Kochajmy sponsorów?
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

— Kościół to największa pralnia brudnych pieniędzy — oświadczył mi mój znajomy ateista. Trochę to mną wstrząsnęło i chciałam ripostować, ale zastanowiłam się: może nie największa, ale czy na pewno nie pralnia?

Człowiek czasami nie ma możliwości nie zgrzeszyć. Także w tej kwestii. Wszystko zależy od siły pokusy. Jak to się odbywa? Kościół potrzebuje pieniędzy, bo koszty utrzymania świątyń wzrastają: ogrzewanie, oświetlenie, remonty, konserwacja zabytkowych obiektów, nie mówiąc już o działalności charytatywnej czy nowych inwestycjach. O wysokości sum, które są zbierane na tace, lepiej nie mówić. ,,Koń jaki jest, każdy widzi”. Nie trzeba zbytniej dociekliwości, by zauważyć, ile banknotów znajduje się po niedzielnej Mszy świętej na tacy. Czasem powinniśmy się tego wstydzić. Księża nie mogą demonstrować swego niezadowolenia wobec gorszącego chwilami skąpstwa wiernych. Co robić w takiej sytuacji? Zgłaszają się różni przedsiębiorcy i proponują transakcję: damy na kościół, ale ksiądz dostanie do ręki na przykład dziesięć procent tej darowizny, a podpisze, że wziął sto procent. Transakcja jest korzystna dla obu stron.

— Co w takiej sytuacji ksiądz robi? — pytam znajomego proboszcza.

— Mogę tylko zabiegać, by procent, jaki darczyńca da mi do ręki, był jak najwyższy.

Bp Tadeusz Pieronek twierdzi, że słyszał o takich praktykach, ale nigdy nie miał z nimi do czynienia. — Oceniając jednak skalę tego zjawiska na tle korupcji, która istnieje w Polsce, uważam, że może być ona dość duża.

I hierarchia?

Niedawno Komisja Etyki Poselskiej zwróciła uwagę jednemu z posłów SLD, iż niestosowne było jego pojawienie się w restauracji sejmowej z Bogusławem Bagsikiem, szefem osławionej firmy ART–B, człowiekiem, który naraził Skarb Państwa na ogromne straty. Tymczasem w naszym Kościele jest w modzie pokazywanie się hierarchów w towarzystwie nowej biznesowej klasy, której przedstawiciele ,,zajmują pierwsze miejsca w synagogach”. Są witani na kościelnych uroczystościach, jakby swoją obecnością przynosili zaszczyt samemu Bogu. Święci się ich firmy, przyjmuje na oficjalnych audiencjach. Wierni nie mają wątpliwości — chodzi o pieniądze.

Zakonnik: — Przecież postawa hierarchii wobec ludzi możnych jest znana od dawna. Wierni przed wojną ze zdziwieniem komentowali obecność połowy Episkopatu na pogrzebie Józefa Piłsudskiego, który w zależności od tego, w kim był zakochany, takiej był religii. I o co kruszyć kopie? Ta sama wysoka hierarchia nie zauważyła pogrzebu Wincentego Witosa, którego w swoim nauczaniu społecznym cytował później Jan Paweł II.

Symbioza

Rację miał ks. prof. Roman Rogowski z Wrocławia, który w minionym roku na jednym z sympozjów powiedział: „Opinia publiczna odnosi wrażenie, że Kościół opowiada się po stronie władzy, zachęca ludzi do cierpliwości, a protesty społeczne uważa za szkodliwe. Upominanie się Kościoła o biednych wymaga moralnej opozycji wobec władzy”. Dodajmy, także władzy ekonomicznej. Ks. Rogowski zauważył również, że instrumentalne traktowanie Kościoła i chrześcijaństwa w dążeniu do zdobycia władzy rzadko spotyka się z ostrym sprzeciwem hierarchii. Przed rokiem prasa donosiła o tym, że jeden z biskupów poświęcił firmę należącą do twórcy holdingu giganta, uznawanego powszechnie za wielkiego, cynicznego hochsztaplera. Następnie przyjął go z małżonką na audiencji. Podobno rozmawiano o działalności charytatywnej biznesmena. Jedna z gazet tak to opisała:

Spotkanie to poza charakterem promocyjnym miało jednak o wiele poważniejszy sens — pokazało, że dystans, który może dzielić jawną filantropię od pokrętnych interesów, jest dziś bardzo niewielki. Oczywiście, pomoc np. dla domu dziecka jest cenna, ale trzeba pamiętać, że za 40 mln, które stracił kiedyś Skarb Państwa (,,dzięki” działalności pana X), moglibyśmy wspólnie utrzymać przez rok aż 50 domów dziecka.

Ludzie odczytali to nagłośnione przez media spotkanie w ten sposób: biznesmen X ma wpływy i pieniądze, a jedyne, czego jeszcze potrzebuje, to publiczna ich akceptacja. Kiedy dowiedziałam się o tej audiencji, zadzwoniłam do jednego ze znajomych księży, będącego blisko owego biskupa. W odpowiedzi usłyszałam: Kościół nie jest Urzędem Bezpieczeństwa, żeby miał wiedzieć wszystko o wszystkich, a poza tym, każdy człowiek ma prawo do przemiany.

Czy dyskutowano o tych problemach na forum Episkopatu Polski? — pytam biskupa Tadeusza Pieronka. — Wprost takiej dyskusji nie było, o takich praktykach się informuje, ale mimochodem raczej, w związku z różnymi aferami, które są w Polsce, o ile ta tematyka w jakiś sposób trafia na konferencję.

Na pytanie, czy istnieje kryterium weryfikujące sponsorów w Kościele, biskup Pieronek odpowiada: — Jeśli się wyciąga rękę do kogoś i prosi się go o wsparcie, to mając na uwadze duże pieniądze, jakie ci ludzie posiadają, najpierw trzeba patrzeć, czy są one zarobione uczciwe. Jak to sprawdzić? — To jest kryterium zaufania oparte na informacjach, które pochodzą z różnych źródeł. Może oczywiście być ono zawodne, ponieważ zaufanie to cnota wymagająca lojalności, i to z obydwu stron.

Nowa ,,czysta” klasa

Czy nie należy zwracać uwagi na tę rzeczywistość i na społeczne odczucia z nią związane? Słabość polskiego prawa w momencie lawinowych przemian strukturalnych i społecznych spowodowała, iż w nowym systemie gospodarczym odnaleźli się jako pierwsi ci, którzy wcześniej mieli już jakieś układy, doświadczenia i kontakty. Wielu transakcji dokonywano na pograniczu lub z pogwałceniem prawa. Wielu wielkim polskiego biznesu udało się uniknąć kary tylko dlatego, że stać ich było na zatrudnienie najlepszej klasy adwokatów, którzy wykorzystywali każdą lukę w nieprecyzyjnym prawodawstwie, by swego bossa uniewinnić. Za wielkimi fortunami polskich biznesmenów — o czym wciąż bezskutecznie donosi prasa — kryją się często podejrzane etycznie transakcje, korupcja urzędników państwowych, spryt.

Autorytety

Teraz część przedsiębiorców, którzy już w sposób bezpieczny i niczym niezagrożony mogą dysponować swoim pokaźnym majątkiem, ma jeden problem. Kupić mogą sobie wszystko, chcieliby jeszcze być autorytetami moralnymi. Pomysł jest prosty: zbliżą się do Kościoła, a ten zdejmie z nich odium podejrzeń. Tym bardziej, że z punktu widzenia prawa są już czyści. Teraz będą jeszcze oczyszczeni moralnie i proces sadowienia się na szczycie społecznej hierarchii będzie można zakończyć.

Jeden ze znajomych proboszczów wyznał mi: — Ludzie wierzący wiedzą, że pierwszy milion się kradnie. Czy to jest w porządku? Nie, ale nikogo to nie dziwi, bo socjalizm złamał w ludziach poczucie własności i poszanowania cudzego dobra. Złodziejstwo nazywane jest eufemistycznie zaradnością lub zapobiegliwością. Dla ludzi przestało to być grzechem. W większości przypadków mamy chore sumienia.

Chcą coś zrobić

Nie ma większej nędzy, jak nie ma pieniędzy — mówi stare ludowe porzekadło. Upowszechniło się powiedzenie, że w Polsce tylko ryba nie bierze. Pewien duszpasterz młodzieży powiedział mi: — Wezmę nawet od samego diabła, żeby młodzież miała na chleb. Czy można go potępić?

Jest taka zagadka: czym różni się Kościół hierarchiczny od PZPR? Tym, że PZPR wyznaczał swoim ludziom zadania, ale dawał na nie środki, a Kościół daje swoim ludziom tylko zadania. Stąd się bierze grzech. Ksiądz emeryt: — Ludzie, którzy chcą coś zrobić, a nie mają możliwości, bywa, że grzeszą. Kościół jest wtedy w niebezpieczeństwie, bo sam łamie ich świętość, prowokując pierwszy grzech — dla jakiegoś celu, a potem już leci.

Konsekwencje

Kościół liczy na odpowiedzialność księży w kontaktach ze światem biznesu, także i na nadzór, jaki sprawowany jest przez instytucje kościelne, głównie przez biskupa danej diecezji — mówi biskup Pieronek.

Słuchałam głosów pełnych oburzenia na działalność policji mającej śmiałość przesłuchać jednego z księży w sprawie darowizny, którą ponoć otrzymał od pewnego biznesmena. Przypomina mi się w pewnym sensie analogiczna sytuacja. Ksiądz, który mówił polityczne kazania w stanie wojennym, na początku lat 80., został pouczony przez swojego proboszcza: — Uważasz, że trzeba je mówić, to mów, ale musisz mieć świadomość, że możesz ponieść prawne konsekwencje swoich słów. Jeżeli z różnych powodów: począwszy od biedy, po chęć zrobienia czegoś pozytywnego dla parafii, duchowny wykorzystuje luki w prawie, musi liczyć się z tym, że pójdzie siedzieć. I nikt go nie będzie bronił. Ludzie, którzy korzystali z tych pieniędzy, wręcz go potępią.

Biskup Pieronek zauważa, że w ocenie prawnej danego czynu funkcjonują kryteria obiektywne. — Nie ma nic do tego odczucie człowieka, który komuś zaufał, mając nadzieję, że nie popełnia błędu. On po prostu został nabrany. Człowiek chciałby stosować miary obiektywne, ale na szczęście Pan Bóg ma wgląd też w te inne. Najlepiej byłoby, gdyby się księża pieniędzmi nie parali, żeby to zostawili kompetentnym ludziom świeckim. Nie chcę powiedzieć, że chciałbym, by na takie niebezpieczeństwa byli narażeni ludzie świeccy, bo to jest niemiłe zarówno dla jednych, jak i dla drugich.

Na wiejskiej parafii

Inaczej sytuacja wygląda na prowincji. Znajomy wiejski wikary mówił mi, że często księży na wsi oskarża się o to, że można ich kupić, skoro np. chrzczą dzieci, których w świetle prawa kościelnego chrzcić nie powinni, bo nie zostały spełnione prawne warunki wzrostu wiary. Dzieje się tak na przykład, gdy rodzice dziecka mogą wziąć ślub kościelny, ale nie chcą, lub gdy jedno z rodziców czynnie występowało przeciwko Kościołowi. Kiedyś mógł to być pracownik UB, teraz, powiedzmy — dziennikarz prasy antyklerykalnej.

Czasami jednak ksiądz ma przesłanki, by uznać w swoim sumieniu, iż to dziecko powinno być ochrzczone. Czyni to wbrew prawu, ale zgodnie ze swoim sumieniem. By nie pomawiano go, że robi to dla pieniędzy, nie powinien ich brać za ten chrzest.

Jeden z podmiejskich proboszczów: — Ludzie wielkiego biznesu mają słabe kontakty z księżmi, ale chcą przed nimi uchodzić za ludzi uczciwych. Nikomu z nich tak naprawdę nie zależy na kontakcie z proboszczem. Pokazywanie się w jego towarzystwie nie daje żadnego prestiżu. Chodzi raczej o hierarchów wyższej rangi.

Proboszcza można sobie kupić i oswoić go na potrzeby duszpasterskie rodziny biznesmena. To nie jest nowe. Było tak już przed wojną. Dotyczyło proboszczów ze wsi o małych beneficjach, którzy byli całkowicie zależni od miejscowego dziedzica, będącego opiekunem parafii. Bywało, że taki patron wcale nie był katolikiem, a miał wielki wpływ na życie wiernych. Zanika też jeszcze niedawno modny zwyczaj poświęcania zakładów pracy. Ksiądz w podmiejskiej parafii: — Przez ostatnie dwa lata poprosił mnie o poświęcenie jeden przedsiębiorca, jeden dentysta i właściciele trzech sklepów.

Czy warto?

Znajomy franciszkanin kwestionuje, czy w ogóle warto temat pieniędzy poruszać. — Tak było w Kościele od zawsze. Grzech sprzedawania odpustów zaowocował pięknem Bazyliki św. Piotra i Kaplicy Sykstyńskiej. Obowiązek czynienia materialnej pokuty nałożony przez jednego z antypapieży w XIII wieku przyczynił się do urbanistycznego piękna Awinionu.

Spytałam więc owego franciszkanina, czy cel uświęca środki. — Nigdy — odrzekł zdecydowanie. I zaraz dodał: — Jest jedna zasada, trzeba oddzielać grzechy od grzeszników. Człowiek może źle postępować, ale bywa dobry.

Postulaty

Z rozmów z księżmi zrodziło się kilka postulatów: rozliczać się z ofiar przed wiernymi, odtajnić wpływy proboszcza za chrzty, śluby, pogrzeby, intencje mszalne, wymienianki. W czasie kolędy nigdy nie brać koperty, gdy sytuacja materialna rodziny czy osoby samotnej jest zła, gdy ktoś choruje lub jest na bezrobociu. Księża uważają również, że lepiej byłoby, gdyby prawo nie stwarzało możliwości odpisu podatku w przypadku darowizny. Tym bardziej, że największe pranie pieniędzy przechodzi przez sekty, bo one też podlegają prawu, które dało związkom wyznaniowym ten przywilej, iż darowizny na ich rzecz są nieopodatkowane.

— Powinniśmy ściągać podatek kościelny od wszystkich wiernych i prowadzić ścisłą księgowość, na wzór niemiecki. Wówczas będą możliwości, będą środki, a nikt nie będzie musiał kombinować i narażać się na podejrzenia — powiedział jeden z moich rozmówców. Kiedy pytam biskupa Pieronka o to, czy sytuację poprawi podatek kościelny, bez wahania odpowiada: — Chciałaby pani, żeby człowiek zmienił się od razu, gdy wprowadzi się jakąś nową praktykę, która powinna zapobiec nadużyciom. Nadużycia były i będą zawsze, ponieważ wynikają z ludzkiej drapieżności, a to jest taka wada, która pojawia się nawet u ludzi już niemal umierających. Jest to trwałe skażenie natury ludzkiej.

Kochajmy sponsorów?
Katarzyna Andrzejewska

urodzona w 1965 r. – studiowała filozofię na ATK, związana z ruchem Odnowy w Duchu Świętym. Mężatka, ma dwie córki. Mieszka we Wrocławiu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze