Kilka dni temu przejeżdżałem obok miejsca w Piekarach Śląskich, na którym niegdyś stała kopalnia Andaluzja. I kolejny już raz uderzył mnie kontrast pomiędzy zupełnie pustą przestrzenią, na której nie ma nawet śladu po potężnym kompleksie kopalnianych zabudowań, a tym, jak pamiętam to miejsce z czasów, gdy tam pracowałem. Tak, to jest mój kopalniany coming out. Przyznaję się: pracowałem na grubie (tak po śląsku mówi się na kopalnię). Wprawdzie krótko i na powierzchni (jako elektryk), ale udało mi się przytulić jedną porządną górniczą pensję z samej końcówki poprzedniego systemu. Nie muszę dodawać, że dla ucznia technikum, którym wtedy byłem, był to znaczny skok ekonomiczny – na oko o co najmniej trzy ligi.
Z przykrością donoszę, że nie pamiętam, co zrobiłem z tymi pieniędzmi. Za to znakomicie zapamiętałem zwłaszcza jeden aspekt ówczesnego życia na grubie: gigantyczne nadzatrudnienie w niektórych działach (zwłaszcza na powierzchni). W konsekwencji zdarzały się dni, w których było co robić zaledwie przez dwie, trzy godziny w trakcie ośmiogodzinnej zmiany. A bywały i takie, w których szef brygady mówił mi z rana: „Synek, strać się”, co oznaczało mniej więcej tyle, że mam zniknąć z pola widzenia na tyle skutecznie, żeby kierownik warsztatu nie zorientował się, że nic nie robię. W młodzieńczej bezczelności zdarzało mi się chadzać (z kolegami, a jakże, bo nie byłem jedyną osobą otrzymującą takie polecenia) na zakładowy bas
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń