Siedziałem ze świętym w kryminale
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Wyczyść

Jan Grzegorczyk: Po filmie Teresy Kotlarczykowej „Prymas” ma Ksiądz dwa wizerunki: jeden rzeczywisty, drugi filmowy. Chciałbym się dowiedzieć, ile prawdy jest w tym ostatnim. Zacznijmy od pierwszego spotkania Księdza z prymasem Wyszyńskim w Stoczku Warmińskim.

ks. Stanisław Skorodecki: Siedziałem trzeci rok w Rawiczu — z wyrokiem na dziesięć — za zorganizowanie grupy młodzieżowej, która rzekomo „chciała siłą obalić ustrój Polski Ludowej”. Ktoś poradził rodzicom, żeby wnieśli prośbę o nadzwyczajną rewizję. Z listem polecającym pojechali do księdza Jana Czuja, wybitnego patrologa, który należał do Związku Księży Intelektualistów popieranego przez władze. Uważał on, że ATK trzeba ratować. Komuniści trochę się z Czujem liczyli, miał kogoś w Biurze Politycznym. Obiecali księdzu, że jak będzie możliwość, to przydzielą mnie gdzie indziej, bo w Rawiczu siedziałem z politycznymi w białym pawilonie. Może mnie dadzą tam, gdzie mógłbym pracować jako sanitariusz. Miałem odpowiedni kurs. Tyle mi ojciec powiedział na widzeniu w Rawiczu. Te widzenia były czymś koszmarnym. W korytarzyku przedzielonym kratami kilka par więźniów i odwiedzających wzajemnie się przekrzykiwało.

Po miesiącu oddziałowy kazał mi się pakować. Koledzy myśleli, że mam amnestię. Zbiegało się to ze świętem wojska, bo to było w okolicach 12 października.

„Ubierać się, pojedziemy, na miejscu się wszystkiego dowiecie”. Wieczorem dotarliśmy do Olsztyna. Krótki postój i dalej. Nocą kluczyli po lesie, żebym nie mógł się zorientować, dokąd mnie wiozą. W końcu dojechaliśmy do jakiegoś budynku wyglądającego na klasztor. Oddziałowy wprowadził mnie do celi, prycza, piec stoi, jakaś szafka w kącie. „Kładź się spać, jutro się wszystkiego dowiesz”. Za oknem całkowita ciemność. Niczego widać nie było. Rano przyniósł mi jakąś książkę do czytania, bo powiedział, że się będę nudził. Dopiero po południu wezwał mnie ubek i mówi: „Gotujcie się, episkopat prosił, żeby pozbawić władzy waszego prymasa, bo jest przeszkodą w kontakcie między władzą a Kościołem. Biskupi byliby skłonniejsi do rozmów, a prymas jest nieustępliwy. Prezydent przychylił się do prośby biskupów i prymas będzie izolowany. W nocy będzie przywieziony, a żeby świat nie wrzeszczał, że prymas nie ma do kogo gęby otworzyć — dosłownie tak powiedział — a były starania o was, żeby was wypuścić na wolność, no to będziecie tu, żeby mógł z wami konwersować i sprawować tę waszą liturgię… No, zobaczymy, jak się będziecie spisywali… Będzie też obok was siostra, która będzie pilnowała pani w kuchni, żeby trucizny nie dawała prymasowi do jedzenia”. Tak sobie ironizował.

Straszliwie się obawiałem tego, co pomyśli Prymas — szpicel, zdrajca. Dochodziła północ. Ubek mnie woła: „Chodźcie, już jest ksiądz prymas”.

Weszliśmy. Przedstawia mnie. „Ksiądz pozwoli — nie zwracali się do niego księże prymasie ani księże biskupie — to jest księdza kapelan”. Ksiądz Prymas wiadomo, jak zareagował: „Nic nie wiem o tym. Kapelana ja sobie sam zawsze mianuję”.

Powiedział to z przekąsem?

Nie. On nie był wobec nich ani żartobliwy, ani złośliwy, może raz czy drugi pozwolił sobie na to. Przychodził do niego codziennie ten pułkownik i Prymas raz zaironizował: „Przychodzi pan codziennie i to samo: »Dzień dobry, dzień dobry, co nowego…«. Niech pan przyjdzie raz z magnetofonem nagra i to »dzień dobry«… i będzie mógł pan codziennie to puszczać do Warszawy”. Na tej podstawie mówiono potem, że Prymas jest wyniosły i zarozumiały. Wracając do tej pierwszej prezentacji: powiedział to z rezerwą i ostrożnością.

Po tych słowach komendant wyszedł i wtedy Prymas powiedział: „Niech się ksiądz uważa za współwięźnia, za współbrata mojego. Mamy przed sobą czas, wszystko się wyjaśni, czas jest najlepszym lekarzem na wszystko. A kapelanów ja sam mianuję, a nie partia czy Urząd Bezpieczeństwa”. Było mi bardzo głupio. „Wczoraj — mówię — ten pan przyszedł i powiedział, że na prośbę episkopatu ksiądz Prymas jest pozbawiony władzy”. Prymas mówi: „Przez kogo?”. „Mówię tylko to, co mi powiedziano”. Zacząłem przedstawiać swoją sprawę, a on mówi: „Ja znam wszystkie sprawy księży, którzy byli dotąd aresztowani”. Zdziwiony byłem, że tylu księży siedzi — w samym Rawiczu siedziało około sześćdziesięciu — a Prymas jest tak dobrze zorientowany. Musiały widocznie do niego dochodzić raporty. „Księdza sprawę akurat pamiętam — powiada — bo mi się skojarzyła z obrońcą Jasnej Góry, z księdzem Kordeckim”. Rozluźniłem się i mówię, że jeśli już tak, to ja jeszcze moje nazwisko kojarzę z drugim, z księdzem Skorupką, który bił bolszewików. Prymas się uśmiechnął. Potem już mówiliśmy do niego z siostrą „Ojcze”.

Prymas postanowił, że od dzisiaj będziemy odmawiali wszystkie trzy części różańca. „Będziemy się modlili, żeśmy zasłużyli na tę łaskę…”. Mówię: „Co to za łaska? Dziesięć lat więzienia. Za to, że te siedem lat kapłaństwa nie piłem, w karty nie grałem, na baby nie latałem, tylko ciągle z młodzieżą i ciągle w Kościele. To jest łaska?”. Prymas mi odpowiedział: „Naród cierpi, a my z narodem cierpimy. Musimy to docenić. Będziemy się modlili, że jeżeli będziemy mieli wyjść na wolność, żeby to było za przyczyną Matki Bożej, żeby to było w Jej dzień, w Jej święto, w Jej miesiącu”. I rzeczywiście. Prymas przewożony do więzień był zawsze w miesiącach maryjnych, na wolność też w triumfalnym pochodzie wyszedł w październiku. Wszystko działo się w dniach Matki Bożej i w Jej miesiącu.

Czy Ksiądz kiedykolwiek widział Prymasa przed tą pamiętną nocą?

Tak, ale nie z bliska.

Jakie było pierwsze wrażenie?

Niezwykłe. Jak już mówiłem, szedłem w obawie, za kogo Prymas mnie weźmie, ale się uspokoiłem. Twarz była bardzo spokojna. Bardzo głęboki, refleksyjny. Bardzo ciepły i ludzki od samego początku. Witał człowieka uśmiechem. Lubił pożartować, miał niesamowite poczucie humoru i nie utracił go nawet w więzieniu. Trochę mi właśnie żal, że ten jego wymiar gubi film Teresy Kotlarczykowej.

Często Prymasa porównywano z kardynałem Wojtyłą. Wojtyła kontaktowy, a on majestatyczny. Szli często razem w procesjach. Wojtyła otwarty, serdeczny, kwiaty dostał, odrzucał, machał, uśmiechał się. A Wyszyński dostojny. No oczywiście był i dostojny. Miał świadomość, że jest interreksem. Bardzo dyskretnie parę razy w rozmowie poruszył ten temat. „Jest bezkrólewie w naszej ojczyźnie. Ja nie wyjadę nigdzie, nie skuszą mnie Riwierami. Ja mam władzę nad tym narodem…”. Nie mówił — „władzę duchową”, ale „władzę”. I miał tę władzę rzeczywiście. To się nawet przejawiło w wieńcu pośmiertnym położonym na trumnie: „Niekoronowanemu królowi Polski — naród”.

Czy Prymasowi proponowano wyjazd za granicę?

Wielokrotnie sondowano jego opinię na ten temat przy pomocy siostry Leonii. Kiedyś na przykład powiedziała: „Ojciec to na pewno czułby się najlepiej na Riwierze, na słońcu”. Prymas, żeby uciąć jej nagabywania, odpowiedział: „Wolę polskie więzienie, gdy już nie ma dla mnie innego miejsca w Ojczyźnie, niż zagraniczne pałace. Miejsce polskiego biskupa jest przy katedrze albo w więzieniu, ale nie za granicą”.

Jak sobie Ksiądz tłumaczy fakt, że przy Prymasie nie ulokowano doskonałej wtyczki, „swojego” księdza, który byłby dla nich bardziej użyteczny. Dali Prymasowi księdza, o jakim mógł tylko marzyć. Zresztą wystawił Księdzu w „Zapiskach” cudowne świadectwo. Pozwoli Ksiądz, że przeczytam jego fragment: „(…) że poziom duchowy księdza był o wiele wyższy od wysokiego. Był to człowiek gorącej wiary, niemal uczuciowej modlitwy, kochający Kościół święty, oddany mu całym życiem. Zainteresowania jego były wybitne kościelne i religijne; chłonął książki teologiczne, zwłaszcza z zakresu historii Kościoła. Miał swoje ideały apostolsko–misyjne. Jedyną dygresją było zainteresowanie dla sportu. Ksiądz miał wybitne powołanie kapłańskie, które kochał całą duszą”.

Tak. Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Może liczyli na moją wdzięczność. Zażądali, żebym wszystko zachował w tajemnicy. Na pewno znaleźliby księdza, który by im służył. Jednak w ich żelaznej logice działań i bezwzględności były luki.

Kiedy byłem proboszczem w Lubaczowie, zapraszano mnie kilka razy na takie wieczory poświęcone Prymasowi, abym podzielił się swoimi wspomnieniami. To były lata 1978–1979. Po tych spotkaniach zawezwano mnie na UB i pyta mnie urzędnik, czy uważam za stosowne wracać do tamtych czasów. „Przecież to było, minęło. Ksiądz sobie po spotkaniu wraca wygodnie samochodem albo pierwszą klasą, a młodzież akademicka zaczyna rozrabiać”. „Ja nikogo nie podburzam” — odpowiedziałem. „Ksiądz podpisał zobowiązanie, że nie będzie zdradzał tajemnicy”. „A czy ja zdradzam? Opowiadam tylko o pewnych faktach”. On na to: „Niech ksiądz z siebie nie robi bohatera narodowego, bo my możemy — i tu cytuję dosłownie — tak koło gwizdka księdzu zrobić… Damy informacje do Wolnej Europy czy innego radia prawicowego, że ksiądz był szpiclem przy księdzu Prymasie”. „A tak? No to ja zaraz o tym powiem w drodze powrotnej mojemu biskupowi, żeby wiedział w razie czego”. „No nie, ksiądz na żartach się nie zna”.

Zobaczyłem w jakiejś popularnej gazecie artykuł o Księdzu zatytułowany „Prymas powierzył mi największe tajemnice”. Czy miał Ksiądz rzeczywiście wiedzę, której obawiali się komuniści?

To zupełnie niepoważne przekłamanie dziennikarza, który szukając sensacji, robił ze mnie bohatera. Zaprotestowałem zresztą przeciw temu w jego redakcji. Prymas powierzył mi pod przysięgą jedną jedyną tajemnicę, z której zwolnił mnie, gdy żegnałem go na trzy dni przed śmiercią. Pamiętam, bo tego samego dnia rozmawiał telefonicznie z rannym Ojcem Świętym przebywającym w Gemelli. Zatelefonował po mnie ksiądz Piasecki, sekretarz Prymasa, żebym się pożegnał z Ojcem. W tym szkielecie człowieka, w jego wyostrzonych rysach dojrzałem majestat człowieka. Nos wydłużony, bladziutki. Pochyliłem się, zrobił mi krzyżyk na czole.

Tajemnicą było polecenie, że gdyby nie wyszedł z więzienia, a mi by się to udało po moim dziesięcioletnim wyroku, miałem pojechać do księdza Ignacego Tokarczuka, późniejszego arcybiskupa, i przekazać mu w jego imieniu uprawnienia Prymasa Polski.

Czy mógłby Ksiądz tę sytuację wyjaśnić? W tamtych latach Ignacy Tokarczuk nie był jeszcze biskupem, został nim dopiero w 1966 roku.

Na pewno takie słowa od Księdza Prymasa usłyszałem…

Mówił Ksiądz, że dowożąc Was do Stoczka, kluczono, żebyście się nie mogli zorientować co do miejsca, jednak świat się dowiedział…

Widziały nas dzieci ze szkoły.

Jak to było możliwe, z jednej strony takie środki separacji, a z drugiej wystawianie na widok?

To była jedna z ich wpadek. Jak Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera. Klasztor w Stoczku był otoczony murem do wysokości drugiego piętra, a także drutami kolczastymi. Każdy nasz ruch — powiedzielibyśmy dzisiaj — był monitorowany. Wystarczyło otworzyć okno i już nas namierzali. Teren był podzielony na sektory. Jednak z jednej strony klasztoru na wzgórku była szkoła, z której okien było widać wszystko, co się dzieje w ogrodzie. Pewnego dnia staliśmy nad naszym śmierdzącym stawkiem i rozmyślaliśmy, co z nim zrobić. Nagle Prymas powiedział: „Zobacz, dzieci, chyba nas obserwują”. Widać było pootwierane okna. „Jutro, kiedy wyjdziemy do ogrodu, założę łańcuch, piuskę, żeby nie mieli wątpliwości, że być może przyjechał jakiś ksiądz albo jacyś zakonnicy tu są”. I tak się stało. Stanęliśmy nad stawkiem przy drzewku i oglądaliśmy gałęzie, bo zaczęło się akurat kwitnienie. Prymas tak się ustawiał, żeby z okien dobrze widzieli, nawet jakby ktoś chciał zdjęcie zrobić, to mógłby. I to się wnet rozniosło. Rozniosło się to także przez żołnierza KBW, który w ramach swojej zasadniczej służby był przydzielony do jednostki zabezpieczającej teren klasztoru i sprzęt wojskowy. Notabene, jego syn został księdzem. Pewnego dnia wysłali ich na strych, żeby sprawdzili, czy karabiny maszynowe są w porządku. A myśmy byli w ogrodzie. I ten żołnierz powiedział do kolegi: „Tu nie siedzi Gomułka ani nie jest żadna szkoła szpiegów, tylko tu są księża. Chyba Prymasa pilnujemy”. Koledzy między sobą zaczęli gadać. Po tygodniu kompanię rozbili, ale już się rozeszło. Tym bardziej zdwoili warty. Okna w szkole od tej pory były bez przerwy zamknięte. Na przerwach dzieci mogły już tylko wychodzić na tę stronę budynku, gdzie nie miały wglądu w nasze życie. Tak czy owak miejsce więzienia Prymasa przestało być tajemnicą i postanowiono go wywieźć do Prudnika. Samochód, którym go wywożono na lotnisko, miał okna zamazane błotem, firaneczki zasunięte. Dużo dzieci było przy wyjeździe z klasztoru. Przyniosły polne kwiaty i zasypały samochód. Wszyscy już wiedzieli. Prymas odsunął firaneczkę.

A po co właściwie te środki ostrożności?

Oni się piekielnie bali desantu, dlatego wszystkie miejsca uwięzienia były w pobliżu granicy demoludów. Prymas nam zawsze powtarzał: „Ja pewnie którejś nocy zniknę i powiedzą wam, że ktoś mnie porwał”. Mogli go porwać „swoi” i wywieźć na przykład na Sybir albo mógł go próbować odbić Zachód. Prymas jednak mówił mi, że na pewno by się nie zgodził, by wywieziono go na Zachód. Oni do końca nie wiedzieli, co zrobić z Prymasem. Stalin nie pozwalał Go zaaresztować. Gdy umarł, pozwolenie z Moskwy przyszło. Uwięzili, ale stworzyli sobie problem, którego nie potrafili rozwiązać. Były różne warianty. Montowano proces o szpiegostwo na rzecz Watykanu. Przygotowywano sobowtóra.

Wiele osób po premierze filmu mówiło, że pomysł z sobowtórem jest całkowitą fikcją.

W filmie jest oczywiście w dużej mierze licentia artistica, ale sobowtór był przygotowywany. Prymas mówił mi o tym wielokrotnie. Potem widocznie ktoś zrozumiał, że to nie ma sensu.

Proszę Księdza, mieliście świadomość istnienia podsłuchów, że jesteście obserwowani. Jak więc te szczere rozmowy się dokonywały?

Tak, podsłuchy były wszędzie. Pod tynkami, w lampach, w ogrodzie na drzewach. Kiedy zmieniliśmy trasę spacerową, to kabelki w nocy krasnoludki przeniosły na inne drzewa. Prymas mówił, niech sobie nagrywają. Natomiast sprawy, o których wspominałem, omawialiśmy w miejscach spowiedzi, w ogrodzie. Każdą spowiedź urządzaliśmy w innym miejscu. Mogli przecież aparaturę zainstalować licho wie gdzie. Mieliśmy liczne dowody, że nas nagrywają.

Pewnego dnia zawieźli mnie do dentysty, bo Prymas się upomniał, że zostały mi ostatnie dwa zęby, a więzień też ma jakieś prawa. Ukradłem wtedy dwie gazety. Głupota. Stary więzień, a nie wziąłem pod uwagę, że gazety są policzone, tytuły spisane. Po przyjściu wyciągam zza pazuchy zdobycz i mówię do Prymasa: „Proszę Ojca, dzisiaj mamy inne czytanie duchowe”. Prymas mówi: „Spal to w piecu, bo jak będziemy w ogrodzie, to znajdą”. A oni to wszystko słyszą. Za pół godziny siedzę w celi, puka siostra Leonia. „Przepraszam, nie będę przeszkadzała, ale pan komendant kazał wybrać popioły z pieców, bo jutro będzie zdun”. Wybrała. Byłem przekonany, że wszystko się spaliło. A tam kawałeczek został. I z powodu tego kawałeczka próbowali mnie szantażować.

Na filmie Ksiądz śledzi piszącą donosy na Prymasa siostrę Leonię Graczyk. Do kija mocuje Ksiądz lusterko, za pomocą tego urządzenia obserwuje siostrę pracującą w sąsiedniej celi. Widzi, że chowa swoje zapiski za obrazem. W czasie jej nieobecności wykrada je i przekazuje na widzeniu swojemu ojcu. Ile w tym prawdy?

To jest totalna bzdura. Mówiłem, że każde otwarcie okna było rejestrowane. Proszę sobie wyobrazić, że wychylam się z tego okna z kijem w ręku i zaglądam do celi siostry. Nasi opiekunowie przecież zaraz by zadziałali. Jeżeli nawet bym ukradł, to przed widzeniem z ojcem byłem rewidowany. Skoro oni nie chcieli mi darować wykradzenia głupich gazet, to by mi puścili płazem, że wykradłem im „materiał operacyjny” i puściłem go w świat? Przecież ja po ich przesłuchaniu prawdopodobnie nie wróciłbym już do celi. Poza tym, gdybym wiedział o takich zapiskach, zameldowałbym o tym Prymasowi, a on nie mógłby tego tak sobie zostawić. Na pewno zażądałby zmiany siostry. W Zapiskach zanotował: „Jestem przekonany, że Urząd Bezpieczeństwa — gdyby nawet liczył na moich towarzyszów — to bardzo się na tym zawiódł. (…) Miałem możność poznać oboje na tyle, że jestem pełen przekonania o moralnej uczciwości obojga”.

W filmowej scenie prawdziwe jest jedynie to, że na ręce palcem napisałem słowo „Prymas” i mój ojciec to załapał.

Ksiądz Prymas był przekonany o uczciwości zarówno Księdza, jak i siostry. Film Teresy Kotlarczykowej czyni z Księdza bohatera, dzięki któremu w znacznym stopniu Prymas przeżywa więzienie, a siostrę Leonię Graczyk ukazuje jako donosicielkę. Jej postać w dużej mierze jest skonstruowana w oparciu o książkę „Kryptonim »Ptaszyńska«. Donosy na Prymasa”, która wyszła w Londynie w 1993 roku. Są to podobno meldunki siostry Leonii, która otrzymała od bezpieki taki kryptonim. Zieje w nich nienawiścią do Kościoła, Prymasa, a już szczególnie do Księdza. Ukazuje was jako ludzi przewrotnych, obłudnych, skończonych karierowiczów…

Książkę przeczytałem, pokreśliłem ją całą i wszędzie pisałem „nonsens”, „kłamstwo”, „fikcja”. Jestem przekonany, że nie napisała tego siostra Leonia. Prawdą jest, że czasem zachowywała się nieroztropnie, może w jakiś sposób przysłużyła się naszym opiekunom, ale nigdy bym jej nie potępił. Była dobrym człowiekiem. W końcu, siedząc z kimś tak długo, można to stwierdzić. Nieraz słyszeliśmy, jak na dole rechotała z panią w kuchni. Prymas mówił: „Zobacz, jak ona się z nimi śmieje. Przecież to jest kobieta, oni wszystko z niej wyciągną”. Martwił się tym. Uważam jednak, że nie była zdolna tego napisać. Musiał to napisać jakiś człowiek z UB.

W filmie jest Ksiądz bohaterem, a w książce Ptaszyńskiej — uosobieniem ohydy, obłudy, zła. Jak w rzeczywistości wyglądały relacje Księdza z siostrą Leonią? Czy, odsiewając nieprawdę, nic z tej książki nie można dowiedzieć się o waszym więzieniu?

Absolutnie nie. To ubecki śmieć. Autor tej książki bezustannie pisze, że Prymas mnie uwielbiał, że nie mógł wytrzymać bez swego pupilka, że upominał się o moje leczenie. Prymas był zbyt powściągliwy, żeby tak prymitywnie ujawniać swoje uczucia, jak to jest pokazane w tej książce. Bardzo serdecznie się do nas obojga odnosił. Nigdy w towarzystwie siostry nie rozmawialiśmy po włosku, co nam zarzuca. W obcych językach rozmawialiśmy na spacerze, w ogrodzie na przechadzce.

My byliśmy kulturalni dla siebie. Mogłem jej nie ufać, nie wierzyć, ale nigdy nie było żadnego starcia między nami.

Ale ona w rozmowie z Żakowskim przyznała się do napisania tych meldunków i stwierdziła, że miała w rzeczywistości poglądy antykościelne.

Tego nie mogę zrozumieć. Myślę, że powiedziała tak, nie wiedząc, co jest w tej książce. Wiedziała tylko, że jakieś meldunki pisała. Nawet pokazywali jakąś kartkę z jej zeszytu. W oparciu o te meldunki ktoś napisał tę książkę.

Żakowski tłumaczy, że ona to pisała, żeby się uwiarygodnić w oczach bezpieki i żeby zostawili ją przy Prymasie.

Zrobiła, co zrobiła, opuściła zgromadzenie, ale nikt nie ma prawa do zaglądania w jej duszę. Nikt tu nie może być sędzią. Ja się absolutnie powstrzymuję, nie dla popisu, że umywam ręce, ale po prostu nie wierzę w to. To wszystko miało na celu osłabić proces beatyfikacyjny Prymasa poprzez ukazanie, że on niby święty, a nie miał pozytywnego wpływu swoją osobowością na siostrę Leonię.

Dla mnie te plwociny w niczym nie osłabiają autorytetu Prymasa, wręcz przeciwnie. Nawet Pan Jezus nie przemienił wszystkich, z którymi się spotykał, i też otaczały Go pomówienia i kłamstwa.

Oczywiście ludzie mądrzy tak zareagują, ale to jest obliczone na innego odbiorcę.

Czy Ksiądz miał jeszcze jakiś kontakt z siostrą Leonią Graczyk, poza rokiem 1956, kiedy to w listopadzie Prymas was zaprosił, byście wspólnie przed obrazem Matki Boskiej podziękowali za uwolnienie?

Tak, byliśmy potem jeszcze w Stoczku. Ona już była jako świecka osoba. Była jakaś duża uroczystość, byli biskupi. Wspominaliśmy z siostrą, że nie widzieliśmy, jak tu było dookoła. Zupełnie jakby nigdy nic. Z tym, że prosiła, żebym nikomu nie mówił, że ona tam jest. Rozumiałem jej wybór. Bardzo szanuję czyjeś życie wewnętrzne, które komuś może wydawać się dziwne, puste beznadziejne, skomplikowane, bezideowe. Ja w nim nie siedzę. Tak samo jako spowiednik, spotykając swoich penitentów w życiu, bardzo mocno staram się zapomnieć to, o czym mi mówili podczas spowiedzi, by to nie wpływało czasem na mój stosunek do nich poza konfesjonałem.

Przeczytałem, że stosunek Księdza do filmu „Prymas” był negatywny. Użył Ksiądz określenia, że to nie jest film o Prymasie.

Nie, mój stosunek do tego filmu jest złożony. Przed jego nakręceniem dostałem do przestudiowania scenariusz pana Purzyckiego. Swoje uwagi złożyłem na piśmie, zasugerowałem, co warto tam zmienić, co uważam za niewłaściwe, niewiarygodne. W czasie konfrontacji powiedziano mi, że artyście wolno dopuścić się pewnych uproszczeń, wsadzenia pewnych kwiatków, byle to nie zmieniało treści, istoty przesłania. Pani Kotlarczyk przyjechała z całą ekipą, był także Andrzej Seweryn i grający mnie Zbigniew Zamachowski. Prawie tydzień nocowali gdzieś w hotelu, w dzień do mnie przychodzili. Bardzo dokładnie wypytywali o postawę, o zachowanie, o gesty. Taki szczegół. Pan Seweryn pytał: „Proszę księdza, Prymas miał taki zwyczaj, widać to na zdjęciach, kiedy klęczał albo opierał się o poręcz fotela, trzymał rękę na czole, zasłaniając twarz. Czy on miał ręce lekko rozchylone, bo chciał obserwować reakcje, czy rzeczywiście zasłaniał, bo chciał się wyłączyć i skupiał się? To jest dla mnie bardzo ważne”. Odpowiedziałem, że nigdy nie patrzyłem pod tym kątem. Osobiście myślę, że bardziej zatapiał się w myślach czy słuchał, co ktoś mówi. Potem jeździłem do Warszawy na pewne odcinki. Zdaje się, że ekspertem, nazwijmy to tak, ze strony episkopatu był biskup Chrapek.

Kiedyś zobaczyłem przez przypadek jakiś charakterystyczny film dla Zamachowskiego, takie szuru buru, niepoważna rola. Nie namyślając się wiele, zadzwoniłem do biskupa Chrapka i zapytałem go, czy ja mam prawo zastrzec sobie, żeby pan Zamachowski nie grał mnie. „A o co księdzu chodzi? Ja kontroluję ten film. Nie zauważyłem nic niepokojącego, niech się ksiądz kładzie spać i będzie spokojny. Artysta wielkiej klasy potrafi się przestawić do każdej roli, jaka mu jest potrzebna. On odda dobrze księdza rolę”.

I jak Ksiądz ocenia tę rolę?

Doceniam ją. Powiedziałem, że nie mam zastrzeżeń co do zrozumienia mojej postawy w różnych momentach. Szczególnie cenię sobie scenę, kiedy Prymas prosi o spowiedź. Doskonale się wczuł w moje nieprzygotowanie i wstyd, że miałem w tym momencie być kierownikiem duchowym księdza Prymasa. Natomiast trudno mi się identyfikować z całością mojego filmowego wizerunku, choćby z racji zupełnie nierealnych scen, o których mówiłem. Widzowi może to być obojętne albo może tego nie czuć, a ja wiem, że tak nie było.

Byłem też na premierze w Warszawie, podczas której zaatakowano panią Kotlarczyk na konferencji, że pozwoliła sobie na duże uproszczenia. „Chciałam zostawić świadectwo, na jaką wielką zbrodnię zdobyła się władza wobec narodu, bo naród i Kościół to było jedno. Wszyscy się chronili w ramiona Kościoła, a Prymas stał na straży. Chciałam pokazać rozmiary zbrodni, dlatego ten napad na rezydencję prymasa. Dlatego film kręcono w Lubiążu, miejscu zniszczonym, bo w takich niegodnych warunkach osadzono głowę Kościoła. Wyremontowany Stoczek już się do tego nie nadawał”. Rozumiem, że szukała do tego różnych środków wyrazu, spotęgowała tę negatywną rzeczywistość. Szkoda tylko, że chcąc pokazać młodzieży ten okrutny system, pokazywała, że ci, którzy go tworzyli, byli momentami tak głupi. Do bardziej absurdalnych zaliczyłbym jeszcze scenę słuchania przez garnuszek wiadomości z Wolnej Europy o ekskomunikowaniu przez Papieża prezydenta Bieruta. Przecież my o takich rzeczach nie mieliśmy pojęcia! My nie wiedzieliśmy nic. Film gubi prawdę naszego odcięcia od świata. Dopiero pod koniec dali Prymasowi „Przegląd Sportowy”, „Stolicę” i to było wszystko. No i te dwie gazety, które ukradłem w szpitalu. Sytuacja zmieniła się dopiero w Komańczy.

A oni wam niczego nie mówili?

Nic.

Ale na początku ten ubek powiedział, że episkopat poprosił Bieruta…

No tak, z tym że Prymas nie wierzył, żeby to się dokonało w takiej formie. Prawdą jest natomiast, że Prymas nosił w sobie żal, że po aresztowaniu nikt się o niego nie upomniał „oprócz — jak mówił — psa bacy i administratora Warmii, księdza Zinka”, zresztą autochtona.

Siostra Stanisława Nemeczek, przełożona nazaretanek w Komańczy, mówiła, że kiedy biskupi przyjechali do Prymasa, to był jeden wielki płacz. Uklękli na kolana i całowali stopy Prymasa. A on wcale się nie spieszył, żeby ich podnosić. Aczkolwiek biskupów też nie można potępić, bo oni próbowali ratować to, co się dało, tak samo jak przedtem Prymas. Przecież Watykan zdziwiony był ugodą, jaką zawarł z komunistami Prymas.

O tym, co dzieje się poza murami, dowiadywaliśmy się w przedziwny sposób. Na widzeniu od ojca dostałem i directorium, kalendarz liturgiczny diecezji tarnowskiej. I z tego Prymas dużo się dowiedział: „Dziś zbiórka na KUL”. Aha, więc KUL działa. „Zbiórka na świętopietrze”. Aha, więc jest kontakt z Rzymem.

Zawsze sporządzałem listy książek, które Prymas chciał, i major mnie pytał, co ja wiem o tej czy owej książce. Odpowiadałem, że to są za mądre dla mnie książki. Wielu tytułów, o które prosił, nie dostawał. Prymas był bardzo dobry we francuskim i włoskim. Rosyjski doszkalał, znał go, bo przecież to był zabór rosyjski. Niemieckiego uczyliśmy się ze starego podręcznika geografii, który znaleźliśmy w ogrodzie i osuszyli.

Prymas pisze w „Zapiskach”, że nie mieliście czasu na gawędy i towarzyskie próżnowanie. Więźniowie zwykle próbują zabić czas. Ale Prymas, pomimo że był w więzieniu, nigdy nie stał się więźniem.

Tak, Prymas mówił, że nie ma nigdy chwil do zmarnowania. Człowiek może się wszędzie rozwijać. W każdej rzeczywistości, w każdym miejscu, w którym się znajdzie, może odczytywać wolę Boga, Jego Mądrość. Prymas był niesamowitym obserwatorem przyrody. Uwielbiał oglądać ptaki. Z ich życia wysnuwał lekcje moralne. Prawie wszyscy znamy jego piękną przypowieść o wronie, która usiadła na jodle i której wydawało się, że jest jej władczynią. To było autentyczne. Szkoda, że tego nie wykorzystano w filmie. Prymas wyciągał z każdego wydarzenia wspaniały temat do rozważań morlanych. Pamiętam, raz zauważył, że jemiołuszka wysiedziała młode w futrynie okna jego celi. Powiedział wówczas: „Ciekawe, czy miała pozwolenie UB, żeby tu zamieszkać”. Przyszedł czas na naukę fruwania. Matka sfrunęła na drzewo, żeby małe do niej przyleciały. Prymas napisał, że wszystkie sfrunęły, jedno nie miało odwagi. Matka skrzeczy, a ono nic. Prymas odemknął okno i dał delikatnego prztyczka tchórzowi, który wówczas sfrunął. Wszystkie skrzeczą, za chwilę matka frunie do gniazdka w oknie. Prymas obserwuje, co będzie. A ona zaczęła walić dzióbkiem jak dzięcioł w szybę okna. „I wiesz, co mi powiedziała? — mówi Prymas. — »Ty stary durniu, nie mieszaj się do nie swoich spraw. Wychowanie dziecka należy do matki«”.

Co Ksiądz najbardziej podziwiał w Prymasie?

Przede wszystkim szaloną dyscyplinę wobec siebie samego. Pomimo że bywał w różnych warunkach — słaby, zmarznięty i chory — nigdy z niczego nie zrezygnował. Plan dnia, który zaczynał się o piątej rano, wyznaczył od początku. To była doskonała dyscyplina zewnętrzna i wewnętrzna. Nieraz rozmawialiśmy o pracy z młodzieżą. Prymas odwoływał się często do Jana Bosko. Radził mi, bym odwiedzał tych, którymi się zajmuję, wieczorem w ich domu. „Wejdź do pokoju. Już będziesz wiedział, kim on jest. Skarpetka jedna pod oknem, druga na kaloryferze, sweter rzucony, rękawy do środka. Książka jedna w lewo, druga w prawo. Na biurku nieład i już wiesz, co on jest wart wewnętrznie”. Mówił, że ład zewnętrzny idzie w parze z ładem wewnętrznym.

Można by z tym polemizować, znam wielu wspaniałych ludzi, w tym duchownych, którzy toną w nieładzie. Ostatnio pewien ksiądz powiedział mi, że porządek jest stworzony dla głupców, bo geniusze potrafią zapanować nad chaosem.

Oczywiście, mogą być małe odchylenia od normy, ale w zasadzie to jest prawda. No, o ładzie wewnętrznym Prymasa ze zrozumiałych powodów nie chcę tu mówić.

Dalej. Imponowała mi jego wielka wiara, moc modlitwy. Kiedyś mówi: „Dzieci, chodźmy się pomodlić”. Nie było o tej porze modlitw w programie. Pomyślałem, że może dostał jakiś list, może z jego ojcem jest ciężko. Weszliśmy do kaplicy. Prymas już klęczy, ale się nie modli. Spojrzałem na niego i już mi wystarczyło — co to znaczy modlitwa. Zamknięte oczy. Wargi nic nie szepczą, ale drgają mięśnie policzków i skronie.

Podziwiałem też jego szacunek dla każdego człowieka, także dla tych, którzy go więzili.

Nawet w bezprawiu widział prawo. Zawsze domagał się uzasadnienia, dokumentu. Powtarzał mi: „Masz przecież wyrok. 10 lat. Da ci Pan Bóg siły, to je odsiedzisz, muszą cię wypuścić”.

Prymas pisze w „Zapiskach”, że dzięki porządkowi dnia, o którym ksiądz opowiadał, czas upływał niezwykle szybko. „Dzięki temu (…) nie oddawałem się rozważaniom nad przeszłością, byłem wolny od smutku i tęsknot za innym życiem. Zdołałem »przyzwyczaić się« do więzienia. Nie jest to przesada. W takich warunkach bytowania niemal »zaskoczeniem« było dla mnie pojawienie się wysłannika Rządu w Prudniku, podczas gdy już ułożyliśmy się psychicznie na spędzenie trzeciej zimy w więzieniu”.

Tak, ja też bardzo szybko dojrzałem pod wpływem Prymasa do zrozumienia, że więzienie było dla nas łaską. Prymas mówił, że jesteśmy najmniejszą diecezją świata. Bo jest biskup, księża, zakony, są niewierzący i jest także jedna wierząca osoba świecka. To była pani, która nieraz wpadała do kaplicy, niby się pomodlić. Ale tęsknił niesamowicie za normalnym życiem. Urządzaliśmy sobie liturgię, tak jak potrafiliśmy. Nie mieliśmy żadnych podręczników liturgicznych poza mszałem, ale staraliśmy się zachowywać cały rok liturgiczny. Wyszliśmy na Boże Ciało na długi korytarz jeszcze w Stoczku. Prymas niesie krzyż, UB stanęło w pogotowiu, nie wiedząc, co się dzieje. Gorzej było w Wielką Sobotę — wspaniała liturgia, ale nam czasem brakowało tekstu, bo nie wszystko się pamiętało, no to wtedy było nawet hmmm, lalala. Śmialiśmy się z tego nieraz.

A czy Prymas miał jakieś słabości, nad którymi ubolewał?

Mówił, że jest za mało cierpliwy, czego ja nie mogę stwierdzić, nie dlatego, żeby wszystko miało być w aureoli. Ale on to często powtarzał: „Ojej znowu mi brak cierpliwości, wytrwałości”.

Po prostu to był święty człowiek, dopuszczający ludzkie słabości. I bardzo proszę Boga, żebym dożył chwili, gdy już oficjalnie będę mógł powiedzieć: „A ja z tym świętym siedziałem razem w kryminale”. Prymas zwracał się do mnie czasem „Kolego kryminalisto”.

Siedziałem ze świętym w kryminale
Stanisław Skorodecki

(ur. 9 listopada 1919 r. we Lwowie – zm. 31 lipca 2002 r. w Rewalu) – polski duchowny katolicki, kapelan prymasa Stefana Wyszyńskiego, aresztowany przez UB w 1951 r. i s...

Siedziałem ze świętym w kryminale
Jan Grzegorczyk

urodzony 12 marca 1959 r. w Poznaniu – pisarz, publicysta, tłumacz, autor scenariuszy filmowych i słuchowisk radiowych, w latach 1982-2011 roku redaktor miesięcznika „W drodze”. Studiował polonistykę na Uniwersytecie im. A...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze