Bazylika św. Jana na Lateranie
fot. Alinari archives/Corbis
Oferta specjalna -25%

Nerw święty. Rozmowy o liturgii

0 votes
Wyczyść

Co by było, gdyby papież Franciszek wrócił na Lateran? Czy stałby się reformatorem, wymykającym się schematom i procedurom, który przenosząc się w skromniejsze włości, naprawiłby medialnie nieciekawy image Watykanu?

Tuż po zakończeniu ostatniego konklawe pojawiły się głosy, że papież Franciszek pójdzie za ciosem: nie tylko zmieni miejsce zamieszkania z apartamentu w Pałacu Apostolskim na apartament w Domu Świętej Marty (odpowiednik watykańskiego hotelu), lecz że w ogóle wyprowadzi się ze Wzgórza Watykańskiego i przeniesie się na Lateran, to znaczy w zupełnie inną część Rzymu. Słysząc o takich pomysłach, ci, którzy dobrze pamiętają pontyfikat Pawła VI, machali ręką: przypominały się prowadzone wówczas – chyba nawet z większym niż obecnie entuzjazmem – dyskusje. No właśnie, dlaczego nie dokonać takiej rewolucji? Wydaje się, że w dobie cięcia kosztów skromniejszy – także lokalowo – Pałac Apostolski mógłby skutecznie wspomóc wysiłki na rzecz zreformowania Kurii Rzymskiej. Zanim jednak oczami wyobraźni zobaczymy ciężarówki podążające w kierunku Lateranu, warto zapytać, skąd się wziął ten pomysł i dlaczego akurat miałoby to być właśnie to, a nie inne miejsce? Każdy, kto kiedykolwiek był w Rzymie, wie doskonale, że pałaców apostolskich jest tam znacznie więcej.

Od domus ecclesia do domus ecclesiae

Zostawmy na moment problem przenosin, by zapytać: Cóż szczególnego jest w Lateranie? Rzeczywiście, wchodząc do bazyliki, nie sposób nie zauważyć napisu znajdującego się po obu stronach głównych drzwi: Sacrosancta Lateranensis Ecclesia Omnium Urbis et Orbis Ecclesiarum Mater et Caput. Ta inskrypcja umieszczona w XVIII wieku zwraca uwagę na znaczenie tego miejsca, nazywając bazylikę „Matką i Głową wszystkich Kościołów Miasta i Świata”. No, ale skoro jest taka istotna, to dlaczego papież tak rzadko tam przebywa, co więcej, błogosławieństwa Urbi et Orbi udziela z Watykanu? 

Gdy Konstantyn Wielki wspólnie z Licyniuszem ogłosili w 313 roku „edykt mediolański”, który dawał wolność wyznania w całym Cesarstwie Rzymskim, dla Kościoła oznaczało to zakończenie okresu prześladowań lub, inaczej mówiąc, chrześcijanie odtąd mogli publicznie wyznawać swoją wiarę, zyskując także możliwość zwrotu mienia oraz budowy nowych miejsc kultu. Abstrahując od motywów, którymi mógł się kierować Konstantyn, co do których historycy nie są zgodni, w tym czasie z inicjatywy i ze wsparciem samego cesarza rozpoczynają się prace nad budową nowych bazylik w Rzymie. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że Kościół świadomie nie nazywa miejsc, w których chrześcijanie gromadzą się na modlitwie, świątyniami. Nie tylko dlatego, by nie mylono ich z tymi pogańskimi, lecz również po to, by podkreślić, co odróżnia wyznawców Chrystusa od wszystkich innych. Chrześcijanie bowiem nie potrzebują miejsc, w których adoruje się „swojego Boga”, na przykład jednego spośród wielu, gdzie kapłan zabijał zwierzę, by następnie złożyć je w ofierze. Dla chrześcijan jedyną świątynią, przez którą i w której składa się ofiarę za wszystkich, jest Jezus Chrystus. Nie bez powodu w okresie wielkanocnym przypominamy o tym, powtarzając jedną z modlitw: „Przez ofiarę swojego ciała na krzyżu dopełnił On ofiary Starego Przymierza i oddając się za nasze zbawienie sam stał się Kapłanem, Ołtarzem i Barankiem ofiarnym” (prefacja wielkanocna). 

Gdy pojęcie „własności kościelnej” nie było jeszcze znane, choćby w czasach prześladowań, gdy z oczywistych powodów nie było to możliwe, miejscami modlitwy były domy chrześcijan, nazywane domus ecclesia („dom kościołem”, „dom kościół”). Z czasem zaczęły funkcjonować one jako domus ecclesiae („dom Kościoła”, „dom, w którym zbiera się Kościół”), by stać się znanymi „kościołami”, które wyobrażają to, co oznaczają. Ten skrót myślowy, odzwierciedlający rozwój pierwszych chrześcijan, powinien przypominać o właściwym rozumieniu Kościoła: jego tajemnica nie kryje się w takim czy innym miejscu, nie jest to „świątynia” na podobieństwo tych antycznych. Podobną zresztą ewolucję przeszło słowo „bazylika” – od sali posiedzeń lub zebrań do typu w architekturze i historii sztuki. No, ale idźmy dalej…

Dać się zwołać Chrystusowi

Przy współudziale Konstantyna powstaje bazylika na Lateranie, jeden z pierwszych kościołów Rzymu, do którego wyznawcy Jezusa Chrystusa schodzą się na modlitwę pod przewodnictwem swojego biskupa. Tak naprawdę to właśnie ten ostatni element decydował o wyjątkowości Lateranu na chrześcijańskiej mapie Wiecznego Miasta. Kościół, który gromadzi się w sposób najpełniejszy z możliwych, to znaczy, wraz ze swoim biskupem, w ważnych dla siebie chwilach: w Wielkanoc, pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, Niedzielę Palmową, Wielki Czwartek, Wielką Sobotę, sobotę i pierwszą niedzielę po Wielkiej Nocy. Rzecz jasna, wspomniana lista nie była od zawsze wiadoma, lecz zmieniała się przez wieki i była inna niż obecnie. Pojawia się jednak motyw przewodni, charakterystyczny dla celebracji sprawowanych na Lateranie: dać się zwołać Chrystusowi w taki sposób, by w pełni być Kościołem. Użyta tu strona bierna nie jest bynajmniej przypadkiem. 

Warto przy okazji zwrócić uwagę, jak trudno obecnie myśleć nam w podobnych kategoriach, bo, będąc dziećmi własnej epoki, straciliśmy umiejętność świętowania we wspólnocie (również tej zakonnej). Dla nas liczy się przede wszystkim efekt końcowy: ma być ważnie, godziwie i nie za długo. Stąd, na przykład, zdarza się nam o niedzielnej mszy myśleć w kategoriach sakramentalno-prawnych, to znaczy, przez pryzmat wypełnienia zobowiązania czy konsekracji. Ze strony wiernych najistotniejsze jest to, by przyjęli komunię, ze strony księdza, by poprawnie wypowiedział swoją kwestię. Całą resztę można wziąć w nawias, łącznie z tym, że nie ma znaczenia, czy liturgii przewodniczy biskup, czy szeregowy ksiądz. Nie chcę powiedzieć, że prawa należy unikać albo że trzeba zrezygnować ze średniowiecznego sposobu patrzenia na sakramenty: i jedna, i druga perspektywa ma swoją wartość. Opowiedzenie się jednak wyłącznie za tymi dwiema naraża cały obraz na zniekształcenie, poza tym ma daleko idące konsekwencje. Sprawia, na przykład, że wolimy unikać wielkich celebracji, niejednokrotnie przesadnie podniosłych.

Tymczasem chrześcijanom pierwszych wieków nie chodziło o to, by było pompatycznie, lecz by budować żywe Ciało Chrystusa, którym jest Kościół, nie tylko na poziome pojęć, lecz także znaków. Dlatego świętowanie nie mogło się odbyć ani bez biskupa, ani nigdzie indziej niż na Lateranie, co notabene nie umniejsza pozostałych form celebracji oraz miejsc. Ta bazylika dedykowana Najświętszemu Zbawicielowi, a dopiero wtórnie świętym Janom (Chrzcicielowi i Ewangeliście), pełniła ważną funkcję, którą obecnie określilibyśmy mianem kościoła katedralnego – miejsca, w którym znajduje się krzesło (katedra) wyłącznie dla biskupa; miejsca, w którym Kościół zbiera się na modlitwę, w którym par excellence sprawuje się Eucharystię, będącą czymś więcej niż symbolem jedności całego Kościoła. Nic więc dziwnego, że w bazylice na Lateranie biskup Rzymu, jako przewodnik konkretnej wspólnoty, jako ten pierwszy sprawuje sakramenty oraz tam jako jedyny zasiada na katedrze. 

„Być” biskupem Rzymu

Co zatem się działo w innych bazylikach w Rzymie? Wiadomo, że po „edykcie mediolańskim”, kiedy to powstają nowe miejsca kultu, bazylika na Lateranie nie wyczerpuje życia liturgicznego chrześcijan w Wiecznym Mieście. Mniej więcej w tym samym czasie powstają inne bazyliki, w tym na Watykanie. O ile jednak laterańska służy przede wszystkim zgromadzeniom katedralnym z udziałem biskupa Rzymu, o tyle ta druga, dedykowana Chrystusowi Zwycięzcy, pełni funkcję bazyliki cmentarnej, wybudowanej w miejscu męczeńskiej śmierci Apostoła Piotra. Nic więc dziwnego, że szybko zaczyna funkcjonować, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, jako sanktuarium, stając się obowiązkowym punktem na szlaku pielgrzymkowym tych, którzy przyjeżdżają do Rzymu. 

Już pod koniec IV wieku widać, jak wraz z rozwojem chrześcijańskiego kultu w bazylice watykańskiej rośnie liczba celebracji: by wspomnieć dies natalis Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca) czy natale Petri de cathedra (22 lutego), kiedy to świętuje się symboliczny początek urzędu Piotrowego, moment, w którym Chrystus przekazał władzę Piotrowi. W kalendarzu z Neapolu z IX wieku, na przykład, ten dzień wspominany jest jako „dzień, w którym Piotr został wybrany na papieża” (dies quo electus est sanctus Petrus papa). To w bazylice watykańskiej od samego początku świętuje się Boże Narodzenie, Epifanię (Trzech Króli), Wniebowstąpienie czy Zesłanie Ducha Świętego, co sprawia, że de facto biskupi Rzymu coraz częściej i chętniej celebrują tam niż na Lateranie, w „sanktuarium św. Piotra” niż we własnej „katedrze”, przyczyniając się w pewnym sensie do dewaluacji tej drugiej. W pewnym sensie, gdyż pomniejszenie, o którym mowa, bierze pod uwagę jedynie wspólnotę w Rzymie, a nie cały świat chrześcijański, dla którego Kościół rzymski od początku zajmował szczególną pozycję jako miejsce męczeńskiej śmierci dwóch apostołów, jako ten, by użyć sformułowania św. Ignacego Antiocheńskiego z początku II wieku, „który przewodniczy w miłości”. Nie bez powodu, zwłaszcza za czasów Leona Wielkiego (440–461), pogłębia się i rozwija znaczenie pojęć: sukcesja czy Stolica Apostolska. Nie bez powodu w bliskości miejsca, w którym śmierć męczeńską poniósł Apostoł Piotr, biskupi Wiecznego Miasta, wybrani na jego następców, chcą otrzymywać święcenia. Nie bez powodu za czasów Grzegorza Wielkiego (590–604), mimo iż spokojnie mieszkał on nadal na Lateranie i nie rozważał innej opcji, bazylikę watykańską przystosowano na okoliczność coraz liczniejszych uroczystych celebracji, takich jak konsekracje królów. Proces, o którym mowa, opisuje rozwój teologii odnośnie do posługi biskupa Rzymu, który nie tylko jest „przewodnikiem wspólnoty” Wiecznego Miasta, lecz także pozostałych Kościołów, biskupem „miasta i świata” (Urbis et Orbis). Innymi słowy, być biskupem Rzymu to „coś więcej” niż być biskupem Mediolanu, Krakowa czy Buenos Aires. Problem w tym, że formuła owego „coś więcej” podzieliła świat chrześcijański w drugim tysiącleciu i jest jednym z delikatnych tematów dialogu ekumenicznego.

Nikt tu nie może siadać

W drugim tysiącleciu zaczyna dominować i coraz odważniej jest eksploatowany uniwersalny wymiar posługi biskupa Rzymu. Jest to kwestia odmiennego rozłożenia akcentów, które da się zrozumieć po wejściu w zakamarki XII i XIII stulecia, trudne do syntetycznego uchwycenia, choćby z powodu odmiennej mentalności ludzi średniowiecza. Nie zrzucając jednak wszystkiego na mentalność, co byłoby zbyt proste, musimy wyraźnie stwierdzić, że nie bez znaczenia jest to, co działo się przez ostatnie wieki na Zachodzie chrześcijaństwa. Nie możemy przymknąć oczu, stwierdzając lakonicznie, że to „błąd przy pracy”. 

Kiedy u progu XIII wieku Innocenty III (1198–1216), motywowany szczerą „troską o wszystkie Kościoły” (2 Kor 11,28), obok tytułu „następcy Piotra” (successor Petri) zaczyna używać i mocniej akcentować inny – „zastępca Chrystusa” (vicarius Christi) – wyraźnie chce występować jako przewodnik całej Christianitas w walce z zagrożeniami, które wówczas się pojawiły na horyzoncie Kościoła i świata. W konkretnych okolicznościach historycznych odwołuje się do „pełni władzy” (plenitudo potestatis), otwierając drogę do bardziej prawnego rozumienia swojej misji, co będzie doprecyzowywane, ale też i rozwijane w kolejnych wiekach. 

Nie powinno nas to dziwić: jesteśmy świadkami, jak współcześni papieże inaczej rozkładają akcenty, choćby ze względu na odmienną osobowość, jak różny ma to wpływ na sposób naszego patrzenia na Kościół. Przykładem zmian, o których mowa, mogą być prace, które Mikołaj IV (1288–1292) zleca w bazylice na Lateranie: nie tylko umieszcza się nową, marmurową katedrę, lecz także rozszerza znajdującą się w pobliżu niej inskrypcję (nie przetrwała do dzisiaj) – „Oto stolica papieża i najwyższego kapłana, zasiada na niej, zgodnie z prawem, zastępca Chrystusa, który mianowany jest zgodnie z prawem; zwie się ją stolicą rzymską, nie może na niej siadać nikt oprócz papieża; ponieważ jest on najwyższy, inni są mu nisko poddani” (Hec est papalis sedes et pontificalis; presidet et Christi de iure vicarius isti et qui iure datur sedes Romana vocatur nec debet vere nisi solus papa sedere et quia sublimis alii subduntur in imis).

Wróćmy jednak do problemu relacji między bazylikami: to właśnie w tym okresie – w cieniu przeobrażeń prymatu papieskiego – dokonują się największe zmiany. O ile bowiem w XII wieku wyboru biskupa Rzymu dokonuje się w większości przypadków w bazylice laterańskiej, o tyle w XIII wieku, ze względu na skomplikowaną sytuację polityczną i walkę o wpływy w mieście, dzieje się to często poza Rzymem. Dlatego nowo wybrany papież, przyjeżdżając do miasta, zaczynał swą drogę od Wzgórza Watykańskiego, gdzie po Eucharystii na stopniach bazyliki odbywała się koronacja. Następnie procesyjnie towarzyszono mu na Lateran, by mógł objąć swoją katedrę i Pałac Apostolski. Dokonała się zatem inwersja przy jednoczesnej zmianie akcentów. Ten nowy porządek zostanie zachowany również, gdy po kryzysie papiestwa i prawie siedemdziesięciu latach „niewoli awiniońskiej” papieże powrócą do Rzymu. Sprawa jednak, jak widzieliśmy, stała się dwuznaczna dużo wcześniej: którą bazylikę uważać za tę pierwszą? Na parę lat przed powrotem z Awinionu Grzegorz XI (1370–1378) wydaje bullę, w której rozwiewa wątpliwości: tę na Lateranie. Wracając z Francji, zamieszkuje w pobliżu grobu św. Piotra, a jego decyzja prawdopodobnie motywowana jest względami praktycznymi: Pałac Apostolski na Lateranie po wielu latach nieobecności biskupów Rzymu domaga się całkowitego remontu. W ten oto sposób „zadekretowano”, że papież ma mieszkać w Watykanie, choć z historii wiemy, że także później różnie z tym bywało. Schemat ten generalnie przetrwał do dziś.

Chodzi o „coś więcej”

Spróbujmy teraz odpowiedzieć na początkowe pytanie: Co by było, gdyby papież Franciszek wrócił na Lateran? Dla jednych stałby się reformatorem, wymykającym się schematom i procedurom, który przenosząc się w skromniejsze włości – co samo w sobie nie jest bez znaczenia – naprawiłby medialnie nieciekawy image Watykanu. Dla innych stałby się schizmatykiem, który niewiele rozumie z odwiecznej tradycji Kościoła i z nią zrywa; dla jeszcze innych, biskupem Rzymu, który za jednym zamachem niweluje papieskie „coś więcej” drugiego tysiąclecia. Jeszcze parę scenariuszy można by śmiało napisać. Jedno jest pewne, w historii cofać się nie można. Nawet gdyby Franciszek wrócił na Lateran, nie wróci na ten sam Lateran i nie chodzi bynajmniej o zdobność fasady czy układ architektoniczny Pałacu Apostolskiego. Chodzi o „coś więcej”. W takich sytuacjach pozostaje nam Duch Prawdy – brzmi to jak pobożny wytrych, choć nim nie jest – który doprowadzi nas do całej Prawdy (por. J 16,13). Duch, który działał nie tylko w historii, ale działa także dzisiaj. 

Przeprowadzka
Dominik Jurczak OP

urodzony w 1980 r. – dominikanin, rekolekcjonista, liturgista, absolwent teologii UPJPII, doktor nauk liturgicznych Pontificium Institutum Liturgicum, wykładowca w Papieskim Instytucie Liturgicznym (Anselmianum) i w Angelicum, od marca 2023 r. dziekan Wydziału Teologicznego...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze