W ostatnich miesiącach ukazało się w Polsce kilka publikacji prowokujących katolików do poważnego przemyślenia sposobu rozumienia posług kościelnych opartych na sakramencie święceń. Za nimi poszła lawina omówień i komentarzy o różnej jakości merytorycznej i różnym stopniu emocjonalnego zaangażowania. Ujawniły one – po raz kolejny – że jedna z istotnych linii napięć w polskim Kościele wije się wokół tożsamości oraz kościelnej roli księży i biskupów. A pozycje są spolaryzowane do bólu: od wezwań, by powrócić do relacji sprzed ureligijnienia chrześcijaństwa w rzymskim imperium IV wieku, po twierdzenia, że wszelkie zło w obecnym Kościele wzięło się z dwudziestowiecznego porzucenia nauczania o niezwykłej, absolutnie wyjątkowej godności kapłanów katolickich. Gdy jedni wzywają do rezygnacji z rozróżnienia na świeckich i duchownych (i związanego z tym języka), drudzy sugerują przywracanie w budynkach sakralnych balasek, które wyrażałyby metafizyczną różnicę między kapłanami a ludem.
Dziś będę się wywnętrzał z uczuć, bo w reakcji na tę dyskusję są mocno mieszane. Nie będę ich jednak nazywał, bo nie zawsze etykietowanie pozwala wystarczająco niuansować. I chyba też może być ucieczką przed dyskomfortem, jaki dają skłębione emocje, nieogarnięte uspokajającym porządkiem. Chyba więc wypada mi zacząć od reakcji po linii: „Ale o co chodzi?”. Albo: „Serio?”. No bo
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń