Dzika ekscytacja
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Wyczyść

Jolanta Brózda-Wiśniewska: Jesteśmy przewrażliwieni na punkcie gniewu i gwałtowności w muzyce, od razu wiążąc je z czymś złym. Sam lubię hard rock, punk rock i każdą muzykę, która ma w sobie tyle pasji, ile tylko można jej pomieścić.

Stu G: „God bless you” – tak w rozmowie telefonicznej żegna mnie menedżerka odpowiedzialna za kontakty z Delirious? – brytyjską grupą rockową zaliczaną do najlepszych na świecie zespołów grających rockową muzykę uwielbienia. Tworzy ją pięciu Brytyjczyków: Jon (bas), Martin (wokal, gitara), Stew (perkusja), Stu G (gitara prowadząca) i Tim (instrumenty klawiszowe). Powstała na początku lat 90. na prowincji, w liczącym 25 tys. mieszkańców miasteczku Littlehampton na południowym wybrzeżu Anglii. Znak zapytania dodali do nazwy bez specjalnego powodu – bo Stew, z zawodu projektant, „lubi mieszać w słowach”. O swych sukcesach na stronie internetowej piszą z przymrużeniem oka: ich nagrania znalazły się wśród „40 najlepszych singli w Zjednoczonym Królestwie, 20 najlepszych albumów i 20 najlepszych albumów w USA, bla, bla, bla”.

W grudniowym numerze „W drodze” o Delirious? pisał felietonista Grzegorz Górny. Wspominał o ich bezkompromisowości w wyznawaniu wiary, gotowości do rezygnacji z błyskotliwej kariery dla dobra rodzin oraz o ich jedynym koncercie w Polsce, który odbył się 17 grudnia w katowickim Spodku.

Ze Stu G z Delirious? rozmawialiśmy kilka dni przed tym koncertem.
 

Delirious? – nazwa zespołu jest intrygująca. W języku polskim kojarzy się z czymś szalonym, psychodelicznym, niebezpiecznym. Raczej nie z muzyką chrześcijańską. A może oznacza ona, że dla Was chrześcijaństwo jest czymś ekstremalnym, bezkompromisowym? Zresztą Wasza pierwsza nazwa też była ekstremalna: The Cutting Edge (Ostra Krawędź).

Nasza nazwa oznacza „być dziko podekscytowanym”. Przyjęliśmy ją piętnaście lat temu. To jest właśnie coś, co chcemy wyrażać poprzez naszą muzykę. Chcieliśmy też wynieść naszą wiarę poza mury kościoła, na ulicę. To jest przedmiot naszej pasji.

Waszą wytwórnię płytową nazwaliście Furious? (Wściekła?). To też dynamiczne.

Raczej zabawne.

Ponoć dla Was wspólne granie jest posługą chrześcijańską, nie karierą muzyczną.

Zawsze chcieliśmy być świetnym zespołem i grać najlepszą muzykę, na jaką nas stać. Jednocześnie próbujemy inspirować innych do tego, by sami mogli doświadczyć Boga. Staramy się łączyć te dwa cele. Nie powiedzielibyśmy o sobie, że jesteśmy tylko zespołem muzycznym ani że jesteśmy tylko grupą ewangelizacyjną. Jedno nie istnieje bez drugiego. Trzeba, żebyśmy stali w jednym szeregu ze znakomitymi zespołami na świecie.

Był jednak w Waszej karierze decydujący moment, kiedy postanowiliście całkowicie poświęcić się graniu: sytuacja skrajna, wypadek samochodowy dwóch z Was. Co konkretnie się wtedy stało? Czy to była pragmatyczna decyzja zawodowych muzyków, czy coś więcej?

Martin przebywał wtedy jakiś czas w szpitalu. Mógł pożegnać się z życiem, ale poczuł, że dostał drugą szansę. I zaczął się zastanawiać, jak ją wykorzystać. Powiedział nam wszystkim: „Chłopaki, chciałbym przez resztę życia poświęcić się muzyce, co wy na to?”. Akurat w tym czasie zaczęliśmy dostawać coraz więcej ofert koncertów i coraz trudniej było nam to godzić z pracą zarobkową, którą wykonywaliśmy. To był dobry moment na podjęcie takiej decyzji.

Wyobrażam sobie, że mieliście wtedy dość stabilne życie zawodowe, rodziny na utrzymaniu. A tu nagle skok w nieznane. To była trudna decyzja?

Tak, była trudna. Ale poczuliśmy się w niej pewnie, bo doszliśmy do wniosku, że jest słuszna, że właśnie to powinniśmy robić.

Dla mnie to zdumiewające, że kilka osób zainspirowanych przez jednego z Was pomyślało w podobny sposób.

Zgadzam się, że to może być zdumiewające. To jedna z takich rzeczy, które trudno racjonalnie wytłumaczyć.

Zamierzacie jednak zawiesić karierę w przyszłym roku.

Zaczęło się od wyznania Martina, który powiedział nam latem, że jest już zmęczony piętnastoma latami grania, że chciałby więcej czasu poświęcić rodzinie. Popracujemy więc jeszcze trochę, a potem nie wiadomo, co będzie.

Znów trudna decyzja.

Skok w nieznane.

Wygląda na to, że jesteście nie tylko zespołem, który łączą sprawy zawodowe, ale i wspólnotą. Czy modlicie się razem?

Tak, modlimy się przed występami. Należymy do tego samego lokalnego Kościoła protestanckiego w Littlehampton. Wszyscy jesteśmy zaangażowani w jego życie, mamy tam wielu przyjaciół. To nam pomaga trzymać pion.

Słyszałam, że wielkie firmy fonograficzne proponowały Wam współpracę…

Przez jakiś czas mieliśmy podpisane kontrakty z Virgin Records i EMI.

Podobno te firmy próbowały Was odwodzić od śpiewania muzyki chrześcijańskiej.

Próbowano nami pokierować tak, żebyśmy odeszli od treści chrześcijańskich. Tłumaczono, że dla wielu ludzi to może być punkt konfliktowy, że nie lubią być zmuszani do wyznawania jakiejkolwiek wiary. I w pewnym sensie moglibyśmy się zgodzić, że warto popracować nad językiem przekazu, żeby stał się dostępny dla większej grupy ludzi, warto pracować nad kreatywnością. Z drugiej strony nie chcieliśmy iść na kompromis z naszą wiarą.

Odmówiliście współpracy i założyliście własną firmę?

Nie, swoją firmę zawsze mieliśmy. Po prostu dalej robiliśmy swoje. Nie zapieraliśmy się, że nigdy nie podpiszemy kontraktu, bo nas nie chcą takimi, jacy jesteśmy. Nie było na tym tle sporów. Szliśmy dalej własną drogą. Tak było również wtedy, kiedy śpiewaliśmy z Jonem Bon Jovi. Byliśmy wierni sobie, publiczności się podobało. I to była udana współpraca.

Jako zespół rockowy jesteście dla swoich fanów, zwłaszcza dla młodych, idolami, autorytetami. Jeśli wziąć pod uwagę przesłanie Waszej muzyki, niesiecie dużą odpowiedzialność za tych ludzi. Jak sobie z nią radzicie?

Traktujemy ją poważnie, ale jednocześnie do samych siebie nie podchodzimy zbyt poważnie. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy popełniają błędy. Oczywiście staramy się brać odpowiedzialność za naszych fanów, sprawić, żeby się czuli uczestnikami naszej podróży, nawiązywać z nimi relacje, zachęcać do dobrego. Chcielibyśmy, żeby zdawali sobie sprawę, że uczestniczą w czymś większym od nich samych. Regularnie blogujemy na naszej stronie internetowej, czytamy komentarze fanów i odpowiadamy na nie. Spotykamy się z nimi osobiście. Niektórzy zostali naszymi wielkimi przyjaciółmi.

Co Pan myśli o muzyce, która niesie zły przekaz, na przykład satanistyczny? Czy naprawdę jest niebezpieczna?

Muszę przyznać, że nigdy nie słuchałem muzyki naprawdę satanistycznej. Gdybym na coś takiego się natknął, po prostu przestałbym słuchać. Ale to nie zmienia faktu, że każdy jest wolny i może tworzyć, co chce. Prawda jest taka, że czasami życie nie jest wspaniałe. Muzyk, artysta musi być wolny, żeby również o tym móc pisać, grać. Wyrażać gniew, bunt. Wydaje mi się, że czasem jesteśmy przewrażliwieni na punkcie gniewu i gwałtowności w muzyce, od razu wiążąc je z czymś złym. Sam lubię hard rock, punk rock i każdą muzykę, która ma w sobie tyle pasji, ile tylko można pomieścić. Ale jeszcze raz zaznaczam, że nie słuchałbym muzyki niosącej złe przesłanie.

Dzika ekscytacja
Stu G

urodzony 6 lipca 1963 r. – Stuart David Garrard, lepiej znany pod pseudonimem Stu G, to angielski wokalista, gitarzysta i autor tekstów, jedna trzecia chrześcijańskiego zespołu muzycznego One Sonic Society z siedzibą w USA....

Dzika ekscytacja
Jolanta Brózda-Wiśniewska

urodzona w 1974 r. – dziennikarka, publicystka, krytyk muzyczny, absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu. W latach 2000-2008 dziennikarka działu kultury "Gazety Wyborczej" w Poznaniu. Publikowała także w "Uważam Rze", "...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze