Sun Tzu idzie na wojnę
fot. drew beamer KZ / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 votes
Wyczyść

W życiu wewnętrznym nie można skupiać się wyłącznie na tym, co jest najdotkliwszą i najczęstszą porażką. Należy się raczej skupić na czynieniu dobra, które jest w zasięgu ręki.

Spowiedź nie jest sakramentem skierowanym wyłącznie ku przeszłości. Owszem, w pierwszym rzędzie dzięki wyznaniu grzechów rozliczamy się z tym, co było. To jednak nie koniec spowiedzi. Rozgrzeszenie, które otrzymujemy, skierowane jest ku przyszłości. Dzięki niemu możemy żyć na nowo pojednani z Bogiem, mając dostęp do Jego mocy. Do czego ją wykorzystać? Jakże często nie zadajemy tego pytania. Nad przebaczeniem przechodzimy do porządku dziennego. Po spowiedzi przez jakiś czas cieszymy się wrażeniem lekkości i z lekkością wracamy w utarte koleiny przyzwyczajeń, nawyków i rutyny. Po kilku tygodniach orientujemy się, że znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Trwamy w tych samych wadach, czujemy się przytłoczeni znanymi z przeszłości słabościami i grzechami. Poczucie syzyfowego wysiłku odbiera nadzieję na radykalną zmianę. Niekiedy pojawiają się wątpliwości i pytania, czy w ogóle warto kolejny raz się spowiadać, skoro i tak schemat z pewnością się powtórzy. Niestety, aż nader często rzeczywiście się powtarza.

Spróbujmy zmienić podejście i tym razem skupmy się na przebaczeniu, którego dostępujemy. Niech pierwsze wrażenie ulgi, związane ze zrzuceniem ciążącego poczucia winy, nie przyćmi przebaczenia. Oto Bóg mi wybaczył. Przez grzech odwróciłem się od Niego, dopuściłem się znieważenia Jego nieskończonego majestatu, odmówiłem Mu prawa do bycia Bogiem w wybranych dziedzinach mojego życia. On jednak mi przebaczył i chce, abym mógł żyć pełnią życia, bym w Jego obecności wiódł życie spełnione i szczęśliwe. Przebacza, choć wie, że nie jestem silniejszy, niż byłem wcześniej. Jestem tak samo słaby po spowiedzi, jak i przed nią. Czuję się lepiej, ale przecież jestem ten sam i taki sam. Skoro jednak Bóg udziela mi przebaczenia i chce mojego spełnienia, to czas szykować się do walki, by ochronić w sobie Jego dar, by ponownie nie stracić łaski przebaczenia.

Niniejszy tekst jest propozycją potraktowania życia wewnętrznego zgodnie z tradycyjną metaforą życia jako walki. Życie wewnętrzne dla każdego, kto odważy się je podjąć, jest zmaganiem. Jest walką dla każdego, kto nie tyle „jest niesiony przez życie”, co „życie prowadzi”. Prowadzenie wojny to sztuka, dlatego potrzeba w niej rozwagi i męstwa. Męstwo ćwiczy się przez podejmowanie wytrwałego i cierpliwego wysiłku, rozwagi nabiera się w trakcie nauki u mistrzów. Walka wewnętrzna ma swoją specyfikę i choć dotyczy rzeczywistości duchowej, na wstępnym etapie nie różni się znacząco od zwykłych wojen prowadzonych między ludźmi. Dlatego nie cytuję tu mistrzów życia duchowego, ale Sun Tzu, starożytnego chińskiego stratega, którego wskazówki spisano w traktacie Sztuka wojny.

W tym kontekście sakrament spowiedzi jest wizytą w szpitalu polowym. Czasem brakuje w nim środków uśmierzających ból i aż nadto odczuwa się piekące rany, kiedy indziej przechodzi się amputację, a wspomnienie batalii odbiera chęć do podjęcia kolejnych bitew. Niemniej, opuszcza się go zdrowym, by znów móc podjąć walkę o wolność.

Znajomość celu

Armia przegrana najpierw walczy, a potem myśli o zwycięstwie.

Podstawowym celem każdej walki jest zwycięstwo. Niech oczywistość tego stwierdzenia nie wprowadzi nas w błąd. Zwycięstwo to cel, który można opisać przez konkretne wskaźniki. Żeby wygrać, muszę je znać. Zwycięstwo, do którego dążę, nie może być mgliste lub zbyt ogólne. Jeśli na pytanie, co chcę osiągnąć przez walkę wewnętrzną, odpowiem, że chcę zdobyć świętość, nie będę w błędzie, ale też nie będę bliżej celu. Świętość to konkret. Muszę uchwycić, czym jest, by móc ją osiągnąć. Dlatego przed podjęciem walki proponuję poświęcić czas na zdefiniowanie świętości. Nie chodzi o to, by odpowiedzieć ogólnie, poprawnie lub zgodnie z oczekiwaniami duszpasterza.

Dlatego pytanie, które chcę postawić, brzmi: Co ma być moim znakiem rozpoznawczym? Nad jakimi cechami charakteru chcę pracować? Trzeba odrzucić odpowiedzi „kościółkowe”, czyli takie, o których wiem, że są poprawne, ale mnie do niczego nie motywują. Świętość to szczęście, więc trzeba pytać o to, co da mi spełnienie. Jakie cnoty (trwałe, spontaniczne zdolności do czynienia dobra) sprawią, że będę mógł z dumą i radością myśleć o sobie? Wbrew pozorom nie jest to łatwe pytanie. Nie można go zbyć jakąkolwiek odpowiedzią. Od tego, jak zdefiniuję moją osobistą świętość, zależy, ile wysiłku włożę w to, by odnieść sukces w zmaganiu się o nią. Trzeba też pamiętać, że odpowiedź negatywna („nie chcę być taki, nie chcę robić tego”) nie motywuje do działania, bardziej skupia uwagę na tym, czego mi brakuje, niż na tym, co mogę zyskać.

Znajomość przeciwnika

Kto zna wroga i zna siebie, temu nic nie grozi, choćby w stu bitwach.

By odnieść zwycięstwo, trzeba wiedzieć, kim jest przeciwnik. Oczywiste, prawda? A jednak czy rzeczywiście wiemy, z kim walczymy? Na pierwszym etapie zmagań wewnętrznych naszymi przeciwnikami są wady, czyli utrwalone sposoby postępowania, które skłaniają nas do złego działania. Na drugim etapie walczymy ze słabościami, czyli skłonnościami do zła i unikania dobra. Na trzecim zmagamy się z sytuacjami i okolicznościami wyborów. Kolejny etap dotyczy już życia duchowego, dlatego nie będę tu o nim pisał. Bez względu na to, na którym etapie się znajduję, powinienem wiedzieć, kto się kryje za tymi wadami, słabościami i trudnościami. To oskarżyciel, którego nazywają diabłem, a więc „wprowadzającym rozłam” (od gr. diaballo). Jest to naprawdę perfidny przeciwnik. Nie należy go nigdy lekceważyć, choć przecenianie go też jest nierozsądne.

Wypada poznać jego cel i taktykę. Celem jest zniszczenie, które najpierw przyjmuje formę niezdolności do osiągnięcia szczęścia. Taktyką jest uderzenie w to, co pozwala zdobyć szczęście, a więc te dyspozycje osoby, które zawierają potencjał umożliwiający prowadzenie życia spełnionego. Dlatego nasze wady są przeciwieństwem cnót najbardziej chcianych, a słabości dotyczą tego dobra, które wydaje się najbardziej upragnione, trudności zaś piętrzą się wobec podjęcia najlepszych decyzji. Strategia diabła pozwala mu na to, by jak najmniejszą liczbą ruchów rozbroić nasz potencjał czynienia dobra. Działa tak, ponieważ bardziej zagraża mu dobro, które możemy wprowadzić w świat, niż sprzyja zło, które czynimy. Owszem, gdy już ograniczy naszą zdolność do czynienia dobra, zniszczenie osiąga kolejne stadium – zaczynamy czynić zło.

Niestety większość z nas to początkujący żołnierze, dlatego często sami stajemy się dla siebie przeciwnikiem. Za szybko rezygnujemy, zbyt ostro się karcimy, gdy popełniamy te same błędy, brakuje nam kondycji i treningu woli. To prawda, że często są to błędy nowicjuszy. Nie zapominajmy jednak, że każdy sprytny wróg korzysta z działań kontrwywiadu. Błąd nowicjusza polega najczęściej na tym, że nie docenia wroga i nie wie, jak sprytnie potrafi zasiać defetyzm w jego szeregach. To jedno z jego narzędzi prowadzących do zwycięstwa – oskarżenie. Zawsze, gdy się poniżamy, zamiast zagrzewać się do walki, poddajemy się działaniu defetystów działających na rzecz wroga. Trzeba dbać o swoje morale, inaczej zapomina się o celu, do którego się dąży. Zwycięstwo jest blisko!

Sojusznik

Niezwyciężoność leży w naszej gestii, a podatność na przegraną w gestii przeciwnika.

Wojna może nas zaskoczyć. Wówczas najistotniejsze jest, byśmy byli uzbrojeni i gotowi do walki. Dlatego przenikliwi stratedzy dbają o to, by ich armia była niezwyciężona, a wówczas wystarczy, że reagują na sytuację, gdy wróg będzie podatny na porażkę. Pierwsze zależy od nas, drugie nie. Jak stać się niezwyciężonym? W walce wewnętrznej to kwestia sprzymierzeńca. Moja siła – przynajmniej w fazie początkowej – nie wystarczy do obrony własnych granic. Dlatego muszę znaleźć sprzymierzeńców, podpisać z nimi traktaty i przeprowadzić wspólne manewry wojskowe. Kto może być sprzymierzeńcem? Dwóch jest najistotniejszych: przyjaciel (często żona lub narzeczony) i Chrystus. Pierwszy pomaga mi w tym, w czym sam siebie oszukuję, drugi gwarantuje wewnętrzne bezpieczeństwo. Ludzie mogą mi pomóc w walce o zdobycie cnót. Mogą zachęcać, podejmować wspólny wysiłek, mogą zabezpieczać mnie przed uleganiem pokusie. Stają się systemem ostrzegania, gdy moje mechanizmy obrony osłabły. Kluczowym obrońcą jest jednak Chrystus, ponieważ tylko On ustrzeże mnie w moim wnętrzu. Dlatego tak ważne jest częste kierowanie do Niego prośby o pomoc: Bądź ze mną, gdy odejdziesz, upadnę, bo jestem grzesznikiem. Skupienie na Jego obecności chroni, jej doświadczanie zachęca do walki i daje przedsmak zwycięstwa.

Strategia

Nie licz na to, że przeciwnik nie nadejdzie, tylko czekaj z przygotowanymi środkami, które pozwolą ci go odeprzeć. Nie licz na to, że nie zaatakuje, tylko przyjmij trudną do zdobycia pozycję.

Najważniejszy element walki to nie bezpośrednia potyczka, ale jej przygotowanie. Tylko człowiek pozbawiony rozsądku nie uczy się na swoich błędach. Rzadko kiedy jednak wyciągamy lekcje ze swoich porażek. Podobnie zbyt rzadko uczymy się na swoich sukcesach. Analiza samego siebie, intencji, celu i okoliczności podejmowanych działań jest ważnym narzędziem w prowadzeniu wojny wewnętrznej. Najlepszym sposobem, jaki znam, jest codzienny rachunek sumienia prowadzony metodą Ignacego Loyoli. Pozwala on dostrzec, że w walce wewnętrznej nie są ważne wyłącznie momenty pokus i związane z nimi zmaganie. Dlatego nie wystarczy posługiwać się taktyką (zasady ruchu wojsk i użycia siły), ale trzeba mieć strategię (wykorzystanie siły w długofalowym rozwoju). Strategia, która docenia całość życia, a nie tylko wybrany wewnętrzny jego aspekt, pozwala dostrzec, że ma znaczenie to, czym i kim otaczamy się w ciągu dnia, jakim czynnościom się oddajemy, jaki mamy stosunek do samych siebie. Dzięki strategii możemy zrozumieć, dlaczego trwamy w tych samych wadach i dlaczego przegrywamy z konkretnymi emocjami. Wreszcie, możemy ołabić te elementy w nas, które są powodem powtarzających się porażek.

Taktyka

Aby zająć atakowany cel, uderzaj na pozycje pozbawione obrony. Aby przyjąć pozycję łatwą do obrony, zajmuj takie miejsca, których wróg nie zaatakuje.

Tym, którzy chcieliby podjąć działanie ad hoc, polecam powyższą wskazówkę Sun Tzu. Można ją stosować od pierwszego dnia wojny bez rozeznawania, bez przygotowań. Brzmi absurdalnie, ale jest zawsze skuteczna. Życie wewnętrzne składa się z systemu naczyń połączonych. Konkretne słabości występują parami czy wręcz stadami, ponieważ biorą początek w tej samej wadzie. Podobnie cnoty występują w strukturach wzajemnych zależności. Dlatego dbałość o jedną z nich wzmacnia inne. Rozsądny strateg wie, że taktyka opłacalna to ta, która pozwala wygrać wojnę, rozgrywając jak najmniej bitew, a więc i ponosząc najmniej strat. W życiu wewnętrznym zasada ta sprowadza się do decyzji, by nie skupiać się wyłącznie na tym, co najbardziej rzuca się w oczy, co jest najdotkliwszą i najczęstszą porażką. Należy się raczej skupić na czynieniu dobra, które jest w zasięgu ręki. Zaatakować to, czego nikt nie broni. Sukces ataku wywołuje entuzjazm, wyrywa z katatonii porażek, kieruje ku kolejnemu punktowi, który da się zdobyć. Gdy wśród zwycięstw pojawi się przegrana, nie należy się na niej skupiać, tylko wytrwale stosować taktykę zajmowania pozycji niebronionych. Taka taktyka wzmacnia siły wewnętrzne. Zazwyczaj bowiem staramy się nie upaść, a przez to nie stajemy się silniejsi. Ćwicząc się w zdobywaniu dostępnych celów, wzmacniamy cnoty i dzięki nim możemy się bronić w czasie pokusy. W przeciwnym razie wciąż będziemy upadać. Inaczej być nie może, ponieważ nie pracowaliśmy nad tym, by stać się silniejszymi.

Atak

Najważniejszą umiejętnością w prowadzeniu wojny jest atakowanie planów przeciwnika, gorsze jest atakowanie jego sprzymierzeńców, jeszcze gorsze atakowanie jego armii, a najgorsze atakowanie ufortyfikowanych miast.

Skuteczny atak nie zależy wyłącznie od siły wojska, nie mniej istotny jest wybór atakowanego celu. Nie ma sensu porywać się na zdobycie wszystkich atrakcyjnych celów podczas jednego ataku. Realistyczna ocena własnej siły pozwala przeprowadzić odpowiednie uderzenie. W początkowych fazach walki wewnętrznej atak ma na celu odzyskanie straconych pozycji. Tych dziedzin życia, które jeszcze nie tak dawno należały do mnie, a w ostatnim czasie zostały mi odebrane. Przesunięcie linii demarkacyjnej w głąb terytorium przeciwnika przybliża do zwycięstwa. Dlatego najpierw wybieramy cele proste do odbicia. Poszerzone pole wolności pozwala dostrzec kolejne dziedziny, które wymagają walki.

Dobrze skonstruowana strategia opiera się na przejrzeniu planów przeciwnika. Jeśli wiem, co mi najbardziej przeszkadza w czynieniu dobra, wówczas mogę podjąć systematyczny wysiłek w celu odzyskania straconej wolności. Ale nawet wówczas, gdy odzyskuję zdolność do czynienia dobra chaotycznie – jak oddziały partyzantki kąsam wroga tam, gdzie to jest możliwe – przybliżam się do dnia zwycięstwa. Istotne jest, bym przejął inicjatywę, a nie ograniczał się do reagowania na ataki wroga.

Atak na sprzymierzeńców wroga sprowadza się do rozbrojenia struktur, które pomagają mi grzeszyć. Zmiana planu dnia, rezygnacja z nieumiarkowanego korzystania z multimediów, limitowanie dostępu do internetu – oto kilka przykładów podbicia jednostek sprzymierzonych z wrogiem.

Jeszcze jedna uwaga mistrzów: „Na początku atakuj to, na czym wrogowi najbardziej zależy. Nigdy nie ustalaj terminu bitwy, obserwuj i reaguj na posunięcia przeciwnika, aby dostosować strategię”. To, co dzieje się tu i teraz, oto najistotniejsza zdobycz dla wroga. Dlatego złudzeniem jest przełożenie walki na jutro. Jeśli dziś nie podejmiesz wysiłku, jutro będzie znacznie trudniej. Dlatego wobec pokusy nie odpowiadaj: „Jeszcze tylko ten jeden raz ulegnę”. Zamiast tego powiedz: „Jutro sobie pofolguję, a dziś nie odpuszczam”, albo jeszcze lepiej: „Ostatni raz już był”.

Obrona

Kto nie potrafi odnieść zwycięstwa, przyjmuje pozycję obronną. Kto potrafi zwyciężyć – atakuje.

System obrony jest nie mniej ważny od przeprowadzania roztropnych ataków. Życie wewnętrzne bardzo często ogranicza się do unikania porażki. Bronić trzeba tego, co wciąż do mnie należy. Jeśli w czymś jestem systematyczny, twardy i skuteczny, muszę to chronić. Dlatego wzmacnianie dobra, które mam, jest równie ważne jak poszerzanie sfery wewnętrznej wolności.

Obrona polega również na eliminowaniu słabych punktów w ramach fortyfikacji i usuwaniu elementów obniżających morale. Temu, co odbiera chęć do walki, i temu, co słabnie w systemie obronnym, należy poświęcić uwagę. Jedno usunąć, a drugie wzmocnić. Armia zbyt wyeksploatowana musi mieć czas na regenerację sił, by skutecznie podjąć walkę. Dlatego trzeba dbać o to, co budzi radość, daje nadzieję, wiąże się z poczuciem satysfakcji. Inaczej wysiłek, powstrzymywanie się i ciągłe konfrontowanie ze słabością rodzi frustrację, a ta prowadzi do niechybnej porażki. Świętowanie zwycięstw, nagradzanie żołnierzy i przepustka pozwalająca oddać się mądrym przyjemnościom wzmacniają siły.

Zakończenie

Generalnie nawiązanie walki wymaga posunięć klasycznych, a zwycięstwo – nieklasycznych.

Otóż to, można podjąć walkę według powyższej propozycji, można też stosować inne metody zmagania się o wewnętrzną wolność. Ale nie należy zapominać, że każda sytuacja zbrojna wymaga sprytu i otwartości na nowatorskie rozwiązania. Strategię ocenia się nie według tego, czy mądrze brzmi, czy jest całościowa i robi odpowiednie wrażenie, ale według tego, czy jest skuteczna. Takiej sobie i wam życzę.

Sun Tzu idzie na wojnę
Tomasz Grabowski OP

urodzony w 1978 r. – dominikanin, czyli kaznodzieja, doktor nauk teologicznych, ceniony rekolekcjonista, duszpasterz, od września 2016 r. prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze, od 2022 roku Prowincjalny Promotor Środków Społecznego Przekazu Polskiej Prow...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze