Pochwała bezużyteczności
fot. terrance raper / UNSPLASH.COM

Pochwała bezużyteczności

Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 36,72 PLN
Wyczyść

Książka twarzy, Marek Bieńczyk, Świat Książki, Warszawa 2012

Raz poczułam się przez tę książkę oszukana. Raz płakałam jak bóbr, nie mogąc złapać tchu. Ile razy mnie zachwyciła – już nie zliczę.

„To jest mój Facebook. Opowiadam tu o absurdach podróży, o meczu Polska – Anglia, o perfumach Angel, o wyglądzie Humphreya Bogarta (…) o wiosłowaniu na Łotwie oraz o stu innych rzeczach, które coś dla mnie znaczą. Jednak nie jest to książka tylko mojej twarzy, to także książka innych twarzy, bez których nie mógłbym mówić o włas- nej” – pisze Marek Bieńczyk na okładce Książki twarzy, wyróżnionej tegoroczną Nagrodą Literacką Nike. Pojawia się też hasło – Bieńczyka czy może wydawcy książki – znamienne: „Poza siecią też można mieć swój profil”.

Nie wiem, czy autor Książki twarzy ma swój profil na Facebooku (zwanym nieraz pieszczotliwie w Polsce Twarzoksiążką). I wiedzieć nie chcę. Bo profil Marka Bieńczyka, jego niezwykle inteligentna twarz, to właśnie zbiór esejów, w których różnorodności i stylu można smakować do woli.

O winie, sporcie i podróżach

Przymierzałam się do tej książki kilka razy. Miałam wrażenie, jakby hasło odnoszące się do Facebooka było skierowane wprost do mnie. Przyciągał mnie też okładkowy zestaw twarzy, o których pisze Bieńczyk – dość intrygujący, skoro potrafi pomieścić i tenisistę Andre Agassiego, i trenera Kazimierza Górskiego, i laureata Literackiej Nagrody Nobla Johna Maxwella Coetzeego, na Juliuszu Słowackim i Tadeuszu Boyu Żeleńskim wcale nie kończąc. To zestaw na pozór szalony. Ale tylko na pozór. Tylko na okładce.

Jeśli bowiem zaczniemy czytać eseje Marka Bieńczyka, ułożą się one w całość, tworząc fascynujący portret człowieka dojrzałego, szalenie inteligentnego. Obcowanie z jego słowami, frazami, myślami to prawdziwa uczta. I nie trzeba znać się na winach tak dobrze, jak Bieńczyk, by się rozsmakować w eseju „In vino fabula”.

„Wino jeszcze bardziej niż wyszukana strawa przewodzi cudownie zbędnemu doznaniu – tak jak przewodzić mu może piękny wers, dobrze postawione zdanie, którego smak trwa od kropki do kropki, bez względu na to, co je poprzedza i co po nim następuje. Wino jest dostawcą wielkiego gratis – nic przeto dziwnego, że musi zniknąć, w przeciwieństwie do dżinu, z cywilizacji Wielkiego Brata, w której nie ma miejsca na doznania i myśli niezatrudnione oraz własne”. Oto zaledwie dwa zdania ze wspomnianego eseju. Czyż nie dla takich mądrych w treści i fantastycznych wręcz w formie zdań wciąż czytamy książki – my, którzy je czytamy?

I jeszcze dla wzruszeń. Czytamy też dla tych emocji, których nie ma nigdzie poza tym, co właśnie czytamy. „Naszym przyjacielem jest” – esej o Kazimierzu Górskim – ma tak fenomenalne zakończenie, że ilekroć próbuję je znów przeczytać, mam łzy w oczach. I litery rozbiegają się niczym piłkarze po murawie. Zamiast więc cytować pointę i tym samym wszystko zepsuć, inny fragment tego eseju: „Niezłe to były czasy, chamstwo dopiero zaczynało przenikać na stadiony, na Łazienkowskiej śpiewano jeszcze kuplety typu: »Nowak Tadeusz to Legii jest Prometeusz«, co zakładało minimum odbytych lektur, nie trzeba było, tak jak dzisiaj, dokonywać chirurgicznego cięcia na sumieniu, oddzielać piękna piłki od bandyckiej otoczki”.

Sportu jest w Książce twarzy więcej. I mądrego o nim opowiadania. Autor pisze o swoich zmaganiach na piłkarskich boiskach i kortach tenisowych. Wspomina dziecięce lata, kiedy wraz z ojcem stawał na baczność przed telewizorem, gdy przed meczami reprezentacji grano hymn. I choć chłopięce lata dawno minęły, dziś, gdy jest już dorosłym człowiekiem, słysząc hymn w telewizji, zachowuje się tak samo.

Ta szczypta patriotyzmu wzrusza. Podobnie jak esej o wielkim Polaku Janie Karskim, którego już w tytule autor określa mianem Wielkiego Narratora. Pisze o jego relacjach z warszawskiego getta, wypranych całkowicie z emocji i komentarzy. Rzetelnych do bólu. Żeby dać świadectwo.

Smakowanie innego

Jest też w Książce twarzy Polska inna, wyliczona niemalże jednym tchem w nazwach rzek, po których autor pływał kajakiem wraz z przyjaciółmi. Tę Polskę Bieńczyk zostawia w tyle, by wiosłować po krajach nadbałtyckich. W kajakowej, rozciągniętej na lata przygodzie, odczytać można głębokie i spokojne poznawanie innych krain i ludzi. Tę niespieszną mądrość podróżowania odnajdziemy też w esejach o Brazylii, w której autor próżno szuka Brazylii, i o kanadyjskim Quebecu – już nie francuskim, ale jeszcze nie brytyjskim.

W esejach poświęconych podróży jak w soczewce widać to wszystko, na co dziś nie mamy czasu. Bo jesteśmy bardziej turystami niż podróżnikami – bierzemy, co nam dają. Last minute, kilka godzin w samolocie, palące słońce, hotel all inclusive, masa zdjęć – oto nasza podróż, która z podróżą niewiele ma wspólnego. A Bieńczyk ma czas na rozmowy z ludźmi, na obserwacje, na poznawanie i smakowanie innego. Czytając Książkę twarzy, możemy mu pozazdrościć. Ale jednocześnie możemy też się zastanowić, czy i nam – przy odrobinie wysiłku, który bardziej jest kwestią chęci niż czasu – nie udałoby się zmienić statusu turysty na podróżnika. Rosnąca liczba zwolenników couchsurfingu na całym świecie to chyba znak, że jest w nas potrzeba podróży, poszukiwania, pytania.

Pisać można o wszystkim

Sport czy podróże to w przypadku pisarza i tłumacza zaledwie wycinek życia – chyba nie ten najważniejszy. Poświęcone mu eseje to zaledwie przystawka. Kto chce poznać twarz Bieńczyka, powinien spojrzeć na danie główne, czyli teksty o literaturze przez duże L. Trzeba się przyjrzeć Rolandowi Barthesowi i jego zmaganiom z nigdy nienapisaną powieścią (czy naprawdę chciał ją napisać?). Trzeba zobaczyć, ile autorowi udało się wyczytać w powieściach Raymonda Chandlera, które – jak słusznie zauważa – wyniosły kryminał na literackie szczyty. Nie mniej smaczne są opowieści o tym, jak zmagali się z życiem nasi wielcy romantycy: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki i Zygmunt Krasiński. Ech, gdybyż te eseje Bieńczyka znalazły się w szkolnych podręcznikach, może romantycy nie byliby dla uczniów wielką udręką. I wreszcie na deser esej o tym, jak tłumacz Tadeusz Boy Żeleński obszedł się z Niebezpiecznymi związkami Choderlosa de Laclosa.

Choć czy to naprawdę deser? I czy teksty poświęcone literaturze i zmaganiom wielkich twórców są głównym daniem w zestawie, który oddaje czytelnikom Bieńczyk? Na pewno stanowią główną oś Książki twarzy. Na pewno nie sposób poznać Marka Bieńczyka bez jego literackiego i translatorskiego bagażu. Lecz czy on sam nie określiłby tego, co dla nas jest głównym daniem, jako deseru właśnie? Oto fragment „In vino fabula”: „Cud i dar deseru polegają zatem na tym, że jest on niekonieczny do przeżycia i wnosi w nasze istnienie to właśnie: bezużyteczność. I ta wspaniała zbędność jest duchowym, a nie tylko dosłownym luksusem”.

Raz poczułam się przez tę książkę oszukana – tak zaczęłam tę recenzję, a teraz przyszedł czas na wyjaśnienia. Na łyżkę (choć teraz już zdaje mi się ona małą łyżeczką) dziegciu w beczce miodu. Któregoś dnia, podczas lektury Książki twarzy trafiłam na umieszczoną pod koniec notę od wydawcy. Wynika z niej, że tylko niektóre eseje drukowane są po raz pierwszy. Inne Bieńczyk napisał dla „Tygodnika Powszechnego”, „Literatury na Świecie”, „Polityki”, „Rzeczpospolitej” czy „Gazety Wyborczej”, niektóre składały się na publikacje książkowe. W pierwszym emocjonalnym odruchu coś mnie w środku zakłuło. Poczułam, że autor, wydawca, wreszcie kapituła Nagrody Literackiej Nike zakpili ze mnie, bo nagradzają i sprzedają mi towar, który już kiedyś sprzedawali, a który jedynie opakowano nieco ładniej i znaleziono mu chwytliwy związany z Facebookiem pomysł na kolejną sprzedaż.

Ale wtedy podniosłam głowę i rozejrzałam się po mieszkaniu, w którym piętrzą się stosy nieprzeczytanych wciąż gazet. Bo tu taki artykuł, tam inny, też ciekawy, a w tym jeszcze tytule… I tak rosną. Do wysokości oparcia kanapy. A wtedy stają się uroczymi stolikami pod kawę czy herbatę. Gdyby te stosy gazet były stabilne, u niejednego z nas, którzy wciąż jeszcze czytamy papier, dałoby się z nich tworzyć kolumny rosnące od ziemi do sufitu. Ale nie oszukujmy się – wszyscy to wiemy: już tego nie przeczytamy.

Tym bardziej więc lektura Książki twarzy ma sens. I tym lepiej, że Bieńczyk zebrał wcześniejsze i obecne utwory w jednym tomie. Przekonała mnie o tym ostatecznie laudacja Tadeusza Nyczka, szefa jury tegorocznej nagrody Nike: „Od paru dekad mamy kłopot z wojną między kulturą wysoką a kulturą masową, bo co jedna wywyższy, to druga obniży. Bieńczyk należy do tych, którzy w prosty i jednocześnie wyrafinowany sposób ominęli te dylematy. Otóż wszystko może zasługiwać na tekst. Pod jednym warunkiem – że będzie tekstem najwyższej jakości i najpiękniejszej urody”. 

Pochwała bezużyteczności
Zofia Kotlińska

urodzona w 1979 r. – absolwentka socjologii, podróżniczka. Obecnie mieszka i pracuje w Poznaniu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze