Święty Józef. Niedopowiedziana historia
W dniu, w którym na kijowskim Majdanie zginęło 70 osób, polski premier oraz opozycyjny kandydat na premiera spierali się o to, czy spotkają się w telewizyjnej debacie. Premier Tusk był gotów, ale tylko na określonych warunkach. Szef PiS był chętny, ale wyłącznie w obstawie ekspertów. Zwodzili się jak żuraw i czapla z bajki Tuwima – gdy jedno chciało, drugie odwracało się plecami. Małość i miałkość ich przekomarzań raziła w zestawieniu z dramatycznymi doniesieniami z Ukrainy, gdzie ludzie ginęli za wolność, a dokładniej – za jej pragnienie. Wolność zdobyta to już coś innego. Bywa skarlałą wersją idealnego wyobrażenia.
Tamtego dnia oglądałam polski kontredans polityczny z niedowierzaniem i rozgoryczeniem znacznie większym niż to, jakie na co dzień towarzyszy mi, gdy wypatruję śladów istnienia autorytetów i wartości w życiu publicznym. Populizm spowszedniał, przestajemy się dziwić banalności i trywialności partyjno-medialnych wymian, przywykliśmy do mydlanej opery, która przypomina tanią podróbkę demokratycznego scenariusza. Włączając telewizory na „Wiadomości” i przeglądając serwisy informacyjne w sieci, spodziewamy się wszystkiego: sensacyjnych doniesień o mrozie w środku zimy, łapania za słówka, bulwarowych dialogów. Wszystkiego – tylko nie spraw istotnych, realnych zdarzeń, wiedzy o świecie. I pozostajemy bezsilni, zrezygnowani wobec pustych słów. Zmieniamy kanał, przestajemy śledzić niby-wydarzenia, porzucamy wiarę w obietnice zbyt łatwo zastępowane innymi, również niedotrzymywanymi. Zadziwiające, do jakiego stopnia rozstaliśmy się z wolnością słowa rozumianą jako przywilej. Ćwierć wieku temu niezależne, prawdomówne media uznawaliśmy za fundament zmiany, a także za najważniejszego strażnika mającego nas chronić przed złą władzą. Wolność słowa stanowiła glejt przynależności do lepiej, mądrzej urządzonej i autentycznie współtworzonej rzeczywistości. Nie przestaje mnie zaskakiwać, jak łatwo z niej zrezygnowaliśmy, a dokładniej – rozmieniliśmy ją na drobne. Nie trzeba było do tego dyktatora, cenzury ani przymusu. Wystarczyła swoboda, konkurencja wolnorynkowa i pożegnanie z kanonami, a rozstaliśmy się z przywiązaniem do prawdy, rzetelności, wiarygodności. To „wydarzyło się” wśród wielu innych zaniedbanych spraw, po drodze. Wyposażeni w wolność nie poradziliśmy sobie z dbaniem o nią, pielęgnowaniem powagi i znaczenia słów. Media stały się słupami ogłoszeniowymi, na których każdy może powiesić swój komunikat o niekontrolowanej jakości, intencjach czy celach. Odpowiedzialności za słowa mówione i upubliczniane w demokracji nie bierze żaden urząd czy instytucja – zostaliśmy z tym obowiązkiem sami. I najwyraźniej niezdolni do jego wypełniania. Z opieką nad wartościami społecznymi nie radzą sobie polskie elity, bo nie są one pewne ani swoich zadań, ani nawet swojego istnienia.
Choć od 25 lat dojrzewamy do wolności, wciąż nie umiemy jej cenić i pielęgnować. Objawia się nam ona podczas rocznicowych uroczystości, w postaci wielkich słów, pompatycznych symboli. A polski problem z pragmatyką – solidną, nieromantyczną robotą – pozostał nierozwiązany. Dziś, w świecie skomunikowanym lepiej niż kiedykolwiek, dającym każdemu nie tylko prawo, ale i narzędzia wyrażania opinii, trwonimy te przywileje na bzdury. Wszyscy mówią, nikt nie słucha. Nikt też nie wie, gdzie – o ile w ogóle – toczy się dziś w Polsce dyskusja publiczna. Nie mamy agory, na której konfrontowalibyśmy swe poglądy, by znaleźć porozumienie. Na nasze kłopoty z gospodarowaniem wolnością słowa (i innymi aspektami wspólnymi) nakładają się jeszcze procesy globalne, wspierające skrajną subiektywizację. Wiek konsumpcji i technologii, w którym żyjemy, przyznaje rację pojedynczym wyborom, myślom i opiniom, niemal zupełnie redukując wspólnotowość. Zamiast faktycznego współistnienia oferuje ponadnarodowe, korporacyjne struktury i schematyczne systemy, w których rzekomo jesteśmy wolni i nieskrępowani. Ten sam model życia w prywatnym komforcie, odtwarzany od Bombaju, przez Warszawę, po Rio de Janeiro, redukuje lokalne wyobrażenia wolności i dobrego współżycia – niszczy autentyczne społeczne tendencje, zaprowadzając nowy ład. Trzeba wydarzeń tragicznych – śmierci, zagrożenia wojną – żeby rządzący Polską odzyskali powagę, dobierali słowa ze świadomością ich znaczenia. Kilka dni po najtragiczniejszych wydarzeniach na Majdanie ton polskiej debaty był już inny – adekwatny do ciężaru i doniosłości demokracji. Nie tylko Polska, ale i spora część Europy przypomniała sobie o własnej tożsamości, o fundamentach, bez których jest tylko skrawkiem ziemi oferującym wygodniejsze życie rosnącym rzeszom imigrantów z ubogiego, szczególnie w wolność, Południa. Poczułam ulgę, widząc, że ci, którym powierzyliśmy odpowiedzialność za nas wszystkich, znają jednak swoje powinności. Po raz pierwszy od lat usłyszałam słowa, które dążą do swoich znaczeń. Pożyteczność zła objawia się między innymi w tym, że wyraźniej zaznacza kształt i ciężar dobra. Perspektywa utraty wolności okazuje się jej najlepszym sojusznikiem.
Oceń