Etyczny punkt widzenia
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,90 PLN
Wyczyść

Główna linia obrony sekt w artykule pana Kamila Kaczmarka polega na odstąpieniu od wartościującego ujęcia sekty na rzecz opisu socjologicznego. Uważam, że takie podejście jest niewystarczające. Sekta jest bowiem rzeczywistością przede wszystkim aksjologiczno-etyczną, a dopiero wtórnie socjologiczną.

Advocatus diaboli przeciw demonizacji

Po przeczytaniu artykułu Kamila Kaczmarka „Sekty z innego punktu widzenia” postanowiłem ustosunkować się do prezentowanych myśli. Autor podejmuje się — jak sam pisze — „niewdzięcznej roli advocatus diaboli”, zamierza bronić sekt i pragnie je oddemonizować. Advocatus diaboli, który dokonuje oddemonizowania — to pewnie niezbyt szczęśliwe zestawienie słów. Po dalszej lekturze artykułu odniosłem jednak wrażenie, że słowa te stają się symbolem wielu podobnych zestawień i niewłaściwych związków między nimi. Główna linia obrony sekt w artykule pana Kamila Kaczmarka polega na odstąpieniu od wartościującego ujęcia sekty jako rzeczywistości negatywnej na rzecz opisu socjologicznego. Nie jest to jednak żadna obrona, lecz zwyczajna zmiana założeń i perspektywy badawczej pociągająca za sobą zmianę skutków. Jeżeli bowiem przyjmie się definicję sekty jedynie jako grupy odszczepieńczej od większego organizmu kościelnego, opisze się jej strukturę, typ przywództwa, stosunek do otoczenia itp., to na tej podstawie nie da się jeszcze ocenić grupy. Pewną linię obrony mogłoby stanowić usprawiedliwienie takiej zmiany założeń prowadzące do wykazania zdecydowanej wyższości etycznej grupy. Tego jednak zabrakło w artykule pana Kaczmarka. Uważam, że podejście czysto socjologiczne jest niewystarczające. Sekta jest, jak sądzę, rzeczywistością przede wszystkim aksjologiczno–etyczną, a dopiero wtórnie socjologiczną.

Sekty a socjologia religii

Termin sekta wprowadzony został na początku dwudziestego stulecia do rodzącej się właśnie socjologii religii przez Maxa Webera i Ernsta Troeltscha w celu określenia pewnej społecznej formy religii nietożsamej z Kościołem 1. Następnie słowo to, uwolnione dzięki jego etymologii od jednoznacznie negatywnych skojarzeń, zostało rozpowszechnione i zaczęło być używane przez socjologów religii na określenie pewnego typu organizacji religijnej. Trudno tu przedstawić rozwój, który dokonał się i wciąż się dokonuje, w socjologii religii w związku z rozumieniem słowa „sekta”.

Kamil Kaczmarek przedstawia tylko pierwotne socjologiczne ujęcie terminu „sekta” w opozycji do Kościoła. Tymczasem później, w związku z napływem znacznej liczby danych pochodzących z badań nad bogactwem religii i kultur pozachrześcijańskich, wyłoniła się potrzeba innej typologii i terminologii dostosowanej do nowych warunków. Także organizmy tradycyjnych Kościołów okazały się bardziej żywotne i wytworzyły w swym łonie liczne, stosunkowo autonomiczne małe wspólnoty, cechujące się znaczną gorliwością członków, większym natężeniem doświadczeń religijnych, bliskimi relacjami pomiędzy członkami, a czasem także pewnym praktycznym wyobcowaniem z otaczającego je światowego życia. Są to cechy, które tradycyjna socjologia religii przypisywała, nie do końca słusznie, tylko sektom. Obserwujemy zatem w nowszych ujęciach tej problematyki przezwyciężenie pierwotnej socjologicznej dychotomii Kościół — sekta. Sekta zaczyna być już postrzegana nie tylko jako grupa odszczepieńcza od jakiejś tradycji religijnej 2, lecz jako grupa, która kontestuje porządek społeczny 3. Przy takim poszerzeniu zakresu znaczeniowego terminu „sekta” oraz w przypadku niejednolitego pochodzenia członków, zjednoczonych w wyznawaniu tej samej doktryny (część członków z rodzimej tradycji religijnej czy społecznej, a część z innej tradycji), postulowane przez pana Kaczmarka rozróżnienie na sekty i grupy New Age traci swoją ostrość 4.

Neutralne aksjologicznie znaczenie słowa „sekta” w swym etymologicznym i socjologicznym ujęciu jest niezgodne z jego negatywnym zabarwieniem znaczeniowym w odbiorze społecznym. Niektórzy badacze twierdzą jednak, że pejoratywne znaczenie słowa „sekta” nie ma pokrycia w rzeczywistości. Według nich negatywne, wartościujące spojrzenie na sekty pojawiło się niedawno. Jest ono wynikiem działalności powstających ostatnio coraz liczniej ośrodków przeciwdziałających szkodliwemu wpływowi sekt 5. Badacze ci powołują się zatem na neutralną etymologię słowa „sekta”, jak gdyby była ona dla nas dzisiaj absolutnie zobowiązująca. Zapominają oni o zjawisku rozwoju języka. Pierwotne znaczenie terminów nie jest bardziej prawomocne od obecnego ich rozumienia.

U samych początków socjologii religii, na długo przed zaistnieniem ośrodków zajmujących się ofiarami sekt, z pejoratywnym znaczeniem terminu „sekta” musiał borykać się sam Ernst Troeltsch, który tego terminu nie wymyślił, lecz zapragnął istniejące już słowo zaadaptować na potrzeby rodzącej się dyscypliny. Zmuszony był zatem do wypreparowania tego słowa z towarzyszących mu skojarzeń aksjologicznych, aby otrzymać narzędzie do niezaangażowanych aksjologicznie opisów socjologicznych.

Chcąc uwolnić termin od skojarzeń wartościujących, Troeltsch sam uwikłał się w wartościowanie, przeciwstawiając się tym samym zastanemu przez siebie wartościowaniu kościelnemu i społecznemu. Uważał on bowiem, że stanowisko Kościoła pomniejszające aksjologicznie sekty „w znacznej mierze narusza stan faktyczny. Nie gdzie indziej bowiem, lecz właśnie w sektach dochodzą do głosu istotne kierunki wskazywane przez Ewangelię” 6. Jak jednak ocenił Troeltsch tę wierność Ewangelii w sektach? Z jakiej perspektywy tego dokonał? Można to przecież ocenić tylko z płaszczyzny teologicznej, a nie socjologicznej. Nie chcąc wnikać w zawiłe rozważania dotyczące kwestii prawdy Ewangelii, autor przemycił po prostu swój, nieuzasadniony naukowo, teologiczny punkt widzenia. Ostatecznie, w sposób metodologicznie niepoprawny, wyprowadził z niego następujący socjologiczny wniosek: „W rzeczy samej sekta to coś innego niż Kościół czy Kościoły. Wyraz »sekta« nie posiada zabarwienia wartościującego, lecz oznacza samodzielny, socjologiczny typ społeczności wyznającej ideę chrześcijańską” 7. Troeltsch popadł w metodologiczną pułapkę pomieszania porządków — teologicznego i socjologicznego, pomiędzy którymi nie ma prostego wynikania.

Niektórzy badacze proponują dzisiaj rezygnację z używania terminu „sekta”. Obecnie istnieje w socjologicznych opisach tendencja do posługiwania się słowem „sekta” tylko w kontekście akademickim bądź też odchodzi się od używania tego terminu jako mimo wszystko aksjologicznie zdyskredytowanego 8. Uważam, że sekta i sekciarstwo to przede wszystkim wielkości etyczne, z których następnie wynikają pewne zewnętrzne cechy dające się ująć w opisach socjologicznych. Stąd propozycję pana Kaczmarka, aby dzisiaj powrócić do tradycyjnie socjologicznego ujęcia sekty, uznałem za intelektualnie nieatrakcyjną.

Socjolog też człowiek

Kamil Kaczmarek w swoim artykule pt. „Sekty z innego punktu widzenia” oprócz arbitralnego opowiedzenia się za pewnymi założeniami, popełnia jeszcze kilka poważnych błędów. Polegają one na wysuwaniu nieuprawnionych wniosków natury etycznej z opisów czysto socjologicznych. Oto kilka przykładów takiego pomieszania porządków.

„Sekta” w piśmiennictwie socjologicznym nie ma negatywnego znaczenia, mimo że jej stosunek do świata jest negatywny. To negatywne odniesienie sekty do świata ostatecznie polega na radykalnej kontestacji hierarchii wartości prezentowanej w świecie oraz na przyjęciu własnej aksjologii. Nie dziwi zatem fakt, że kontestowana społeczność sama zaczyna odnosić się negatywnie do grupy, która ją kontestuje. Socjolog jako naukowiec może w wyniku przyjętej przez siebie perspektywy badawczej stawiać siebie niejako „poza” badaną rzeczywistością. Jest to jednak zabieg abstrakcyjny, a nie realny. Socjolog jako człowiek żyje w świecie, który nie tylko bada, ale którego także jest częścią i od którego zależy, dlatego sam podlega socjalizacji. Negatywny stosunek sekty do świata, w którym socjolog jako człowiek został uformowany, jest wyzwaniem dla niego jako człowieka. Socjolog jako naukowiec, z przyczyn natury metodologicznej, może nie podejmować tego wyzwania, to znaczy może powstrzymywać się od sądów wartościujących. Jako człowiek jednak nie może go nie podjąć. Próba obrony sekt przeprowadzona przez pana Kaczmarka świadczy o jego osobistym stosunku do tego wezwania. Istnieje jednak pewnego rodzaju niekonsekwencja w postawie pana Kamila. Broni on sekty kosztem nie tylko Kościoła, ale także społeczeństwa. Osobiście jednak nie kontestuje, tak jak one, porządku społecznego i pozostaje w łonie społeczeństwa, korzystając z jego dobrodziejstw. Rodzi się wobec tego pytanie, dlaczego przy takim pozytywnym spojrzeniu na sekty w przeciwieństwie do społeczeństwa autor nadal utożsamia się bardziej ze społeczeństwem niż z sektą. Wyraźnie oznajmia, że nie jest członkiem żadnej z nich. Dlaczego?

Proroctwo czy nauczka?

Naturalną rzeczą jest pytanie o przyczyny atrakcyjności różnych patologii społecznych. Podziwem napawa postawa autokrytycyzmu, która nakazuje dostrzec własne grzechy czy wady społeczności, z którą się człowiek identyfikuje. Wezwanie do autokrytycyzmu, które stawiają nam przed oczy patologie społeczne, nie powoduje jednak, że przestają one istnieć i stają się pozytywnym czynnikiem kształtującym społeczeństwo. Fakt, że na błędach własnych i cudzych można i powinno się uczyć, nie oznacza, że błąd przestaje być błędem i przybiera status pozytywnej pomocy naukowej. Z tego powodu nie zgadzam się z panem Kaczmarkiem, który nazywa sekty znakiem profetycznym. Sekty są nauczką, którą dostaje się, wzgardziwszy proroctwem. Czym zatem jest proroctwo? Najogólniej rzecz ujmując, proroctwem jest Ewangelia. Socjologia religii na pewno nie jest terenem weryfikacji tego proroctwa ani sama nie jest proroctwem.

Miara skuteczności

Jedną z pozytywnych cech sekt, według Kamila Kaczmarka, jest to, iż w porównaniu z Kościołami osiągają one „dużo lepsze rezultaty, jeśli chodzi o wychowanie, socjalizację swoich członków”. Tymczasem o rezultatach socjalizacji czy wychowania nie decyduje sama efektywność zastosowanych procedur, ale przede wszystkim wzorzec, który jest realizowany. Jeśli obierze się niski wzorzec, to łatwo jest osiągnąć skuteczną dla niego socjalizację. Jeśli zaś zostanie przyjęty wzorzec wysoki, wówczas proces socjalizacji będzie o wiele trudniejszy. Sekty mogą przyjąć wymagający wzorzec. Miarą wzorca — tego, co etyczne — jest dobro i godność osoby. To wartości są dla osoby, a nie osoba dla wartości. Dla sekty ważny jest wzorzec, a nie człowiek. Pan Kaczmarek pisze, że sekty stawiają swoim członkom wyższe wymagania etyczne niż Kościoły. Jestem pewien, że i Kościoły stawiają swoim członkom wysokie wymagania etyczne. Sekty natomiast stawiają te wymagania w sposób bardziej bezwzględny. W sekcie istnieje prymat realizowanej wartości przed wartością osoby. Koszty, jakie ponosi człowiek, realizując wysokie pod względem aksjologicznym wzorce, są w sektach zbyt wysokie, a więc nieetyczne. Socjalizacja, która opiera się na takim paradygmacie, może być bardzo skuteczna. Tylko do czego ona prowadzi? W ten sposób bowiem każdy system totalitarny można by uznać za lepszy, bo jest on niewątpliwie skuteczniejszy wychowawczo od wolnego społeczeństwa.

Spór o autorytety

Następnie pan Kamil, analizując współczesną krytykę sekt, próbuje rozprawić się z zarzutami szkodliwości sekt względem społeczeństwa i rodziny, własnych członków i względem Kościoła. Autor nawet gotów jest zgodzić się, że sekty nauczają, iż nie należy słuchać ojców i nauczycieli oraz oferują w zamian własne autorytety. W tym przejawiałaby się ich działalność antyspołeczna i antyrodzinna. Nie są w tym jednak gorsze, według autora, od Kościoła, który na początku swojego istnienia prezentował identyczną postawę. Na poparcie swojej tezy Kamil Kaczmarek cytuje zarzut Celsusa względem chrześcijan i pokazuje, że dzisiaj takie oskarżenia chrześcijanie formułują wobec sekt. Ich obrońca zatem rozprawia się nie tyle z zarzutem społecznej szkodliwości sekt, co raczej próbuje pokazać, że nie jest ona przecież tak wielka w porównaniu z analogicznym zjawiskiem u członków Kościoła. Dlatego sami chrześcijanie i społeczeństwo, które ich toleruje, nie mają według niego mandatu moralnego, aby krytykować sekty. Celsus oczywiście mógł w swojej zaciętości sformułować pod adresem chrześcijan nieprawdziwe zarzuty. Według pana Kamila tak się jednak nie stało. Orygenes, który podejmuje się obrony chrześcijan, potwierdza, według niego, że zarzuty te rzeczywiście odnoszą się do faktów.

Przy dokładniejszej lekturze tekstu okazuje się, że wcale tak nie jest. Obrona chrześcijan dokonana przez Orygenesa polega na wyjaśnieniu, że Celsus nie wchodzi w polemikę merytoryczną, lecz w sposób emocjonalny demonstruje swoją niechęć do chrześcijaństwa. Celsus nie uzasadnia swego stanowiska, lecz szkaluje chrześcijaństwo. Oddajmy zresztą głos samemu Orygenesowi. Najpierw krytykuje on idealnych, według Celsusa, wychowawców młodzieży:

Kim są owi nauczyciele, których my uważamy za głupców i szaleńców, a których Celsus bierze w obronę, jak gdyby nauczali doskonałości? Może za uczciwych i mądrych wychowawców uważa tych, którzy namawiają kobiety do zabobonów i występnych widowisk, może za roztropnych uważa tych, którzy ciągną i popychają młodzież do występków, które, jak wiadomo, sami często popełniają 9.

Następnie Orygenes broni oczernianych przez Celsusa nauczycieli chrześcijańskich, oskarżanych o odciąganie młodzieży od rodziców i wychowawców:

A zatem owi nauczyciele (chrześcijanie) porównani przez Celsusa ze spotykanymi po domach gręplarzami, szewcami, folusznikami, ludźmi prostymi i nieokrzesanymi, nie chcą ani nie mogą w obecności ojca i nauczycieli (pogan) uczyć dzieci o tym, co dobre. Spytamy, o jakim ojcu mówisz, mój drogi, o jakim nauczycielu? Jeśli o takim, który pochwala cnotę, brzydzi się występkiem i dąży do dobrego, to się dowiedz, że w jego obecności odważnie odkryjemy młodzieży nasze tajemnice, spodziewając się nawet pochwały z jego strony. Milczymy natomiast w obecności ojca, który jest wrogiem cnoty i uczciwości, w obecności nauczyciela, który uczy o sprawach sprzeciwiających się zdrowemu rozsądkowi (sic!). Nie zarzucaj nam tego jako błędu, bo zarzut twój będzie nierozsądny. Ty sam zapewne nie odkryjesz tajemnic filozofii młodym ludziom i dzieciom w obecności ich rodziców, którzy filozofię uważają za rzecz próżną i nieużyteczną, lecz będziesz się starał odseparować swoich alumnów filozofii od niegodziwych ojców, będziesz szukał okazji, aby nauki filozoficzne poruszyły młodzież. To samo można powiedzieć i o złych nauczycielach. Jeśli bowiem odciągamy młodzież od nauczycieli, którzy uczą bezwstydnych komedii, nieskromnych wierszy i innych rzeczy, które nie mają dobrego wpływu na tego, kto je wygłasza, i nie są korzystne dla słuchacza, a nauczyciele ci nie umieją doszukać się w poezji głębszego sensu ani wyjaśnić chłopcom, co jest w niej pożyteczne, to wyznajemy to bez wstydu. Jeśli jednak masz na myśli nauczycieli, którzy uczą filozofii i ćwiczą w niej uczniów, to od nich nie będę odciągał młodzieńców; będę natomiast usiłował skierować ich ku wspaniałej i nieznanej pospólstwu, doskonałej wiedzy, skoro już zdobyli doświadczenie, obracali się w świecie nauki i zostali przygotowani przez filozofię, ku wiedzy, którą posługują się chrześcijanie, rozprawiając o sprawach najwyższych i najniezbędniejszych i dowodząc, że ich nauka jest filozofią wyłożoną przez proroków Bożych i przez apostołów Jezusa 10.

Orygenes przedstawia swoje stanowisko, opierając się na wartościach uznawanych także poza chrześcijaństwem. Pierwsi chrześcijanie nie odcinają się, jak sekciarze, od całego świata, który miałby być według nich siedliskiem zła. Potrafią oni docenić dorobek filozoficzny i moralny pogan. Argumentują, opierając się na kryteriach zdroworozsądkowych.

Pan Kaczmarek porównał młode chrześcijaństwo ukazane w dziele Orygenesa i sekty, a następnie wyprowadził stąd wniosek, że w jednym i drugim przypadku zachodzi zjawisko odciągania młodzieży od rodziców i nauczycieli do autorytetów grupy wyznawców. To zaś, według niego, powoduje, że pod względem etycznym sekty nie są wcale gorsze od Kościoła. Wniosek ten jest z metodologicznego punktu widzenia niepoprawny, gdyż nie ma prostego wynikania pomiędzy aspektem formalnym a treściowym określonego zjawiska, nie ma prostego wynikania pomiędzy płaszczyzną socjologicznej obserwacji i opisu a głębią etycznej analizy i oceny. Kamil Kaczmarek zupełnie pominął racje, o których wspominał Orygenes, a które mają charakter aksjologiczny. Formalne zjawisko odciągania obrońca sekt uznał za wystarczające, aby dokonać etycznych uogólnień. Tymczasem to właśnie aksjologiczna treść owego odciągania, tak bardzo akcentowana przez Orygenesa, a pominięta przez Kaczmarka, stanowi główną przyczynę i istotną cechę tego zjawiska. Dopiero ona świadczy o wartości moralnej odciągania, a następnie o etosie grupy, która je stosuje.

Forma bez treści

Tak samo rzecz się ma z innymi podobnymi pod względem formalnym elementami, takimi jak: posłuszeństwo autorytetowi, uznanie ograniczonych możliwości rozumu i promocja wiary, krytyka świata zewnętrznego i współczesnej kultury, rejestracja w spisie związków wyznaniowych czy organizacji pozarządowych. Tutaj także na podstawie podobieństwa formalnego Kamil Kaczmarek popełnia omówiony wyżej błąd pominięcia treści. Zanim powie się, że posłuszeństwo autorytetowi jest dobre, trzeba zadać sobie pytanie, jakiemu autorytetowi i czym ono skutkuje. Jeśli uzna się prymat wiary w swoim życiu, wówczas nieobojętne staje się pytanie, w co się wierzy, o jaką wiarę chodzi i jakie są jej owoce. Wpis do rejestru stowarzyszeń czy związków wyznaniowych świadczy przede wszystkim o dopełnieniu wszelkich formalności i o przynajmniej formalnym uznaniu elementów treściowych obecnych w prawie państwowym.

Romantyczny eskapizm

Jeśli świat, w którym żyjemy, pozostawia wiele do życzenia, to stanowi to dla nas wyzwanie do naprawy tego, co leży w naszej mocy. Jeśli chcemy naprawiać, to trzeba zadać sobie pytanie, jakim kosztem. Romantyczny eskapizm Kaczmarka nie stanowi tu żadnego rozwiązania. Byłaby to właśnie ucieczka od odpowiedzialnej wolności za powierzone nam dobro wspólne. W Kościele samotność mnicha nie może kłócić się z miłością bliźniego. Jeśli do tego dochodzi, Kościół upomina mnicha, a nie miłość bliźniego.

Istota i przypadłości

Kolejnym błędem popełnianym przez pana Kaczmarka jest porównywanie istotnych cech sekty z peryferyjnymi cechami Kościoła lub odwrotnie. Oto kilka przykładów. Sekty nastawione są wrogo do świata, ale i Kościół pochwala oddalenie od świata w przypadku chociażby zakonów. Oskarża się sekty o rygoryzm, ale i w Kościele można spotkać wspólnoty czy organizacje o wzmożonej dyscyplinie. „Teologia wielu sekt nie grzeszy wyrafinowaniem, ale nie grzeszyła nim także teologia pierwszych chrześcijan” (o ile oczywiście wyższy stopień rozwinięcia teologii można nazwać grzechem). W Kościele można czasem spotkać pozytywny autorytet charyzmatyczny, sekta natomiast z istoty swojej oparta jest na przywództwie typu charyzmatycznego. Stąd wniosek: sekty nie są gorsze od Kościoła.

Urząd i charyzmat

W tekście Kamila Kaczmarka pojawia się też niespójność w ocenie przywództwa typu urzędowego i charyzmatycznego. Autor próbuje spojrzeć na nie z punktu widzenia socjologii, niejako zewnętrznie, od strony tylko formy. Dlatego pisze, że „kapłan nie jest alternatywą dla guru, gdyż stanowi zupełnie inny socjologiczny typ autorytetu religijnego”. Kaczmarek powstrzymuje się od sądów wartościujących, nie twierdzi, że coś jest lepsze lub gorsze, lecz że jest po prostu inne. Kontekst jednak tej wypowiedzi, ukazuje, że pan Kaczmarek w sposób przez siebie niekontrolowany wchodzi w sferę wartościowania.

Autor przedstawia charyzmatyczny typ przywództwa jako zdecydowanie lepszy, bo oparty na osobistym doświadczeniu religijnym i kompetencjach. Typ urzędowy natomiast jest gorszy, oparty na lojalności i ślepym posłuszeństwie oraz wyprany z religijnego doświadczenia i kompetencji, a obecnie w Polsce dodatkowo jeszcze niedojrzały, bo pomaturalny. Gdybyż to było takie proste! Przecież w samym Kościele istnieje i urząd, i charyzmat. Nie są one sobie przeciwstawne i nie zwalczają się nawzajem. Są komplementarne w życiu Kościoła, wzajemnie sobie służą i mają to samo źródło. Granica pomiędzy urzędem i charyzmatem nie musi przebiegać pomiędzy osobami. Urząd pełniony przez osobę nie znosi jej charyzmatu. Twórcze napięcie może oczywiście przeradzać się w rywalizację i konflikty. Egoizm urzędników kościelnych nie jest jednak z istoty swojej gorszym zjawiskiem od egoizmu charyzmatyków.

Kamil Kaczmarek ma sporo racji, wysuwając względem kapłanów postulat wirtuozerii religijnej. Taka potrzeba realnie istnieje i niestety, nie wszyscy księża potrafią jej sprostać. Jaka jest jednak jej treściowa zawartość? Gdybym sam miał odpowiedzieć, to wskazałbym, że w świetle Ewangelii jest nią przede wszystkim miłość, a dopiero potem inne dary charyzmatyczne. Nie wiem, czy o tym myślał Max Weber, pisząc o wirtuozerii religijnej. Według Ewangelii miarą wszelkiej wirtuozerii religijnej jest miłość. Często podziwiam spowiadających się u mnie kapłanów za ich ofiarność, zmaganie się z życiowymi trudnościami dzięki zaufaniu, które mają do Pana Boga. Ich wysiłek daleki jest od spektakularności charakteryzującej niektóre dary duchowe, nie daje się też zmierzyć i opisać metodami właściwymi dla socjologii. Nie jest jednak przez to mniej wartościowy, choć nie wszyscy będą w stanie docenić tego rodzaju mistrzostwo. Jeśli za kontrowersyjne można uznać używanie słowa „grzeszyć” w odniesieniu do postępu rozwoju teologicznego, to trzeba wszakże przyznać, że jest ono zupełnie adekwatne w odniesieniu do redukcjonizmu. Myśl pana Kaczmarka, niestety, grzeszy redukcjonizmem.

Pelagianizm i łaska

Model doskonałości prezentowany przez Kamila Kaczmarka w jego apologii sekt jest na wskroś pelagiański.

Pelagiusz głosił, że doskonałość i świętość jest osiągalna drogą osobistych wysiłków. Człowiek niejako wypracowuje sobie swoją świętość. Stąd też w artykule pana Kaczmarka skuteczność dyscypliny w sektach jest oceniona jako lepsza od cierpliwości Kościoła nieustannie wzywającego swoich członków do nawrócenia. Autor postuluje także, aby władzę religijną kształtowano według osobistych kompetencji człowieka. Nie dostrzega w niej wcale, że to Bóg wybiera tych, którym chce powierzyć władzę w Kościele, i potrafi prowadzić swój Kościół pomimo grzeszności pasterzy. Nie chodzi mi oczywiście o to, aby pobłażać chorym duchowo pasterzom czy pomniejszać wartość ludzkich wysiłków na drodze nawrócenia, ale przede wszystkim o to, aby nie utracić z pola duchowej wrażliwości na rzeczywistość daru. Kościół, nie przekreślając doniosłości ludzkich wysiłków, głosi, że świętość, zbawienie jest przede wszystkim darem samego Boga. Nikt sobie ich nie potrafi wypracować. Są one łaską — darem darmo danym, chociaż jednocześnie takim, o jaki trzeba zabiegać. Czym innym jest prośba o dobro i cierpliwe, ufne oczekiwanie, a czym innym postawa: „nie będę się prosił, sam to osiągnę”. Czy jednak człowiek sam o własnych siłach dałby sobie radę, aby się wznieść do Boga? Z pewnością nigdy tak by się nie stało, gdyby Bóg pierwej sam tego nie zechciał. Dlatego błaganie „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” oraz pouczenie „bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” odzwierciedlają prawdę o rzeczywistości obdarowania, którą jest Kościół, a od czego daleka jest sekta.

Według innej miary

Zastanawia także pewnego rodzaju dysproporcja w myśleniu Kamila Kaczmarka, który z jednej strony z wielkim krytycyzmem podchodzi do Kościoła i osobiście wytyka mu błędy, natomiast z drugiej strony tropienie ewentualnych nadużyć w sektach pozostawia fachowcom: policji i funkcjonariuszom tzw. opinii publicznej. Nadużycia i braki w Kościele mogą być uchwycone przez jednostki i tym autor pragnie szczerze dopomóc. Natomiast wobec nadużyć w sektach jesteśmy tylko opinią publiczną, a wytropić je mogą i na ich temat się wypowiadać nasi uprzywilejowani przedstawiciele. Tymczasem przecież sekciarstwo to między innymi rzeczywistość wypaczonej czy nadużywanej miłości. Na przykład, żadna dziewczyna nie będzie uciekała się do sądu, aby dowieść, że chłopak ją zdradził. Podobnie w wielu sekciarskich przypadkach wystarczy moralna pewność do stwierdzenia nadużyć. Dopiero w przypadku potrzeby wymierzenia kary grupie potrzeba sądowego udowodnienia przestępstwa. Nie zawsze jednak chodzi o to, aby karać.

Wskazywanie na gorsze zagrożenia i porównywanie z nimi aktualnie istniejącego negatywnego stanu rzeczy jako możliwego do zaakceptowania jest także wadliwym sposobem argumentacji etycznej. Pan Kaczmarek pisze bowiem o sektach, że „stanowią dla konkretnych ludzi także pewne nonkonformistyczne rozwiązanie, mimo wszystko chyba lepsze od terroryzmu”. Dziękujmy zatem Panu Bogu za sekty, bo chociaż przez nie cierpimy, to mimo wszystko wciąż żyjemy.

Cud długodystansowca

Wiele z tematów poruszonych przez Kamila Kaczmarka nie może być tutaj potraktowanych w wymiarze, na jaki niewątpliwie zasługują. Zakończę osobistym wyznaniem, dla którego inspirację znalazłem w tekście pana Kaczmarka. Kościół to według mnie maratończyk, długodystansowiec. Inni biegną szybciej, ale szybciej się męczą, gubią drogę. Kościół jest cudem współistnienia otwartości na świat bez utraty własnej tożsamości, jest szczególnym przypadkiem teorii systemów. Jest to tym piękniejsze, że trwa już ponad 2000 lat pomimo ogromu słabości ludzi Kościoła. Socjologicznie rzecz ujmując, od samego początku wspólnoty Kościoła nie miały żadnych cech trwałości. Dzieje chrześcijaństwa to jednak przede wszystkim dzieje Bożego miłosierdzia, przebaczenia i łaski. Prawda, że to miłosierdzie, przebaczenie i łaska są mimo wszystko bardzo skuteczne?

1 Por. T. Doktór, Nowe ruchy religijne i parareligijne w Polsce. Mały słownik, Warszawa 1999, s. 7; M. Libiszowska–Żółtkowska, Sekta, w: Leksykon religioznawczy, red. W. Tyloch, Warszawa 1988, s. 239; T. Paleczny, Sekty. W poszukiwaniu utraconego raju, Kraków 1998, s. 29–31; Z. Pasek, Pstrokate piękno. Szkice z historii duchowości chrześcijańskiej, Kraków 1999, s. 177; Z. Pawłowicz, Kościół i sekty w Polsce, Gdańsk 1992, s. 105; K. Rahner, H. Vorgrimler, Sekta, w: Mały słownik teologiczny, Warszawa 1996, kol. 492. J. Sztumski, Sekta w świetle socjologii, w: Sekty. Studium socjologiczno–historyczne, red. J. Sztumski, Kielce 1993, s. 9; E. Troeltsch, Kościół a sekta, w: Socjologia religii. Wybór tekstów, oprac. F. Adamski, Kraków 1984, s.104– –109; J. Vernette, Sekty, Warszawa 1998, s. 14–15; A. Zwoliński, Anatomia sekty, Kraków 1996, s. 14.
2 Por. Nowa encyklopedia powszechna PWN, Warszawa 1996, t. VI, s. 795 oraz W. Kopaliński, Sekta, w: Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych, Warszawa 1967, s. 460.
3 Por. J. Sztumski, dz. cyt., s. 9–10.
4 Por. T. Doktór, dz. cyt., s. 7.
5 Por. Z. Pasek, dz. cyt., s. 183.
6 E. Troeltsch, dz. cyt., s. 105–106.
7 Tamże, s. 107.
8 Por. T. Doktór, dz. cyt., s. 6.
9 Orygenes, Przeciw Celsusowi, III 57.
10 Tamże, III 58.

Etyczny punkt widzenia
Robert Plich OP

urodzony 19 września 1966 r. w Lublinie – dominikanin, absolwent Akademii Medycznej w Warszawie, lekarz medycyny, doktor teologii, wicerektor Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów, mieszka w Krakowie. Życzenia im...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze