Wiatr we włosach
fot. charles etoroma / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

Na rękawie skórzanej kurtki Zbyszek ma wypisaną na czerwono swoją grupę krwi. Tak na wszelki wypadek.

Stanley stawia sprawę jasno: – Motocyklista to taka rogata dusza, że trudno od niego wymagać, żeby przestrzegał wszystkich przepisów.

Kolega Stanleya: – Człowiek chce poczuć wiatr we włosach, a bez szybkiej jazdy się nie da.

Policjant: – Jeżeli ktoś chce poczuć adrenalinę i wiatr we włosach, niech jeździ na torze wyścigowym, a nie po drodze publicznej.

Kapłan: – Motocykliści są tacy jak społeczeństwo. Ani wszyscy dobrzy, ani wszyscy źli.

Do Matki Bożej na harleyu

Od rana słychać ryk kilkucylindrowych silników. Na uliczkach, na ławkach, na trawnikach mężczyźni ubrani w czarne skóry i z kaskami w rękach. Niektórym towarzyszą kobiety – też w skórach i z kaskami.

To nie tor wyścigowy, ale sanktuarium maryjne w Licheniu. W ostatnią niedzielę kwietnia odbywa się tutaj Pierwsze Ogólnopolskie Otwarcie Sezonu Motocyklowego. Na pielgrzymkę przyjechało dwa tysiące motocyklistów z całego kraju.

Na parkingu za bazyliką, gdzie kilkanaście lat temu lądował helikopter z Janem Pawłem II, stoją ich stalowe rumaki (sami tak je nazywają). Najwięcej jest kultowych harleyów-dawidsonów. Obok: hondy, yamahy, kawasaki i ducati. Nowe kosztują tyle, co ekskluzywny samochód.

– Przyjechaliśmy po błogosławieństwo na nowy sezon, żeby zawsze szczęśliwie dojechać do celu – mówią motocykliści.

Marianin ksiądz Wiktor Gumienny, kustosz licheńskiego sanktuarium, nie ma złudzeń: – Pewnie część z nich niewiele ma do czynienia z Panem Bogiem. Przyjechali do Lichenia jak na zlot. Ale jestem przekonany, że wielu traktuje nasze błogosławieństwo na serio.

Czy kustosz wierzy, że pielgrzymka sprawi, iż motocykliści zaczną bezpieczniej jeździć?

– Pewnie nie każdy – odpowiada. – Ale nie chciałbym wrzucać wszystkich do jednego worka.

Od czasu do czasu kustosz prowadzi rekolekcje przed spowiedzią generalną i omawia każde z dziesięciorga przykazań. – Gdy dochodzę do piątego, mówię, że jazda po pijanemu czy łamanie przepisów drogowych to wykroczenia przeciwko przykazaniu: Nie zabijaj.

Z grupą krwi

– Nie da się w stu procentach jeździć zgodnie z prawem – Stanisław, pseudonim Stanley, ma 58 lat, na motocyklu jeździ od kilkunastu. – Motocykliści przestrzegają przepisów w 99 procentach, a w jednym procencie nie – uśmiecha się szelmowsko.

Stanley, były policjant (nie chce powiedzieć, w jakiej służył formacji), uważa, że szybka jazda jest wpisana w pasję motocyklisty. – Nawet się nie obejrzysz i masz stówę na liczniku, a tu ograniczenie było do pięćdziesięciu – mówi. Twierdzi, że to nie tylko nawyk polskich kierowców. – Tak jeżdżą motocykliści na całym świecie.

Do Lichenia przyjechał z kolegami z Tarnowa – czynni i obecni policjanci mają tam swój motocyklowy klub. Musieli pokonać 450 kilometrów. Ale nie ścigali się – jechali z przerwami prawie osiem godzin.

Stanley przyznaje, że nie jest ultrakatolikiem, ale zapewnia, że w Boga wierzy. – Chcę na ten sezon pogodzić się z Nim, gdyby coś, nie daj Boże, się stało. Przecież każdy chciałby wejść do raju – śmieje się.

Z klubu Stanleya nikt do tej pory nie zginął. – Widać, Pan Bóg nas na razie nie chce u siebie. A gdyby co, to większość z nas wozi przy sobie kartę dawcy organów – mówi. – Chociaż wątpię, czy z moich organów byłby jeszcze jakikolwiek pożytek – dodaje po chwili z wisielczym humorem.

Zbyszek, pseudonim Sałata, jest czynnym policjantem. Przepracował sporo czasu w olsztyńskiej drogówce. Kiedyś zatrzymał przy wjeździe do Olsztyna pędzącego autem jednego z posłów, który jechał otwierać swoje biuro poselskie. Nie mógł mu nic zrobić, bo poseł zasłonił się immunitetem. – Gryzłem się z tym, że nasze prawo dzieli ludzi na lepszych i gorszych. Bo czym się różni niestosujący się do ograniczenia prędkości motocyklista od posła? – Zbyszka do dziś frustruje tamto wspomnienie.

A czy sam trzyma się przepisów, kiedy siada za kierownicą swojego kawasaki?

– Jeżdżę szybko tam, gdzie nikt nie widzi – odpowiada. – Na pustej drodze i bez pasażera. Więc nikomu nie zagrażam.

Wie, że to grzech, i niepokoi go, że wielu kierowców ma do tego lekceważące podejście. – Życzę każdemu, żeby był na drodze takim grzesznikiem, jak ja – dopowiada po chwili. – Od ponad dwudziestu lat mam prawo jazdy i nie miałem wypadku.

Za to sam często jeździł do wypadków. Nigdy nie zapomni, jak pod Olsztynkiem zginęło pięć osób. – Takie widoki nauczyły mnie pokory, gdy siadam za kierownicą – mówi. Inni też mają o nim taką opinię: kolega powiedział mu kiedyś, że jako kierowca ma rozbudowaną wyobraźnię.

Chociaż nie miał wypadku, Zbyszek wcale nie chce być zbyt pewny siebie. Na prawym rękawie skórzanej kurtki ma wypisaną na czerwono grupę krwi: „0Rh+”. – To na wypadek ewentualnego ratowania mojego życia – mówi.

Nasze drogi są przeklęte

Wybija południe, w licheńskiej bazylice Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski rozpoczyna się msza święta. W ławkach większość miejsc zajmują mężczyźni w skórzanych kurtkach z motocyklowymi kaskami. – Wiem, że nie wszyscy przyszli na mszę, ale wierzę, że większość z nich podchodzi poważnie do wiary – powie po nabożeństwie ksiądz Wiktor Gumienny, który odprawia liturgię.

W kazaniu ubolewa, że na polskich drogach jest tak dużo agresji między kierowcami. – Jak ma nie być wypadków, gdy nasze drogi są tak przeklęte od złorzeczenia i przeklinania jedni na drugich? – pyta retorycznie kustosz. – Wiem, że przybyliście tutaj, aby dać odpór tym przekleństwom.

Gdy trwa msza, niektórzy motocykliści klękają przy konfesjonałach i spowiadają się. Wielu przystępuje do komunii. – Módlmy się za motocyklistów o bezpieczną i szczęśliwą jazdę oraz o mocną wiarę, by zawsze zmierzali do celu, jakim jest Pan Bóg – brzmi jedna z przeczytanych na głos intencji.

Po mszy ksiądz Gumienny pojawia się na parkingu. „Niech te pojazdy w naszych rękach będą bezpieczne dla otoczenia” – czyta najpierw słowa modlitwy. Następnie wsiada jako pasażer na motocykl i objeżdżając plac, kropi rzęsiście święconą wodą wszystkie jednoślady. Niektórzy proszą, żeby nie żałował wody i porządnie zrosił ich maszynę. – Czułem, że zależało im na tym poświęceniu – powie później kustosz.

Film za 36 punktów

Kilka tygodni temu cała Polska mogła zobaczyć w telewizji, jak jeździ 29-letni motocyklista z Sokołowa Podlaskiego. Śmiałek potrafił się rozpędzić do 260 kilometrów na godzinę. Tam, gdzie były ograniczenia do 40 – jechał 190. – Kilkakrotne łamanie przepisów przekroczenia prędkości i jazda pod prąd skończą się prawdopodobnie bardzo wysoką grzywną. Za wykroczenia mężczyzna może mieć dodatkowo nałożonych 36 punktów karnych – informował rzecznik sokołowskiej policji.

29-latek wpadł, bo swoimi wyczynami przechwalał się w internecie: na YouTube zamieścił film ze swojej szaleńczej jazdy.

– Tak chwalą się ludzie, którzy nie potrafią zaimponować niczym innym poza brawurą na drodze – mówi młodszy inspektor Dariusz Podleś z Biura Prewencji i Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji. – Jeżeli ktoś chce się pochwalić szybką jazdą, niech spróbuje swoich sił na torze wyścigowym, a nie na drodze publicznej, gdzie zagraża innym – radzi.

Policyjne statystyki są bezlitosne: w 2011 roku na polskich drogach zginęło 269 motocyklistów, w 2012 – 249. W tym roku sezon motocyklowy dopiero się zaczął.

Motocykliści tłumaczą, że i tak większość wypadków z ich udziałem nie jest z ich winy. Dla policjantów nie jest to takie oczywiste. Jako klasyczny podają przykład wymuszenia pierwszeństwa przejazdu. – Jasne, że gdyby przed jadący motocykl nie wtargnął kierowca samochodu, nie doszłoby do zderzenia – mówi inspektor Dariusz Podleś. – Ale jeśli motocyklista pędzi z zawrotną prędkością, często staje się niewidoczny dla innych kierowców.

Podleś sam ćwiczył kiedyś jazdę motocyklem na torach wyścigowych. Wie, że trzeba dużych umiejętności i sporego doświadczenia, żeby opanować dobrze jazdę jednośladem. Motocyklistów dzieli na dwie kategorie: zapaleńców, dla których bezpieczna jazda jest frajdą, i tych, którzy uwielbiają brawurę. – Jadą na zasadzie rosyjskiej ruletki: jak się uda, to przejadę, a jak nie – zginę – mówi o tych drugich.

Nie zgadza się jednak, gdy ktoś nazywa pędzących motocyklistów dawcami. – Oni nie są żadnymi dawcami – mówi. – Po wypadku ich ciało jest często tak zniszczone, że żaden organ nie nadaje się do przeszczepu.

Serpentyną na patelni

– Pewnie, że szybka jazda podnieca – Lubomir ma 58 lat, motocyklistą jest od 30. – Wiatr we włosach to przyjemna rzecz – przekonuje.

Pochodzi z Ukrainy, ale od dwudziestu lat mieszka w Polsce i jest lekarzem internistą w Nowym Targu. Kiedy siada za kierownicą swojej sześciocylindrowej hondy gold wing, czuje się wolnym człowiekiem i świetnie się odstresowuje. – Ale za każdym razem proszę Boga, żeby dał mi tyle rozsądku, żebym nikomu nie zrobił krzywdy – mówi Lubomir, prywatnie grekokatolik. – Dzięki Bogu, wypadku jeszcze nie miałem.

– Jeździsz rozsądnie i nie łamiesz przepisów? – pytam uradowany, że spotkałem motocyklistę, który jeździ tak, jak Bóg przykazał.
– No, nie – prostuje Lubomir. – Zdarza mi się pojechać szybciej.

Słyszał nieraz w kościele, że szybka jazda to grzech. – Ale każdy ruch człowieka na ziemi to jest grzech – odpowiada filozoficznie Lubomir.

Żeby mnie uspokoić, dodaje zaraz, że jeździ szybko tam, gdzie jest bezpiecznie: gdy widzi, że droga jest pusta.

Lubomir dobrze wie, że przy najdrobniejszej kolizji motocyklista jest narażony na wielkie niebezpieczeństwo. Jak każdy, słyszał o wypadkach samochodowych, po których z auta nie zostało prawie nic, a kierowca albo pasażerowie wychodzili cało. – Motocyklisty nic nie chroni – mówi Lubomir.

Ostatnio zaczął robić lekarską specjalizację z ratownictwa medycznego i jeździ do wypadków drogowych – tych z udziałem motocyklistów też. Najbardziej wrył mu się w pamięć młody chłopak, który zderzył się z samochodem i wylądował 30 metrów dalej. – Przeżył, ale miał połamane kości, noga wykręcona byłą w drugą stronę – Lubomir na wspomnienie tamtego widoku zamyka oczy.

Radosław z Olsztyna też widział w swoim 37-letnim życiu sporo wypadków motocyklowych – jest ratownikiem medycznym. Kilka, do których spieszył karetką, było śmiertelnych.

– Takie widoki dają dużo do myślenia – mówi Radosław. – Człowiek sam zaczyna wtedy jeździć z większą pokorą.

Ale przyznaje, że o pokorze na drodze łatwo zapomnieć. Jemu też się to zdarza, choć uważa się za człowieka rozsądnego. – Emocje puszczają i człowiek chce poczuć wolność.

– Są ludzie, którzy lubią ryzyko – przyznaje Lubomir. Sam widział, jak przed Nowym Targiem motocykliści jeżdżą serpentyną na „patelni” – tak w żargonie motocyklowym nazywają się ostre zakręty. Na jednym stoją już dwa krzyże. Lubomir często tam przejeżdża. Żal mu tych, którzy zginęli.

Muskanie śmierci

W drewnianym kościółku Świętego Kazimierza w podpoznańskiej wsi Gułtowy wisi nietypowy obraz świętego Krzysztofa, patrona kierowców. Święty, ubrany w czarną skórę, siedzi na motocyklu na poboczu szosy i trzyma na ramionach małego chłopca, symbolizującego Jezusa – którego Krzysztof miał przenieść na drugi brzeg rzeki.

Prawdopodobnie to jedyny na świecie wizerunek przedstawiający świętego Krzysztofa na motorze. – W archaicznym stroju byłby niezrozumiały, a tak jest realny – przekonuje proboszcz, ksiądz Edmund Jaworski, który kazał namalować wizerunek.

Proboszcz uważa, że święty Krzysztof nadaje się w sam raz na patrona motocyklistów. – Nim się nawrócił, nie był za bardzo grzeczny. Motocykliści też do grzecznych chłopaków nie należą – śmieje się ksiądz Eda.

Wie coś o tym, bo sam taki jest. Chociaż prawo jazdy na motocykl zrobił dopiero, jak miał 46 lat (wcześniej jeździł tylko samochodem). – Namówili mnie koledzy motocykliści – opowiada. Najpierw zapraszał ich do swojego kościoła, święcił im motocykle, w końcu sam się skusił. – I chwyciło – mówi. Ostatnio jeździ yamahą virago. – Pięknie niesie – ksiądz Eda rozmarzył się na myśl o swojej maszynie.

O jeździe na motocyklu mówi: – Jest to muskanie się o śmierć. To jest trochę jak narkotyk, bo skoro nawet mnie, kataniarza po pięćdziesiątce, bierze szybka jazda, to coś w tym musi być.

Ale oburza się na to, że dla wielu ludzi motocyklista jest synonimem drogowego pirata. – Jesteśmy jak społeczeństwo: ani wszyscy dobrzy, ani wszyscy źli – mówi. Nie ma też uprzedzeń, gdy widzi tłumy motocyklistów ściągających do kościoła, gdy księża święcą pojazdy. Zdaje sobie sprawę, że część kierowców traktuje to jak rytuał. – Ale ilu katolików w Polsce przeżywa świadomie swoją wiarę? – pyta retorycznie. – Przecież co trzeci ochrzczony nawet w Wielkanoc nie idzie do kościoła.

Jako motocyklista ksiądz Eda zdaje sobie sprawę z zagrożeń. – Każdy z nas, siadając na jednoślad, wie, że każda gleba to kalectwo albo śmierć – mówi o wypadkach. Sam niedawno przeżył upadek, bo jadący przed nim kierowca samochodu najpierw skręcił, a dopiero potem włączył kierunkowskaz. – Przeturlałem się ze trzydzieści metrów – wspomina, po czym podniósł się, otrzepał i pojechał dalej. Wie, że miał dużo szczęścia.

Ksiądz Eda mówi o sobie, że jest motocyklistą zachowawczym. – W miarę rozumnym. W miarę – uśmiecha się. – Bo motocykl trzeba od czasu do czasu odkręcić.

– Czyli ksiądz też łamie przepisy? – pytam z niedowierzaniem.
– Do przepisów mam stosunek ewangeliczny, bo jako kapłanowi nie wolno mi powiedzieć, że ambiwalentny – ksiądz Eda puszcza oko. – Ale moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się zagrożenie dla innych ludzi – dopowiada zaraz.

Denerwuje go, gdy widzi, jak kierowcy pędzą w ruchu ulicznym albo przez gęsto zabudowaną wieś. Gdy sam jest w takiej sytuacji, ma zawsze w głowie, że za najbliższym zakrętem może się bawić małe dziecko. – I co wtedy? – pyta.

Żeby podnieśli prędkość

– To z tego trzeba się spowiadać? – Waldek jest zdziwiony, że łamanie przepisów drogowych to wykroczenie przeciwko Dekalogowi. – A które to przykazanie się łamie? – pyta ze szczerym zdziwieniem.
– Piąte. Nie zabijaj.
– Ciężko jest żyć bez grzechu – komentuje.

Stateczny, po czterdziestce, prywatnie właściciel sklepu, nie piratuje na drogach. Ale zdarza mu się pojechać dwieście na godzinę. Przeważnie jeździ 140. Wtedy najlepiej się czuje.

Do Lichenia przyjechał z Kielc z żoną i kolegą. Renata, żona Waldka, mówi, że to jej pierwsza tak długa samodzielna wyprawa. Przez kilka lat jeździła z mężem jako pasażerka. Rok temu byli na pielgrzymce dla motocyklistów na Górze Świętej Anny i postanowiła, że też zrobi prawo jazdy. – Nie chciałam ciągle jeździć z tyłu i się męczyć.

Waldek przysłuchuje się zamyślony naszym rozmowom. W końcu się odzywa: – Nie zgadzam się, że jeśli ktoś jedzie za szybko, to grzeszy przeciwko piątemu przykazaniu. Przy 20 kilometrach na godzinę też można zabić siebie albo kogoś.

– Miałem sześćdziesiąt na liczniku i kobieta jadąca skodą zepchnęła mnie do rowu, bo zajechała mi drogę – Janusz przychodzi w sukurs Waldkowi.
– Czy w Piśmie Świętym jest gdzieś o prędkościach? – Waldek pyta na poważnie.
– Księża mówią o tym w kazaniach – przypominam.

Waldek kręci głową, jakby powątpiewał.

– Przedtem się tylko policji bałem, a teraz jeszcze Pana Boga będę się musiał bać – komentuje zdegustowany.

Zbliża się msza, musimy kończyć rozmowę.

– Chyba się pomodlę, żeby podnieśli szybkość – mówi na odchodnym Waldek.

Nie miałem szans

Darek wspina się powoli po trzydziestu trzech stopniach, które prowadzą do licheńskiej bazyliki. Uciążliwe schody pomaga mu pokonać żona Kasia. Chcą zdążyć na mszę.

Kasia i Darek też przyjechali do Lichenia na pielgrzymkę motocyklistów. Ale samochodem – prowadziła Kasia.

Darek miał rok temu wypadek: młody kierowca zajechał mu drogę samochodem. – Nie było szans na jakąkolwiek reakcję – opowiada. Miał zmiażdżone prawe udo i skomplikowane złamanie, miesiąc przeleżał w szpitalu. Mimo że od wypadku minął prawie rok, chodzi o kulach. Lekarze powiedzieli, że do pełnej sprawności wróci we wrześniu. W Licheniu modlił się o zdrowie.

– Jeżdżę na motocyklu od zawsze – mówi Darek. Razem z żoną zjeździli Austrię, Niemcy, Słowację. W Alpach wjechali nawet na lodowiec.

Długo się waham, czy go zapytać, bo zastanawiam się, czy nie będzie to niestosowne. – Wsiądziesz jeszcze na motocykl? – pytam w końcu nieśmiało, patrząc na dwie kule, na których opiera się Darek.

– A czemu nie? – Darek dziwi się pytaniu. – Motocykl to moje życie.

Wiatr we włosach
Stanisław Zasada

urodzony w 1961 r. – dziennikarz, reporter, absolwent polonistyki na UMK w Toruniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym” i „Gazetą Wyborczą”. ...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze