Liturgia krok po kroku
Marcin nie wytrzymał i zjadł kawałek pizzy. Tylko tyle, żeby poczuć smak. – Czułem się z tym źle – mówi. Miał poczucie, że zrobił wyłom w tamie, która zaraz pęknie.
Katują się w siłowniach, biegają dziennie po kilkanaście kilometrów albo odmawiają sobie całymi miesiącami słodyczy, bo chcą schudnąć, zaliczyć maraton, podobać się innym.
Czy uważają się za współczesnych ascetów? Mówią, że nie. Jeśli się umartwiają, to tylko dla siebie.
Ksiądz: – Mają rację. To nie asceza, tylko pycha.
Motywacja
Andrzej, czterdziestolatek, menedżer w dużej firmie ubezpieczeniowej. Żonaty, troje dzieci. Od kilku lat biega maratony. Startował w Poznaniu, Bostonie i Berlinie. Na zawodach ściga się dwa razy w ciągu roku. – Więcej na przyzwoitym poziomie się nie da – wyjaśnia. Jego rekord: dwie godziny i 58 minut. Ponad 50 minut gorzej od rekordu świata. Ale rekordzista Etiopczyk Haile Gebrselassie jest zawodowcem, a Andrzej musi spędzać w firmie po kilkanaście godzin. Bieganie to dla niego dodatkowe zajęcie.
Początek był banalny. Przekroczył trzydziestkę. – Zobaczyłem, że dziurki na pasku od spodni mi uciekają – opowiada obrazowo. – Nie chciałem czuć się jak stary dziad, więc pomyślałem: muszę się ruszać.
Zaczął biegać. Najpierw po lesie, dla przyjemności i odreagowania stresu. – Potem przyszła refleksja, że skoro już biegam, to czemu nie spróbować przebiec chociaż raz w życiu maratonu – opowiada. Gdy zaliczył pierwszy, postanowił biegać maratony regularnie. Andrzej lubi wyznaczać sobie w życiu trudne cele.
* * *
Ola, ładna, niewysoka brunetka o delikatnej dziewczęcej twarzy, dwatrzy razy w tygodniu chodzi do fitness clubu. Siada na rowerek stacjonarny i przez godzinę przy głośnej muzyce kręci, ile sił w nogach. – Na rowerze fantastycznie schodzi tłuszcz – w oczach Oli widać błysk radości.
Kiedyś do sportu nie bardzo ją ciągnęło. – W szkole na wuefie prawie z wszystkiego byłam noga – opowiada. Słabo rzucała piłeczką do palanta i ciężką piłką lekarską, myliły jej się kroki przy dwutakcie na zajęciach z koszykówki.
Na siłownię zaczęła chodzić pod koniec studiów. Pracowała już wtedy. Długie godziny spędzone przy biurku i pogryzanie batoników sprawiły, że jej sylwetka stawała się coraz bardziej okrągła. Było jej wstyd, że bez zadyszki nie potrafi dobiec do tramwaju. Złościła się, gdy ciuchy stawały się za ciasne. – Postanowiłam o siebie zadbać – mówi krótko.
* * *
Prawie sto kilo żywej wagi. Jednak Marcin, młody dziennikarz o pogodnym usposobieniu, jest z siebie dumny. Jeszcze pięć tygodni temu ważył 120.
– Od dziecka było mnie za dużo – opisuje swoją nadwagę. Gdy był w ósmej klasie, doszedł do stu kilogramów. Z każdym kolejnym rokiem stawał się coraz grubszy.
Pierwsze opamiętanie przyszło sześć lat temu. Jego żona była wtedy w ciąży. Uznał, że ojcostwo to dobry moment, żeby coś z siebie dać. Przez sześć miesięcy biegał i racjonalniej się odżywiał. W pół roku zrzucił 20 kilo. Urodził mu się syn. Wiadomo, nowe obowiązki, nieprzespane noce. Życie wywróciło się do góry nogami. Przestał biegać i dbać o siebie. Wrócił do poprzedniej wagi.
Minęło kilka lat i zaczęło go to męczyć. Lubi grać w piłkę, ale sił starczało mu na kwadrans. Czuł się ociężały. – I miałem poczucie nieatrakcyjności fizycznej – przyznaje.
Tym razem udał się do specjalisty. Pani kosmetolog i dietetyk w jednej osobie (na wizytę czekał trzy miesiące) zaaplikowała mu pięciotygodniową kurację: masaż plus dieta. Poddał się jej bez wahania.
Anselm Grün, Książeczka o dobrym życiu:
Przez długie lata temat ascezy stanowił swoiste tabu. W ostatnim czasie przeżywa natomiast prawdziwy renesans. Wraca do łask zainteresowanie tym pojęciem. W socjologii funkcjonuje nawet stwierdzenie, że nie ma elity bez ascezy. I rzeczywiście, faktyczne elity zawsze wiodły ascetyczny tryb życia.
Próba
Ola lubi popatrzeć na siebie w lustrze i zobaczyć wcięcie w talii. – Dla kobiety to bardzo ważne – przekonuje. Mówi, że to fajne uczucie, gdy może kupić sobie szczuplejszą sukienkę albo gdy szuka paska do spodni, które zrobiły się dla niej za luźne.
By przeżyć taką satysfakcję, w fitness clubie wyżywa się prawie do nieprzytomności. – Aż pot zalewa mi oczy – opowiada. Kiedyś myślała, że takie rzeczy są tylko w książkach.
Fitness to też lekarstwo na stres. Po całym dniu pracy można o wszystkim zapomnieć. – Dzięki temu nie zabieram problemów z pracy do domu i nie śpię z nimi – mówi.
Czasem nie ma ochoty na ćwiczenia. Zwłaszcza gdy pogoda jest do niczego albo gdy ma jakiś czas przerwy, bo na przykład była chora. Wtedy ciężko jej wrócić do poprzedniego rytmu.
* * *
– Kiedy wpada się w rytm treningu, bieganie przestaje być przyjemnością. Staje się ciężką harówką – mówi Andrzej. Żeby przygotować się do startów, trenuje ciężko po kilka razy w tygodniu. Bywają też tygodnie, gdy musi biegać codziennie.
Dzień Andrzeja wygląda tak: rano odwozi dzieciaki do szkoły, potem idzie do pracy (najczęściej na kilkanaście godzin). W domu jest wieczorem. Dopiero wtedy może rozpocząć trening. O tej porze trudno biegać na świeżym powietrzu. Na szczęście ma duży dom z piwnicą. Kupił elektryczną bieżnię (taką, która sama się przesuwa do tyłu; żeby się na niej utrzymać, trzeba biec). Trening kończy koło północy, ale bywa że i później. Na sen zostaje niewiele czasu.
– To jest katowanie swojego organizmu – przyznaje.
To dlaczego się tak katuje?
– Bo stan, jaki się osiąga po takim wysiłku, jest najwspanialszą nagrodą. To niesamowita radość, że pokonało się własną słabość, a czasem ból.
Jest jeszcze coś. – To ucieczka przed zatraceniem się w pracy, która pochłania mnie emocjonalnie – mówi Andrzej. – Gdy biegam, czuję, że robię coś tylko dla siebie.
* * *
– To była katorga – tak Marcin wspomina masaż. Razem było ich dziesięć, po dwa w tygodniu. Polegał na uciskaniu miejsc obrośniętych tłuszczem. – W moim przypadku brzucha – opowiada. – Po zabiegu wychodziłem z siniakami.
Męczarnią było też trzymanie diety. Dzień w dzień dwie kromeczki razowca z masłem, jabłko, kawałek mięsa bez tłuszczu, ryba (ale nie łosoś, bo za tłusty) i warzywa. Bez ziemniaków, wieprzowiny, słodyczy i bez grama soli. Na dodatek wszystko o ustalonych godzinach. – Fizycznie nie czułem głodu, ale głód psychiczny był okropny – opowiada.
No, bo jak tu wytrzymać, skoro kolega obok wcina hamburgera? Albo jest u mamy na obiedzie i wszyscy jedzą kaczkę z pyzami, a on wkłada do mikrofali ugotowanego w niesolonej wodzie brokuła. – Brr! – do dziś wstrząsa się na wspomnienie niesolonego jadła.
Anselm Grün, Książeczka o dobrym życiu:
Niektórym może wydać się to żądanie ascezy czczym moralizatorstwem. „Słowo asceza tylko odstrasza” – dają się niekiedy słyszeć głosy. U starożytnych Greków natomiast – zatem w społeczeństwie, które mogło i potrafiło używać życia – asceza była postawą znajdującą powszechne uznanie.
Asceza
Gdy na lekcji polskiego w liceum Ola czytała Legendę o świętym Aleksym, za nic w świecie nie rozumiała bohatera. – Nie mogłam pojąć, o co temu facetowi chodzi – wspomina. – I do dziś nie wiem.
Jeśli już, to bliższy jest jej święty Franciszek. – Taki bardziej ludzki – charakteryzuje go Ola.
W ogóle średniowieczna asceza jakoś mało do niej przemawia. Kojarzy jej się z biczowaniem, chodzeniem w łachmanach. – Ogólnie przesrane życie – mówi Ola. – I to na własne życzenie.
Sama nigdy by się na to nie zdobyła.
* * *
Co Marcin myśli o ascezie? – Kojarzyła mi się zawsze z cierpieniem, którego sensu nigdy nie widziałem – mówi. – I do dziś nie widzę.
* * *
Andrzej uważa, że średniowieczni asceci byli niewłaściwie postrzegani przez otoczenie. – Ludzie myśleli, że umartwiają się dla samego umartwiania, a przecież oni robili to, żeby zamanifestować swoją miłość do Boga – mówi.
Dlatego święty Aleksy przez szesnaście lat pozwalał wylewać na siebie pomyje, Szymon Słupnik prawie połowę swego życia spędził na słupie, a biczownicy okładali swoje ciało rózgami aż do krwi. Andrzej mówi, że ich rozumie.
Anselm Grün, Książeczka o dobrym życiu:
Askesis oznacza ćwiczenie (fizyczne), trening. Sportowcy potrzebują zatem ascezy, by móc sięgać po rekordy. Żołnierze muszą doskonalić się w ascezie, by dobrze przygotować się do walki. Sportowa i wojenna asceza była dla greckich filozofów wzorem, z którego czerpano w rozważaniach na jej temat.
Hedonizm
Marcin: – Uważam się za hedonistę, który używa życia. Czasem ponad miarę.
Asceza to dla niego zbyt mocne słowo. Ogromny wysiłek, który nie przystaje do niego. – Trzymanie diety nie jest jakimś megawysiłkiem – mówi. – Poza tym, robię to dla siebie, dla swojego egoizmu.
Jest jeszcze jedna rzecz. Ascezę uważa za coś bezsensownego. A odchudzanie się ma cel. Będzie nie tylko mniej ociężały, szczuplejszy, ale i zdrowszy.
Za ascetów mógłby uznać ludzi, którzy amatorsko uprawiają sport. Imponują mu zwłaszcza maratończycy. I jeszcze księży uważa za ascetów – bo dobrowolnie rezygnują z własnej seksulaności.
W obu przypadkach ma jednak wątpliwości. Kiedy na trasie maratonu widział półprzytomnych zawodników, jak wymiotowali z wysiłku, zastanawiał się, czy nie przesadzili, porywając się na tak nieludzki dystans. – To igranie ze zdrowiem.
Całkowitą wstrzemięźliwość seksualną też uważa za coś, co jest wbrew naturze. Dlatego nie bardzo rozumie celibat. – Ale to nie moja sprawa – mówi. – W końcu to nie ja z tego powodu cierpię.
* * *
– Ascetą co najwyżej bywam – mówi o sobie Andrzej. – Wtedy, gdy podejmuję wysiłek na bieżni.
Czasem ma jednak wątpliwości, czy tak jest. No, bo przecież w jakiś sposób się umartwia, ale po to, żeby realizować swoją pasję.
Ale może jest trochę tak, jak ze średniowiecznymi świętymi, którzy nie umartwiali się dla samego umartwiania, ale z miłości do Boga. Widzieli w tym większy sens. On też nie zna żadnego sportowca, który katuje swój organizm dla samego umartwiania się. – Tylko że w tej naszej ascezie nie ma odniesienia do istoty transcendentnej – Andrzej ma jednak sporo wątpliwości.
Chociaż żona powtarza mu, że jest ascetą. – Tłumaczy mi, że poświęcam niższe wartości dla osiągnięcia wyższych, a to przecież modelowa definicja ascezy.
* * *
Na pytanie, czy czuje się ascetką, Ola wybucha śmiechem. – A jak się ma moje machanie rękami i nogami do ascezy? – nie przestaje się śmiać.
– Przecież się umartwiasz… – nie daję za wygraną.
– Ale mnie to sprawia przyjemność. Kiedy po godzinie jazdy na rowerze wychodzę spocona jak mysz, czuję się szczęśliwa. To żadne umartwianie się – przekonuje.
To dla siebie: dla urody, sylwetki, kondycji męczy się na treningach. Uważa, że takich ascetów jak ona pełno jest na ulicach. – Każda babka wygląda dziś na atrakcyjną trzydziestkę – mówi. – Bo gimnazjalistki robią wszystko, żeby wyglądać poważniej, a starsze kobiety się odmładzają.
Wartości takie jak asceza czy umartwianie się to dla niej pojęcia z wyższej półki.
Ascetką byłaby wtedy, gdyby poszła za Matką Teresą, zrezygnowała z ładnych ciuchów, kosmetyków i poświęcała się ubogim. Wie, że są takie dziewczyny. Podziwia je. Jednak dla niej to zupełnie inny świat. Obcy.
– To, co robię, to najwyżej taka asceza hedonistyczna – Ola wie, że to sprzeczność, ale inaczej nie potrafi tego nazwać. – Zgoda, że wyrzekam się czegoś, ale po to, żeby spełnić swoje zachcianki.
Czy zna współczesnych ascetów (poza zakonnicami od Matki Teresy)?
Wie, że niektórzy wyrzekają się na przykład telewizora. – Może oni? – zastanawia się przez chwilę. – Nie, przecież to czysty snobizm.
Anselm Grün, Książeczka o dobrym życiu:
Jeśli mówię o nawoływaniu do stosowania zasad ascetycznego trybu życia i do wybierania tej właśnie postawy, to czynię tak nie dlatego, że na inną formę bytowania już nas po prostu nie stać. Chcę raczej pokazać, że można czerpać przyjemność z takiego trybu życia.
Post
Andrzej jest religijny. Mimo to zdarza mu się czasem zjeść w piątek kanapkę z szynką. – Nie przywiązuję dużej wagi do cotygodniowych postów – przyznaje. Co innego w Popielec albo Wielki Piątek. – Wtedy nie dojadam, to znaczy jem tylko tyle, żeby nie zasłabnąć – mówi.
Uważa, że na tym powinien polegać post. Przynajmniej on tak go praktykuje. – Muszę czuć, że poszczę, czyli odczuwać tego dnia lekki głód – tłumaczy. – Bo co to za post, kiedy zamiast pieczeni zje się wyszukaną rybę?
* * *
Ola nie pości w piątki, w Popielec ani w Wielki Piątek. – Jestem daleko od Kościoła – mówi. Nie przeszkadza jej jednak, gdy osoby wierzące nie jedzą tego dnia mięsa. Jednak nie lubi, gdy ktoś zwraca jej uwagę, że jest piątek, a ona je kurczaka. Wcale nie z przekory. Po prostu ma akurat na to ochotę. Chciałaby, żeby jej przekonania inni też szanowali.
* * *
Marcin też nie uznaje piątkowych postów. Pamięta, jak kiedyś poszedł na obiad do kościelnego baru „Caritas”. Zamówił schabowego z frytkami. Bufetowa groźnie na niego spojrzała. – U nas w piątek jest tylko rybka – oznajmiła sucho. Skojarzył nazwę baru i zrozumiał, że trafił jak kulą w płot.
– Nie rozumiem poszczenia – mówi Marcin. – Uważam, że miłość i szacunek do Boga nie polega na umartwianiu się, ale na czynieniu dobra.
A jednocześnie podziwia tych, którzy poszczą. Za wytrwałość. Znajomy jego ojca nie stroni od alkoholu, ale w wielkim poście nie weźmie kieliszka do ust. – Zastanawiałem się, czemu potrafi wytrzymać 40 dni w roku, a nie pozostałych 320? Ale można również wyrazić podziw, że z powodów religijnych umie zrezygnować na jakiś czas z nałogu.
Anselm Grün, Książeczka o dobrym życiu:
Asceza jest warunkiem radości. Ona to powoduje, że żyjemy z samych siebie, że nie ożywiają nas nasze potrzeby i nie one kierują naszym życiem.
Przemiana
Systematyczny trening wyrobił w Andrzeju pewność siebie. – Mam poczucie bycia kowalem swego losu – mówi. – Poczucie tego, że to ja panuję nad tym, jak spędzam własny czas.
Jest przekonany, że pokonywanie samego siebie na treningu i na zawodach przekłada się też na inne obszary życia. – Wierzę, że w innych sytuacjach też dam sobie radę.
W czasie treningów Andrzej często się modli. Tak! – Bo to jedyne chwile w ciągu dnia, kiedy mogę się wyciszyć – mówi. Modli się zwłaszcza wtedy, gdy biega po lesie. Treningi w piwnicy, na elektrycznej bieżni, nie sprzyjają kontemplacji ani medytowaniu.
Raz pobiegł w maratonie z Poznania na Lednicę, gdzie akurat odbywało się spotkanie młodych. Na zawody zakłada koszulkę z napisem „JPII”. – Wtedy to bieganie nabiera dla mnie innej wartości. Czuję, jakbym biegał na chwałę Bożą – Andrzej nie boi się mówić o swojej wierze.
* * *
Ola: – Gdybym regularnie nie ćwiczyła, byłabym pewnie mniej poukładana i bardziej niezorganizowana. I może bardziej wredna dla ludzi.
* * *
Marcin twierdzi, że rygorystyczna dieta dała mu poczucie zapanowania nad sobą. – Przekonałem się, że jak czegoś bardzo chcę, mogę to osiągnąć – mówi. – Że dam radę pokonać własne pokusy, słabości.
To dla niego bardzo ważne, bo uważa się za człowieka słabego charakteru. Takiego, który łatwo ulega zachciankom. Tak przynajmniej było do tej pory. Na drugie śniadanie nie mógł na przykład odmówić sobie pączka, chociaż dobrze wiedział, że to kolejne kalorie. Albo jak coś sobie upatrzył, od razu musiał to mieć. Kiedyś kupił laptopa, chociaż nie był mu koniecznie potrzebny, bo ma w domu komputer stacjonarny.
Wierzy, że teraz będzie mu łatwiej rezygnować z wielu rzeczy. Chociaż przed nim kolejne wielkie wyzwanie. – Nie wystarczy schudnąć. Trudniej jest znowu nie przytyć.
Anselm Grün, Książeczka o dobrym życiu:
Jeśli prowadzić będziemy ascetyczny tryb życia nie z prawdziwej potrzeby, bez faktycznej radości, wówczas pozbawi nas ona witalności i odbierze chęć do życia. Jeśli natomiast do ascezy popycha nas radość życia, wtedy doprowadzi nas ona do wewnętrznej wolności.
Pokusa
Czasem podczas treningu Ola jest już tak zmęczona, że chce odpuścić. – Ale jak patrzysz w lewo i w prawo i widzisz ludzi w wieku twoich rodziców, jak się katują na swoich rowerach, to się mobilizujesz – mówi.
Uważa, że gdyby nie ćwiczyła w grupie, tylko sama, nie potrafiłaby się tak zmobilizować.
* * *
Raz na dwa tygodnie Andrzej może zacząć trening dopiero przed północą. – Powiedzieć sobie wtedy, że odpuszczam, jest wielką pokusą, a powiedzieć, że nie odpuszczam – wielkim wyzwaniem.
Co wygrywa? – Podstawowa kwestia, to mieć tak głęboką motywację, żeby sobie takich pytań nie zadawać – odpowiada Andrzej.
Na razie mu się to udaje.
* * *
W czasie kuracji Marcin trzy razy uległ pokusie. Najpierw zjadł małe ciasteczko. Potem nie wytrzymał, kiedy żona z synem zamówili pizzę do domu. Odłamał kawałeczek, żeby poczuć smak. I raz posłodził kawę.
– Dla mojego odchudzania nie miało to żadnego znaczenia – mówi. – Ale czułem się z tym źle. Miałem poczucie, że zrobiłem wyłom w tamie, która zaraz pęknie.
Na szczęście nie pękła.
Anselm Grün, Książeczka o dobrym życiu:
Asceza przyniesie nam ze sobą chęć istnienia, udzieli nam takiej witalności, że nią zarażeni pomożemy sobie i innym ludziom wokół siebie. Wszystko zależy bowiem od okoliczności, a nie od przyjętych sztywno dogmatów.
Modlitwa
8 sierpnia 2008 roku. Cały świat ogląda transmisję otwarcia igrzysk w Pekinie. W maleńkiej wsi Gułtowy koło Poznania ksiądz Eda Jaworski bierze koc, brewiarz i udaje się do swojego drewnianego kościółka. Spędzi tam prawie trzy tygodnie na poście i modlitwie. Odżywiał się będzie jedynie chlebem i wodą. Dobrowolny post ofiaruje za wolność Tybetu.
Ksiądz Eda twierdzi, że był to najszczęśliwszy okres w jego życiu. – W tym zagonionym świecie kapłan też ma kłopoty z modlitwą i medytacją – mówi. – Przez ten czas odnowiłem swoje wnętrze i spojrzałem krytycznie na samego siebie. Mam nadzieję, że przełożyło się to na moją cierpliwość i łagodność wobec drugiego człowieka.
Co ksiądz Eda myśli o tych, którzy podejmują wyrzeczenia, żeby się odchudzić i mieć szczupłą sylwetkę? Mówi, że na pewno nie są ascetami. Uważa, że asceta to ktoś, kto podejmuje wyrzeczenie z miłości do Boga albo do drugiego człowieka, i że asceza musi być z miłości, nie z pychy.
– A tutaj chodzi o zwykłą samorealizację, bo dzisiejszy człowiek przestał dbać o swoją duchowość – mówi ksiądz Eda. – Dba o futerał.
Oceń