Ewangelia według św. Marka
W wychowaniu w rodzinie chyba największą trudnością jest oparcie się wszechobecnej i profesjonalnej promocji specyficznego stylu życia. Ma to być życie na luzie, bez zobowiązań, życie, w którym posiada się jak najwięcej, w którym nieustannie należy potwierdzać swoją atrakcyjność.
Nie mieliśmy wątpliwości, że chcemy być rodzicami i że jesteśmy gotowi przyjąć kilkoro dzieci – przynajmniej czworo. Nie mieliśmy ochoty ulegać dwóm współczesnym tendencjom. Po pierwsze, nie odkładaliśmy rodzicielstwa, aż się dorobimy, aż ustabilizują się nasze warunki mieszkaniowe, aż zaliczmy pierwszy etap kariery zawodowej. Uznaliśmy za najważniejszy wskaźnik życiowego sukcesu – bycie matką, bycie ojcem. Utrzymanie dużej rodziny (osiem osób) w sytuacji, gdy zawodowo pracuje tylko jedna, nie jest łatwe. Dlatego nigdy nam nie zbywało. Z drugiej strony nigdy też nie znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji materialnej. Pracując jako nauczyciel, tworząc lokalną telewizję, kierując firmą z austriackim kapitałem, a przez ostatnie dziesięć lat – zarządzając Murowaną Gośliną, sporo czasu poświęcałem na pracę zawodową. Jednocześnie przynajmniej kilkakrotnie rezygnowałem z tzw. kuszących propozycji, które już absolutnie nie były do pogodzenia z „karierą” męża i ojca w wielodzietnej rodzinie. Wspólnie możemy jednoznacznie stwierdzić, że cieszymy się z tego, co udało się nam osiągnąć, i nie żałujemy niczego, z czego niejednokrotnie zrezygnowaliśmy.
Jak wychować dzieci?
Decyzja o małżeństwie, decyzja o rodzicielstwie to jeszcze nic szczególnego. Wychowanie dzieci – zwłaszcza kiedy jest ich sześcioro, a różnica wieku między najstarszym i najmłodszą wynosi szesnaście lat – to dopiero zadanie. Oczywiście nie jesteśmy sami. Są w pierwszej kolejności nasze dzieci, które nie tylko nam pomagają, ale są przykładem dla siebie wzajemnie. Są nasi bliscy, przyjaciele i znajomi. Tworzymy wspólnie krąg – środowisko, które wzajemnie się wspiera, szczególnie tworząc pozytywną atmosferę, pokazując także naszym dzieciom, że można żyć inaczej, niż reklamują to współczesne media. Środowisko to kilka rodzin. Odwiedzamy się bez zapowiedzi, pamiętamy o imieninach, spędzamy razem sylwestra, wyjeżdżamy wspólnie na wakacje. Naszym spotkaniom nie towarzyszy alkohol, wieczorami wyciągane są gry planszowe. Ostatnio Nowy Rok witaliśmy, bawiąc się we trzy rodziny z dziećmi. Pociechy, od najmłodszych do tych z końca szkoły podstawowej, uznały, że z dorosłymi to jeszcze lepsza zabawa niż we własnym gronie. Wśród nas występują różnice charakterów, przyzwyczajeń, miewamy odmienne zdanie. Jednak, inaczej niż w rzeczywistości medialnej – nasze małżeństwa nie rozpadają się. Rozwód rodziców nie jest doświadczeniem dzieci w kręgu naszych przyjaciół.
W wychowaniu w rodzinie chyba największą trudnością jest oparcie się wszechobecnej i profesjonalnej promocji specyficznego stylu życia. Ma to być życie na luzie, bez zobowiązań, życie, w którym posiada się jak najwięcej (oczywiście to, co się posiada, musi być markowe), w którym nieustannie należy potwierdzać swoją atrakcyjność. Nie trzeba przekonywać, że ta promocja okazuje się atrakcyjna i skuteczna wobec wielu dorosłych, a cóż dopiero wobec dzieci czy młodzieży. Jak zatem ograniczyć wpływ bardzo miernych form kultury masowej na dorastanie dzieci?
Po pierwsze – „nie wszystko trzeba mieć”
Dzieci kształtują swoje oczekiwania na podstawie przekazów, które do nich docierają. Są to reklamy, wystawy sklepowe, czasopisma, gry komputerowe, to, co posiadają lub o czym mówią koleżanki i koledzy. Poglądy rodziców z czasem wydają się przestarzałe i nieatrakcyjne. Nasze dzieci mają swoje oczekiwania, kształtowane także przez otaczający świat. Staramy się jednak kierować ich uwagę na dobra użyteczne – np. sprzęt turystyczny. Aktywny tryb życia rozbudza zainteresowania raczej zakupem butów w góry, nart (dobrych, ale najczęściej używanych), plecaków, a odciąga od pogoni za kolejnymi markowymi ciuchami („bo inni takie mają”). Zawsze planujemy wakacje letnie i zimowe. Zawsze jest jakiś wspólny wyjazd, ale nie ma się czym przechwalać. Na narty jeździmy w Beskidy, a nie w Alpy. Nie zawsze młodzież akceptuje nasze preferencje, ale nie przypominam sobie przejawów frustracji, że jeździmy na używanym sprzęcie na polskich stokach, a nie na „nówkach” w Dolomitach.
Uczymy nasze dzieci korzystania z pieniędzy. Od początku szkoły podstawowej wypłacamy im niewygórowane kieszonkowe, ale zwracamy uwagę na to, aby pieniądze były wydawane sensownie. Dzieci dokładają się do ważnych dla nich zakupów. Z czasem zaczynają zarabiać, aby mieć pieniądze na własne dofinansowanie. Te ograniczenia częściowo wynikają z naszego sposobu wychowywania dzieci, a po części z tego, że przecież naszej ósemki nie stać na wszystko.
Po drugie – „nie dać się pochłonąć mediom”
W niejednym domu telewizor „przemawia” przez wiele godzin każdego dnia. Dzieci chciałyby korzystać z oferty kilkudziesięciu programów bez ograniczeń. Widzą, że w wielu domach, inaczej niż u nas, telewizory znajdują się także w pokojach ich koleżanek czy kolegów. Obok telewizorów stoją własne komputery. W naszym domu jest jeden telewizor (i to nie nowy) i jeden komputer umieszczony w korytarzu, z którego korzystają wszyscy domownicy. (Niedawno starsi synowie otrzymali w prezencie laptopa do wspólnego użytku). Obowiązują limity oglądania telewizji, siadania przed komputerem. Nawet ci starsi – gimnazjaliści, muszą zapytać o możliwość włączenia telewizora czy uruchomienia komputera. Grać wolno nie dłużej niż godzinę. Młodzież zajmuje się rodzinnym archiwum fotograficznym. Zdarza się, że przygotowuje filmy czy prezentacje z wypraw wakacyjnych. Nasze dzieci nie są odcięte od zewnętrznego przekazu, ale przynajmniej zaczynają dostrzegać, że trzeba z mediów korzystać z umiarem.
Po trzecie – „pielęgnować kontakt między najbliższymi”
To bardzo trudne zadanie, zwłaszcza dziś, gdy wszystkim brakuje czasu. Ta pielęgnacja to szukanie możliwości utrzymywania kontaktu. Jednym przychodzi to łatwiej, innym trudno się przełamać. Różnice wieku, zainteresowań, charakteru wcale w tym nie pomagają, ale nie wolno się poddawać. W ostatnim czasie za radą ojca Karola Meissnera praktykujemy wyjścia we dwoje/dwóch poza dom. Szczególnie ważne okazuje się to w pielęgnowaniu relacji ojciec – dziecko i dziecko – ojciec. W takich warunkach można ten czas poświęcić tylko sobie wzajemnie. Wyrównują się także szanse. Poza domem dorośli stają się mniej apodyktyczni, a dzieci bardziej otwarte. Obie strony zaczynają bardzo doceniać te nasze „wspólne terminy”.
Po czwarte – „pracować nad sobą”
To niby oczywiste, ale w praktyce jakże trudne. Praca nad sobą w przypadku każdej osoby odbywa się na różnych polach i różnymi metodami. Nikt w domu (nawet ojciec!!!) nie jest doskonały i powinien mobilizować się do ciągłej zmiany na lepsze. Tu oczywiste dla nas jest, że najdoskonalsze techniki ludzkie stają się mało skuteczne, jeżeli zabraknie rozwoju duchowego. Wspólna, rodzinna modlitwa, życie sakramentalne, w miarę możliwości adoracja Najświętszego Sakramentu, coroczne rekolekcje. To wszystko w naszym doświadczeniu jest niezbędne, aby nie cofać się, aby uzyskiwać prawdziwe siły do lepszego, a nie wygodniejszego życia.
Oceń