Pierwszy List do Koryntian
Przy okazji obchodzonego w grudniu Międzynarodowego Dnia Wolontariatu media podawały interesujące dane. Najbardziej utkwiła mi w pamięci informacja o tym, że w Stanach Zjednoczonych aż 40% obywateli angażuje się w działalność publiczną jako wolontariusze. Ogółem statystyczny Amerykanin poświęca na tego rodzaju działania około 80 godzin rocznie.
Charakterystyczna pod tym względem może być biografia obecnego ambasadora USA w Polsce Christophera R. Hilla, który przez dwa lata (1974–76) jako wolontariusz Korpusu Pokoju dzień w dzień objeżdżał motocyklem wioski w Kamerunie, pomagając zakładać i nadzorować małe banki mające zapewnić mieszkańcom tego kraju dostęp do tanich kredytów. W Ameryce wolontariat, traktowany wręcz jako jeden z fundamentów społeczeństwa obywatelskiego, jest więc często swoistą szkołą służby publicznej dla przyszłych polityków i dyplomatów.
Jak w tym kontekście wypada Polska, a zwłaszcza ci, którzy najczęściej i najgłośniej informują elektorat o swej „wrażliwości społecznej”, to znaczy działacze o proweniencji lewicowej? Prawdę mówiąc, trudno wyobrazić sobie naszych partyjnych aparatczyków jako bezinteresownych ochotników tracących swój czas i energię na pomoc konkretnym ludziom (chyba że są to ludzie z „układu” – wówczas pomoc płynie szerokim strumieniem). Przedsionkiem polityki nie jest u nas wolontariat, którego istotą jest służba, lecz w najlepszym przypadku tzw. młodzieżówki, w których dorastający ludzie już od najwcześniejszych lat nasiąkają atmosferą partyjniactwa.
O losie matek samotnie wychowujących dzieci najgłośniej krzyczą feministki, które w dodatku oskarżają Kościół katolicki, że nie robi nic, by pomóc tym kobietom. Tymczasem okazuje się, że ani jeden dom samotnej matki w Polsce nie jest prowadzony przez feministki, natomiast przez organizacje kościelne – aż 54% tego typu placówek.
Przedstawiciele lewicy na tego typu zarzuty odpowiadają przeważnie, że preferują rozwiązania systemowe i wolą angażować się w przemiany strukturalne i kampanie propagandowe mające przebudować świadomość społeczną. Nic więc dziwnego, że wydają pieniądze (najczęściej nie swoje, ale publiczne) na różne uświadamiające broszury albo billboardy typu „Bo zupa była za słona”, a nie na realną pomoc konkretnym ofiarom przemocy w rodzinie.
Wszystko to się dzieje zgodnie z lewicową tendencją miłowania całej ludzkości i niedostrzegania pojedynczych ludzi. Jest w tym być może „wrażliwość społeczna”, lecz wrażliwości na konkretnego człowieka nie ma.
Na tym tle pewnym optymizmem napawać mogą wyniki badań kilku instytucji w Polsce, które pokazują pozytywną współzależność między głęboką wiarą a aktywnością w wolontariacie i zaangażowaniem w budowę społeczeństwa obywatelskiego. Podobne wskaźniki występują też w Stanach Zjednoczonych, gdzie zdecydowana większość pracy ochotniczej związana jest z działalnością wspólnot chrześcijańskich.
Kilkanaście lat temu rozbrzmiewały u nas ostrzeżenia przed konceptem społeczeństwa obywatelskiego, które miało doprowadzić w Polsce do zmian społecznych i obyczajowych sprzecznych z nauką i moralnością chrześcijańską. Dziś można powiedzieć, że jest ono w dużej mierze napędzane przez oddolną aktywność wielu świeckich chrześcijan. I chociaż w Polsce w wolontariat angażuje się czterokrotnie mniej ludzi niż w Stanach Zjednoczonych, to jednak pod tym względem nasz kraj bardziej przypomina USA niż państwa Europy Zachodniej.
Oceń