Ewangelia według św. Jana
Ludzie powinni usłyszeć, że nie jesteśmy lepsi od nich, bo stoimy bliżej ołtarza i mamy święte szaty. Jeżeli twoje przyznanie się do słabości podniesie na duchu tych, którzy się zmagają ze swoimi słabościami, to jest to bardzo dobry efekt.
Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP: Konia i księdza w Warszawie na ulicy coraz trudniej spotkać… – mówił ks. Jan Twardowski.
ks. Piotr Gałas: Trafne spostrzeżenie! Też należę do tych księży, którzy nie zawsze noszą sutannę, choć traktuję ją jako znak mojej przynależności i tożsamości.
A może księża wstydzą się sutanny i habitu i z tego powodu wybierają anonimowość?
Pytanie o sutannę czy koloratkę jest zawsze pytaniem o moją tożsamość: o to, ile jest księdza w księdzu. Czy się utożsamiam z tym, że jestem księdzem, prezbiterem, że mam pewną misję i posługę wobec Kościoła i wobec ludzi, czy nie? Są takie sytuacje, w których mój strój komuś pomaga, bo dzięki niemu on czuje się pewniej ze swoją wiarą, z przynależnością do Kościoła. Ale czasami jestem ubrany po świecku i dopiero w rozmowie odkrywam przed kimś prawdę o moim życiu: że jestem księdzem, chrześcijaninem. Widzę nieraz, jak ludzie reagują. Może ta rozmowa w ogóle nie miałaby miejsca, gdybym był w stroju duchownym.
I myśli ksiądz, że ktoś widząc sutannę czy habit, od razu przekreśla człowieka?
Jest mnóstwo ludzi, którzy mają uprzedzenia do Kościoła. Nie wnikam w to, skąd się one biorą: czy są skrzywieni przez media i mają wypaczony obraz księdza, czy z jakichś osobistych złych doświadczeń z duchownymi wyciągają ogólne wnioski i łatki z napisem „zły ksiądz” przyklejają nam wszystkim. Stąd myślę, że czasami właśnie w takim anonimowym, nieoczekiwanym spotkaniu możemy zrobić więcej dobrego niż uzbrojeni w sutannę jak w pancerz.
Pytanie o strój jest pytaniem o to, kim ja jestem i czy naprawdę się z tym utożsamiam. Ale przed pytaniem o to, czy jestem księdzem, jest proste pytanie o przyznanie się do Chrystusa: Czy ja jestem chrześcijaninem. Dzisiaj w Polsce może być coraz trudniejsze założenie stroju duchownego – znaku, który nas jasno określa – tak jak dla chrześcijanina w Turcji jest wyzwaniem zawieszenie krzyżyka na szyi.
Prymas Wyszyński mówił, że sutanna jest znakiem, świadectwem wiary przed ludźmi, a kto jej nie nosi, to tak jakby świadomie usuwał kapliczki przydrożne…
Mocne słowa. Rzeczywiście, brak stroju duchownego i nieprzyznawanie się do swojej tożsamości może być wynikiem kryzysu wiary. On dotyka przecież nie tylko świeckich, ale także księży. Choć osobiście bałbym się robić z ubierania stroju duchownego kościelnego nakazu: Jesteś księdzem, to tak trzeba…
Ale w Kodeksie prawa kanonicznego jest napisane, że ksiądz ma się ubierać w godny strój…
Możliwe. Pamiętam też zachęty ze strony Jana Pawła II i Benedykta XVI, by księża nosili strój, który jasno mówi, kim są.
Złośliwi mówią o zasadzie cztery k i wymieniają cztery miejsca, w które księża chodzą ubrani po księżowsku: kościół, kuria, katecheza, kancelaria. A dlaczego w podobnym stroju nie chodzą do innych miejsc na k: do kina, do kawiarni…
Czasami chodzą. Są pewne trudności i napięcia, zarówno w księdzu, który pojawia się w miejscu publicznym w stroju duchownym, jak i w ludziach, którzy różnie reagują na sutannę czy koloratkę. Wynikają one z przemian, które się dokonują w naszym społeczeństwie i w Kościele. Mam tu na myśli przechodzenie od religijności, która ma swoje stałe rytuały i miejsca, do wiary, która przenika wszystkie wymiary życia chrześcijanina. Jako duszpasterze ciągle pytamy, jak ewangelizować, bo mamy poczucie, że pewne rzeczy nam się wymykają, ubywa ludzi w kościołach. Być może nasza obecność w miejscach, o których pani wspomina, jest właśnie jedną z form ewangelizacji.
Pamiętam ankietę przeprowadzoną wśród kleryków naszego seminarium, w której pytano o to, czego najbardziej oczekują od bycia księdzem. Były różne odpowiedzi: spokoju, bezpieczeństwa, ale największy procent stanowiła odpowiedź: radykalizmu, świadectwa. O tym też mówi papież Franciszek: o radykalności świadectwa. Może my, księża bez habitów i sutanny, osłabiamy ten przekaz.
Trudno mi myśleć globalnie i wydawać oceny o tym, co się dzieje w Kościele. Wolę mówić o sobie. Na pewno pewien radykalizm jest potrzebny. Ale dzisiaj w Kościele obserwuje się też coś, co przyrównałbym do ruchu zelotów z czasów Pana Jezusa. Czasami próbujemy wykorzystać naszą przynależność do Kościoła w taki sposób, żeby bronić swojej pozycji w społeczeństwie, walczyć o pewne rzeczy. Daleki jestem od takiej postawy.
Ale przyzna ksiądz, że pociągające jest to, jak się zachowuje papież Franciszek. Z jednej strony anegdotyczne chodzenie po Rzymie i rozdawanie pieniędzy ubogim, noszenie starych butów i teczki, a z drugiej strony zmiana społeczna, która za tym idzie. Jak patrzą na to klerycy?
Młodzi tym się charakteryzują, że mają gorące głowy, zapał. Patrzą na nas – starszych – i oczekują, że nasze życie będzie spójne z tym, co mówimy. A jeśli tak nie jest, szybko to zauważają i krytykują, mimo że im samym brakuje tej spójności. W rozmowie o teologii i ideałach są na górnym C, ale jeśli chodzi o życie, jest różnie. Obserwuję ich, jak wychodzą na popołudniowe spacery. Wielu ubiera się w sposób modny, odpowiadający ubiorowi rówieśników i do tego wkłada koloratkę. Nie chcę tego kwestionować i walczyć z tym. Próbuję ich rozumieć i słuchać, ale widzę, że rodzi to w nich pewne napięcie i zakłopotanie. Do tej pory ubierali się, jak chcieli, a kiedy otrzymują sutannę, musi się to w nich jakoś ułożyć. Nie chcę im mówić: macie wolne popołudnie, proszę, wszyscy idziecie w sutannach na miasto. Wolę, żeby ta decyzja w nich dojrzewała. Dla nich jest to tak samo trudne, jak było dla nas. Może nawet trudniejsze. Bo gdy ja przyjmowałem strój duchowny, wszyscy patrzyli na nas z podziwem, choć zdarzały się sytuacje, kiedy nas obrażano. A oni w tym zateizowanym świecie, w którym trwa nagonka na księży, na Kościół, muszą odważnie się przyznać, że przynależą do tej grupy, wspólnoty, do tego środowiska…
Pracuję z księżmi i nie przeszkadza mi to, że na co dzień nie przychodzą do redakcji w habitach. Ale bardzo mnie razi, gdy księża występujący publicznie w telewizji czy na jakichś oficjalnych spotkaniach, galach, wręczeniach nagród nie mają sutanny, habitu czy koloratki.
To zrozumiałe. Pani oczekuje pewnej czytelności. I osobiście nie wyobrażam sobie, bym na oficjalne spotkanie, gdzie wszyscy wiedzą kim jestem, wybrał się pod krawatem. To śmieszne.
Co jakiś czas w telewizji można oglądać seriale, których głównymi bohaterami są księża: wymieńmy chociaż te z ostatnich lat, takie jak Plebania, Ranczo czy Ojciec Mateusz. Wszystkie te filmy cieszą się ogromną popularnością, nikt nie protestuje na ulicy i nie wykrzykuje, że jest to dowód na klerykalizację społeczeństwa. Czy to nie oznacza, że ludzie tęsknią za zwyczajnym księdzem, który chodzi na co dzień w sutannie, jeździ rowerem zamiast mercedesem, ma dla swoich parafian czas, potrafi z nimi porozmawiać, zaprosi na plebanię? Może jako księża nie chcecie tego zobaczyć?
Nie oglądam seriali, więc nie mogę się odnieść do tego obrazu. Trudno jednak nie zauważyć, że trwa nagonka medialna na księży. I dlatego jestem szczerze zdziwiony, kiedy ubrany w sutannę lub koszulę z koloratką znajduję się w miejscach publicznych, np. w parku, w sklepie czy restauracji, i ludzie okazują mi życzliwość, uśmiechają się do mnie, pozdrawiają mnie. Dostrzegam wtedy, że obraz kreowany i podkręcany przez media w ogóle nie ma przełożenia na społeczeństwo. Oczywiście, są jednocześnie pewne środowiska bardzo nam niechętne.
Może my, świeccy, na własne życzenie odlaliśmy sobie z brązu pomnik księdza i teraz chcemy, żeby on był dokładnie taki, jak go zaprojektowaliśmy?
Musimy dokonać pewnego rozróżnienia. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w dużych aglomeracjach, a inaczej w małych miasteczkach czy wioskach. Mieszkańcy tych ostatnich widzą księdza odgarniającego śnieg, pracującego w ogródku, robiącego zakupy, załatwiającego coś w urzędzie czy na poczcie. I im na pewno łatwiej złożyć sobie ten obraz księdza – nazwijmy go odświętnego, kościelnego, niedzielnego – z tym codziennym, zwyczajnym.
Natomiast bycie księdzem w kilkunastotysięcznej parafii w mieście jest tego pozbawione. Nie mamy praktycznie szans, aby wchodzić w takie relacje z ludźmi.
Myśli ksiądz, że w dzisiejszym świecie bez Boga, świadectwo życia jest czytelniejszym znakiem niż habit czy sutanna?
Uważam, że ważna jest całość, spójność, czyli to, że przeżywam moje życie jako chrześcijanin i ksiądz niezależnie od tego, gdzie jestem, z kim jestem, jak jestem ubrany.
Często powtarzano nam w seminarium, że idziemy za Jezusem, że jesteśmy wybrani i powołani. Rzadko mówiono natomiast o tym, albo ja tego nie dosłyszałem, że kapłaństwo będzie nas kosztowało. Że czasami pójście gdzieś w habicie może być dla nas trudne, bo ludzie mogą się z nas śmiać, złośliwie komentować, wytykać palcami.
Formacja seminaryjna czy zakonna coś zaczyna, ale niczego nie kończy. Droga dojrzewania, stawania się uczniem Chrystusa, chrześcijaninem, człowiekiem wiary ciągle trwa. To trwanie oznacza niejednokrotnie walkę, zmaganie i szukanie odpowiedzi, jak być czytelnym wobec ludzi. Jeden ma na tyle mocną wiarę, że jest gotowy podjąć to wezwanie i cierpieć dla Jezusa, a ktoś inny może być na tyle słaby i kruchy, że to będzie go niszczyć.
A może im bardziej odsuwamy od siebie ten moment cierpienia, tym bardziej jesteśmy zdziwieni, że tak się dzieje…
Dlatego wolałbym, żeby do tej zgody na cierpienie doprowadził mnie Duch Święty, a nie powinność wynikająca z tego, że jestem księdzem. Chciałbym dojrzeć do tego, żeby stanąć po stronie Jezusa. Znowu powraca to zdanie kardynała Wyszyńskiego, które przed chwilą pani przypomniała, o braku wiary. Tak, widocznie brakuje nam wiary…
Kim ksiądz chce być dla nas – świeckich?
Świeccy chcą, żebym był dla nich bratem. To znaczy, żebym nie czerpał żadnych korzyści z tego, że jestem księdzem. Żadnych. Nie tylko materialnych. Bardzo mi się podoba słowo prezbiter, bo ono z greckiego oznacza, że jest to ktoś starszy. Czyli brat, który jest starszy w doświadczeniu wiary, w relacji z Jezusem, w tej drodze, na którą wszyscy jesteśmy
zaproszeni. Zazdroszczę ludziom, o których opowiadają Dzieje Apostolskie, tych relacji między nimi: nie miało znaczenia, czy ktoś był apostołem, czy nauczycielem, czy ktoś miał jakąś szczególną misję, czy był zwykłym człowiekiem, który przyjmował Ewangelię. Tego chyba dzisiaj potrzebujemy – prostej obecności i czytelności, że jesteśmy w służbie wobec wspólnoty. Papież Franciszek mówi w swojej adhortacji Evangelii gaudium, że pasterz czasami powinien przewodzić, a czasami stanąć z tyłu i słuchać owiec, bo one nieraz mają bardzo dobre wyczucie: wiedzą, gdzie jest najlepsze pastwisko. Żyjemy w czasach, które sprzyjają temu, by mieć swój komputer, telewizor, swoją płytotekę, zapalić fajkę, usiąść w fotelu, poczytać dobrą teologiczną książkę i po prostu żyć w swoim światku…
Obawiam się, że wielu księży rozumie towarzyszenie ludziom jako bycie fajnym księdzem: takim, który za wiele nie wymaga, wszystko akceptuje, nie poucza, nie moralizuje i broń Boże, nie mówi o grzechu.
Ale być bratem wcale nie oznacza być kumplem. Taka postawa może wynikać stąd, że ktoś chce być przyjęty i zaakceptowany i jest gotowy zapłacić za to każdą cenę.
Rezygnując z tego, w co wierzy i Komu służy?
Tak. Może się tak przytrafić.
W jednej z ogólnopolskich gazet opublikowano wywiad ze świeckim katechetą. Marzy mu się, żeby zaprosić do szkoły księdza, który porozmawia z młodzieżą o celibacie, o swojej seksualności i samotności. Pomyślałem, że to bardzo odważne, chociaż z drugiej strony święty Paweł mówi: „Chlubię się ze swoich słabości”. Czy takie świadectwo nie byłoby zgorszeniem dla młodzieży, nie uderzyłoby w ich wyobrażenie o księdzu?
Pytanie jest ważne. Podzielę się swoim doświadczeniem. W ubiegłym roku, na początku lipca byłem z klerykami na audiencji z papieżem Franciszkiem. Mówił do nas o kłopotach, które przeżywał jako kapłan, o tym, że musiał o wiele spraw zawalczyć, o tym, że się zmagał. Powiem wam, że dobrze jest usłyszeć, że mój papież też jest grzesznikiem, tak jak ja.
Ludzie powinni usłyszeć, że nie jesteśmy lepsi od nich, bo stoimy bliżej ołtarza i mamy święte szaty. Jeżeli twoje przyznanie się do słabości podniesie na duchu tych, którzy się zmagają ze swoimi słabościami, to jest to bardzo dobry efekt.
Ale mamy problem z takim świadectwem. Znajomy pisał książkę o księżach alkoholikach. Miał ogromny problem ze znalezieniem tych, którzy otwarcie, nawet anonimowo, zgodziliby się porozmawiać.
Szkoda, bo takie świadectwo może być ogromną pomocą dla drugiego człowieka. Z drugiej strony wiem, bo pomagałem księżom alkoholikom, że mają ogromne opory, by przyznać się do swojej słabości. Przecież pokutuje takie wyobrażenie, że księża takich problemów nie mają, że są grzechy, które ich nie dotyczą. Nie da się głosić Ewangelii o Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, jeśli nic nie powiemy o grzechu.
Święty Paweł też miał wątpliwości. Mówił: nie poczytajcie tego jako zachęty do tego, abyście więcej grzeszyli, że Bóg jest dobry, że przebacza, że tam, gdzie grzech, tam obficie rozlewa się łaska. To nie jest zachęta do grzechu, ale właśnie Dobra Nowina o tym, czym jest chrześcijaństwo, czym jest ta tajemnica…
Kim są ci, którzy zaczynają formację w seminarium? Jakie są ich wyobrażenia o kapłaństwie?
Przychodzi dużo zagubionych ludzi. Ich zagubienie wynika stąd, że niejednokrotnie wychowywali się w rozbitych, poranionych rodzinach. Coraz mniej jest kandydatów z rodzin pełnych, wierzących, w których ojciec i matka przekazywali wiarę swojemu synowi.
Przez to ich wybór może być negatywny. Rodzina nie jest dla nich wzorcem, więc szukają innego pomysłu na życie.
Tak może być. Dlatego rozmawiając z klerykami, próbuję mówić Dobrą Nowinę na dwa sposoby: pozytywny i negatywny. Pokazuję im piękno życia, ale dotykam również tego, co jest ich cierpieniem – historii ich domów, relacji z rodzicami, trudnych doświadczeń, grzechów i lęków, które mogą ich dotyczyć.
Miejmy nadzieję, że mają odwagę mówić o tym, co jest dla nich trudne. Bo czasami panuje takie przekonanie, że rektorowi lepiej nic nie mówić, bo jeszcze wyrzuci z seminarium.
Bycie rektorem seminarium nie jest łatwe, przede wszystkim ze względu na decyzje personalne, które się podejmuje. Zwłaszcza, gdy fakty są jasne, mocne, czytelne. Nie mogę wtedy zwlekać, dawać kolejnej szansy. Mogę ją dać, ale poza seminarium: inaczej daje się szansę komuś, kto jest bratem we wspólnocie Kościoła, a inaczej komuś, kto jest kandydatem do święceń kapłańskich.
Ważny jest zawsze trzeźwy osąd wydarzeń i to, by nie podejmować rozwiązań podszytych lękiem czy jakąś bezradnością. Bo rozwiązania znajdowane w lęku nigdy nie są dobre.
Oceń