Ludzie ósmego dnia. Autostopem do Matki Teresy
Podział na ludzi wierzących i niewierzących nie jest najlepszy. Są osoby modlące się i niemodlące się.
Mój jedenastoletni siostrzeniec Nikodem wrócił późnym popołudniem do domu. To był dla niego wyjątkowo intensywny i wyczerpujący dzień. Zajęcia w szkole, następnie szkoła muzyczna, lekcja języka angielskiego. Po powrocie nie miał już siły na nic. Rzucił więc plecak w kąt, położył się na dywanie i patrząc półprzytomnym wzrokiem w sufit, stwierdził: „Teraz niech się wszystko za mnie robi samo”.
Modlitwa z głębi serca
Teologiczny nos dominikanina ukształtowany na Tomaszowej szkole: „wiele afirmuj, niewiele neguj” szybko podpowiada, by nie oceniać negatywnie postawy Nikodema, lecz spróbować odkryć w niej wartość. Gdyby więc dodać trochę wiary i wyciąć nieco ryzykowny fideizm, duchowa intuicja jedenastolatka wydaje się niezwykle inspirująca. Ja jestem, a Bóg działa. W ten sposób mamy najprostsze wytłumaczenie istoty modlitwy, by nie powiedzieć kontemplacji.
Podobne historie zdarzają się też w klasztorach, co może być zaskoczeniem dla tych, którzy życie zakonne wyobrażają sobie jako nadmiar wolnego czasu, połączony z ciszą, w której mają się rodzić mistyczne doznania. Pamiętam współbrata, który wstał wcześnie rano, odprawił mszę świętą, a potem… nastąpiło przyspieszenie: śniadanie w biegu, wykłady na uniwersytecie (przygotowywał je do późnego wieczora). W międzyczasie ktoś prosi o spowiedź, rozmowę, w klasztorze czekają zaległe sprawy – a niemal każda z nich jest pilna, dzwoni telefon, przychodzą SMS-y, e-maile, niektóre wymagają większego skupienia i uwagi. Po dwudziestej drugiej dominikanin wraca do swojej celi. Półprzytomny ze zmęczenia, nie mając nawet siły na ściągnięcie habitu, kładzie się, a raczej pada bezwładnie na łóżko. Kątem oka zauważa jeszcze brewiarz. Nieodmówiony, dodajmy. Niestety, słowa nie kleją się już zupełnie, brakuje siły na cokolwiek. Zakonnik głośno westchnął i resztkami sił spojrzał na ikonę krzyża, po czym wykrzesał z siebie najszczerszą w tym momencie modlitwę: „Dobry Jezu, Ty nie chcesz śmierci grzesznika. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Dobranoc”.
Doświadczony teolog duchowości mógłby pochwalić mojego współbrata: oddał przecież Bogu to, co w tym momencie mógł dać, i była to modlitwa płynąca z głębi serca. Gdy jednak tego typu duchowa praktyka jest stosowana zbyt często, staje się niezwykle ryzykowna. Nie tylko dla zakonników. Trudno sobie wyobrazić żywą więź z Bogiem bez osobistej modlitwy. Bez tego nawet wierzący człowiek staje się deistą. Można bowiem wierzyć w Boga i jednocześnie żyć z przekonaniem, że nie ma On wpływu na moje życie. Podział na ludzi wierzących i niewierzących nie jest więc najlepszy. Są osoby modlące się i niemodlące.
Upraszczać, a nie komplikować
Kultura konsumpcyjna, której chcąc nie chcąc, jesteśmy ofiarami, rozumie człowieka jako kogoś, kto wciąż gromadzi, chce więcej. Człowiek jednak nie tyle powinien więcej mieć, ile raczej powinno go ubywać. Jezus mówi o takiej konstrukcji ludzkiego „ja”, która ma polegać na umniejszaniu się. Nie po to, aby siebie poniżać, ale żeby robić miejsce dla Boga.
Kapucyn Abba Pojmen radził swoim uczniom: „Nie przykładaj serca do tego, co ci serca nie nasyci”. Bogactwo człowieka jest proporcjonalne do liczby rzeczy, z których potrafi zrezygnować, dlatego dla duchowo-psychicznej higieny swoje życie należy upraszczać, czyli oczyszczać z nadmiaru. Usuwać rzeczy mniej ważne, aby zrobić miejsce dla najważniejszych. I zgodzić się na brak. Czy nie poszliśmy przypadkiem za daleko, chcąc za wszelką cenę uciec od jakiegokolwiek dyskomfortu? Przedkładanie pustki nad nadmiar jest zawsze duchową wartością, niedosyt jest lepszy od przesytu. Gdy mamy zbyt wiele, znika tęsknota, pustka w człowieku świadczy o naszej niewystarczalności, przypomina o tęsknocie za pełnią, o tym, że ziemia nie pachnie jak dom.
Oznaką prawdziwego nawrócenia jest zawsze dobrowolna skromność i radość z małości. Nadmiernie rozbudzone pragnienia potęgują w człowieku rozgoryczenie, zabierając mu pokój serca. Szuka on wówczas szczęścia w rzeczach, które zaspokoić go nie mogą. Szatan skusił Adama i Ewę, rozdmuchując w nich nadmierną ambicję i megalomanię. Wydawało im się, że wszystko mogą. Utracili prostotę, a ich dusza popadła w smutek i rozpacz. Zniknęła wdzięczność.
Nadmiar i komplikowanie nie dodają nikomu mądrości, także w życiu duchowym. To prostota jest cechą mistyków.
Nadmiar jest też wyczerpujący, zamienia życie człowieka w trening pośpiesznego upychania jak największej liczby zajęć w każdej godzinie. Nie da się jednak upchnąć wszystkiego. Dzisiaj szatan nie skłania ludzi do robienia złych rzeczy, ale do robienia zbyt wielu dobrych. Aby zyskać czas na modlitwę, należy więc z czegoś zrezygnować i całkiem możliwe, że będą to właśnie te dobre rzeczy. Kiedy jednak odpuści się modlitwę, sprawy będą mogły nawet świetnie iść do przodu, ale człowiek utraci rzeczywistą płodność.
Narzucić sobie ograniczenia
Piękno zawsze wynika z zachowania proporcji, harmonii barw, dźwięków. W całej tradycji chrześcijaństwa Bóg jednoznacznie utożsamiany jest nie tylko z prostotą, ale i z pięknem.
Do modlitwy najlepsze będzie otoczenie, w którym czujemy się bezpiecznie, w którym możemy być sobą, powrócić do pionu. Może to być pobliski kościół, kaplica. Znam osobę, która pływanie w basenie traktuje jako najlepszy moment na osobistą modlitwę w ciągu dnia. Wpada wówczas w rodzaj wyciszenia, rozważa słowo z Pisma Świętego na dany dzień lub po prostu trwa w obecności Boga. Początkowo wydawało mi się to nieco zaskakujące i zapytałem, jakie są efekty takiej modlitewnej praktyki. Okazały się nimi: wzrost pokory, miłości i ufności do Pana Boga, która zawiera się w postawie „bądź wola Twoja, nie moja”. Dla tego człowieka wspomniany basen stał się symbolicznym namiotem spotkania.
Im mniej rzeczy nas rozprasza, tym owocniejsze są praca i modlitwa. Każdy musi odnaleźć własne granice. Ja osobiście cenię pewną spartańskość w liczbie otaczających mnie rzeczy. Od lat nie używam łóżka, zamieniłem je na materac, na pustych ścianach posiadam kilka ikon, żadnych plakatów, obrazów, kwiatków. Systematycznie rezygnuję także z nadmiaru ubrań, kierując się zasadą, że jeśli rok nie używam jakiejś rzeczy, wówczas ją komuś przekazuję. Ograniczyłem się wyłącznie do tego, co jest konieczne i co kilka miesięcy pozbywam się kolejnych książek, płyt, segregatorów, notatek i rzeczy, które „kiedyś się jeszcze przydadzą”. Klasztorna cela stała się tym samym przestronniejsza i jaśniejsza. Szybko także zauważyłem, że pewna surowość i ascetyczność bardzo służą człowiekowi. Mniej rzeczy dekoncentruje, a w sercu jest więcej swobody i pokoju.
Mówiąc o prostocie w podejściu do tego, co posiadamy, należy sobie uświadomić, że istotna jest nie liczba rzeczy, które mamy, ale sposób, w jaki z nich korzystamy. Rację miał mnich, który twierdził, że Bóg jest bardziej uwielbiony przez tego, kto korzysta ze wszystkich dobrych rzeczy doczesnego życia w prostocie i z wdzięcznością, niż przez nerwowy ascetyzm kogoś, kto niezdrowo podniecony roztrząsa szczegóły swego wyrzeczenia.
Rytm dnia
W tym miejscu dodam jeszcze jedną rzecz, która może być najtrudniejsza do przyjęcia. Przynajmniej na początku. Chodzi o rytm dnia. Osobiście jestem zwolennikiem tradycji mniszej, wypraktykowanej przez wieki, mówiącej o wartości porannego wstawania. Jest to pewna forma ascezy, która przynosi nieprawdopodobne rezultaty. Od kiedy zdecydowałem się na to, aby nastawiać budzik na dwie godziny przed porannymi, wspólnymi modlitwami (a raczej otrzymałem taką łaskę, gdyż modliłem się o to kilka miesięcy), dni przestały mi się rozsypywać, mam chwilę na modlitwę, pisanie i lekturę (choćby kilkanaście minut). Poranek to także czas, kiedy umysł nie jest jeszcze zaśmiecony niepotrzebnymi sprawami i dzięki temu jest najbardziej chłonny. Edward Staniek, krakowski ksiądz z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, stwierdził, że każde rozsypujące się powołanie można by ocalić, gdyby tylko człowiek zdecydował się na pobudkę pół godziny wcześniej i poświęcił ten czas na czytanie Biblii oraz osobistą modlitwę.
Systematyczność
Nie porównuj się z innymi. Dosyć już świeckich żyjących jak zakonnicy i zakonników żyjących jak świeccy. Szukaj duchowości, w której czujesz się jak u siebie, dostosowanej do twojego życia. Szukaj autorów książek, których język do ciebie trafia, którzy podobnie jak ty nazywają twoje pragnienia. I zanim rozpoczniesz modlitwę, nie popełnij podstawowego błędu, który polega na wyznaczaniu sobie nierealnych celów. To tak, jakby przyjść na siłownię i próbować udźwignąć stukilową sztangę. Szkoda sił i własnego kręgosłupa. Najpierw należy zabrać się za kilkukilogramowe ciężarki. Łaska buduje na naturze, więc to, co w nas ludzkie, jest niezwykle ważne. W życiu duchowym potrzebne jest bowiem nie tylko gorące serce, ale i chłodny, kalkulujący umysł. Im więcej więc mądrego umiaru, tym większe prawdopodobieństwo, że Bóg będzie w nas działał.
Doświadczenie nauczyło mnie dużej roztropności w stawianiu zbyt wysokich wymagań innym. One muszą być realne i dostosowane do człowieka. Jeśli nie potrafisz modlić się na różańcu, to może najpierw zacznij trzymać go w ręce i pomyśl, że jest Ktoś, kto ci codziennie dobrze życzy i nie pozwoli, aby ci się stała krzywda. Wejdź do kaplicy, w której jest wystawiony Najświętszy Sakrament, i posiedź chwilę przed Chrystusem. Tu wszystko jest czyste i na właściwym miejscu. Odetchnij.
Najlepiej zacząć od małych kroków. Lepiej mniej, a regularnie. Nie potrafisz czytać Pisma Świętego? Na początek wybierz księgę Nowego Testamentu. Następnie, zaraz po przebudzeniu, rozpocznij od jednego wersetu (może być po prysznicu, kilku fizycznych ćwiczeniach, które świetnie budzą, lub po porannej kawie). Nie przejmuj się, że jest to zaledwie 10–30 sekund, rób to z żelazną konsekwencją. Regularnie i systematycznie. Bez żadnych wyjątków. Jeśli otrzymasz łaskę przeczytania kolejnego wersetu, rób to, ale nie rezygnuj i nigdy nie odpuszczaj tego jednego. Nie przekładaj także czytania na kolejny dzień. Po jakimś czasie zobaczysz, że słowo trafia do twojego serca – od razu zakreślaj je więc kolorowym mazakiem (łatwiej będzie do niego wrócić), na marginesach zapisuj notatki. To najlepszy znak, że Biblia powoli staje się żywą księgą. Po kilku tygodniach niespodziewanie okaże się, że masz już przeczytany cały rozdział.
Modlitwa jako odpoczynek
Gdybyśmy zapytali świętych mnichów, jak wygląda ich modlitwa, pewnie popatrzyliby na nas zdumieni. Dla ojców pustyni modlitwa nie była zbiorem suchych formułek, lecz wyrażała się w prostocie dnia codziennego, skupiała się na obecności Boga, na Jego woli i miłości. Bóg przenika nasze życie, co tu więcej tłumaczyć?
Gdy naszego współbrata ojca Joachima Badeniego zapytano, w jaki sposób się modli, ten z zakłopotaniem odparł: „Nie mam pojęcia. Modlę się obecnością Boga. Patrzę na ikonę, na Najświętszy Sakrament i jestem”.
Człowiek nie może istnieć bez oddychania, tak samo nie może też oddzielić się od obecności Najwyższego. On nie tylko nas zna, ale jak dodaje psalmista, nieustannie przenika. Greckie słowo eleison jest czymś, co o tym przypomina. To jednocześnie prośba o wszystko, oznaczająca całkowite powierzenie się Bogu, który zadba, aby niczego mi nie zabrakło. Dzięki Niemu nawet to, co jest krzyżem i cierpieniem, może być przemienione w piękno.
Dla wielu osób (także w zgromadzeniach zakonnych) modlitwa stała się jednak kolejną pracą do wykonania. Jeśli idę na medytację, to koniecznie muszę podczas niej coś mądrego wymyślić. A kiedy nic takiego się nie dzieje, wracam rozgoryczony. W ten sposób modlitwa staje się intelektualnym dyskursem, których i tak mamy wystarczająco dużo w ciągu dnia. Nic dziwnego, że bardzo łatwo się sfrustrować i zniechęcić.
Polecam adorację w ciszy. Nie należy robić wówczas nic pożytecznego, lecz pozwolić, aby Bóg się nami nacieszył i nas przemieniał. Można nawet spać przed Panem Jezusem – to szkoła św. Teresy z Lisieux. Dobrze, aby taki moment kojarzył się z bezpieczeństwem i spokojem.
Powiedzmy to wprost: na modlitwie nie musi się nic dziać. To tracenie i marnowanie czasu przed Bogiem, to oddawanie Mu części mojego dnia.
Podczas modlitwy nie muszę nikogo udawać, odgrywać żadnej społecznej roli, mogę rozsupłać więzy łączące mnie z tym światem i nareszcie być w pełni sobą, w Jego obecności. To naprawdę uwalniające uczucie.
Jeśli jednak nadal nie wiesz, jak masz się modlić, to po prostu zacznij. Tak jak potrafisz. Wówczas sam Bóg zacznie cię prowadzić.
Oceń