W aktualnym wydaniu „Newsweek Psychologia” (6/2020) Roman Bielecki OP – dominikanin, redaktor naczelny miesięcznika „W drodze” udzielił wywiadu zatytułowanego „Jestem”. Oto jego fragment: „Modlenie się nie musi być mówieniem. Wystarczy, że człowiek jest. Aby się wyciszyć, potrzeba czasu. To jak z herbatą z fusami – żeby się napić, fusy muszą opaść. O sprawach ducha…
ZUZANNA PIECHOWICZ: Po co nam Bóg?
O. ROMAN BIELECKI OP:
Wydaje mi się, że powinniśmy inaczej zadać to pytanie. Nie w kategoriach użyteczności. Pytanie: po co sugeruje, że coś musimy z Panem Bogiem zrobić. Albo On coś musi zrobić dla nas. A Bóg po prostu jest.
Mogę odpowiedzieć, że jest mi potrzebny, abym był szczęśliwym człowiekiem. No dobrze. A co, jeśli jako wierzący będę nieszczęśliwy? Przestanę wierzyć? Bóg mnie zawiódł? W krytycznym momencie życia zawsze będziemy pytać, gdzie On jest. Myślę, że życie bez Boga nie ma sensu. Ale nie tego Boga zamkniętego w przykazaniach i zasadach. One są ważne, ale w gruncie rzeczy drugorzędne. Pierwsze jest doświadczenie istoty życia, miłości, istnienia. To Pan Bóg. Jest taka scena w pierwszej części „Dekalogu” Kieślow-skiego. Wojciech Klata, który gra tam chłopca wychowywanego przez ojca deklarującego się jako ateista, przychodzi do ciotki, którą gra Maja Komorowska, i mówi do niej: „Powiedz mi, gdzie jest Pan Bóg”. A ona go przytula i pyta: „Co czujesz?” on na to: „Kochasz mnie”, a wtedy ona odpowiada: „I On w tym jest”. To nie jest odpowiedź na pytanie: po co, ale: jaki jest?
Kiedy słucham niektórych księży, to czuję, że oni mnie w Kościele nie chcą. Jak sobie znaleźć w nim miejsce?
Aby znaleźć sobie miejsce w Kościele, trzeba się zdobyć na wysiłek zwany nieładnie churchingiem. Proszę to porównać do jedzenia. Na przykład mama całe życie mówiła, że szpinak jest zdrowy i trzeba go jeść. Taki przedszkolny koszmar. Ale potem dorastamy i decydujemy sami. Możemy nie jeść szpinaku i to jest w porządku. Albo możemy też nauczyć się go jeść po swojemu. I to jest świetne. Z Kościołem jest dość podobnie. Rozumiem, jaki jest sens istnienia parafii. Nie namawiam do ich likwidacji. Jednak w pewnym momencie trzeba samemu zadecydować. Jeśli to miejsce, do którego przychodzę się modlić, nie daje mi pokoju, nie karmi mnie duchowo, to trzeba znaleźć inne. Wkładamy wiele wysiłku w to, by kupić dobry samo chód czy znaleźć odpowiednią szkołę dla dziecka. Zatroszczmy się w podobny sposób o sferę duchową. Przecież to ważna dziedzina życia. Rozumiem, że nie jest to łatwe, gdy co tydzień słyszy się dobrą nowinę o wiecznym potępieniu. Można się nabawić wrzodów żołądka.
Kościół przypomina dożywotni klub. Nie chciałby się ojciec czasem z niego wypisać?
Frustracja jest naturalnym elementem życia. Jeśli ktoś decyduje się na małżeństwo, to przecież nie przewiduje wielu rzeczy. Życie jest o wiele bogatsze. Dziecko miało płakać, to oczywiste. Ale ono płacze już trzeci dzień non stop. Liczyliśmy się z tym, że będą między nami nieporozumienia. Ale to już piętnasty raz w tym tygodniu i już się trochę nie chce. To rodzi rozczarowanie, bo przecież miało być łatwiej. W życiu zakonnym jest podobnie. Na początku coś innego wydawało się trudne – stosowanie się do reguły zakonnej, ograniczenia finansowe. A potem się okazuje, że trudniejsze jest mierzenie się z samotnością i brakiem domu.
Można sobie z tym poradzić?
Niektóre rzeczy pozostają trudne przez całe życie. Pomocą są sensowne relacje w gronie współbraci, ale też z innymi ludźmi. W przeciwnym razie ksiądz stanie się zgorzkniały, sfrustrowany albo skończy jako alkoholik, seksoholik lub hazardzista. Sposoby radzenia sobie z problemami emocjonalnymi są takie same jak w przypadku wszystkich ludzi.
Oczywiście relacje też mogę pójść w złą stronę, np. ksiądz uwiedzie czyjąś żonę albo skrzywdzi dziecko. Nie mówimy o patologiach. Dlatego najlepiej, aby ksiądz miał relację z małżeństwami. Wtedy widzi, jak wygląda życie, ile kosztują chleb, mleko, podręczniki. To mu pomoże nie mówić głupot na ambonie. A przynajmniej da mu taką szansę.
Trudniej się zaprzyjaźnić, będąc księdzem?
Jako ksiądz muszę wybierać. Odkąd wstąpiłem do zakonu, krąg znajomych powiększył mi się stukrotnie. W ciągu roku jestem w dziesięciu miejscach na rekolekcjach, mam blisko tysiąc osób na niedzielnej mszy, dziesiątki osób spowiadam. Ale rodziny, z którymi się przyjaźnię, są dwie. I to jest w porządku. Nie da się zaspokoić wszystkich.
Czy wiara dopuszcza wątpliwości?
Oczywiście. Bo to znaczy, że człowiek świadomie zastanawia się, co wybrał. Życie bez wątpliwości jest tylko na cmentarzu. Wiara nie jest stuprocentową pewnością. Nie jest nam dana raz na zawsze. Czasem Pan Bóg przychodzi przez to, co trudne, i próbuje nam pokazać, że trzeba się zatrzymać i skonfrontować ze swoimi schematami, przyzwyczajeniami i wewnętrzną przeciętnością…
Pełna wersja wywiadu dostępna jest w dwumiesięczniku „Newsweek Psychologia”, 6/2020.
Oceń