Eucharystia jest pokarmem na drogę. Pokarmem, który ma dawać siłę chrześcijanom zmierzającym na spotkanie z Bogiem. Nie jest nagrodą. Nagrodą jest to, co czeka nas na końcu – Chrystus.
Rozmawiają biskup pilzneński Tomáš Holub i Tomasz Maćkowiak
W ubiegłym roku na początku Wielkiego Postu napisał ksiądz biskup list do wiernych swojej diecezji. Było to zaproszenie dla ludzi rozwiedzionych, żyjących w ponownym niesakramentalnym związku, aby na mocy zapisów adhortacji Amoris laetitia przy wsparciu diecezji podjęli próbę powrotu do Eucharystii. Minęło półtora roku. W jakim stanie jest teraz ten projekt?
Cały czas jest kontynuowany. Ale jeżeli chce pan zapytać mnie o liczby, to muszę od razu powiedzieć, że nie są szczególnie zawrotne. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, że nasza diecezja jest w dużej mierze misyjna. Na terenie diecezji pilzneńskiej katolików jest mało. Mieszkańców jest osiemset tysięcy, a do kościoła w niedzielę przychodzi osiem tysięcy osób. Przypuszczam, że w bardziej katolickich diecezjach, na przykład na Morawach, takich przypadków byłoby znacznie więcej.
A w waszej diecezji ile to może być par?
Myślę, że kilkadziesiąt. I to, że zainteresowanie tym programem jest relatywnie małe, powinno być znakiem ostrzegawczym nie tylko dla mojej diecezji, ale dla całego Kościoła. Otóż okazuje się, że mamy sporo osób wierzących, aktywnych w Kościele katolików, żyjących w sytuacjach nieuregulowanych. Dowiedzieli się o tej propozycji, zapoznali się z nią i odpowiadają: My przez długie lata żyliśmy bez Eucharystii, nauczyliśmy się z tym funkcjonować, budować swoją wiarę i właściwie nam to już nie jest potrzebne.
Zaraz, zaraz: Katolicy mówią, że nie potrzebują Eucharystii?
Tak! Tak właśnie jest! Przyjmują postawę, która w zasadzie jest obojętna albo pomija istotę życia eucharystycznego. To są ludzie, którzy często rozmawiali o swojej sytuacji z różnymi duszpasterzami, słyszeli, że nie uważamy ich za grzeszników, że nie są poza Kościołem, że są nadal z nami. Mówiliśmy im o komunii duchowej, o drodze rozeznawania grzechów i tak dalej. I oni się przyzwyczaili do tego, że ich życie sakramentalne tak właśnie wygląda. I nie widzą powodu, żeby to teraz zmieniać.
Spodziewałem się, że usłyszę o jakiejś bardzo tradycyjnej kulturze grzechu, w której sami wierni podważają zapisy Amoris laetitia, uznają się za grzeszników, powołując się na tradycyjną naukę Kościoła…
Nic podobnego! Takich ludzi u nas praktycznie nie ma. Może w Polsce byłoby ich więcej, ale w zachodnich Czechach takie środowiska są bardzo słabe i w zasadzie nie mają wpływu na życie Kościoła. Zresztą nie tylko w zachodnich Czechach, ale w całym kraju takie środowiska nie są słyszalne w przestrzeni publicznej i ich działalność jest bardzo ograniczona, izolowana. Podkreślam: rozmawiamy o wierzących, zaangażowanych, aktywnych katolikach. To oni często nie chcą podjąć trudu, aby wrócić do Stołu Pańskiego. Uznają, że ich życie sakramentalne tak wyglądało przez lata i są z tego zadowoleni. Niczego więcej nie potrzebują.
Ale oni naprawdę używają słów: „nie potrzebujemy”, mówiąc o Eucharystii?
Tak właśnie mówią: Nie potrzebujemy. W jakiś sposób my jako Kościół naszym nauczaniem i praktyką duszpasterską sprawiliśmy, że wielu ludzi nie pojmuje wartości Eucharystii. Przez lata mówiliśmy im, że są akceptowani, że w zasadzie to nie jest jakiś wielki problem, że nie przystępują do Eucharystii, że są w łączności z Kośc
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń