Wszystkiego mnie nauczyła. Wszystkiego, co ważne, bo bzdury się jej nie trzymały. Mówiła i oficjalnie, i czule. Głosem matki, tonem mentorki. Tej, która wie.
Mówiła, przywołując do swojego biurka: „Biedroneczko, proszę tu do mnie pozwolić na chwilę. Tak to może sobie pisać mały Jasio. Pani umie lepiej”. Wręczała wydruk tekstu z naniesionymi uwagami i adiustacją. Miała swoje sposoby: ptaszki, pętelki, podkreślenia, wyróżnione kolorem powtórzenia. Maleńkie drogowskazy na trasie ku lepszej opowieści. Subtelne, niepodlegające dyskusji.
Nie wiem, gdzie bym zawędrowała bez nich. Bez niej.
Pierwszego dnia uraczyła mnie ciepłym uśmiechem, a potem z pięćdziesięciu zaproponowanych tematów uprzejmie wybrała jeden, który mógłby – ewentualnie – nadać się do druku. Oczywiście, o ile sobie poradzę. To miała być opowiastka o nowych szkołach tańca. Nie pamiętam, czy się ukazała, ale samo prawo jej napisania było paszportem do dziennikarstwa. Uchwyciłam się go jak ogona rakiety lecącej na Marsa.
Drugiego dnia mnie rozbawiła. Za oknem ciemno, po Alejach Jerozolimskich snuł się jesienny wieczór. Założyła zielony płaszcz, ukłoniła się, szeleszcząc, i powiedziała: „Ogłaszam ewakuację”. Odkłanialiśmy się zza wciśniętych pod ściany biurek zawal
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń