Ewangelia według św. Marka
Moja mama odbierała bilety na bal karnawałowy dla dzieci. Spytała, co podczas zabawy będą robić dorośli i ilu ich może przyjść z dzieckiem. Organizatorka odpowiedziała: „Im mniej dorosłych, tym lepiej. Przychodzą rodzice, dziadkowie, ciocie i przeszkadzają. Zajmują miejsce, kręcą się, gapią, kamerują – a przecież to nie Pierwsza Komunia”.
Wrzesień
Katecheta ogłasza pierwsze spotkanie rodziców dzieci komunijnych. – Ksiądz poinformował nas o terminie uroczystości, zapadły pierwsze uzgodnienia odnośnie do stroju dzieci. Bardzo konkretnie zaczęliśmy wyobrażać sobie ten dzień – mówi Maria, mama Basi.
– Odpowiednia oprawa jest konieczna – przekonują rodzice, a katecheci się z nimi zgadzają: odmienny strój, obecność gości, także prezenty, pomagają dostrzec ważność chwili. Uczą dzieci świętowania. – Gdy rozłożyłam na czynniki pierwsze rzeczy i sprawy do zrobienia i załatwienia, przeraziłam się, tyle tego było – wspomina Ania, mama Marty i Marka. – Ilu gości zaprosić, jak moje chęci, ale i zobowiązania towarzyskorodzinne pogodzić z możliwościami lokalowymi i finansowymi? Czy wybrać restaurację, czy organizację przyjęcia w domu? To bardzo ważne decyzje – argumentuje. – Od nich zależy w dużym stopniu atmosfera dnia. Zanim dokonałam tych wyborów, długo się zastanawiałam, rozmawiałam z koleżankami i rodziną. Liczyłam miejsca przy stole, myślałam, czy będziemy mieli od kogo pożyczyć zastawę i krzesła, z kolei czy restauracja zapewni odpowiednią atmosferę – mówi. Ania postanowiła: wszystko, co się da, trzeba zrobić jak najwcześniej.
Osobnym torem biegną przygotowania religijne. W jednej z parafii ksiądz rozdał karteczki z wypisanymi aż do maja datami uroczystości wręczenia książeczek, medalików, świec, różańców. Poza tym terminy obowiązkowych dla dzieci pierwszokomunijnych i ich rodziców nabożeństw różańcowych w październiku, rorat w adwencie oraz dróg krzyżowych i gorzkich żali w czasie wielkiego postu. – Czy to dużo? Nie sądzę – odpowiada ojciec dziecka, które właśnie w tej parafii przygotowywało się do przyjęcia sakramentu. – Od kiedy dziecko przyszło na świat, wiedzieliśmy wraz z żoną, że druga klasa szkoły podstawowej to czas wyjątkowy i jedyny. Całkowicie podporządkowany przygotowaniom komunijnym – mówi z mocą.
W wielu parafiach rodzice zapraszani są do udziału w comiesięcznych katechezach.
– Chodziłam bez przekonania. Widać było, że ksiądz mówi rzeczy przypadkowe, mało korespondujące z I Komunią – narzeka jedna z matek.
– Dla mnie to był czas odświeżenia wiary – relacjonuje z kolei swoje przeżycia Katarzyna, mama Karoliny i Mateusza. – Podczas spotkań rodziców generalnie mówiliśmy o tym samym, o czym uczyły się dzieci podczas swoich katechez. Dzięki temu przypomniałam sobie prawdy wiary i łatwiej mi było rozmawiać z synem, odpowiadać na jego pytania.
– W naszej parafii od frekwencji rodziców na katechezach zależało, czy dziecko będzie dopuszczone do Komunii. I rzeczywiście zdarzało się, że proboszcz na uczestnictwo dziecka w uroczystości się nie godził – mojego rozmówcy to nie dziwi. – Trzeba być zimnym lub gorącym. Jeżeli chcemy, by nasze dziecko w pełni uczestniczyło w Eucharystii, musimy je i siebie do tego dobrze przygotować. A to wymaga trudu – tłumaczy.
Październik, listopad
Dzieci zaczynają bezpośrednie przygotowania do I Komunii. Odbywa się to głównie na lekcjach religii, których liczba wzrasta do dwóch tygodniowo. Program nauczania obejmuje poznanie przez dzieci głównych prawd wiary i podstawowych modlitw. – To nie jest obszerny materiał – komentuje katechetka, pracująca w jednej z szczecińskich parafii. – Zdarzało mi się jednak, że gdy przedstawiałam proboszczowi do akceptacji plan przygotowań, ten nalegał, by dołączyć więcej modlitw i zagadnień. Wychodził z założenia, że czas przed I Komunią to pierwszy i ostatni okres w życiu, kiedy Kościół może przekazać i nauczyć swoich prawd. To baza na całe życie – tłumaczył i dodawał: Wielu na tej bazie poprzestaje.
Gośka: – Przeraziłam się, gdy córka przyniosła z lekcji religii katechizm i powiedziała, że musi się go nauczyć na pamięć. Katechizm był skonstruowany tradycyjnym sposobem, czyli pytania i odpowiedzi. Zagadnień było 175. Najbardziej poruszyło mnie ostatnie. „Jak trzeba się modlić? Pobożnie, pokornie, wytrwale, z ufnością i poddaniem się woli Bożej”. Książeczka pełna była takich cukierkowatych formułek, niewiele wyjaśniających dziewięciolatkowi. Na szczęście okazało się, że ksiądz wymagał opanowania tylko części pytań, ale i tak nieźle się nagłowiłam, by wyjaśnić córce, co to jest łaska uczynkowa i czym różni się od łaski uświęcającej. Pamiętam też, jak przed zaliczaniem listy grzechów głównych tłumaczyłam, co to znaczy „nieczystość”. Niby ksiądz wyjaśnił wszystko na religii, ale córka jakoś nie zapamiętała. Bardzo dbałam o to, by Agnieszka nie uczyła się formuł bezmyślnie.
Tu pojawia się groźnie brzmiące i mało korespondujące z nauką religii słowo „zaliczenie”. W drugiej klasie szkoły podstawowej nie ma tradycyjnych ocen, tylko opisowe. Oceny pojawiają się raptem na religii. – To dla dziecka może być zaskoczeniem i powodem stresu – wyjaśnia katechetka i dodaje. – Miesiące przygotowań do I Komunii to czas zaprzyjaźniania się z Bogiem. Ważne jest, by entuzjazmu, otwartości dziecka, naturalnej ciekawości nie zabić zbyt rygorystycznym egzekwowaniem formułek. Prowadząc katechezę, staram się robić to na wesoło. Teraz skaczemy na lewej nodze i mówimy głośno grzechy główne. Skaczemy na prawej nodze i recytujemy sakramenty – opowiada o swoich sposobach na przekazanie wiedzy.
Ksiądz, proboszcz dużej wielkomiejskiej parafii, wieloletni katecheta dodaje, że ważne jest, by nie popędzać, rozłożyć materiał na kilka miesięcy. Dostosować tempo do możliwości poszczególnych uczniów. Oceny, zdaniem katechetów, są potrzebne i pomocne. Nadają wagę przekazywanym treściom, pomagają mobilizować się i uczyć na czas.
Grudzień
Dzieci mają przystąpić do I Komunii w albach, dlatego rodzice muszą uzgodnić fason stroju i wybrać firmę, która je uszyje. Niestety często prowadzi to do pierwszych niesnasek z księdzem.
– Niektórzy rodzice, w tym ja, chcieli wykorzystać alby starszego rodzeństwa – opowiada Ewa Rozkrut, mama szóstki dzieci, autorka poradnika Jak dobrze przygotować dziecko do I Komunii Świętej. – Ksiądz się kategorycznie nie zgadzał. „Ma być elegancko i porządnie, więc równo” – argumentował i chcąc, nie chcąc, musieliśmy się zgodzić na kupno nowych alb, z jednakową dla wszystkich błękitną wstążeczką. Tej decyzji akurat żałuję, bo później się okazało, że jednak kilkoro rodziców się wyłamało i sami zaopatrzyli dzieci w alby. Uroczystość na tym nie ucierpiała – dorzuca z ironią.
Styczeń
Chwila odpoczynku. Można wyjechać na ferie.
Luty
– Złapałam się za głowę, gdy usłyszałam od znajomej, że w pewnej parafii dzieci zaczęły już próby przed uroczystością – w głosie katechetki słychać autentyczną zgrozę. – Jak one usiedzą w zimnym kościele? – pyta retorycznie.
– W parafii mojej koleżanki ksiądz zażądał, by dzieci przyszły w butach, w których pójdą do Komunii – opowiada jedna z matek.
Proboszcz tłumaczy: – Na pierwszej próbie dzieci są ustawianie według wzrostu. Nie można tego zrobić inaczej, niż biorąc pod uwagę wysokość obcasów.
– W naszej wspólnocie decyzję, kiedy zacząć próby, pozostawiamy rodzicom. Można zacząć dużo wcześniej i spotykać się raz w tygodniu. Można także na próby przeznaczyć ostatni miesiąc przed Komunią, ale wtedy potrzebne będą dwa, trzy spotkania w tygodniu. Rodzice najczęściej wybierają drugą możliwość – dodaje.
Magda, mama Błażeja: W lutym zaczęłam szukać kucharki, która pomogłaby mi przygotować przyjęcie. Okazało się, że wcale nie jest za wcześnie, panie już nie wszystkie terminy miały wolne. Rozmowa z kucharką to kolejne decyzje. – Rosół czy żurek, schabowe czy mielone? Zaczęłam też się zastanawiać, od kogo pożyczyć stół, krzesła i nakrycia. Kogo z rodziny poprosić o pomoc przy pieczeniu ciast – kontynuuje.
– Pół nocy spędziliśmy z mężem na wymyślaniu, jak ustawić stoły w salonie, by pomieścić wszystkich gości – wspomina Magda.
– Mnie sen z oczu spędzało pytanie, jak przenocować gości – opowiada z kolei Gośka. – Nie było ich wielu, około dwudziestu, ale wszyscy przyjeżdżali z odległych miejscowości i wymagali noclegu. Co więc zrobić? Po harcersku na materacach, czy wynająć hotel? Pamiętam gorące dyskusje z mężem, skąd wziąć na to pieniądze – wspomina swoje ówczesne rozterki.
– Ja też musiałam przenocować gości i martwiłam się, czy starczy im ciepłej wody w łazience. Nasz bojler ma niewielką pojemność – opowiada Kaśka. – Komuś takie rozterki mogą się wydawać śmieszne i nieprzystające do rangi wydarzenia, ale dla mnie organizacja uroczystości komunijnej była zarazem sprawdzianem, jaką jestem gospodynią. Chciałam, by goście czuli się u mnie dobrze, a na to ma wpływ wiele takich właśnie pozornie drobnych spraw.
Marzec
– Katecheta mojej córki postanowił, że dzieci mają zdać egzamin z wiedzy religijnej i znajomości modlitw – opowiada Ewa. – Hania była przerażona, zresztą na buziach jej kolegów i koleżanek także widać było strach. To było zupełnie niepotrzebne – dodaje, choć jednocześnie przyznaje, że podczas samego egzaminu, już po wejściu do sali, było miło.
Dzieci ciągle słyszą „to ważny dzień”, czasami katecheta mówi „najważniejszy dzień w życiu”, w domu wszystko kręci się wokół przygotowań komunijnych. Dla dziewięciolatka to ogromny balast emocjonalny. Wiele dzieci czuje się przytłoczonych, zastanawiają się, co jeszcze powinny zrobić, by się przygotować, by sprostać oczekiwaniom rodziców, wymaganiom katechetów, myślą, że są one równoznaczne z wymaganiami stawianymi przez Pana Boga. Pierwszą Komunię poprzedza pierwsza spowiedź. To dodatkowy stres dla dziecka. – Opowiadano mi o chłopcu, który był tak przerażony koniecznością wyznania grzechów, że w konfesjonale nie mógł wydusić słowa. Na szczęście kapłan wyczuł nastrój dziecka, wyszedł z konfesjonału i wraz z nim ukląkł na modlitwę. Dopiero, gdy dziecko się uspokoiło, kontynuowali spowiedź – opowiada.
– Za dużo jest w przygotowaniach komunijnych słów „powinno się”, „musisz”, a za mało mówi się o miłości, dobroci, przyjaźni z Panem Bogiem – przyznaje katechetka.
Kwiecień
W kościołach pełną parą ruszają próby. Wielu katechetów ma ambicje wyćwiczenia każdej części nabożeństwa. Ma być elegancko, równo i ładnie, a to wymaga ćwiczeń. Wejście do kościoła w równej kolumnie, uklęknięcie w odpowiednim miejscu przed wejściem do ławek. Podobnie z podejściem do ołtarza. – Nie szturmem, na hurra, ale spokojnie, dwójkami, by fotograf zdążył zrobić każdemu dziecku zdjęcie. Tu nie może być wolnej amerykanki – mówi z przekonaniem ksiądz. – Gdyby to nie było przećwiczone, dzieci przepychałyby się, myliły, byłyby zdezorientowane. Ćwiczenia są po to, by nabrały pewności – twierdzi.
– To tak jak z posługiwaniem się nożem i widelcem – porównuje Ewa Rozkrut. – By robić to sprawnie, trzeba się nauczyć. Przyznaje, że znalezienie złotego środka między liczbą ćwiczeń a możliwościami dzieci jest trudne. – Na pewno nie wystarczą dwie, trzy próby. Jednak wielogodzinne ćwiczenia przypominają musztrę – twierdzi.
Dla rodziców takie próby to duży kłopot i dodatkowy obowiązek. – W naszej parafii dzieci miały próby trzy razy w tygodniu i to o 17 – przypomina sobie Maria. – Rodzice zwalniali się z pracy, by dowieźć dziecko do kościoła. Byli zmęczeni i źli, budziło to tylko wiele niepotrzebnych negatywnych emocji – opowiada.
Księża mają swoje racje: – To jedna taka uroczystość w życiu rodziny – wyjaśnia ksiądz. – Jest wideo, robione są zdjęcia, na wszystko patrzą goście, musi być elegancko. Przebieg uroczystości to wizytówka parafii. Czy jest u nas porządek, czy katecheci potrafią dobrze przygotować I Komunię.
Dzieci Kaśki przystępowały do I Komunii w parafii w niemieckim Soltau. – U nas ćwiczy się tylko moment przyjęcia Ciała Pańskiego. W sumie odbyły się dwie próby – opowiada Katarzyna. – Proboszcz i katecheta każdą pomyłkę dzieci traktowali z przymrużeniem oka, jako wyraz dziecięcej spontaniczności i wdzięku.
– Zauważyłam, a czworo moich dzieci przystąpiło już do I Komunii, że nawet gdy na próbach dzieciaki są marudne, hałaśliwe, pogubione, to na sam moment uroczystości potrafią się sprężyć i zachowują się jak anioły – dzieli się spostrzeżeniami Ewa. – Znają wagę chwili, a dodatkowo wierzę, że dzieci obejmuje specjalna łaska, wypływająca z pierwszego pełnego uczestnictwa we mszy św.
Maj
Wszystko dopięte na ostatni guzik? – A skądże – odpowiadają rodzice. Mimo planu, przewidywań i ustaleń wielu prac nie da się zrobić z wyprzedzeniem. – Listę zakupów spożywczych miałam przygotowaną oczywiście wcześniej – opowiada Magda – ale mięsa, warzyw, jajek wcześniej kupić się nie da. – Z dużym wyprzedzeniem nie posprząta się domu – dorzuca Gośka. – A sprzątanie kościoła? – pyta Magda. – W naszej parafii rodzice komunijni podzielili się na trzy grupy. Jedna miała dekorować ławki, druga wejście do kościoła, trzecia – grotę z figurą Matki Bożej. Natłok zajęć spowodował, że do plecenia girlandy usiadłyśmy z koleżanką o 21, a skończyłyśmy grubo po północy – wspomina Gośka. Czy z części dekoracji nie można było zrezygnować? – pytam. – Ależ skąd! – odpowiada oburzona Magda. – Mieszkamy na wsi, każdego kolejnego roku nie może być gorzej niż poprzedniego. Swoją wymowę ma dekoracja groty. Przy niej robią sobie zdjęcia kolejne roczniki dzieci komunijnych. To tradycja stara jak nasza parafia – tłumaczy.
– W naszym kościele w swoisty sposób połączyły się przygotowania duchowe i materialne – opowiada Maria. – W czasie, gdy część rodziców dzieci pierwszokomunijnych przystępowała do spowiedzi, pozostali przystrajali świątynię. Modlitwie towarzyszył stukot młotków – wspomina Maria.
– Zmęczenie fizyczne i stres są u rodziców ogromne – przyznaje Ewa Rozkrut. – Ja sobie i rodzicom zawsze powtarzam, że wszystkiego nie da się zrobić, po prostu się nie zdąży. Staram się zawsze rozważyć, czy wzięcie na siebie kolejnego zadania nie spowoduje wzrostu napięcia w rodzinie, kłótni, podenerwowania, wynikającego po prostu ze zmęczenia – przedstawia swoją receptę Ewa i dodaje, że kościół sprzątała tylko raz, gdy do Komunii szło jej pierwsze dziecko. Koleżanka powiedziała jej wtedy: „Co ty robisz? Mało masz obowiązków, dzieci?”. Otwarcie przyznaje, że teraz macha na to ręką. Innym sposobem jest pozyskanie jak największej liczby osób do pomocy. – Ciasto na przyjęcie piekły mi ciotki, zakupy woził mąż z bratową, stoły i krzesła nosił od sąsiadów wujek. Ale i tak to ja musiałam dopilnować, przypomnieć, sprawdzić – relacjonuje Magda.
Są tacy, którzy w tym całym przedkomunijnym pośpiechu potrafią wyhamować. – Bardzo ważnym momentem przygotowań do I Komunii był w naszej rodzinie wieczór pokutny, poprzedzający pierwszą spowiedź dziecka – opowiadają jedni z rodziców. – Wspólne czytanie fragmentu Biblii, rachunek sumienia, przeproszenie się wzajemne i znak pokoju pomogły nam zbudować odpowiednią atmosferę, po raz kolejny uświadomić sobie i dzieciom, co jest najważniejsze w przeżywanych właśnie chwilach.
Gosia obawiała się pierwszej spowiedzi córki. Ale gdy zobaczyła jej uśmiechniętą buzię po odejściu od konfesjonału, odetchnęła z ulgą. – Widziałam, że udało jej się odczuć miłosierdzie Boże, ucieszyć się Bożą przyjaźnią.
Godzina zero
– Mama chciała, bym zebrała siły na cały dzień i to ona wstała pierwsza. W kuchni zaczęła się krzątać o piątej – wspomina Magda. – Dla mnie dzień także zaczął się o piątej. Musiałam obrać ziemniaki na obiad, szparagi na zupę – wzdycha Kaśka. – Jeszcze trzeba było przygotować śniadanie dla nocujących u nas gości.
Z kościoła pamiętają głównie emocje, wzruszenie dławiące gardło, nawet łzy. – Przeżycie jest bardzo silne – przyznaje Kasia. – Choć pojawiała się myśl, krótka jak błysk, czy kucharka wstawiła już ziemniaki i czy pieczeń się udała – nie ukrywa Magda. Pod koniec nabożeństwa myśl uciekała coraz częściej. – Trudno jest wytrzymać na nabożeństwie, które trwa dwie godziny – usprawiedliwia się Ewa. – Każdy element uroczystości komunijnej córki był ozdobiony wierszem lub piosenką. Dziękowano kolejno rodzicom, katechetom, proboszczowi za przygotowanie do uroczystości. Wiersz przed Komunią i po Komunii. Najbardziej zaskoczyły mnie specjalne rymowane gratulacje składane przez młodsze rodzeństwo starszym braciom i siostrom.
U Marii też nie było krótko: – Każde dziecko trzymało lilię, którą w odpowiednim momencie miało wręczyć mamie jako podziękowanie – wspomina. – Symbol piękny, ale dzieci z olbrzymim trudem przebijały się wśród tłumu do swoich rodziców, msza św. zgubiła rytm i atmosferę i przedłużyła się o kolejne 15 minut – wzdycha.
– Nie wszystko da się skrócić – oponuje proboszcz. – Przy takiej liczbie osób samo przyjęcie Komunii trwa nawet pół godziny. Nie zgadza się też z zarzutami, że oprawa nabożeństw jest zbyt bogata. – To wszystko jest potrzebne i ważne. Jakby się Pani czuła, gdyby zaproszeni goście wyszli po półgodzinie? – pyta retorycznie.
Dla Marii największym problemem jest to, że uroczystości komunijne w polskich parafiach mają charakter masowy. – Razem z moją córką do I Komunii przystępowało osiemdziesięcioro dzieci. Każdemu dziecku towarzyszy grupka gości, co tworzy w świątyni tłum. My z mężem staliśmy daleko od ołtarza, ściśnięci między innymi ludźmi, widzieliśmy niewiele, a już bardzo przykre było dla nas to, że nie widzieliśmy, jak nasza Basia przystępowała do Komunii. Dopiero na zdjęciach zobaczyliśmy, jak była skupiona i przejęta.
Ksiądz tylko bezradnie rozkłada ręce. – To są problemy wspólne dla wszystkich parafii wielkomiejskich. Na terenie naszej parafii są trzy szkoły podstawowe – wyjaśnia. – Komunie trwają przez cały maj.
– Nam się udało uprosić proboszcza, by podzielił dzieci komunijne na dwie grupy – opowiada Ania – a i tak w jednej uroczystości brało ich udział pięćdziesięcioro. Dlatego, gdy moje drugie dziecko miało przystąpić do Komunii, zdecydowaliśmy, by uroczystość odbyła się w małej wspólnocie poststudenckiej, do której należę. I to był bardzo dobry wybór. Mała grupka dzieci i rodziców, mniejsze tempo przygotowań, a głębia przeżycia nieporównywalnie większa. Szczególnie cenny był dla nas czas rekolekcji wyjazdowych. Wspólnie się modląc, rozmawiając, także bawiąc się, mieliśmy okazję pokazać dzieciom radość wiary – ocenia Ania.
Mirka postanowiła, by dzieci nie przystępowały do I Komunii we własnej parafii, lecz w wybranej, znanej od lat i ulubionej parafii sąsiedniej. To jednak wymagało zgody proboszcza parafii macierzystej. – Sprawa dla mnie upokarzająca – wspomina Mirka. – Ksiądz mnie w ogóle nie zna, a wypytuje o szczegóły życia duchowego. Paradoksalnie rodzice, których dzieci przystępują do sakramentu w „rejonowej” parafii, takich pytań nie usłyszą. Dodatkowo załatwienie całej sprawy wymagało trzech wizyt u proboszcza. Ostatecznie było warto. Msza komunijna, to było naprawdę coś. Ogromne przeżycie, bez zbędnej pompy, ale z wielką głębią i ciekawą oprawą.
Po uroczystości w kościele, wiadomo – przyjęcie. – Nie żałuję, że zorganizowałam je w restauracji – mówi Ania. – Dzięki temu mogłam spokojnie usiąść z gośćmi, porozmawiać, cieszyć się chwilą.
Magda przeciwnie. Choć miała do pomocy kucharkę, cały czas krzątała się między gośćmi: temu zmienić talerz, temu zrobić kawę, innemu herbatę. Ciągle coś. – Chwila ciszy i refleksji nad tym, co się wydarzyło, przyszła dopiero wieczorem, gdy dzieci już poszły spać.
– Pamiętam, że wyglądałam najgorzej ze wszystkich gości – wspomina uroczystości komunijne swoich dzieci Wiesia. – Zmęczona, z podkrążonymi oczami, myślałam tylko, by na chwilę się położyć. Gdy przypominam sobie komunijne przygotowania, staje mi przed oczami ewangeliczna historia Marty i Marii. Chciałam być jak Maria, cieszyć się dniem, uroczystością, kontemplować chwilę, ale jednocześnie druga połowa duszy opanowana była przez Martę, z jej chęcią ugoszczenia, stworzenia godnej oprawy dla ważnej chwili. To była walka, by pracując jak Marta, pozostawić w sobie odrobinę miejsca dla Marii.
* * *
Prawdziwa radość przyszła dopiero w białym tygodniu – opowiada Marysia, mama Basi. – Gdy wieczorem, spokojnie, bez pośpiechu, szłam z pięknie ubraną córką na nabożeństwo, mogłam zaznać tego, czego zabrakło podczas głównej uroczystości – radości ze wspólnego przystąpienia do Stołu Pańskiego.
– Szybko przyszła refleksja, że przygotowanie dziecka do I Komunii to było nic, w porównaniu z tym, co mnie teraz czeka – dodaje Ania. – Jak z dziecka odświętnego zrobić dziecko codzienne? Jak utrzymać w nim entuzjazm, podtrzymać ledwo zawiązaną przyjaźń z Jezusem? Zrozumiałam, że prawdziwe wyzwanie jest dopiero przede mną.
Oceń