego — chrztu ognia — który stopniowo oczyści go z wszystkich grzechów i egoizmu. Wtedy będzie w stanie przyjąć dar Ducha Świętego, który zjednoczy go w sposób doskonały ze Zmartwychwstałym. W tradycji chrześcijańskiej droga mistyczna, jak żadna inna, pozwala wierzącemu praktykować pokutę. Dzieje się to poprzez modlitwę serca, które zostaje oczyszczone w chrzcie ognia, aby mógł w nim zamieszkać Duch Święty.

Wczoraj Peter mówił mi o umacniającym dotyku Boga, który czasami wywołuje mrowienie wzdłuż kręgosłupa, a nawet gęsią skórkę. Właśnie to przytrafiło mi się teraz, gdy słuchałem jego słów. Czułem się tak, jakbym znajdował się wśród tłumów pierwszego dnia Zielonych Świątek i usłyszał Dobrą Nowinę, głoszoną po raz pierwszy.

— Otóż — powiedział Peter — do tej pory byłeś ochrzczony wodą, teraz musisz zostać ochrzczony ogniem. Już wcześniej żałowałeś za grzechy, jednak teraz musisz uczynić to w szczególny sposób. W tej dziwnej, nowej modlitwie powinieneś praktykować skruchę za każdym razem, gdy zwracasz się do Boga, jednocześnie odwracając się od wszystkich, którzy próbują cię od Niego odwieść. Autor Obłoku niewiedzy ma rację. Nie ma ważniejszej pracy od tej.

Jest to niezwykle trudne zadanie, więc daje ci on bezcenną radę. Pomoże ci ona nieustannie nawracać się, by przyjąć to samo życie i miłość, które apostołowie otrzymali w pierwszym dniu Zielonych Świątek. Autor tego dzieła sugeruje, aby wybrać jedno słowo i potem ciągle je powtarzać. Pomysł ten stosowali ojcowie pustyni. Słowa, które proponuje, same w sobie nie są modlitwą, mają raczej utrzymywać uwagę serca skupioną na Bogu. Chcąc wyjaśnić swoją intencję, autor używa średniowiecznej metafory. Mówi, że słowo, które wybierasz, jest jednocześnie włócznią i tarczą. Działa jak tarcza, gdy powtarzając je, zasłaniasz się przed rozproszeniami, które nie mogą być stłumione przez obłok zapomnienia. Jednocześnie jest włócznią, której używa się do podnoszenia twojego „czystego zamiaru” ku Bogu. Dzięki niej możesz przeszyć obłok niewiedzy i sięgnąć ku Bóstwu, które się za nim skrywa. Słowa, które proponuje to: Bóg, grzech, miłość i pełnia. Jeśli one ci nie odpowiadają, wybierz dla siebie lepsze. Nie są one ważne same w sobie. Istotne jest to, do czego się przydają i jak są używane.

Chciałbym ci zasugerować trochę inne podejście, które mnie samemu bardzo pomogło. Zamiast pojedynczego słowa zacząłem wykorzystywać jedno zdanie, które w pewien sposób streszczało to, co czułem w danej chwili. Gdy wszystko zdawało się mnie przerastać, wybierałem modlitwę, jaką sam Jezus odmawiał na Krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Jeśli pokusy stawały się coraz silniejsze i bardziej natarczywe, mówiłem podobnie jak On w ogrodzie Getsemani: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode mnie ten kielich”. Kiedy znajdowałem się w prawdziwym dołku, odwoływałem się do hymnu De profundis — „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie, o Panie, słuchaj głosu mego…” albo werset ze słynnego hymnu kardynała Newmana: „Prowadź, łaskawe światło, pośród otaczającego mroku”. Prawdopodobnie najbardziej znana jest modlitwa Jezusowa, szczególnie przeznaczona na ten etap mistycznej drogi: „Panie, Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”.

Chwilami, gdy czułem dotyk obecności Boga, który od tak dawna zdawał się nieobecny, uciekałem się do zdań pochwalnych i dziękczynnych. Zdarzało się to jednak nieczęsto, przynajmniej na początku. Ważne, aby wybrać coś, co autentycznie ucieleśnia to, co w danej chwili czujesz. Udawanie wobec Boga nie jest dobre. On i tak wie, w jakim jesteś stanie — nie próbuj Go nabierać. Pamiętaj, że te wyrażenia mają podtrzymywać ciągłe zwracanie się ku Bogu, chronić od rozproszeń, które nas od Niego odciągają. Nie zatrzymuj się na nich ani nie badaj ich intelektem. One nie mają pomóc ci w medytacji, ale w kontemplacji.

Nie chciałbym, abyś sądził, że musisz wybrać to, co mnie się podobało. Dobierz sobie wyrażenia, które tobie odpowiadają. Jednak wykorzystuj je tak, jak ci sugerowałem, a wtedy pomogą ci w skrusze. Potem zauważyłem, i ty zapewne też to odkryjesz, że pełne zdanie jest za długie. Poczujesz potrzebę zredukowania go do krótszej formy, na przykład: „Mój Boże, mój Boże” albo „Z głębokości” czy „Prowadź, łaskawe światło”, albo „Zlituj się nade mną, grzesznikiem”. Następnie przyjdzie pora, kiedy osiągniesz stan, o którym mówiliśmy przy obłoku niewiedzy. Wystarczy ci tylko pojedyncze słowo, jak „Boże” lub „Jezu”, lub „litości”. Nie ma reguły, kiedy należy przejść od wielu słów do kilku, sam to poznasz. To jak zmiana biegów w samochodzie. Gdy nauczysz się ich używać, automatycznie będziesz wiedział, jak je zmieniać. Niektórzy ludzie lubią odliczać słowa albo wyrażenia na różańcu. To nie jest konieczne. Liczy się tylko, czy to ci pomaga trzymać wzrok łagodnie utkwiony w Bogu.

Te sugestie są wsparciem modlitwy serca, dzięki której najlepiej uczymy się skruchy. Ta natomiast praktykowana w ciemności ma dziesięciokrotnie wyższą wartość niż praktykowana w świetle. Łatwo modlić się, gdy studnia jest pełna aż po krawędzie, ale o wiele trudniej to robić, gdy jest sucha.

Ogromnie ważne jest przeznaczanie na modlitwę dokładnie tyle samo czasu, ile poświęcało się, gdy była ona pełna uczuć i żarliwości. Trzeba samą konsekwencją swojej codziennej obecności okazać, że jest się gotowym dalej dzielić, choć wydaje nam się, że nie otrzymujemy nic w zamian. Każdy potrafi dawać, kiedy coś za to otrzymuje. Jedynie człowiek dojrzały umie nieustannie ofiarowywać czystą, bezinteresowną miłość, choć zdaje się ona być przyjmowana z obojętnością. Albo wręcz odrzucana. Tego właśnie musieli nauczyć się moi rodzice, kiedy ich studnie wyschły. Jest to droga każdego, kto chce do czegoś dojść w życiu duchowym.

Teraz chyba rozumiesz prawdziwie znaczenie dziwnej duchowej pustyni, na której się znalazłeś. Jest to miejsce, w którym ofiarowujesz siebie Bogu w procesie codziennej skruchy, usiłując wznosić swój umysł i serce do Niego w bezinteresownym kochaniu. Będzie ono zawsze odwzajemnione, czy to miłością oczyszczającą w trwodze i udręce, czy w pokoju i równowadze. Bóg wykona swoją część, jeśli my zrealizujemy swoją. Nasze zadanie polega na łagodnym trwaniu, ciągłym zwracaniu się do Boga i wznoszeniu serc, bez względu na ich pustkę czy pełnię.

Jeśli się nie poddasz, nadejdzie czas, kiedy działanie Bożej miłości zacznie wciągać cię w coraz głębsze skupienie i spokój, a nawet pełne zjednoczenie. Wtedy będziesz odczuwał coraz mniejszą potrzebę form modlitwy, które dotąd cię wspierały. Zapragniesz jedynie trwać w milczeniu i wpatrywać się z bojaźnią w Jedynego. Poczujesz, jak ogarnia cię pokój, który przekracza wszelkie zrozumienie.

Moje sugestie są tylko niczym wiosła łodzi, których używasz, by płynąć z biegiem rzeki ku morzu. Z początku musisz ostro wiosłować, aby skierować łódź do celu. Nabrawszy rozpędu, będziesz mógł potem usiąść spokojnie i przez jakiś czas odpoczywać, podczas gdy łódź sama dalej popłynie. W chwili, gdy zacznie zwalniać, dryfować do brzegu albo dostanie się w wir, będziesz musiał znowu chwycić za wiosła, aby nie zgubić właściwego kierunku. I tak popłyniesz, raz wiosłując, by utrzymać kurs, raz odpoczywając, ciesząc oczy mijanymi krajobrazami. Bliżej morza nie trzeba tyle wiosłować. W końcu poczujesz siłę prądu pchającego cię naprzód. Opuściwszy rzekę, będziesz mógł odłożyć wiosła i postawić żagle. Teraz, pchany prądem i wiatrem, popłyniesz wygodnie i szybko. Inna już siła wykona pracę za ciebie i uczyni to, czego ty sam nigdy nie zdołałbyś zrobić.

— Brzmi cudownie — rzekłem.
— Prawda? — powiedział Peter. — Ale czy kiedykolwiek żeglowałeś?
— Nie.
— Tak myślałem — odparł Peter. — Inaczej wiedziałbyś, że żeglowanie po morzu nie jest łatwe. W każdej chwili może zmienić się pogoda, bez względu na prognozy. Nagle możesz znaleźć się wśród sztormu albo pomylić kurs.

Choć Peter uśmiechał się, wiedziałem, że to żeglowanie nie będzie łatwe. Byłem dopiero początkujący w tym dziwnym, nowym świecie, który zmusił mnie, bym ponownie zwrócił się do Petera o pomoc. Jednak wiedziałem dość, by poznać, że Peter jest niedościgłym mistrzem w swym przedmiocie. Potrafił nie tylko z wyjątkową prostotą wyjaśnić mistyczną drogę, ale również łatwo i swobodnie połączyć ją z autentyczną duchowością biblijną. Zawsze myślałem, że owa droga jest mroczna, ekscentryczna i ezoteryczna. Sądziłem, że podąża nią tylko kilka wybranych dusz, które można podziwiać z daleka, a ich naśladowanie jest ryzykowne. Pamiętam swojego pierwszego kierownika duchowego. Pogroził mi palcem i powiedział: „Strzeż się mistycyzmu. On zawsze zaczyna się we mgle, a kończy schizmą!”.

Peter wszystko to, co początkowo uważałem za dziwne, uczynił zwykłym i powszednim, charakterystycznym dla normalnej odpowiedzi chrześcijanina na Ewangelię.

— Dziękuję za tak proste wyjaśnienie — powiedziałem. — Szkoda, że nie wszyscy mogą usłyszeć, co mi powiedziałeś. Jestem pewien, że wtedy o wiele więcej osób poszłoby dalej w modlitwie, nie tylko kapłanów i zakonników, ale nawet ludzi świeckich.

Peter zaczął się śmiać.

— Czyżbym powiedział coś zabawnego? — spytałem.
— Nie — odparł Peter, przywołując się do porządku. — Przepraszam, po prostu powiedziałeś „nawet ludzi świeckich” w taki sposób, że musiałem się roześmiać. Widzisz, sądzę, że o wiele więcej ludzi świeckich i żyjących w małżeństwie, niż przypuszczasz, osiąga szczyty mistycznej modlitwy, choć o tym nie wiedzą. Popatrz na moją matkę. Nigdy nie studiowała teologii, a Biblia była dla niej i jej pokolenia księgą zamkniętą z powodów, które dobrze znamy. Jednak to nie znaczy, że nie znała Ewangelii. Nikt też nie instruował jej w teologii mistycznej. Idę jednak o zakład, że wiedziała więcej o niej niż ty czy ja. I to w sposób, który jedynie się liczy.
— Co masz na myśli? — spytałem.
— No cóż — powiedział Peter — przez całe swoje życie miała wielkie nabożeństwo do Najświętszego Serca. Próbowała mi je przekazać, kiedy byłem małym chłopcem. Mieliśmy duży obraz Najświętszego Serca, który wisiał na półpiętrze. Gdy któregoś ranka zauważyła, że na niego patrzę, wytłumaczyła mi, Kto jest na obrazie i co oznaczają płomienie wokół Jego serca. Pamiętam, że wskazałem na wizerunek i powiedziałem: „To jest Pan Kochający!”. Cała rodzina śmiała się, opowiadając sobie o moim pierwszym stwierdzeniu teologicznym. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego. „On jest Panem Kochającym, On Nim jest, wiem o tym” — mówiłem sobie. Wiele lat później, studiując filozofię, odkryłem, że miałem rację. Arystoteles powiedział, że Bóg jest „czystym aktem”. Znaczy to, że jest tym, co robi, a robi to, czym jest. Innymi słowy — On nie tylko jest Miłością, ale jest kochaniem i kocha przez cały czas. Później, kiedy zajmowałem się Pismem, wszystko się potwierdziło.

Muszę się przyznać, że studiując w Paryżu teologię w czasie II Soboru Watykańskiego, stałem się kimś w rodzaju duchowego snoba. Zacząłem patrzeć z góry na prostą duchowość, w której zostałem wychowany. Moją artystyczną wrażliwość obrażały niektóre z tych upiornych figurek Najświętszego Serca, jakie można było spotkać w naszych kościołach oraz okropne obrazy, które większość katolików wieszała z dumą w swoich domach. Przez lata studiowałem ruch liturgiczny. Misterium paschalne weszło w centrum mojej duchowości. Jak nigdy dotąd zaczynałem rozumieć znaczenie i wagę Zmartwychwstania. To nie tylko największe wydarzenie historyczne sprzed dwóch tysięcy lat, ale coś, co zachodzi obecnie. Jezus teraz zmartwychwstaje. Teraz żyje. Ta sama siła i miłość, która podniosła Go z martwych, jest również dziś dostępna. Przyjmujemy ją, aby w nas uczyniła to samo, co wcześniej dokonała w Nim.

Potrzebowałem jeszcze wielu lat, aby uświadomić sobie prawdę słów T. S. Eliota, że: „Przeznaczeniem naszej wędrówki jest skończyć ją w miejscu, w którym ją zaczynaliśmy, i poznać to miejsce po raz pierwszy”. Wspaniałe prawdy, które poznałem, studiując na temat nowej teologii, nie były w ogóle nowe. Zostałem w nich wychowany, jak moi rodzice i ich rodzice. Być może gipsowe figurki Pana Kochającego według współczesnych standardów są trochę staromodne, a obrazy, które kiedyś były tak powszechne w naszych domach, są dzisiaj w tej formie nie do przyjęcia. Jednak prawda stojąca za nabożeństwem do Najświętszego Serca jest najważniejsza w naszej wierze. Jest ponadczasowa. Czyż Najświętsze Serce to nie Jezus Zmartwychwstały? Przedstawiony nie tylko jako miłość wcielona, ale jako wcielone kochanie? On jest Panem Kochającym.

Po latach studiowania teologii i podróżowania po całej Europie w poszukiwaniu mądrości, wróciłem do domu. Przekonałem się, że moja matka, jeszcze zanim wyjechałem, wiedziała wszystko, co było konieczne, o wędrówce, której ja ciągle nie mogłem zacząć. Całe lata poświęciłem na poszukiwanie punktu wyjścia, a ona szła nieustannie do przodu, wyprzedzając mnie z prostotą i pokorą, która wyraźnie kontrastowała z arogancją syna. W tamtym czasie nie dowiedziałem się niczego na temat życia jej modlitwy. Byłem zajęty czytaniem o innych — poznawaniem chrześcijańskiej tradycji mistycznej, od ojców pustyni po świętego Jana od Krzyża i dalej. Dopiero, gdy złożyłem krótką wizytę w domu po samotnym, dziesięcioletnim już mieszkaniu na Hebrydach Zewnętrznych, odkryłem, w jaki sposób od lat się modliła, jak odpowiadała na miłość Pana Kochającego i co pchało ją naprzód na wyższe szczyty mistycznej drogi.

Peter przerwał i zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Nie mogłem powstrzymać niecierpliwości i zapytałem:

— Co takiego zaprowadziło ją na szczyty?

Sądziłem, że usłyszę jakąś krótką opowieść.

— To było to — odparł Peter, wyjmując z kieszeni na piersi mały, skórkowy futerał. Otworzył go i wyciągnął drobny, pozłacany różaniec. Na mojej twarzy spostrzegł rozczarowanie.
— Nie bądź rozczarowany — powiedział. — Te paciorki doprowadziły niezliczone pokolenia ludzi, choć nawet nie zdawali sobie z tego sprawy, na szczyty mistycznej modlitwy.

Jest to wspaniała forma modlenia się, ponieważ w niej zawierają się wszystkie metody potrzebne do zaprowadzenia osoby na szczyty kontemplacji. Na początku można najlepiej, jak się potrafi, odmawiać tylko indywidualne pacierze. Potem przechodzi się do medytacji tajemnic życia Chrystusa, które w końcu wiodą do punktu kulminacyjnego modlitwy młodzieńczej. Kiedy pójdziemy dalej, możemy jak moja matka używać różańca, jako wsparcia w czasie ciemnej nocy. On pomoże nam trzymać serce i umysł z „czystym zamiarem” skupione na Bogu, który wtedy wydaje się ukryty w obłoku niewiedzy.

Przyjechałem do domu odwiedzić swoją matkę, ponieważ była chora i leżała w łóżku. Kiedy przychodziłem do jej pokoju, zawsze miała te paciorki w rękach. Gdy zapytałem ją o różaniec, odpowiedziała prawie przepraszająco, że nie potrafi już odmawiać go tak, jak dawniej. Teraz brała tylko jedno słowo z „Ojcze nasz” albo „Zdrowaś Mario” czy „Chwała Ojcu i Synowi” i mówiła je wolno i modlitewnie. Mogło to być wyrażenie „Chwała Ojcu” albo „Bądź wola Twoja”, albo po prostu słowo „Jezus”. Powiedziała jeszcze, że czasami nie mówi w ogóle niczego przez całe godziny. Pragnie tylko trwać w Bogu. Gdy poprosiłem ją, aby opisała, co dzieje się w takich momentach, nie chciała odpowiadać. Uświadomiłem sobie, że posunąłem się za daleko, prosząc, by mówiła o czymś, co najwyraźniej było dla niej zbyt osobiste i głębokie. Kiedy wróciłem do Barra, dziękowałem Bogu za matkę, którą mi dał, i za przykład kogoś, kto był o wiele bardziej zaawansowany ode mnie. Podróżowałem po całej kuli ziemskiej w poszukiwaniu mądrości, którą mogłem znaleźć we własnym domu, u swej matki, gdybym miał choć odrobinę z tej pokory, jaką ona posiadała.

tłum. Justyna Grzegorczyk

Mądrość, którą mogłem znaleźć w domu
David Torkington

urodzony 27 stycznia 1938 r. w Manchesterze – pisarz, wykładowca, rekolekcjonista dla świeckich i duchownych, były franciszkanin, publikuje felietony w „Catholic Herald”, najważniejszej gazecie katolickiej w Anglii. Kształ...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze