Wiara i teologia
Pod sam koniec VI wieku Eulogiusz, patriarcha Aleksandrii, zwrócił się do ówczesnego papieża, św. Grzegorza Wielkiego z zapytaniem, co sądzi o nauce głoszonej przez grupę mnichów z Jerozolimy, którzy – powołując się na werset Mk 13,32 – twierdzili, że Pan Jezus nie zna dnia ani godziny Sądu Ostatecznego. Patriarsze wydawało się, że nauka ta uwłacza Człowiekowi Doskonałemu, którym przecież jest Pan Jezus
Św. Grzegorz był wtedy ciężko chory i odpisał Eulogiuszowi ze znacznym opóźnieniem, dopiero w sierpniu 600 roku. Papież zgodził się z patriarchą, że nauki owych mnichów nie wolno w Kościele tolerować. Zwrócił przy tym uwagę na to, że w Piśmie Świętym Bóg nieraz przemawia do ludzi na sposób ludzki i nie przypisujemy Mu przecież z tego powodu ludzkich ułomności. Kiedy np. Bóg mówi Abrahamowi: „Teraz poznałem, że boisz się Boga” (Rdz 22,12), nikt przecież nie słyszy w tych słowach kwestionowania Bożej wszechwiedzy. Co zaś do wiedzy Pana Jezusa o dniu Sądu – konkluduje św. Grzegorz – ponieważ Pan Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem, „dzień i godzinę Sądu zna Bóg i Człowiek, a to dlatego, że ten Człowiek jest Bogiem” (List 10,21).
W poglądach wspomnianych mnichów papież Grzegorz dopatruje się inspiracji nestoriańskich. Według nestorian kim innym jest Syn Boży, który jest prawdziwym Bogiem, a kim innym Syn Maryi, który jest prawdziwym człowiekiem. Jak wiadomo, wiara katolicka stanowczo wyznaje, że bóstwa i człowieczeństwa nie da się w Panu Jezusie podzielić ani rozdzielić, a zarazem one się w Nim nie mieszają ani nie ulegają zmianie. Zatem Człowiek, Syn Maryi, jest tym samym przedwiecznym Synem Bożym, przez którego świat został stworzony.
Tutaj przypatrzymy się następującemu problemowi: Jest dogmatem wiary – przyjmują go zarówno katolicy, jak praktycznie wszyscy inni chrześcijanie – że Pan Jezus jest prawdziwym człowiekiem. Skoro jednak jest On zarazem Synem Bożym, pojawia się pytanie, czy nie wynikają z tego jakieś realne konsekwencje dla Jego człowieczeństwa. Innymi słowy, czy we wszystkim jest On takim samym człowiekiem, jak my.
Rzecz jasna, odpowiedzi na to pytanie będziemy szukali w Ewangeliach oraz w innych księgach Nowego Testamentu.
„Kto z was zarzuci Mi grzech?”
Zauważmy najpierw, że Jezus był człowiekiem niewyobrażalnie piękniej niż my. Jego człowieczeństwo nie było bowiem w żaden sposób zdeformowane grzechem. To ze względu na Jego świętość i bezgrzeszność Jan Chrzciciel wzbraniał się spełnić Jego prośbę o chrzest: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” (Mt 3,14).
Wszedł wtedy Jezus w wody Jordanu, ażeby – sam będąc bez grzechu – wziąć na siebie grzechy świata. Apostoł Paweł napisze później: „On to [Bóg Ojciec] dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,21). W innych słowach, ale to samo powtarzali również inni apostołowie. „Wiecie, że On się objawił po to – mówił apostoł Jan – aby zgładzić grzechy, w Nim zaś nie ma grzechu” (1 J 3,5). „On grzechu nie popełnił – przywoływał Piotr proroctwo Izajasza – a w Jego ustach nie było podstępu” (1 P 2,22). Również sam Pan Jezus jednoznacznie przypisywał sobie bezgrzeszność. „Kto z was zarzuci Mi grzech?” – zapytał kiedyś wprost swoich przeciwników.
Zresztą jakżeż ktoś, grzeszny podobnie jak inni ludzie, mógłby dokonać naszego odkupienia? W Nowym Testamencie z najwyższą starannością i wielokrotnie to się podkreśla, że Jezus, jako nasz Zbawiciel i Arcykapłan, był „doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo, [jednak] z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). „Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy” (1 P 1,18n; por. Hbr 7,26).
Rozumie się samo przez się, że Pan Jezus jest „Barankiem niepokalanym i bez skazy” nie tylko w tym sensie, że nigdy żadnego grzechu nie popełnił. W Nim nie było żadnej ciemności i żadnego nieuporządkowania. Był On najdosłowniej Człowiekiem Doskonałym. Przecież nie zwyciężyłby w niewyobrażalnie trudnej i straszliwej godzinie Krzyża, gdyby w swoim człowieczeństwie miał cokolwiek wypaczonego albo zamkniętego na światło płynące ze swojej Boskiej natury.
Podsumujmy to, co powiedzieliśmy dotychczas: Chrystus Pan przyjął na siebie te wszystkie nasze słabości – takie jak potrzeba pokarmu, snu, ludzkiej życzliwości, podatność na ból itp. – dzięki którym stał się naprawdę jednym z nas. Zarazem nie było w Nim żadnej z tych słabości, które nas oddalają od Boga. W tych pierwszych słabościach stał się do nas podobny, bez tych drugich – był do nas niepodobny. Po to przyjął te pierwsze słabości, żeby się do nas upodobnić; po to był bez tych drugich do nas niepodobny, żebyśmy również my się ich wyzbywali i w ten sposób coraz bardziej upodabniali się do Niego.
Najszczególniejszy udział Jezusa w Bożej wszechwiedzy
Zapis Ewangelii Łukasza o dwunastoletnim Jezusie, że „czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (2,52), ośmiela niektórych chrześcijan do wypowiadania poglądu, jakoby ludzka wiedza Pana Jezusa była poddana wszystkim właściwym tamtej epoce ograniczeniom, błędom i przesądom. Powiem bez ogródek: Kto takie poglądy wypowiada, bardzo oddala się od prawdy Ewangelii.
Tyle tylko prawdy jest w tym poglądzie, że Pan Jezus – wszechwiedzący Syn Boży – jako człowiek nie był jednak kimś wszechwiedzącym. Kościół zawsze starannie podkreślał, że boskość i człowieczeństwo, jakkolwiek nierozdzielne, są w Nim niezmieszane. Zatem, podobnie jak była w Nim ludzka wola, inna od Jego woli boskiej, tak samo Jego wiedza ludzka była czymś innym niż Jego wiedza Boża – była skończona i podlegała rozwojowi.
Jednak była to wiedza Mesjasza i Zbawiciela, istotnie większa i szlachetniejsza niż wiedza zwyczajnych ludzi. Nie było w niej pychy, błędów ani przesądów, ludzkie wnętrza nie były dla niej tajemnicą, gdyż przepełniona była miłością do ludzi.
Zresztą zaglądnijmy do Ewangelii. Czytamy w Ewangelii Jana, że Jezus „wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku, sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje” (J 2,24n). Toteż – rzecz w zwyczajnych relacjach międzyludzkich niespotykana – Pan Jezus nieraz publicznie polemizował z tym, co Jego przeciwnicy jedynie sobie myśleli. Kiedy odpuścił grzechy paralitykowi, a niektórzy pomyśleli sobie, że to przecież bluźnierstwo, „Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: »Odpuszczają ci się twoje grzechy«, czy powiedzieć: »Wstań i chodź«?” (Łk 5,22n; por. Mk 2,8n).
Podobnie zareagował na złe myśli faryzeuszów, czekających na to, żeby znów złamał szabat (por. Łk 6,7n). Przez nikogo też nieinformowany, Jezus wiedział, że ciemne ambicje zaprzątają myśli uczniów i wykorzystał to do udzielenia im ważnego pouczenia: „Przyszła im też myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: »Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki«” (Łk 9,46–48; por. Mk 9,33–37). „Od początku też [Jezus] wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać” (J 6,64).
To wszystko Jezus wiedział nie tylko jako Bóg, wiedział to również swoją wiedzą ludzką. Podobnie jak Jego cuda były dziełami Człowieka. Owszem, Człowieka, który zarazem jest Bogiem, ale były to dzieła Człowieka. Przypomnijmy sobie chociażby Jego modlitwę przed wskrzeszeniem Łazarza (por. J 11,41n).
To jeszcze warto może dodać, że w Katechizmie Kościoła Katolickiego problem ludzkiego poznania Pana Jezusa przedstawiony jest następująco:
Na mocy zjednoczenia z Boską mądrością w Osobie Słowa Wcielonego ludzkie poznanie Chrystusa w pełni uczestniczyło w znajomości wiecznych zamysłów, które przyszedł objawić (por. Mk 8,31; 9,31; 10,33–34; 14,18–20.26–30). Jezus wprawdzie stwierdza, że nie zna tych zamysłów (por. Mk 13,32), ale w innym miejscu wyjaśnia, że nie otrzymał polecenia, by to objawić (por. Dz 1,7) (KKK, 474).
Skąd Jezus wiedział, że jest Synem Bożym?
Na koniec zauważmy, że Ewangelie nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że swoją ludzką wiedzą Jezus w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że jest Synem Bożym. Już jako dwunastolatek odpowiada Maryi: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49). Jeszcze tuż przed śmiercią, przed sądem Kajfasza, potwierdza swoje Boże synostwo (por. Mt 26,63n; Mk 14,61n).
Wiedzą o swoim jedynym Bożym synostwie przepełnione są Jego modlitwy i czyny. Nieraz zresztą otwartym tekstem mówił, że jest Synem Bożym. „Wszystko przekazał Mi Ojciec mój – czytamy w Ewangelii Mateusza. – Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27; por. Łk 10,22). Ewangelista Jan zapisał szereg krótkich, a zarazem jasnych deklaracji Jezusa o swojej jedynej w swoim rodzaju jedności z Ojcem: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30); „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). „Wszystko, co ma Ojciec, jest moje” (J 16,15). Bardziej szczegółowe przedstawienie tej problematyki można znaleźć we wspaniałej książce François Dreyfusa, Czy Jezus wiedział, że jest Bogiem?
To, że Jezus – w swojej ludzkiej naturze – wiedział, że jest Synem Bożym, nie ulega wątpliwości. My jednak zapytajmy: Skąd to wiedział? Szukanie odpowiedzi zacznijmy od jeszcze jednego pytania: Od wieków wielu nauczycieli Kościoła i mistyków domyślało się, że Pan Jezus w Ogrodzie Oliwnym modlił się za każdego z nas poszczególnie i za każdego z nas poszczególnie oddał życie na Krzyżu. Czy to jest w ogóle możliwe? Przecież przez ziemię przeszło i jeszcze miało przejść wiele, wiele miliardów ludzi! Czy to możliwe, żeby Jezus swoją ludzką modlitwą i ofiarą ogarnął w tak krótkim czasie każdego poszczególnie?
A jednak ta myśl w Kościele wciąż jest powtarzana. Wyraża ją na przykład współczesna pieśń kościelna pt. Golgoto, Golgoto: „To nie gwoździe Cię przebiły / Lecz mój grzech / Choć tak dawno to się stało / Widziałeś mnie”. Podobnie czuł już apostoł Paweł, kiedy pisał: „Syn Boży umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,20) – a przecież podczas swojego życia historycznego Chrystus Pan z Pawłem w ogóle się nie spotkał.
To „niemożliwe” mogło się zrealizować tylko pod jednym warunkiem: że Jego ludzka dusza była od pierwszej chwili swojego istnienia obdarzona bezpośrednim oglądaniem istoty Bożej – i to przede wszystkim stąd Jezus wiedział, że jest Synem Bożym. Domyślał się tego już św. Jan z Damaszku († 749), św. Tomasz z Akwinu († 1274) i wielu innych świętych doktorów. Intuicję tę znajdziemy już w starochrześcijańskim midraszu, wedle którego Pan Jezus miał powiedzieć do apostoła Bartłomieja: „Zaprawdę powiadam ci, mój kochany, że także wtedy gdy was nauczałem, zasiadałem razem z Ojcem moim” (Ewangelia Bartłomieja, I, 31).
Stosunkowo niedawno, wyraźnie o tym nauczał papież Pius XII:
Ta pełna najgorętszej miłości wiedza, jaką Boski Odkupiciel obejmuje nas od pierwszej chwili swego Wcielenia, przekracza siły najzdolniejszych ludzkich umysłów. Oto dzięki widzeniu uszczęśliwiającemu, które Chrystus posiada od pierwszej chwili swego poczęcia w łonie Bożej Rodzicielki, ma On ustawicznie i wiekuiście przed oczyma swej duszy wszystkie członki mistycznego Ciała i obejmuje je zbawczą swą miłością. O, jakże przedziwna jest łaskawość dobroci Bożej względem nas! O, jakże niedościgłe są drogi Jego niezmierzonej miłości! W żłóbku, na krzyżu, w wiekuistej chwale Ojca widzi Chrystus wszystkie członki Kościoła nierównie jaśniej i łączy się z nimi daleko większą miłością, niż matka z dzieckiem w swym łonie, niż ktokolwiek samego siebie przenika i miłuje (Mystici Corporis Christi, 81).
Natomiast Jan Paweł II, z mistycznym wręcz uniesieniem domyśla się, że właśnie bezpośrednie zjednoczenie z Ojcem pozwoliło Jezusowi zobaczyć do końca całą straszliwość naszej grzeszności:
W chwili, gdy utożsamia się z naszym grzechem, „opuszczony” przez Ojca, Jezus „opuszcza” samego siebie, oddając się w ręce Ojca. Jego oczy pozostają utkwione w Ojcu. Właśnie ze względu na tylko Jemu dostępne poznanie i doświadczenie Boga nawet w tej chwili ciemności Jezus dostrzega wyraźnie cały ciężar grzechu i cierpi z jego powodu. Tylko On, który widzi Ojca i w pełni się Nim raduje, rozumie do końca, co znaczy sprzeciwiać się Jego miłości przez grzech. Jego męka jest przede wszystkim straszliwą udręką duchową, dotkliwszą nawet niż cierpienie cielesne. Tradycja teologiczna nie uchyliła się przed pytaniem, w jaki sposób Jezus mógł przeżywać jednocześnie głębokie zjednoczenie z Ojcem, który ze swej natury jest źródłem radości i szczęścia, oraz mękę konania aż po ostateczny okrzyk opuszczenia. Współobecność tych dwóch wymiarów na pozór niemożliwych do połączenia jest w rzeczywistości zakorzeniona w nieprzeniknionej głębi unii hipostatycznej (Novo millennio ineunte, 26).
To bardzo ważne: Stoimy tu wobec Tajemnicy, której do końca nie przenikniemy nigdy.
Oceń