Drugi List do Koryntian
Prowokują intelektualnie. Są zapisem osobistego doświadczenia – wiary albo odważną publicystyką religijną. Inspirują wierzących, a niewierzącym pozwalają spojrzeć na wiarę z zupełnie nowej, zaskakującej strony. Czym są i po co są blogi katolickie?
Czy gdyby siostra Faustyna żyła dziś i pisała swój Dzienniczek w formie bloga, to zostałaby gwiazdą internetu? Ojciec Marcin Wrzos, oblat, redaktor naczelny „Misyjnych Dróg”, ma wątpliwości. – Nie jestem pewien, czy siostra dostałaby zgodę władz kościelnych, aby go prowadzić. Ale z pewnością dotarłby do większej liczby odbiorców i jej Dzienniczek byłby o wiele bardziej znany.
Tylko czy internet, który potrafi być zwykłym śmietnikiem, ściekiem i rynsztokiem, jest właściwym miejscem na wyrażanie swoich poglądów religijnych?
Znajomy ksiądz, który nie pisze bloga, ale chętnie czyta katoblogi, słysząc moją wątpliwość, puka się w czoło. – Nie czytałeś Ewangelii? Pan Jezus był z ludźmi, którzy błądzili, grzeszyli i nie byli kandydatami na świętych. Dlaczego Jego słowo nie miałoby trafić do internetu? Dlaczego miałby tam nie iść? – pyta ksiądz Marek. – Natomiast to, że Pan Jezus objawił się Faustynie w czasach, w których nie było internetu, z pewnością nie jest przypadkiem. Pan Bóg wie, kiedy i jak się objawić.
Tyle że blogi katolickie może pisać każdy, niekoniecznie osoba pokroju siostry Faustyny, i nie wiadomo, czy to, co napisze, jest zgodne z nauką Kościoła. Biskupi nie pilnują przecież blogerów. – A myślisz, że są w stanie upilnować księży w swojej diecezji? – śmieje się ks. Marek. – Nie demonizuj i nie generalizuj. Czytaj, myśl i oceniaj.
Ojciec Wrzos z „Misyjnych Dróg” mówi, że choć w Kościele jest wielu świeckich i duchownych, nie zawsze mówią w nim ci, którzy rzeczywiście mają coś do powiedzenia. Dotyczy to również blogerów. Zwycięża powoli ściana Facebooka. Jednocześnie – zdaniem ojca Marcina – krótki wpis na blogu czy na Facebooku może być wartościowy. – To tak jak z kazaniem. Im krótsze, tym lepsze – mówi oblat.
Blog to nie ambona
Mateusz Ochman zatytułował swój blog „Bóg, honor & rock‘n’roll”. Tytuł sugeruje, w jaki sposób autor podchodzi do tematu wiary. Tu pisze się na wesoło. Oto przykład. Ochman kategoryzuje ateistów. Kinder ateista „nie lubi Kościoła, bo w sobotę wieczorem chce pooglądać X Factor, a mama każe mu iść się kąpać, bo rano trzeba wybrać się na mszę”. Ateista historyk „nienawidzi Kościoła, ponieważ ten w przeszłości palił na stosach i mordował podczas krucjat. (…) Jego niechęć do Kościoła kończy się, gdy trzeba wziąć ślub kościelny”. Jeszcze jest ateista antyklerykał, który – zdaniem blogera – może i wierzy w Boga, ale dla niego (czyli ateisty antyklerykała) „Kościół to kraina pedofilią i hipokryzją płynąca. (…) Boli go to, że sam jeździ polonezem, dlatego dostaje wrzodów żołądka, gdy miejscowy proboszcz kupi sobie renault megane”. Ateista napinacz to inaczej hejter. Po angielsku hate znaczy nienawidzieć.
W internecie hejt to mało przyjemny komentarz, pełen bezinteresownej złośliwości, a nawet nienawiści. Ociera się o wulgarny żart opowiadany pod przysłowiową budką z piwem. Ateista napinacz tępi Kościół wszelkimi możliwymi sposobami. Siedzi nocami w internecie i szuka blogów katolickich. Hejtuje.
Ochman używa paradoksu. Gdyby mocno lewicowy magazyn napisał podsumowanie tygodnia w Kościele i nazwał go „KatoWeek”, politycznie nadgorliwy proboszcz z Psiej Wólki miałby ciekawy temat na niedzielną homilię o „ataku na Kościół”. Mateusz używa cząstki językowej „Kato”. „Kato” brzmi jak „katol”. Tak zwany „katol” to inaczej „moher”. Można jednak „Kato” oswoić i pokazać, że my, katole, mamy swoje wartości.
Blog to nie ambona. Blog to nie gazeta. Wpis to nie artykuł. Można pisać subiektywnie. Mieszać w stylach, języku, w myślach, poglądach. Mile są tu widziane potoczne sformułowania, takie jak „jechać po bandzie”.
„KatoWeek” zaczyna się wpisem o cudzie dokonanym za wstawiennictwem Sługi Bożego Fultona Sheena. „Arcybiskup – jak za życia – nie rozmieniał się na drobne i pojechał po bandzie. Wyprosił u Pana Boga ożywienie małego chłopca, który urodził się martwy”.
Po co to wszystko? Po to, by pokazać, że Kościół nie jest oderwany od popkultury i może – np. w blogach – używać jej języka. Czy to źle?
Oprócz „Bóg, honor & rock‘n’roll” Mateusz Ochman prowadzi „Brzytwę Ochmana”. Są to filmy publikowane na portalu YouTube. Jeden z nich dotyczący spoczynku w Duchu Świętym wywołał sporą dyskusję, m.in. na portalu deon.pl czy na Facebooku. Autor mówi do kamery, na tle regału z książkami, że „możesz gadać dialektem starożytnych amalekitów, możesz spoczywać w Duchu z taką częstotliwością, że ludzie pomyślą, że robisz pompki, ale nigdy dzięki temu nie otrzymasz więcej łaski niż w przypadku spowiedzi czy Mszy świętej”. Tak ostre poglądy znajdują swoje miejsce prawie wyłącznie na blogach i videoblogach.
Tożsamość Kościoła
Niewesoło jest za to na blogu Błażeja Strzelczyka #FOLLOWJEZUS. Ze strony dowiadujemy się, że pan Błażej urodził się w 1988 roku i jest dziennikarzem „Tygodnika Powszechnego”. Wcześniej pisał w „Gazecie Wyborczej”. Ten blog to poważna, opiniotwórcza publicystyka zawodowego dziennikarza, który być może nie mieści wszystkiego na łamach czasopisma. To właściwie blog-nieblog. We wpisie dotyczącym sporu arcybiskupa Hosera i księdza Lemańskiego zachowana jest reporterska równowaga. Są wszystkie „za” i „przeciw”. Można by to śmiało drukować w gazecie i ani bp Hoser, ani ks. Lemański nie mieliby powodu żądać sprostowań.
Błażej Strzelczyk jest wymagającym rozmówcą. Na pytania o blogowe technikalia odpowiada z kulturalnym zaangażowaniem, ale rozpala go dopiero zejście na tematy socjologiczne. – Czerpię inspirację z tego, co się dzieje wokół mnie, i tego, co się dzieje w Kościele. Rzadziej są to tematy, które podejmuję na modlitwie. Bardziej w przestrzeni Kościoła społecznego i tego, jak się on odnajduje w przestrzeni publicznej – mówi Strzelczyk. O! To ciekawe. Jak się odnajduje?
– Akurat mija 25 lat naszej wolności – mówi Błażej Strzelczyk. – Dzisiaj rozmawiałem z księdzem Adamem Bonieckim. Zapytał mnie, jak ja widzę tożsamość Kościoła po tych 25 latach. Odnoszę wrażenie, że mamy trudność z definiowaniem swojej tożsamości. Nie ma tożsamości. Kościołowi ciężko jest się odnaleźć w tych czasach. Mało wierzymy w to, czym jesteśmy, i dlatego często szukamy na zewnątrz takich bodźców, które powodowałyby naszą jedność.
Oczywiście, że w ten sposób Strzelczyk mógłby napisać w „Tygodniku Powszechnym”, ale trafiłby ze swoimi tezami do ludzi oczytanych, dla których tekst będzie kolejnym głosem w dyskusji. Blog trafia do internautów. To zupełnie inny czytelnik. Może trochę przypadkowy, może szukający czegoś w internecie. Bo przecież w internecie ludzie permanentnie czegoś szukają.
Zakonnica na rowerze
Piotr Żyłka prowadzi blog o wdzięcznej nazwie „Piotr Żyłka Blog”. Na co dzień pracuje w redakcji deon.pl. Jest dziennikarzem, grafikiem komputerowym i specjalistą od social media. Żyłka jest twórcą projektu faceBóg. Wprowadził – jeśli można tak powiedzieć – Pana Boga do Facebooka, bo przecież „Bóg jest wszędzie”. 106 tysięcy internautów kliknęło „lubię to”.
Żyłka chwilę po tym, jak wybrano nowego papieża, stworzył profil Franciszek. 175 tysięcy internautów polubiło ten profil. Regularnie otrzymują informację o tym, co robi i myśli papież. Trudno sobie wyobrazić lepszą formę katolickiej promocji w świecie ludzi, którzy być może wcale nie chodzą co niedzielę do kościoła, ale w każdej chwili mogliby zacząć. Trzeba tylko do nich powiedzieć „ludzkim” głosem. W wywiadzie zatytułowanym „Bóg miażdży system, czyli faceBóg i Franciszek walczą o powrót młodych do Kościoła” Żyłka powiedział: „Psim obowiązkiem Kościoła jest mówić do ludzi takim językiem, jaki oni mogą zrozumieć. Skoro młodzi ludzie, którzy są dziś jednym z głównych wyzwań dla Kościoła, coraz rzadziej pojawiają się w kościele, to Kościół musi do nich wyjść i starać się komunikować w takiej formie, która może do nich dotrzeć. (…) Kościół po prostu musi być obecny w sieci. Jeśli nie będzie go w internecie, to będzie po prostu strzał w stopę”.
Sam „Piotr Żyłka Blog” też ma swój profil. 5776 polubień. Ostatni wpis? Zakonnica na rowerze z gitarą w ręce pędzi przed siebie. Jest też biskup, który z młodymi ludźmi robi sobie słit focie i link do wywiadu z sobą na stronie www.e-espe.pl. W wywiadzie Piotr mówi, że ma księdza i zakonnika, którzy go pilnują. „W tym ciągłym byciu na bieżąco, w dyskusjach, w komentowaniu potrafię się pogubić. Gdy przeginam, są te dwie osoby, które powiedzą mi: chłopie, uspokój się; wyłącz komputer i idź się pomodlić. Wiem, że jestem słaby, i trudno mi z tym walczyć. Dlatego proszę ludzi, którym ufam, żeby mi w tym pomagali”.
Katoblogi nie są wysepkami kościółkowej poprawności. Uderza w nich również fala krytyki. Asi (tak się właśnie podpisała) krytykuje stwierdzenie Piotra z wpisu poświęconego wielkiemu postowi: „Przyznam szczerze, że w tym roku nie mam ochoty się nawracać”. Asi: „Jeśli miało zabrzmieć efektownie, medialnie i przyciągnąć – być może spełniło taką funkcję. Ale jak dla mnie ostatecznie zabrzmiało naprawdę smutno”.
– Kiedy zaczynałem pisać bloga, nie miałem na celu zostania czołowym katolickim blogerem – śmieje się Piotr Żyłka. – Szukałem dla siebie przestrzeni. Mogę pisać luźniej niż w portalu deon.pl, gdzie na co dzień pracuję. Piszę o Kościele tak, żeby młodzi ludzie chcieli to czytać. Absolutnie nie czuję się świeckim kaznodzieją!
Na boska.tv Piotr Żyłka pojawia się w filmach o siedmiu grzechach głównych. Można go tam lepiej poznać i zobaczyć nowoczesny videoblog. Strona pokazuje filmy, których fragmenty odpalają się po najechaniu na nie kursorem. Żadnych zbędnych treści. Blog jest czysty. Jest takie powiedzenie w branży medialnej. Content is king. Treść jest królem. Przykładem tej filozofii jest boska.tv.
Rola bloga
Sławek Bajew jest dziennikarzem Radia Merkury w Poznaniu i zwolennikiem blogów o religii. – Blog to miejsce, w którym zadaje się pytania. Jeśli człowiek wiary nie stawia pytań, nawet niewygodnych, i ślepo patrzy w jeden punkt, to jego wiara zamienia się w ideologię – mówi Sławek. – Nawrócenie jest procesem. Cały czas się nawracamy, bo cały czas błądzimy. Człowiek zagubiony pyta. A jeśli pyta, to dostanie odpowiedź. Odnajdzie prawdę – mówi dziennikarz.
Blog pozwala na zadawanie pytań niepoprawnych politycznie, bolesnych, kontrowersyjnych. To, co niewydrukowane, jest traktowane z przymrużeniem oka. To, co w internecie, jest mniej oficjalne. Wzięte w nawias. Takie blogowanie przyciąga młodych i poszukujących. Ewangelizuje?
– Oczywiście – mówi Sławek Bajew.
– To idealne narzędzie – mówi ksiądz Marek. – Pod warunkiem że autor jest szczery i nie kryje się za tym jakiś cel. Zdobycie dużej popularności i publikowanie reklam za pieniądze.
Blog prowokuje. Szymon Hołownia na blogu stacja7.pl napisał: „Wielką tragedią wielu polskich księży jest to, że wierni (…) raz widzą w nich wyłącznie automaty do okresowego czyszczenia moralnej tapicerki oraz rozdawania komunii (a jak automat działa nie tak, jak chce, to będę robił dym, krzyczał, że to skandal i jak się klienta traktuje), z drugiej – oczekują czasem, że ksiądz będzie przytulanką, która nic nie mówiąc, rozwiąże wszystkie ich emocjonalne problemy”.
Inny przykład: „Kościół wynegocjował obecność religii w szkole raczej w pragnieniu zaspokojenia dziejowej sprawiedliwości, niż w celach ewangelizacyjnych. Bo w końcu każdy, kto religię w szkole bierze w obronę, mówi raczej w tonie: «należało się Kościołowi», niż «należy się uczniom»” (#FOLLOWJEZUS).
Czy takie teksty znalazłyby się w głównym nurcie mediów katolickich? Jednocześnie gdzieś warto je wypowiedzieć. Blogi to również wentyle bezpieczeństwa dla ludzi myślących w Kościele o Kościele inaczej niż większość. To miejsce, gdzie czytelnicy mogą się wykrzyczeć, komentując wpisy.
– Narzekamy często, że wiara nie przebija się przez media. Ta tematyka nie trafia do mas – mówi Piotr Żyłka. – Może trafić właśnie przez blogi do szerokiej publiczności. Wykorzystajmy to.
Katolicy nie mają szans w zetknięciu z machiną telewizji, która promuje życie bez bólu, wysiłku, na zakupach. Mogą jednak przyciągać tysiące internautów właśnie przez pisanie bezkompromisowych blogów. – Gośćmi mojego bloga są, po pierwsze, ludzie ze wspólnot, którzy szukają inspiracji. Po drugie, klerycy i diakoni, którzy chcą podpatrzeć, jak można zrobić atrakcyjną szatę graficzną strony. No i poszukujący. Są zaskoczeni, że tak można pisać o Kościele – mówi Żyłka. Z nich bloger cieszy się najbardziej.
Hejterzy
Pod rozważaniami spod znaku wysokiego C wypełniającymi #FOLLOWJEZUS czytelnicy objawiają się całą paletą emocjonalnych barw. Ktoś, kto opatrzył wypowiedź nickiem „Katolik”, pisze (pisownia oryginalna):
„Panie Strzelczyk, pan jako wychowanek michnika nie ma pan moralnego prawa zajmowania się Kościołem Katolickim! Zajmij się pan swoimi pobratymcami i zabieraj pan swoje łapy od Kościoła Katolickiego! Wy «obłudnikowcy» – wrogowie KK, życząc Kościołowi jak najgorzej, chcielibyście by wybrano na Przewodniczącego KEP jakiegoś wywrotowca z marginesu Kościoła, albo jednego z nielicznych euro-biskupów”.
Odpowiedź blogera:
„Wyjątkowo nie usunę Twojego wpisu – użytkowniku – tak, jak robię to za każdym razem, kiedy zjawiasz się na tym blogu. (…) lubię zrywać boki z komentarzy, których treść jasno sugeruje, że ich autor nie przeczytał tekstu. (…) Użytkowniku z numerem IP: 89.231.61.14, nie ma sensu, żebyś zmieniał swoje nicki. Komentuj z jednego”.
Dla niewtajemniczonych. Hejterzy podpisują się różnymi nickami. Można jednak sprawdzić numer komputera, z którego wchodzą do internetu. Czasem jeden człowiek zasypuje blog komentarzami, podpisując się kilkoma nickami. Porządny bloger musi mieć swoich hejterów.
Na blogach – również katolickich – często ciekawsze od wpisów są komentarze internautów. Im ich więcej, tym większa wartość bloga. Dlatego blogosfera jest pełna ostrych, kontrowersyjnych wpisów. Autorzy wiedzą, że im mocniej napiszą, im więcej wzbudzą kontrowersji, tym lista komentarzy pod tekstem będzie dłuższa. I to jest właśnie niebezpieczeństwo.
– Chęć zdobycia popularności przez używanie ostrego stylu może przyćmić tematy poruszane przez blogera – mówi ksiądz Marek. – Może dojść do przerostu formy nad treścią.
Nie dotyczy to jednak blogu #FOLLOWJEZUS pełnego dziennikarskich obserwacji. Blog odnotował 180 196 wizyt. Swój komentarz pod tekstami zostawiło 1276 osób. Skąd to wiem? Blogerzy czasem publikują statystykę strony. Mogą, ale nie muszą.
Bazgroły Gosi
Największy problem blogerów to… pisanie. Kominek twierdzi, że blog, który nie ma dwóch wpisów w tygodniu nie istnieje. Wymyśl coś dwa razy w tygodniu, a gdy już wymyślisz, to napisz.
Mówią o Kominku, że to Bóg polskiej blogosfery. Studiował w Poznaniu w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa. Zaczął pisać w 2005 roku. Po trzech miesiącach napisał, że jest najpopularniejszym blogerem w Polsce. Nie wiadomo, czy był, ale tak napisał, a jak się coś napisze, powie, to napisane staje się prawdą. Kominek stworzył standardy pisania blogów.
„Gdybym dzisiaj rozpoczynał swoją przygodę z blogiem, na pewno nie powtórzyłbym swojej taktyki sprzed lat. Miałbym odrobinę więcej cierpliwości, bo jak obserwuję rozwój niektórych blogerów, to widzę, że w internecie zawsze będzie zapotrzebowanie na dobrą treść, pisaną przez wyrazistych twórców. Jeśli jesteś przekonany, że potrafisz zainteresować czytelnika swoją twórczością, to dodaj do niej więcej „ja”, szczyptę bezwzględności, odrobinę arogancji, całkiem sporo pewności siebie i nie popełnij jednego z największych i najczęstszych błędów, jakie popełniają i blogerzy, i wszyscy, którzy cokolwiek piszą w szeroko pojętych social mediach. Bądź człowiekiem. Ale nie myśl jak człowiek”.
Szukam ostrego blogu katolickiego, którego autor będzie myślał pod prąd. Grzebię, przeglądam. Jest. Nazywa się „Bazgroły Gosi” i pisze go Franciszkanka Misjonarka Maryi siostra Gosia mieszkająca w Nagyszőlős (Vynohradiv) na Zakarpaciu, na Ukrainie.
Po pierwsze, pozycjonuje stronę. Pozycjonowanie to zabiegi, które pozwalają wyszukiwarkom lepiej widzieć stronę internetową. Wchodząc na blog siostry z Ukrainy (pisany po polsku), widzimy chmurę słów kluczowych. Jest to zestaw wyrażeń, np. „liturgia”, „modlitwa Jezusowa”, „walka duchowa”, które pomagają Google wyświetlić „Bazgroły Gosi” po wpisaniu przez internautę powyższych wyrażeń. Takie chmury tworzy każdy szanujący się właściciel witryny.
Po drugie, siostra wie, że ludzie nie tylko czytają, ale i oglądają. Publikuje więc również filmy. Są to fragmenty programów telewizyjnych oraz obrazy z podłożoną pod nie muzyką religijną. Nie są to długie filmy, ale blog to nie telewizja. Ma być krótko.
Siostra nie publikuje często, ale prowadzi blog od 2007 roku, więc nazbierało się sporo wpisów.
Po trzecie, pisze ostrym stylem. Tak jak radzi Kominek. Bezpośrednim. Subiektywnym. Gorącym. Od serca. Niewątpliwie siostra Gosia ma talent pisarski.
Po czwarte, wymyśla ciekawe tytuły. Niejeden redaktor newsowego portalu mógłby się uczyć. „Tajemnica frędzla, czyli apologia drobiazgów” – tu autorka opisuje znaczenie sznura modlitewnego. „Seryjny kopciuszek atakuje, czyli zakonnica na targowisku próżności”. Klikamy i oto ukazuje się nam polskie tłumaczenie filmu Michaela Vorisa „Weapon of MASS destruction”. Widać, że zakonnice na Ukrainie są obyte w świecie kultury i mediów. „Do źródeł – marsz!” – i widzimy zdjęcie franciszkanek na statku płynącym do Kongo. „Jak przygotować się na koniec świata” – wchodzimy, a tu wielkie zdjęcie konfesjonału. Tylko tyle i aż tyle.
Grafika jest najważniejsza
Doktor Marcin Jaworski pracuje w Zakładzie Poetyki i Krytyki Literackiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Proszę go o recenzję blogów.
Według literaturoznawcy blog Mateusza Ochmana – tego od satyrycznej kwalifikacji ateistów – „stara się alternatywnym głosem mówić o religii”. – Ten głos można też znaleźć we „Frondzie”, „Nowym Państwie”. Niektóre teksty w tych pismach są słabsze niż to, co robi Ochman – mówi Marcin Jaworski. – Ochman ma tendencję do przesadzania, ale prowokuje intelektualnie. Celnie krytykuje artykuły w „Wyborczej” i „Polityce”. Dużo rzeczy widzi. Jest efekciarzem, ale dotyka istoty rzeczy – dodaje Jaworski.
Jeśli chodzi o blog Błażeja Strzelczyka, to nasz recenzent widzi profesjonalną robotę dziennikarza „Tygodnika Powszechnego”. – Część dziennikarskiej aktywności przechodzi do blogów. Niezależne dziennikarstwo coraz częściej znajduje tam miejsce. Dlatego tradycyjne media budują swoje odnogi w internecie – mówi Jaworski. – Tekst Strzelczyka jest mniej pilnowany, mniej redagowany niż w gazecie, ale mógłby do niej wejść jako felieton.
Najniższą notę otrzymuje recenzencki blog Piotra Żyłki. – Jest wyjątkowo nieciekawy. To nie recenzje, a zbiór osobistych wyborów. Prywatny kanon utworów. W dziale „półka” są zaledwie dwie recenzje – uśmiecha się krytyk. – Plusem jest to, że Piotr Żyłka nie jest związany z żadnym wydawnictwem. Po prostu szuka inspiracji w kulturze chrześcijańskiej.
O opinię na temat blogów katolickich proszę również trzech znajomych. Pierwszy prowadzi firmę internetową, pracuje w telewizji i tworzy filmy dla blogerów. Drugi jest inżynierem automatyki i osobą bardzo religijną. Obaj mają około czterdziestki. Trzecia osoba to znajoma oczytana w literaturze chrześcijańskiej. Można powiedzieć „człowiek modlitwy”.
Kolega z telewizji: – Pełen profesjonalizm. Popularne blogi katolickie nie tylko niczym nie ustępują komercyjnym, ale biją je na głowę. Grafika jest przemyślana i ciekawa. Widać, że autorzy zmieniają zdjęcia. Dbają o to, by blog świeżo wyglądał. Teksty nie są ani za długie, ani za krótkie. Podziwiam wytrwałość. Trzeba pogłówkować, by to wszystko napisać. Ale szczerze mówiąc, wolę przeczytać Ewangelię niż blog. Nie mam na to czasu. To jest dobre dla młodych.
Kolega automatyk: – Znam blog Ochmana. Widać rękę zawodowego grafika. Zdjęcia to jest dziś podstawa w internecie. Ludzie wchodzą, patrzą i w sekundę podejmują decyzję. Jak nie jest atrakcyjnie, to uciekają.
Rozmodlona koleżanka: – Nie pomogę ci. Nie mam czasu. To jest dla ludzi poszukujących lub niewierzących. Nie zajmuję się tym, co budzi zamęt. Nie warto zawracać sobie tym głowy.
Dla kogo te blogi?
Czy katolik będzie szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania w internecie? Może moja rozmodlona znajoma ma rację, że to dla poszukujących. Niekoniecznie. Bardzo konkretnych odpowiedzi na nurtujące wielu pytania na videoblogu „Bez sloganu” udziela dwóch franciszkanów – ojciec Leonard i ojciec Franciszek. Jest to blog – poradnik. Jak znaleźć stałego spowiednika? Jak walczyć z masturbacją? Czy można modlić się wszędzie? Co powiedziałby Jezus, gdyby przyszedł dzisiaj? Czy dawać na tacę? Jak przygotować się do spowiedzi po wielu latach życia w grzechu?
Filmy z serii „Bez sloganu” można oglądać również na platformie franciszkanie.tv. Redaktorem serwisu jest ojciec Mateusz. – Odzew jest dość różny, zależy to od okresu liturgicznego – mówi ojciec Mateusz. – W czasie adwentu i w wielkim poście oglądalność jest zdecydowanie większa. Duży wzrost popularności notujemy też przy okazji publikacji teledysków.
Statystyka „Bez sloganu”: ponad 630 tysięcy wizyt.
Pytam Ochmana, jak to się stało, że jego blog stał się hitowy. – Nie odpowiem na to pytanie, ponieważ sam nie wiem – szczerze mówi bloger. – Chyba było zapotrzebowanie na takie pisanie o religii. Bez słowników teologicznych. Wypełniłem niszę.
– A u pana można wykupić reklamę? – pytam blogera.
– Można. Ale nikt tego jeszcze nie zrobił – uśmiecha się Mateusz Ochman.
Katoblogi opisują Kościół inny niż ten pokazywany w telewizji. Zdaniem Ochmana, medialny obraz Kościoła budowany jest na kilku szczegółach, które przyczepiają się do dziennikarzy jak rzep do psiego ogona. – Wystarczy nagłośnić przypadki pedofilii, nadużywania władzy, pieniędzy, gier politycznych i mamy krzywy obraz Kościoła. Z drugiej strony widziałem kilka materiałów w telewizji o Kościele w internecie. Wiele aplikacji mobilnych, fajnych stron. Tylko to też skrzywia obraz Kościoła. My, katolicy jesteśmy pokazywani jak takie zwierzaki w zoo.
Obiektywne media budują subiektywny obraz ludzi wiary, a subiektywne blogi próbują budować obiektywny obraz ludzi wiary.
Amerykanie ogłosili 31 sierpnia Dniem Bloga. Może blogosfera powinna mieć swojego patrona – świętego? Franciszek Salezy jest patronem dziennikarzy. Pisał dużo listów. Może on? A może nie dajmy się zwariować? Blogi nie rozwiążą problemów świata. Dziś są modne, a co będzie za dziesięć lat? Ich największym plusem może być zasięg. Docierają do szerokich mas czytelniczych. Największym minusem jest ulotność. Wystarczą dwa kliknięcia autora i blog znika. Nie zostaje z niego nic. O wiele trudniej rozpalić ogień w kominku i wrzucić do niego zapisany papier.
Oceń