Drugi List do Koryntian
Pewna czytelniczka po lekturze jednego z moich poprzednich tekstów zauważyła z niesmakiem, że chodziło mi tylko o to, by dołożyć „tym wstrętnym liberałom”. Przy okazji podzieliła się osobliwą opinią, że nawoływanie do większej demokracji w Kościele nie wiąże się z postulatem przyznania „dołom” większych praw w podejmowaniu ważnych decyzji, ale jedynie z pragnieniem, by „góra” odnosiła się do „dołów” z należytym szacunkiem. W duchu pokajania się za felietonistyczną jednostronność chciałem dołożyć teraz „tym okropnym tradycjonalistom”, a byłoby wszak za co. Oj! Byłoby! Niestety, wpadł mi do ręki artykuł z „The Times”, który sprawił, że tzw. tradycjonalistów muszę zostawić na później.
Sprawa dotyczy jednej z londyńskich szkół podstawowych, która jest sponsorowana przez Kościół anglikański. Otóż szkoła ta od kilku wieków nosi imię świętej Marii Magdaleny. Problem tkwi w słówku „świętej”. Radni dzielnicy, w której owa szkoła się mieści, zastanawiają się całkiem poważnie, czy przymiotnik „święty” w nazwie szkoły nie stanowi obrazy dla członków innych religii. Ten nadzwyczajny, wręcz rewolucyjny, duch tolerancji prowadzi radnych do wniosku, że wystarczyłoby samo „Maria Magdalena”. Po co takie brzydkie i prawdopodobnie ksenofobiczne słowo jak „święta”?
Religijni przywódcy, w tym żydzi i muzułmanie, stwierdzili, że w ogóle nie widzą problemu i że słowo „święty” nijak nie obraża ich uczuć, ale – zdaje się – radni wiedzą lepiej, na czym polega wolność i tolerancja religijna. Otóż wolność i tolerancja religijna polegają na braku jakichkolwiek słów i symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej.
Ten pogląd podzielają prawdopodobnie uczestnicy międzynarodowego Kongresu, który odbył się niedawno w Berlinie pod hasłem „Dać duszę Europie”. Kongres został zainaugurowany przez Prezydenta Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, a był prowadzony przez byłego prezydenta Niemiec Richarda von Weizsäckera. Przemawiało ok. 40 przedstawicieli różnych państw europejskich. Niestety, zabrakło przedstawicieli kościołów chrześcijańskich. Mieliby chyba przecież coś do powiedzenia na temat „duszy Europy”. Zapewne coś innego niż kanclerz Gerhard Schroeder, który wiele mówił o grecko–rzymskich oraz reformacyjno–oświeceniowych korzeniach Europy, ale słowo „chrześcijaństwo” jakoś nie chciało mu przejść przez gardło. Zresztą odniesień do chrześcijaństwa skrzętnie unikali wszyscy inni poszukiwacze europejskiego ducha. Widocznie wzniosłe katedry, które wytyczają główne turystyczno–pielgrzymkowe szlaki w Europie, nie są już trendy.
Jednym z ważnych owoców sympozjum w Berlinie był postulat, aby Europa zdecydowanie przeciwstawiła się dominacji kina amerykańskiego. Nie wiem jednak, czy wytyczono słuszne tematy dla przyszłych filmów europejskich. W każdym razie na pewno nie powinny być to filmy nawiązujące do chrześcijaństwa, a jeśli już zachciałoby się komuś zrobić film np. o biblijnej Marii Magdalenie, to trzeba by się wówczas skupić na wieloaspektowym pokazaniu jej parania się najstarszą profesją świata. Nie wolno byłoby natomiast wspomnieć o tym wszystkim, co sprawiło, że niektórzy nie boją się mówić o świętej Marii Magdalenie.
Mam nadzieję, że w tej sytuacji spośród różnych modeli Kościoła nie przeważy ten, który każe wierzącym być cichymi sługami zajmującymi się jedynie popieraniem zacnych inicjatyw podrzucanych przez świat, jak np. walka o prawa ropuch rozjeżdżanych na szosach. Kościół winien mówić własnym, proroczym głosem, stając się – jeśli trzeba – znakiem sprzeciwu. Problem w tym, abyśmy nie dali sobie wmówić, że istotą chrześcijaństwa jest zachowanie miłej atmosfery.
Oceń