Drugi List do Koryntian
„Wiara bez uczynków jest martwa” — pisał św. Jakub. Jej przeciwieństwo stanowi, poparta czynną miłością bliźniego, żywa wiara. Określenie to wydawać się może na pierwszy rzut oka truizmem. Wszyscy czujemy intuicyjnie, że wiara już z samej swej natury jest czymś żywym. Każdy z nas mógłby podać ze swego własnego doświadczenia dziesiątki przykładów na to, jak jego wiara nieustannie zmienia się, faluje, jak słabnie lub krzepnie, jak więdnie lub dojrzewa, czyli — jak żyje. Owa żywość albo raczej żywotność wiary jawi się nam jako jej cecha nieodłączna, immanentna.
Niestety, zbyt często zapominamy dziś o tym, czym naprawdę żyje, czym karmi się wiara, od czego zależy jej jakość i siła. Zapominamy, że oprócz uczynków miłosierdzia drugim życiodajnym źródłem wiary jest modlitwa. Bez niej wiara usycha. Wielu specjalistów zajmujących się problemami religijności uważa, że istnieje ścisły związek między współczesnym kryzysem modlitwy a kryzysem wiary. Ta zależność dotyczy również powołań do stanu duchownego oraz jakości samego kapłaństwa. Osobisty przykład „człowieka wielkiej modlitwy”, Jana Pawła II, przypomina dzisiejszemu światu, skąd należy czerpać energię nie tylko do wielkiej pracy duszpasterskiej i misyjnej, ale także do świętości, do tego, by być na co dzień prawdziwym chrześcijaninem. Widok papieża zatopionego w modlitwie porusza nawet serca niewierzących.
Odrodzenie wiary przychodzi przez modlitwę, a ta z kolei wymaga zaangażowania, wysiłku i cierpliwości. Rozmowy z Bogiem można i warto się uczyć, ponieważ jest ona swego rodzaju sztuką. Sztuce modlitwy i zgłębianiu jej tajników poświęcono już mnóstwo książek. Jedną z nich opublikowało Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy w Krakowie. Jest to rzecz o „modlitwie poza początkami” — rzecz w sumie bardzo krzepiąca, ponieważ autor uświadamia nam, że na naszej drodze do Boga przeszkody i trudności są sprawą zupełnie naturalną i że — czerpiąc z właściwych wzorów — potrafimy je pokonać.
Pewnego dnia (prędzej czy później, zależnie od naszej siły i Bożego zamiaru wobec nas) udamy się do pompy i znajdziemy wyschniętą studnię!
Tytuł książki amerykańskiego jezuity Thomasa H. Greena Kiedy studnia wysycha nawiązuje do symboliki, za pomocą której niejednokrotnie określa się w literaturze rozmaite sytuacje kryzysowe, którym podlega człowiek na drodze swego duchowego rozwoju. Po obraz wody i jej braku (wysychania) sięgali chętnie wielcy mistycy. Nic w tym dziwnego, skoro nieprzerwanie żyli światem Ewangelii, gdzie woda stanowi dobro wręcz nieocenione.
Thomas Green sporą część swoich rozważań opiera na tekstach św. Teresy z Avili, ponieważ twierdzi, że utkana przez nią metafora różnych sposobów czerpania wody służy jako mapa tym, którzy próbują iść do Boga. Wedle Księgi życia Pan jest ogrodnikiem, my — Jego asystentami, rośliny są cnotami, a wodą jest modlitwa. Posługując się dalej terminologią ukutą przez św. Teresę, możemy powiedzieć, że wysiłek włożony w wyciąganie wody ze studni (medytacja i kontemplacja) staje się źródłem naszej radości i pocieszenia. Jeśli jednak wody nagle zabraknie, co dzieje się wówczas?
W takich sytuacjach, zdaniem Greena, najczęściej wpadamy w panikę. Przeżywamy głęboki wstrząs i zaczynamy stawiać sobie pełne niepokoju pytania: gdzie popełniliśmy błąd? Dlaczego Bóg nie jest z nas zadowolony? Dlaczego ponownie stał się milczący i nieobecny? Autor próbuje dać odpowiedź na te pytania, dzieląc się z czytelnikiem swoimi, nieraz bardzo intymnymi, przeżyciami:
Ileż to razy doświadczałem tego samego! Cały czas modlitwy spędzałem na oczekiwaniu; nie mogłem się z tym pogodzić, nie byłem na tyle cierpliwy, by to znieść. Być może była to także skarga przed Panem lub pytanie Go o to, co we mnie przeszkadza, aby mógł On do mnie przyjść. Czasami godziny modlitwy przedłużały się w nieskończoność i wtedy odczuwałem wielką sympatię do św. Teresy, która potrząsała klepsydrą, swym szesnastowiecznym zegarkiem, aby przyspieszyć przesypywanie się piasku, który odmierzał czas, i w efekcie sprawić, by godzina modlitwy przebiegała szybciej! Kiedy jednak Pan przychodził, kiedy nareszcie doświadczałem Jego obecności, całe moje oczekiwanie okazywało się krótkie, gdy stawiało się je w perspektywie radości płynącej z prawdziwego spotkania.
W taki oto szczery, bezpretensjonalny sposób Thomas Green zachęca nas do refleksji nad naszą własną modlitwą, nad jej jakością i kondycją. Pobudza nas do stałej pracy w tym kierunku. Dzięki osobistej tonacji przenikającej całą książkę teoretyczna wiedza doświadczonego kierownika duchowego przekształca się w żywe i wiarygodne świadectwo, którego tak bardzo potrzebuje dziś zagubiony i zdezorientowany człowiek. Być może po jakimś czasie niejeden z nas, bogatszy o lekturę tej książki, będzie mógł powtórzyć za autorem:
Przyglądając się mojemu życiu, odnotowuję wiele przypadkowych wydarzeń, które ukazywały mi w sposób jasny rękę Boga oczyszczającego mnie z mojej woli.
Thomas H. Green, Kiedy studnia wysycha. Modlitwa poza początkami, Wydawnictwo WAM, Kraków 2000, s. 200.
Oceń