Skrawek nieba
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Gdybym się dziś narodził na nowo, a zapytany – jaką drogę życia obrałbym – bez chwili wahań wszedłbym na drogę kapłaństwa, choćbym od początku jasno wiedział, że skończę w okowach Chrystusowych, we wzgardzie na szubienicy. Lepiej być wzgardzonym kapłanem niż uwielbianym Cezarem.

Stefan kardynał Wyszyński, Zapiski więzienne

Przez ponad trzydzieści lat sprawował w Polsce rząd dusz. Znaczna część Polaków uważała go za moralnego i faktycznego przywódcę narodu. Pamiętam, jak moja nieżyjąca ciotka szła na fikcyjne wybory w PRL–u i na karteczce wrzucanej do urny dopisywała na pierwszym miejscu nazwisko Prymasa Wyszyńskiego. I wiem, że robiła to nie ona jedyna. Jego słowa były słowami proroka. Najpierw myślano, że jedynym sposobem, by go powstrzymać od mówienia, będzie więzienie. Jednak to więzienie uczyniło go dopiero prawdziwym bohaterem narodowym.

Kiedy po 33 latach swej służby żegnał się 22 maja na łożu śmierci ze swymi biskupami, powiedział do nich wstrząsające słowa:

Bóg zapłać, żeście chcieli przyjść i żeście chcieli być świadkami mojej nieudolności. Jest ona potrzebna, ta świadomość, żeby było wiadomym, że w Polsce rządzi tylko Bóg, a nie człowiek. Dlatego człowiek, któremu się wydało, że coś zrobił, musi odejść, żeby ludzie wiedzieli, że w Polsce tylko sam Bóg — Quis ut Deus. On dalej jest mocny w Polsce, ludzie są słabi. Takie są dzieje i myśli Boże. W Polsce nie ma wielkich ludzi, wszyscy są na służbie, wszyscy są na kolanach przed najmniejszym dzieciątkiem, ochrzczonym przez Kościół w Polsce. Kochajcie ich. Bóg Wam zapłać.

Powiedział, że nie zostawia żadnego testamentu, bo przyjdą nowe czasy, które wymagają nowych świateł i nowych mocy, Bóg je da w swoim czasie.

Pochylając się nad jego życiem, chcemy zaczerpnąć mocy tego „słabego człowieka”. Organizm miał tak słabowity, że nie wyświęcono go wraz z jego rocznikiem seminaryjnym, a kościelny z rodzinnej parafii powiedział mu, że z takim zdrowiem powinien się szykować raczej na cmentarz, a nie do kapłaństwa. Skąd w nim była ta moc? To pytanie często zadawaliśmy sobie z Janem Górą, zastanawiając się, w jaki sposób zaakcentować na tegorocznej Lednicy rok Prymasa Wyszyńskiego. Nasze pytania rozwiązał, a raczej nadał im zupełnie innej dynamiki i przestrzeni, film Teresy Kotlarczykowej Prymas.

Dziura prudnicka

Jan Góra wybrał się na film Prymas i był pod wielkim wrażeniem odtwórcy głównej roli — Andrzeja Seweryna. Jednak film ten stworzył też w nim wielki niedosyt, a to z tej racji, że cztery miejsca uwięzienia Prymasa przez komunistów, a więc Rywałd, Stoczek Warmiński, Prudnik, Komańczę w filmie symbolizował Stoczek Warmiński. Janowi Górze, rodowitemu prudniczaninowi, trudno było się z tym pogodzić. Wpadł na pomysł, by zasypać tę „dziurę prudnicką”, sprowadzając do rodzinnego miasta Andrzeja Seweryna, aby w celi Prymasa czytał fragmenty Zapisków powstałych w Prudniku. Nie namyślając się wiele, wykręcił numer do Paryża.

Cudem było, że Andrzej Seweryn, nie znając ojca Jana, przystał na jego pomysł. I trzeba być Janem Górą, żeby taki cud się wydarzył, że czołowy aktor paryskiej Comedie Française wpisał do swojego napiętego kalendarza czytanie Zapisków w Prudniku. Moim osobistym szczęściem było, że do tej duchowej przygody zaprosił i mnie, a właściwie przymusił, bym pomógł w napisaniu scenariusza. Też byłem obłożony terminami i wymawiałem się, że jestem niezdolny, ale tak już jest zawsze z ojcem Janem, że wskakuje się z nim do pędzącego pociągu. Powiedziałem jednak na początku, że szkoda sprowadzać tak znakomitego aktora tylko po to, żeby czytał fragmenty książki, lepiej stworzyć porządny film. Jego nakręcenie ojciec Jan powierzył studiu „Raj” oraz reżyserowi Rafałowi Wieczyńskiemu.

 Zwycięstwo przez Maryję

Jan Góra wyjechał z Poznania, pozostawiając mi napisanie scenariusza. Jak wiele razy w moim życiu, udałem się po radę do ojca Walentego Potworowskiego. Zresztą od razu skojarzył mi się on z tym dziełem. Ojciec Walenty wstąpił do dominikanów w 1953 roku, parę dni po aresztowaniu Prymasa Wyszyńskiego. „Gdzie ty się pchasz w ten czas?” — mówił sobie w duszy i odpowiadał — „Pcham się do Pana Boga”.

„O czym to ma być film?” — zapytał rzeczowo ojciec Walenty. „O więzieniu Prymasa w Prudniku”. „Ale przesłanie? Musicie pokazać, do czego to więzienie go prowadziło, do czego było drogą. Musisz koniecznie przeczytać sobie słowa Prymasa, które wypowiedział w kościele Il Gesu na drugi dzień po inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II. Byłem na tej Mszy, to było niesamowite”. Sięgnął z półki książkę Prymasa Wszystko postawiłem na Maryję. „Masz, na pewno to w niej znajdziesz”.

Wróciwszy do domu, otworzyłem książkę. Od razu na właściwej stronie.

(…) często zastanawiałem się na tym, co uczynię w trudnych chwilach, aby naród wytrwał, aby dochował wierności Bogu, Krzyżowi, Ewangelii i Najwyższemu Pasterzowi. Wtedy przychodziły mi na pamięć słowa, które konającymi ustami wypowiedział w szpitalu sióstr elżbietanek w Warszawie umierający tam August Hlond… „Odwagi! Nie rozpaczajcie, nie upadajcie na duchu! Walczcie pod opieką Matki Najświętszej. Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny”. (…) Czy można było nie zaufać Matce Chrystusowej, zwłaszcza gdy się wie, że na to imię otwiera się w Polsce każde serce? Ileż to razy słyszałem: Ja jestem wprawdzie niewierzącym, ale Matkę Najświętszą kocham i Jej ufam.

Zatem za radą ojca Walentego film zaczął zmierzać w kierunku pokazania, że więzienie Stefana Wyszyńskiego było dojrzewaniem, a właściwie wejściem w tajemnicę, którą wypowiedział kardynał August Hlond.

Wszystko było jakimś znakiem. To, że w Prymasie była „dziura prudnicka”; że Jan Góra był prudniczaninem i jako dziecko chodził niedaleko klasztoru franciszkanów, gdzie uwięziony był Stefan Wyszyński. Nikt o tym z miejscowych z początku nie wiedział, gdyż teren był ściśle strzeżony, ale potem zaczęły chodzić pogłoski, że uwięzieni są tam razem Prymas i Władysław Gomułka.

Czy można wysadzić niebo w powietrze?

Klasztor franciszkanów w Prudniku stał się pretekstem, miejscem do rozważenia prawdy, czym było dla Stefana Wyszyńskiego, polskiego Kościoła i całego narodu jego uwięzienie. Miejsce poniżenia stało się miejscem wywyższenia. Chcąc pozbawić go mocy, tej mocy mu przymnożono. Dlatego po wyjeździe Prymasa z Prudnika władze szybko przystąpiły do zacierania śladów. W klasztorze chciały urządzić sanatorium dla dzieci z rodzin wojskowych. Kościół przyklasztorny, w którym Prymas zresztą nigdy nie był, przepołowiono sufitem, wybito 23 otwory okienne i usunięto wieżyczkę z dachu. Usuwano wszelkie oznaki kultu religijnego. Próbowano wysadzić w powietrze grotę lourdzką, wierną kopię groty z Lourdes, a także zniszczyć przepiękną drogę krzyżową. Na furcie klasztornej wisi obecnie głowa Chrystusa ze zniszczonej XII stacji. Historia stale się powtarza. Najpierw Chrystusa chciano unicestwić na krzyżu. Gdy krzyż stał się oznaką zwycięstwa, próbowano wiele razy w historii zniszczyć z kolei krzyż. I tak samo było z więzieniem Prymasa. Gdy nie udało się go w nim zniszczyć, niszczono więzienie. Na nic się to zdało.

Roman Brandstaetter napisał, że prawdziwe ślady po świętym zostają zapisane w niebie, pod którym on żył. Wyszyński nie widział Prudnika, nie widział jego okolic, nie widział pięknego sanktuarium przyklasztornego z piękną drogą krzyżową i wierną kopią groty lourdzkiej.

Umieszczono nas w budynku poklasztornym, zabranym naprędce franciszkanom czarnym prowincji śląskiej — czytamy w Zapiskach. — Budynek przystosowano do nowych potrzeb, wygradzając teren starannie wysokim parkanem i drutami kolczastymi. Wszystkie parkany są zabezpieczone siecią drutów kolczastych. (…) Niewielki ogródek na spadku uniemożliwia spacer na mokrym terenie. (…) Oddano nam do dyspozycji pierwsze piętro z oknami od ogrodu, ku północy. (…) Wydzielony teren cały jest otoczony wysokimi pięknymi drzewami, spoza których nie widać zupełnie świata. Oglądamy jedynie skrawek nieba — i to wszystko…

Co zrobić z tym niebem, skrawkiem nieba? Czy je też wysadzić w powietrze?

Mieliśmy już tytuł filmu.

Czytając Potop

Prudnik był niezwykle znaczącą stacją w więziennej drodze Prymasa. To właśnie tam, „w Prudniku, w pobliżu Głogówka, gdzie król i prymas przed trzystu laty myśleli nad tym, jak uwolnić Naród z podwójnej niewoli: najazdu obcych sił i niedoli społecznej, zrodziły się w jego duszy myśli o odnowieniu Kazimierzowych ślubów”.

Dzieje Narodu niekiedy się powtarzają — pisał. — Czytając Potop Sienkiewicza, uświadomiłem sobie właśnie w Prudniku, że trzeba pomyśleć o tej wielkiej dacie. Byłem przecież więziony tak blisko miejsca, gdzie król Jan Kazimierz i prymas Leszczyński radzili, jak ratować Polskę z odmętów. Pojechali obydwaj na południowy wschód do Lwowa; drogę torowali im górale, jak to pięknie opisuje Henryk Sienkiewicz.

Relikwie

Zdjęcia do filmu rozpoczęły się 12 lutego w Warszawie sceną powitania Andrzeja Seweryna. W filmie Skrawek nieba nie ma on oczywiście grać Prymasa. Takie podkradanie aktora z innego filmu byłoby zabiegiem mało oryginalnym. Byłoby to także niemożliwe choćby z tego względu, że pan Andrzej przyleciał z Paryża z wąsem, którego nie mógł zgolić, gdyż było to zastrzeżone w kontrakcie do sztuki Mieszczanin szlachcicem Moliera, w której występuje w roli głównej. W filmie gra siebie, czyli aktora zdążającego po śladach człowieka, którego — jak wyznał — miał szczęście zagrać w filmie. Postać wielkiego Więźnia, który nigdy nie utracił wewnętrznej wolności, zafascynowała aktora. Jak to często bywa w przypadku, gdy artysta wciela się w postać świętego czy duchowego przywódcy, zapytano Andrzeja Seweryna, jaki wpływ ta rola miała na jego życie. „Nie chciałbym mówić banałów. Gdyby role zmieniały aktorów, byliby prawdopodobnie najwspanialszymi ludźmi, ale tak nie jest… Mogę powiedzieć tylko tyle, że w trakcie pracy nad tą rolą zdałem sobie sprawę z jednej strony, jaką siłę daje człowiekowi wiara, a drugiej — ze swej własnej niedoskonałości. Sam przez krótki czas w stanie wojennym byłem uwięziony — i nie przymierzając broń Boże mojego skromnego doświadczenia do tego, co przeżył Prymas — mogłem przynajmniej choć trochę wczuć się w to, co on pokonał”.

Do Prudnika wyruszyliśmy z Warszawy zaopatrzeni w relikwie Świętego. Były nimi dwa opasłe tomy francuskiej encyklopedii Maria, które Prymas Wyszyński czytał w prudnickiej celi i w których czynił na marginesach zapiski. Komuniści, którzy selekcjonowali książki zamówione przez Prymasa, te akurat mu dostarczyli, sądząc widocznie, że ta dewocyjna literatura jest niegroźna. „Nie wiedzieli, że dostarczyli mu do celi — powtarzał Jan Góra — dynamit, trotyl”. Posłużyły mu do opracowania Ślubów Jasnogórskich i programu moralnej odnowy narodu. Komuniści nie wiedzieli, skąd jego moc. W ich mentalności więzienie było miejscem, w którym człowieka się właśnie mocy pozbawia, niszczy go. Nie wiedzieli, że — jak to napisał Szekspir — można być wolnym w łupinie od orzecha. W przypadku ludzi mocnych Duchem przestrzeń fizyczna nie ma większego znaczenia albo ma, ale zupełnie inne. Paradoksalnie więźniami byli ci, którzy Prymasa pilnowali. Snuli się po korytarzach, nudzili w swej bezradności. Prymas coraz bardziej dojrzewał tam do prawdy, że po to poszedł do więzienia, by dać narodowi wolność. Któż z inspiratorów uwięzienia Prymasa mógł przewidzieć jego skutki? Któż przypuszczał, że po 23 latach Jan Paweł II powie znamienne słowa: „Czcigodny i Umiłowany Prymasie. (…) Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego papieża Polaka, gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem”. Nikt nie miał takiej wyobraźni. To był scenariusz Pana Boga.

Rok 1978 był kulminacją. Jednak owoce więzienia Prymasa były widoczne już wcześniej. Będąc jeszcze w więzieniu, udowodnił, że można przebywać w nim i dawać wolność tym, którzy są na zewnątrz niego. 26 sierpnia 1956 roku na Wałach Jasnogórskich zebrał się ponad milionowy tłum, by złożyć ułożone w więzieniu przez Prymasa Śluby Jasnogórskie. Jego obecność symbolizował pusty fotel. Najważniejsza była więź. O tej samej porze śluby złożyli zebrani na Jasnej Górze pielgrzymi i samotny Prymas w Komańczy. Tego zdarzenia, tej demonstracji jedności narodu z Prymasem komuniści się przestraszyli. Jeszcze niedawno zapewniali go w więzieniu, że jest dożywotnio pozbawiony swej funkcji oraz że Kościół i cały naród cieszy się, że jego osoba nie przeszkadza już stabilizacji kraju. Wkrótce sami go prosili, by zechciał wrócić na Miodową i objął swój urząd.

Jak święty Paweł

Więzienie Prymasa w pewnym sensie uratowało, oczyściło i uwiarygodniło polski Kościół. Była to cena, którą należało zapłacić. Prymas miał tego świadomość jeszcze przed uwięzieniem. 17 września 1953 roku powiedział do biskupów znamienne słowa:

Wolę więzienie niż przywileje, gdyż cierpiąc w więzieniu, będę po stronie tych najbardziej umęczonych. A przywileje mogą być świadectwem odejścia od właściwej drogi Kościoła — w Prawdzie i Miłości.

Pomimo że do Ślubów Jasnogórskich Prymas dojrzał w więzieniu, wzbraniał się jednak przed ich napisaniem, dopóki nie wyjdzie na wolność. Przekonali go dopiero przełożeni paulinów, generał Alojzy Wrzalik i przeor Jerzy Tomziński, argumentując, że przecież św. Paweł też pisał z więzienia listy do wiernych. Ostatecznie tekst powstał 16 maja 1956 roku w Komańczy, napisany w dwie godziny między 5 a 7 rano, przed Mszą świętą.

Warto przytoczyć choć fragmenty Ślubów Jasnogórskich, być może niektóre z nich są dziś jeszcze bardziej aktualne i do wypełnienia.

Wielka Boga–Człowieka Matko!

Bogarodzico Dziewico, Bogiem sławiona Maryjo!

Królowo Świata i Polski Królowo!

Gdy upływają trzy wieki od radosnego dnia, w którym zostałaś królową Polski…

Składamy u stóp Twoich siebie samych i wszystko, co mamy: rodziny nasze, świątynie i domostwa, zagony polne i warsztaty pracy, pługi, młoty i pióra, wszystkie wysiłki myśli naszej, drgnienia serc i porywy woli. (…) Stajemy przed Tobą pełni skruchy, w poczuciu winy, że dotąd nie wykonaliśmy ślubów i przyrzeczeń Ojców naszych. (…)

Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym Królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie w życiu naszym osobistym, rodzinnym, narodowym, społecznym. (…)

Lud mówi: Królowo Polski, przyrzekamy! (…)

Przyrzekamy usilnie pracować nad tym, aby w Ojczyźnie naszej wszystkie dzieci Narodu żyły w miłości i sprawiedliwości, w zgodzie i pokoju, aby wśród nas nie było nienawiści, przemocy, wyzysku.

Przyrzekamy dzielić się między sobą ochotnie plonem ziemi i owocami pracy, aby pod wspólnym dachem domostwa naszego nie było głodnych, bezdomnych i płaczących. (…)

Przyrzekamy wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności, marnotrawstwu, pijaństwu i rozwiązłości. (…)

Prowadź nas poprzez poddaną Ci ziemię polską do Bram Ojczyzny Niebieskiej. A na progu nowego życia sama okaż nam Jezusa, błogosławiony Owoc żywota Twojego. Amen.

Zapiski

Film Skrawek nieba nie ma być polemiką z filmem Prymas. Inny jest jego gatunek, format i możliwości. Zrodził się w umyśle Jana Góry z potrzeby zasypania „dziury prudnickiej”. Przy okazji wprowadza nową wartość — czysty tekst Prymasa. Kilku recenzentów Prymasa wyrażało żal, że w tym filmie nie wykorzystano bezpośrednio Zapisków Stefana Wyszyńskiego. Film Skrawek nieba uzupełnia ten brak.

5 I 1955

Gniew ojca zawsze jest łaską, bo jest dowodem opieki, zainteresowania, bliskości, woli poddania sobie opornej istoty. O ileż szczęśliwsze jest położenie człowieka, który odczuwa na sobie gniew Boży, jak Hiob czy Dawid, niż takiego, który nie czuje przy sobie żadnego śladu obecności Boga. Gdy Bóg się gniewa, łatwo znajduję przyczynę Jego gniewu w sobie. A wtedy lepiej jest mi być wdeptanym w ziemię, choćby butem wroga, bo owoc wyrasta z ziarna obumarłego w ziemi. Jak łatwo jest wtedy uznać sprawiedliwość Boga, choćby winy moje odmierzały się przez szkło powiększające. Jak przyjemnie jest wtedy doznać prześladowania, które jest rózgą, biorącą należność. Jak uczynni są wtedy moi dręczyciele, którzy nawet nie wiedzą tego, że przez ich posługiwanie ja dochodzę do pojednania z Bogiem. Jak bardzo muszę ich kochać, skoro Bóg okazał mi swoje zainteresowanie z ich pomocą. „Miłość nieprzyjaciół” przestaje być kwiatem retorycznym, staje się ciałem.

23 I 55

(…) szczytem moralności chrześcijańskiej jest nauka o miłości nieprzyjaciół. „Zło dobrem zwyciężaj” — a więc wydobądź z siebie wszystkie możliwości rozumnej istoty, a gdy ci ich brak, zapożycz się w mocach łaski.

Nawet w testamencie pisanym w roku 1969 Prymas dziękował Bogu, że uchronił go przed uczuciami nienawiści do tych, co więzili. Prześladowcy nie nauczyli Prymasa nienawidzić, dlatego w ubeckiej książeczce Kryptonim „Ptaszyńska” Prymas występuje jako postać owładnięta nienawiścią. Swoje pragnienia mogli spełnić tylko na papierze.

W wigilię 1954 roku spędzoną w prudnickim więzieniu zapisał:

Nie można uwolnić się od myśli, co zrobiłby święty Paweł dziś, gdyby chodził po moim korytarzu? Może wziąłby opłatek i poszedł na dół, by powiedzieć dozorcy: „Bracie!”. Czy pytałby o światopogląd? Czy lękałby się przekroczenia „regulaminu”? — A tak by człowiek pragnął mieć tyle wolności, by przynajmniej każdemu mógł powiedzieć: „Bracie mój!”.

Czytając ten fragment, pomyślałem od razu o księdzu Jerzym Popiełuszce. Czy to przypadek, że to właśnie Prymas Wyszyński desygnował go na kapelana Solidarności i kazał mu iść odprawiać Msze w Hucie Warszawa? Przypadek czy raczej ogniwo w łańcuchu? Ileż podobieństwa jest w programie i działaniu księdza Jerzego do programu i działania wielkiego Prymasa. W wigilijną noc stanu wojennego wyszedł do zmarzniętych żołnierzy, niosąc im barszcz i opłatek. Często powtarzał: „Zło dobrem zwyciężaj”, lecz wiele razy wypowiadał swoje kategoryczne non possumus. Księdza Jerzego nie zdecydowano się jednak zamknąć do więzienia.

Krzywda i miłosierdzie

Choć swoistym bohaterem filmu Skrawek nieba jest Prudnik, nie chcieliśmy, by to miejsce więziło nasze rozmyślania o Prymasie. Scenariusz biegnie więc tam, gdzie wymaga tego przesłanie filmu. Bardzo chciałem, by znalazł w nim swoje miejsce zapisek Prymasa z Komańczy z 13 marca 1956 roku. Znajduje w nim swe odbicie jeden z głównych tematów filmu: krzywda i miłosierdzie.

Obudziłem się przed piątą minut dwadzieścia dręczony snem. (…) Może nie warto o snach pisać, ale ten, który dzisiaj miałem — wyjątkowo zapiszę. — W widzeniu sennym opuszczałem jakiś wielki gmach po uciążliwej konferencji z Bolesławem Bierutem. Pożegnaliśmy się w hallu. Wychodziłem już, gdy przyłączył się do mnie p. Bierut, z wyraźnym zamiarem towarzyszenia mi. Byłem tym skrępowany, dręczyło mnie wrażenie, co ludzie pomyślą, widząc nas wspólnie na ulicy. (…) Gdy czekaliśmy na skrzyżowaniu ulic na wolne przejście, pan Bierut skręcił na lewo i po przekątnej przeszedł ulicę. Pozostałem sam z myślą: jemu wszystko wolno, nawet gwałcić przepisy o ruchu ulicznym. Wkrótce zniknął mi z oczu, gdzieś w bocznej ulicy. Przechodziłem przez jezdnię, pełen lęku przed dwoma groźnymi kozłami, które stały na środku mej drogi. Ale minąłem je bez przeszkód, ciągle szukając p. Bieruta, gdzie zniknął. Oglądałem się za nim, chcąc coś jeszcze powiedzieć. Dziwiłem się, że tak nagle mi zniknął… W poczuciu, że nie wszystko zostało między nami zakończone, ruszyłem przed siebie prostą drogą, w ulicę Krakowskie Przedmieście. Z tym się obudziłem…

Rychło zapomniałem w ciągu dnia o tym śnie, jak o wszystkich innych…

Wkrótce po śniadaniu przyszli obydwaj księża. „Proszę zgadnąć, co się stało?”. Nie zgadywałem. Sami powiedzieli. Radio właśnie podało, że wczoraj wieczorem umarł w Moskwie Bolesław Bierut. W obliczu każdej śmierci chrześcijanin zajmuje postawę głębokiej powagi. (…) Dziś odpada ostrze polemiki, gdyż Bolesław Bierut już uwierzył, że Bóg jest i że jest jednak Miłością. Jest więc zdecydowanie „po naszej stronie”. Po stronie przeciwnej jednak pozostali ci, którym przewodził dotąd na ziemi…

Bóg położył kres życiu człowieka i głowy państwa, który miał odwagę pierwszy i jedyny z dotychczasowych władców Polski zorganizować walkę polityczną i państwową z Kościołem. To straszna odwaga! (…) Te bolesne przeżycia będą związane odtąd na zawsze z imieniem Bolesława Bieruta. Może historia go wybieli?

Bolesław Bierut umarł obciążony ekskomuniką kościelną. (…) Cześć należna woli Bożej musi być okazana. To muszę uznać i tego chcieć; muszę chcieć sprawiedliwości Boga, który walczy w obronie swoich pomazańców. A jednak pragnąłbym, aby ta ostatnia przeszkoda nie istniała. Tym więcej pragnę modlić się o miłosierdzie dla człowieka, który tak bardzo mnie ukrzywdził. Jutro odprawię Mszę świętą za zmarłego; już teraz „odpuszczam mojemu winowajcy” ufny, że sprawiedliwy Bóg znajdzie w tym życiu jaśniejsze czyny, które zjednają Boże miłosierdzie.

Po co kręcić dziś filmy o Prymasie? Dla przypomnienia chwalebnego życiorysu? Historia ma szansę znaleźć oddźwięk, gdy można ją odnieść do dnia dzisiejszego, wpisać w nasze bolączki i problemy. Trzeba pokazać, jak nasze biografie czerpały z tego żywota albo ile mogą z niego zaczerpnąć. Każdy z nas przebywa w takim czy innym więzieniu. Zamykamy się w nim, na przykład nie potrafiąc powiedzieć słów: „Mój bracie”. Prymas nie pozostawił testamentu, bo powiedział, że przyjdą czasy, które będą wymagały nowych świateł. Jednak to światło, które oświetlało jego drogę, jest tak żywe i dziś. Pokazał, że w każdych warunkach można żyć godnie i rozwijać się. Można kochać, choć wszystko wokoło wzywa do nienawiści. Nienawiść w naszym społeczeństwie to jeden z głównych naszych problemów.

Sejm polski uchwalił rok 2001 rokiem Prymasa Wyszyńskiego. Skłócony polski sejm. Wiem, że komentować to można różnie i uśmiechać się nad koniunkturalizmem twórców naszej historii, a jednak mimo wszystko to dobry znak.

Skrawek nieba
Jan Grzegorczyk

urodzony 12 marca 1959 r. w Poznaniu – pisarz, publicysta, tłumacz, autor scenariuszy filmowych i słuchowisk radiowych, w latach 1982-2011 roku redaktor miesięcznika „W drodze”. Studiował polonistykę na Uniwersytecie im. A...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze