Ewangelia według św. Łukasza
W roku Prymasa Wyszyńskiego postanowiłem nawiedzić miejsca, a jeszcze bardziej ludzi, w których ten wielki mąż Boży nadal przebywa. To, że umarł, o niczym nie świadczy, kiedy na człowieka patrzy się pod kątem wieczności i dokonań miłości.
Jeśli jest jakiś intymny zapis, jeśli jest jakiś wewnętrzny sens wydarzeń…
Nie na darmo urodziłem się w Prudniku i mieszkałem w domu przy Traugutta, w ostatniej kamienicy przy ulicy, która prowadziła prosto do klasztoru franciszkanów, gdzie więziony był Prymas. Nie na darmo w dniu święceń otrzymałem czuły list i błogosławieństwo od Prymasa, do którego zwrócił się mój ojciec. Nie na darmo…
Kiedyś ojciec Marcin Babraj zabrał mnie do Gniezna, jako kierowcę, bo załatwiał sprawy wydawnicze z Prymasem. Oczywiście czekałem w przedpokoju, ale potem pozwolono mi wejść i przedstawiono Prymasowi. Prymas spytał, co chciałbym od niego. Powiedziałem wtedy, że nic, tylko błogosławieństwo. Dodałem również, że normalnym biegiem rzeczy nie mógłbym się zbliżyć do Eminencji i przebić przez te kordony kanoników zagradzających dostęp, ale dzięki ojcu Marcinowi przedarłem się. Uklęknąłem. Prymasowi ręka nie zadrżała, a pobłogosławiwszy mnie, sięgnął po obrazek z wizerunkiem Matki Bożej Jasnogórskiej i uśmiechając się, napisał: „Ojcu Janowi Górze OP w dniu, w którym zwycięsko przebrnął przez kordony i poprosił mnie o błogosławieństwo”. Potem spytał mnie, dlaczego kaszlę. Kiedy z nonszalancją odpowiedziałem, że nie zwracam uwagi na takie drobiazgi, powiedział, że nie jest sztuką szybko dla Chrystusa się zedrzeć, ale sztuką jest długo dla Niego pracować.
Potem jeszcze były pisma zezwalające na odprawianie Mszy św. pod gołym niebem (sub divo) i ostatni dokument podpisany przez Prymasa na miesiąc przed śmiercią dający walory kościelne mojemu doktoratowi na państwowej uczelni ATK.
Wcześniejsze nasze spotkania z Prymasem to chodzenie na Skałkę i słuchanie jego kazań. Kiedy on mówił, można się było uczyć polskiego. A jednak patrzyłem na Prymasa z pozycji ówczesnego Krakowa i „Tygodnika Powszechnego”. Prymas wymyślający ludowe nabożeństwa i pobożności (nowenna, śluby, peregrynacje) w opozycji do refleksyjnego Krakowa i intelektualistów żyjących Soborem. To było dawno, ja byłem bardzo młody, a życie pokazało swoje. Ojciec Święty wielokrotnie przyznał rację Prymasowi. Nawróciłem się na Prymasa i widzę, że miał rację.
Od kiedy dostałem piuskę do naszego domu na Jamnej od samego Ojca Świętego, pomyślałem, że dobrze by było mieć taką piuskę po Księdzu Prymasie Wyszyńskim. Od dawna zaczepiałem panie z Instytutu Prymasowskiego, ażeby mi podarowały relikwię po księdzu Prymasie, czując się z nim w swoisty sposób związany i widząc coraz wyraźniej, jakim nowym życiem zaczyna ten Sługa Boży żyć po swej śmierci.
Do Choszczówki, miejsca, gdzie często przebywał kardynał Wyszyński, wybierałem się od dawna. Wreszcie pomimo niesprzyjających okoliczności, po uprzednim telefonie, trzeba było jechać. Jasiu Grzegorczyk nalegał, więc dłużej nie mogłem się wymawiać. Pojechaliśmy razem.
Spotkanie z panią Marią Okońską, główną animatorką i założycielką Instytutu, oraz z innymi paniami wypadło nadspodziewanie serdecznie. Porażeni wielkością Księdza Prymasa, od razu weszliśmy na orbitę i przystąpiliśmy do rzeczy. Powiedzieliśmy, że interesuje nas Prymas nie spiżowy, nie posągowy, ale człowiek, mężczyzna i kapłan, przede wszystkim ojciec.
— Czy on was chociaż raz przytulił, ucałował? — zapytałem wprost. Jak mam do czynienia z osobami poważnymi i dojrzałymi, nie lubię tracić czasu na głupoty i podchody.
— Nam nie wolno było wchodzić do Ojca po 21.00. Nie wolno było nam wchodzić pojedynczo, ale zawsze we dwie. Takie miał Ojciec zasady. Któregoś roku, jeszcze na początku, w samo święto Królowej Polski wracałam przejęta z Jasnej Góry i dotarłam do Lasek około 23.00. Wtedy nie było to takie proste. Wiozłam 100 główek Matki Bożej Częstochowskiej, na które się złożyliśmy, pragnąc zrobić Ojcu niespodziankę. Wiozłam je z radością i w uniesieniu, ale przybyłam na miejsce bardzo późno. I chociaż przypominano mi o zasadach, zapukałam do jego pokoju. Mój ojciec rodzony zginął, zanim się urodziłam. Zawsze pragnęłam móc wejść do pokoju ojca. Każde otwieranie drzwi uruchamiało wyobraźnię. Kiedy zapukałam, zgrzytnął klucz w zamku. Ojciec bez słowa mnie przyjął i popatrzył znacząco na zegarek. Potem usiadł przy biurku i zachowywał się tak, jakby mnie w ogóle tam nie było. Rozpłakałam się i chciałam wyjść z pokoju, ale wtedy usłyszałam: „Dokąd idziesz?”. Rozpłakałam się, więc próbował mnie pocieszyć. Wziął mokry ręcznik i zaczął wycierać moją twarz. Na próżno. Ja nigdy nie widziałam twarzy mojego rodzonego ojca. Zawsze jednak marzyłam, ażebym mogła się do niego przytulić. I wtedy na pytanie, co mogłoby mnie ukoić, odważyłam się powiedzieć, żeby pozwolił się uściskać. Usłyszałam: „No to na co czekasz?”. Dla mnie, dla nas, to przyzwolenie Ojca jest aktem większym niż jego dokonania polityczne. Był ojcem dla gromady dziewcząt, które Matkę Bożą obrały sobie za matkę. I tak już zostało.
Te dziewczyny, dzięki swojemu oddaniu, stały się powiernicami jego tajemnic. Były gońcami, listonoszkami, zaprzysiężonymi sekretarkami. Docierały do Komańczy, a później na Jasną Górę. Prymas kazał, by były eleganckie i wykształcone. Ściągnęły na siebie wiele podejrzeń i zarzutów. To jest przecież cena miłości. — Nie rozczulałyśmy się nad sobą.
Rozmawialiśmy o Ślubach Narodu układanych jeszcze w więzieniu. Prymas chciał je napisać dopiero, gdy będzie wolny. Pani Maria przekonała go, że święty Paweł też z więzienia pisał swoje listy. Później pani Janka Michalska przemyciła je „po babsku” na Jasną Górę. Słuchaliśmy o ślubach, które Prymas składał w Komańczy dziesięć minut wcześniej niż ludzie zgromadzeni na Jasnogórskich wałach. Pani Maria, jako jedyna reprezentantka ludu przy Prymasie, powtarzała wtedy: „Królowo, Polski przyrzekamy…”.
Pasjonujące opowieści opowieściami, ale przecież ja chciałem zdobyć relikwie. Jedna piuska na Jamnej jest biała. Papieska. Przywodzi na myśl osobę i posługę Jana Pawła II. Ojciec Święty w białej piusce pochylony nad obrazem Matki Bożej Jamneńskiej w czasie koronacji na placu św. Piotra. Druga piuska purpurowa, kardynalska. Na dwóch różnych spoczywały głowach. Jak anteny ściągały natchnienia Ducha Świętego.
Jeden mąż Boży kierujący nawą Kościoła powszechnego wyrasta z pnia polskiej wiary i kultury, idzie od tej pieśni–orędzia Bogurodzicy w świat i wraca do Polski, na Jamną, kiedy to własnymi rękami wkłada korony na głowy Maryi i Dzieciątka.
Drugi wprowadzający Kościół w Polsce w nowe tysiąclecie wiary i broniący Go aż do okowów. Człowiek, który mocą wiary ustrzegł się od nienawiści i pogardy dla tych, którzy uważali się za jego wrogów. Obaj niezwykle maryjni, ale w jakże różny sposób. Te dwa komplementarne sposoby ubogaciły Kościół w Polsce maryjnością i nieprawdopodobnym szacunkiem dla kobiet. Jedna pobożność jakby spod ziemi, z podglebia. Maryjność tradycyjna, polska, archetypiczna, druga nie mniej żarliwa idąca od głowy przepalonej sercem.
Kiedy wracaliśmy z Janem Grzegorczykiem z Choszczówki w upalny dzień lipcowy, byliśmy pijani spotkaniem. Tak jakbyśmy spotkali się z samym Prymasem. Bo to, że ludzie robią na ludziach wrażenie za życia, to jeszcze nic dziwnego, ale to, że ludzie żyją w ludziach po śmierci, to jest już cudem miłości. A w nią uwierzył Prymas.
Oceń