Drugi List do Koryntian
Tomasz Pawłowski OP
Uparty Litwin. Przez całe życie duszpasterz akademicki. Twórca pewnego stylu duszpasterzowania wśród dominikanów. Gigant i niezwykła osobowość. Jego działalność w Poznaniu i Krakowie odcisnęła piętno nie tylko na prowadzonych tam duszpasterstwach akademickich, ale i całych klasztorach. Autor pomysłów na niekonwencjonalne działania wśród młodzieży akademickiej. Przyjaźnie z czasów studiów przedłużały się na całe życie. Niezwykle wymagający dla siebie i młodzieży. Stworzył elitę, która miała znaczący wpływ opiniotwórczy w mieście i w kraju. Kwintesencją jego działalności duszpasterskiej było powiedzenie: Przytulić i kopa! To znaczy okazać miłość i czułość i popchnąć ku dojrzałości i samodzielności. Mistrz świata w powierzaniu młodym różnych zadań i odpowiedzialności. Na poważne rozmowy do kardynała Wojtyły wysyłał studentów.
Kiedyś, jako student Uniwersytetu Poznańskiego, działał w duszpasterstwie akademickim dominikanów w Poznaniu. Pozostawał wtedy pod dużym wpływem ojca Bernarda Przybylskiego. Zaraz po studiach wstąpił do dominikanów i terminował przy ojcu Joachimie Badenim. Potem ostro duszpasterzował w Krakowie, gdzie założył duszpasterstwo akademickie, tak zwaną Beczkę. Jak on to zrobił, że na krużgankach klasztornych zaczęło kipieć życie, zaczęła gromadzić się młodzież? To wiedzą sam tylko Pan Bóg i święty Jacek. Jak twardy był to mur, niech świadczy to, że jednemu z ojców, staremu zakonnikowi i profesorowi, na widok korowodu młodych na krużgankach wypadła z buzi sztuczna szczęka.
Po kilkunastu latach Tomasz Pawłowski wrócił do Poznania, potem był Rzeszów, gdzie założył duszpasterstwo akademickie Szopka, Gdańsk i znów Rzeszów.
Człowiek charyzmatyczny. Wybitna osobowość. Studentów prowadził w góry i lasy, nad jeziora i za granicę. Jego duch i styl partyzancki zastosowane w duszpasterstwie sprawdzały się świetnie w komunistycznym reżimie. Ekspansja, konspiracja, zaskoczenie, entuzjazm wiary – to były jego atuty. Miał swoje zasady. Pewnego razu, na nasze usilne prośby, podjął próbę odpowiedzi na poważne pytanie: jaką postawę powinien przyjąć młody duszpasterz akademicki?
Po błędach popełnionych w pierwszej fazie prowadzenia duszpasterstwa akademickiego ojciec Tomasz ośmielił się radzić:
– Wymagać od młodych – nie rozpieszczać – wymagać zawsze z miłością i z tym samym natężeniem od siebie.
– Podkreślać najcenniejszą wartość młodych – czas. Samemu wykorzystywać każdą chwilę na asiduum studium (lektura teologiczna, filozoficzna, biblijna, z życia wewnętrznego – zawsze na poziomie!).
– Studium powinno przygotować do odpowiedzi na palące problemy studentów – zło, cierpienie niezawinione, czarne karty z historii Kościoła, trudności w Biblii.
– Mieć zawsze czas na rozmowy „intymne” ze studentami (unikać straty czasu na „ględzenie”).
– Serdeczność i otwartość (aż do bólu) – ale nie spoufalanie się ze studentami – zawsze lekki sympatyczny dystans (wystrzegać się łatwego przechodzenia na „ ty”).
– Opcja na czynne miłosierdzie (pomoc studentów udzielana chorym i niepełnosprawnym).
– Nie mówić na wyrost (kazania, konfesjonał, rozmowy) – tylko na własnym poziomie.
– Cierpliwość wobec własnych błędów i potknięć oraz wyrozumiałość dla innych z zaufaniem do ewolucyjnego działania Ducha Świętego.
Ojciec Tomasz Pawłowski nie tylko dobrze radził, ale i sam stosował się do udzielanych rad. Pewnego razu jakiś dawny student, a obecnie znany powszechnie doktor, w przypływie serdeczności zwrócił się do niego per: Tomaszu. Ojciec natychmiast zareagował: Mów mi: ojcze!
Kiedyś towarzystwo ociągało się ze zmówieniem modlitwy. Ojciec Tomasz krzyknął: Jestem niewierzący, ale praktykujący. Zapraszam do modlitwy. Natychmiast wszyscy się uciszyli i modlitwa została odmówiona.
Jeszcze do niedawna, jak stary żołnierz, z trudem poruszając nogami, przemierzał Polskę, pragnąc być czynny i angażując się. Narzucał się z tą swoją działalnością duszpasterską. Działał jak kłusownik Chrystusowy albo niewyleczony partyzant (utrwalony syndrom z Powstania Warszawskiego). To trwała cecha jego osobowości. Ciągle w drodze, ciągle na służbie.
Ostatnio przygasł. Znieruchomiał w Rzeszowie, jakby złożył ślub stabilitas loci. Dniami i nocami siedzi w fotelu. A kiedyś zjawiał się i znikał niespodziewanie. Nie uchylał się od pytań trudnych. Przynosił nam kawał entuzjazmu. A jego horyzont zdawał się nie mieć krańców.
Oceń