Ewangelia według św. Jana
Rdz 2,7-9 3,1-7 / Rz 5, 12-19 / Mt 4,1-11
Jezus Chrystus przez wszystkie dni swego życia był gotów zrobić wszystko, by w tych, którzy Go widzieli i słuchali, wzbudzić otuchę, że Bóg zechciał zanurzyć się w los człowieka, każdego człowieka. Że imię Boga to Emanuel – „Bóg jest z nami”. Najpierw wcielenie („Słowo stało się ciałem”), potem ludzkie dojrzewanie („był im posłuszny, wzrastając w łasce u Boga i u ludzi”), dorosłość („obchodził miasta Galilei i głosił: przybliżyło się do was królestwo niebieskie”), ludzkie zmaganie („choć przeszedł przez życie, dobrze czyniąc”, „belzebubem nazywany”, „nie miał nawet miejsca, gdzie głowę by mógł skłonić”). Szczególnie przemawiające do wyobraźni jest wszystko, co stało się potem, a co jest przedmiotem naszego wielkopostnego rozważania: począwszy od tego, jak „został wyprowadzony na pustynię, głód odczuwał i był kuszony przez diabła”, aż po Izajaszowe słowa mówiące o kresie Jego ludzkiego pielgrzymowania: „wzgardzony i odepchnięty, mąż boleści oswojony z cierpieniem”. Słaby pośród słabych, cierpiący pośród cierpiących, umierający pośród umierających. Tak, całkiem jak my, doświadczył ludzkiej radości i smutku, miłości i nienawiści, szczęścia i gehenny. „Stał się do nas podobny we wszystkim, oprócz grzechu”. Oprócz grzechu… bo nie został złamany: „gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się temu, który sądzi sprawiedliwie”.
Dlaczego? By nam powiedzieć, że nie jesteśmy sami, a raczej by mi powiedzieć, że nie jestem sam. Chrystus wziął na siebie mój los, moje przemijanie, moją grzeszność i moją śmierć. Podobny we wszystkim, „wszystko podtrzymuje przy życiu słowem swej potęgi”.
By powiedzieć, że jesteśmy umiłowani. Jesteśmy kochani przez Boga miłością odwieczną, bezwarunkową i odkupieńczą. Bo jak inaczej powiedzieć o tych niezliczonych momentach, gdy podnosił na duchu, odbudowywał poczucie godności? Nigdy nie zdradził, nawet przechodząc przez próbę cierpienia. Nigdy nie dołamał trzciny nadłamanej, nie dogasił knota o nikłym płomyku.
By uzdolnić do kochania. Będąc „chlebem życia” dla innych, chciał, abym zasmakował oddawania swego życia za braci.
Ale dlaczego nie zmienił świata? Dlaczego są dalej śmierć i choroba, pożoga i zgliszcza, nieszczęście i przemoc?
Chrystus nie przyszedł zmieniać świata. Przyszedł, by umożliwić przemianę mojego serca. A świat zmieni się o tyle, o ile ono będzie kochające… dla innych.
I znowu na tę przemianę serca, mojego serca… mam cały wielki post.
Oceń