Nikt pani nie powie, kto stworzył gender
fot. denise jans / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 47,92 PLN
Wyczyść

Rezygnujemy z dyktatu natury, ale tak naprawdę pragniemy dyktatu społeczeństwa, które nam powie, jaka forma przeżywania miłości będzie teraz obowiązywała.

Anna Sosnowska: Gender – co to takiego?

ks. Jarosław A. Sobkowiak: Gender jest zjawiskiem – tak bym to na razie określił – i fenomenem, który próbował połączyć w historii kilka czy nawet kilkanaście różnych nurtów. Dotyka psychiatrii, chirurgii, ale przede wszystkim tego, co jest tak mocno osadzone w nauczaniu Kościoła: koncepcji natury i koncepcji prawdy.

A wszystko to w kontekście płci.

Biologia czy natura obdarza nas płcią – z angielskiego sex. Ale w dobieseksualizacji sex oznacza jednak dla nas po prostu seks. Dlatego pojawiła się potrzeba nazwania tego czegoś głębszego, co wiąże się z byciem mężczyzną albo kobietą. Gender – w neutralnym jeszcze punkcie wyjścia – byłoby więc przemyśleniem siebie w perspektywie swojej płci.

Na razie nie widać tu niczego groźnego.

Ponieważ nie dotknęliśmy jeszcze obrzeży, skrajności – zarówno po stronie zdeklarowanych genderowców, jak i po stronie katolickiej.

Ci pierwsi uważają, że nie ma czegoś takiego jak płeć biologiczna, że płeć możemy sobie dowolnie wybierać sami, a ci drudzy?

Twierdzą, że natura człowieka tak jasno kreśli ramy jego rozumienia, że z natury wynika po prostu wszystko – nawet to, kto powinien sprzątać i gotować. Odpowiedzią na takie myślenie są chociażby badania Margaret Mead, która pojechała do Nowej Gwinei i zauważyła, że role pełnione tam przez kobiety są zupełnie inne niż role pełnione przez kobiety w naszej kulturze. Zresztą tego typu sytuacje można znaleźć wszędzie.

Czy w takim razie powinniśmy się bać gender?

Powiedziałbym raczej, że trzeba unikać dwóch skrajności: banalizacji problemu, która prowadziłaby do myślenia, że do nas to zjawisko nie dotrze, bo my mamy przecież wiarę i tradycję, a z drugiej strony diabolizacji – niedawno jeden z polityków żartował, czy nas gdzieś w tramwaju nie ugryzie jakiś gender. W ten sposób w całej dyskusji dochodzimy do absurdu, a przecież w ramach zjawiska gender istnieje pewien środek, na który wszyscy mogliby się zgodzić i na tym polu mogliby współpracować.

Co jest tym środkiem?

Kwestia równości płci, choć gdzie indziej widzimy jej źródło, bo chrześcijanie wyprowadzają ją z samego aktu stworzenia, a współczesne społeczeństwa z tolerancji wypracowanej w debacie publicznej. W historii mamy wiele dowodów nierówności między kobietą a mężczyzną, z czym nie tylko mogą, ale i powinni polemizować także myśliciele chrześcijańscy. Możemy się na pewno zgodzić z genderowcami co do tego, że z tymi nierównościami trzeba coś zrobić. Kiedy powstawała oświeceniowa koncepcja praw człowieka, Kościół bardzo się ich obawiał z jednego prostego powodu: oświecenie kojarzyło się z odrzuceniem autorytetu, a często tym autorytetem był król i Kościół. Ale już w czasach papieża Jana XXIII zauważono, że nie można wylewać dziecka z kąpielą. Trzeba się bać tego, co jest prawdziwym zagrożeniem, a jednocześnie wyłowić to, na gruncie czego możemy pracować razem dla dobra człowieka. Podobnie jest z równością płci.

Gender nie ogranicza się jednak tylko do kwestii równości płci, ale chce przy płci także majstrować.

Czego wpływy widać w różnego rodzaju organizacjach. Światowa Organizacja Zdrowia na przykład definiuje płeć jako orientację ku byciu mężczyzną albo ku byciu kobietą, opartą na przesłankach kulturowych.

Ani słowa o naturze.

Tymczasem jeśli gender ma być pewną formą tożsamości płciowej, to każda tożsamość zakłada przecież istnienie w niej elementu stałego oraz elementu zmiennego. I bez wątpienia tym elementem zmiennym tożsamości płciowej jest kultura, a stałym – natura. Tak przynajmniej mówi katolicka koncepcja człowieka, a ja patrzę na zjawisko gender z perspektywy osoby wierzącej, co jest moim prawem i przedzałożeniem. Natomiast niektóre nurty gender chcą wyprowadzać naturę człowieka z jego sposobu przeżywania swojej płci. To tak, jakbyśmy z faktu, że w dany sposób krzątamy się po domu, chcieli wyprowadzić to, że taka jest natura krzątania się człowieka w ogóle.

W dokumencie watykańskim „Ludzka płciowość: prawda i znaczenie” czytamy, że człowiek nie może siebie wyrazić inaczej niż właśnie poprzez swoją płeć. A idea gender mówi, że ja mogę sobie płeć nie tylko wybrać, ale ją w nieskończoność wybierać – na co zwracali uwagę biskupi w liście na Niedzielę Świętej Rodziny – czyli raz być zorientowanym ku byciu mężczyzną, innym razem ku byciu kobietą.

Co musi prowadzić do fatalnych skutków społecznych.

Do nich jeszcze wrócimy. Ja zacząłbym od czegoś innego: od fundamentalnego problemu spełnienia się osoby. Jeżeli ja mam spełnić siebie jako osoba, to muszę przecież wiedzieć, kim jestem. To trochę tak, jak z rolą teatralną – tylko kiepski aktor bierze każdą. W teologii moralnej obowiązuje stara zasada: Agere sequitur esse – działanie wyrasta, czy daje się wyprowadzić z istoty bytu. Kiedyś człowiek nie wiedział, z kim spędzi życie, ale za to wiedział, kim jest, i przygotowywał się do roli ojca, męża, matki, żony. Dziś nadal nie wie, z kim będzie, ale również nie wie – co wynika z koncepcji gender – kim będzie on sam.

Rzeczywiście trudno w takiej sytuacji o spełnienie.

Okazuje się, że dyktat kultury rodzi w człowieku większe frustracje niż, nazwijmy to, dyktat natury.

Ale warto zwrócić tu uwagę na jeszcze jedną rzecz. Nie wolno oczywiście bagatelizować osób mających problem z zafiksowaniem płci, jednak z tego, że istnieją takie problemy, nie możemy wyprowadzać normy. Normę wyprowadzamy z tego, co jest stałą, regułą, a nie z jej odstępstw – to trochę tak, jak Freud próbował kreślić psychikę człowieka w oparciu o doświadczenia swoich pacjentów. Tymczasem ruch genderowy rodził się z jednej strony na przesłankach wyprowadzonych z patologii płci, a z drugiej strony z feminizmu.

W liście biskupów usłyszeliśmy także, że gender ma korzenie w marksizmie i neomarksizmie.

To wszystko ma ze sobą związek, ale najpierw zauważmy, że feminizm miesza dwie rzeczy, ponieważ z braku równości między kobietami i mężczyznami wyprowadził postulat nie tyle wyrównywania szans, co zacierania różnicy płciowej. Feminizm, choć nie jest klasycznym wydaniem marksizmu, tak jak on odwołuje się do walki klas – poprzez skłócenie płci. Kiedy marksizm skłócił klasy, postanowił zbudować proletariat. Natomiast neomarksizm w wydaniu feministycznym chce stworzyć płeć z wyboru, a właściwie zatrzeć różnicę płci – jesteśmy ludźmi, widzimy, jakie są role do odegrania w życiu, więc sobie arbitralnie wybierzemy, w której z nich chcemy być.

Czyli jednak gender to ideologia?

Jak widać, gender rozumiane jako równość kobiet i mężczyzn, ma niestety także swoje przybudówki. Wiele osób, m.in. prof. Magdalena Środa, obraziło się za określenie „ideologia gender” i mówiło, że to jakiś wymysł Kościoła.

Co w takim razie dokładnie kryje się za „ideologią gender”?

Generalnie obowiązuje taka zasada, że jest albo prawda, albo ideologia. Ideologia polega na rezygnacji z poszukiwania prawdy absolutnej, kiedy ta przestaje być wygodna. Wtedy ideologia zatrzymuje się w pół drogi i ustala sobie własne prawdy w debacie publicznej, takie prawdy na dziś. Tylko czy człowiek może budować swoją przyszłość w oparciu o prawdę na dziś?

Wiele osób jednak mówi, że gender, z racji swojej obecności na uniwersytetach, jest koncepcją naukową.

Zacznijmy od tego, że wprowadzenie gender na uniwersytety wcale nie jest trudne. Proszę pamiętać, że pieniądze na różne projekty czy granty są przyznawane przez pion administracyjny, a ten kieruje się po prostu słowami-kluczami – wystarczy tylko znać odpowiednie hasło. Sam naukowo wykorzystałem swego czasu gender dla pozyskania dotacji ministerialnej. Wymyśliłem sobie taki temat: „Gender w perspektywie antropologii chrześcijańskiej”. Oczywiście nikt nie rozumiał pojęcia „antropologia chrześcijańska”, ale rozumiano za to słowo „gender”.

Kiedy mówi się o koncepcji naukowej, to w niej przyjmuje się pewne hipotezy. Ale potem te hipotezy się weryfikuje. Ja przez prawdę rozumiem zgodność pewnej myśli z rzeczywistością – jeśli coś pojawia się w mojej głowie, a tam może zrodzić się wszystko, to sprawdzam sensowność tego w relacji do rzeczywistości.

Ludzie zajmujący się naukowo gender tego nie robią?

Nie chcę powiedzieć, że ich poszukiwania nie są naukowe, jednak one przestają być nauką, a stają się ideologią, kiedy już na początku robi się założenie: natury nie ma. Z czego w takim razie czerpie kultura? Albo czy ktoś udowodnił, że w tożsamości człowieka jednak nie ma stałych? Takie szukanie prawdy, ale po wzięciu w nawias kilku rzeczy, może być w odniesieniu do gender bardzo niebezpieczne i wpisuje się w coś, co ja nazywam modą na koniec prawdy absolutnej Bartosia.

A nie „Koniec prawdy absolutnej” Bartosia?

Nie. Zaraz wyjaśnię. Jestem daleki od oceny cudzych wyborów. Człowiek może przyjąć, że ma dwa etapy w życiu, które są nieprzystające, jednak to pokazuje pewien kryzys. Kiedyś interesowałem się tożsamością Milana Kundery i zastanawiałem się, dlaczego on, będąc Czechem, po wyjeździe do Francji nie zezwalał nawet na czeskie tłumaczenia swoich tekstów. Dopiero wtedy, gdy zrozumiemy kryzys tożsamości tego człowieka, jasne się staje, dlaczego on tak gryzie. Każdy z nas ma jakiś życiowy problem. Tylko że wtedy w duchu prawdy powinienem powiedzieć: ja mam problem i coś muszę z tym zrobić. A ideologia polega na tym, że mój problem to moje prawo, więc jeśli mój problem nie pasuje do obiektywnych wartości, to trzeba te wartości zmienić. Skoro moje nowe wybory nie pasują do klasycznej koncepcji prawdy absolutnej, to nie ma prawdy absolutnej. Skoro moje wybory seksualne nie mieszczą się w klasycznym wachlarzu wartości, to trzeba je odrzucić, a nie uznać wadliwość mojego wyboru. Również w tym sensie gender jest ideologią. Gdyby miało jeszcze w dopowiedzeniu: „zakaz wprowadzania w życie”, to w porządku. Ale rewolucja genderowa chce swoje idee wprowadzać do społeczeństwa, czego przykładem mogą być przedszkola równościowe czy programy Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”.

Skoro mówimy o ideologii, to od razu nasuwa się pytanie: kto za tym stoi?

Kiedyś pogląd miał autora, natomiast nikt pani nie powie, kto stworzył gender. Tu zbiegły się różne oczekiwania i wiele czynników, wpisujących się w coś, co ja za kard. Josephem Ratzingerem nazywam nowym porządkiem światowym, który rodzi nowy porządek moralny. Kiedy dzisiaj tworzy się koncepcje życia społecznego, to pyta się człowieka, parafrazując jeden z dialogów Platona, co go swędzi, i robi się prawo tak, żeby człowiek mógł zawsze się podrapać. Czy chcemy, czy nie, Europa do tej pory bazowała na antropologii chrześcijańskiej i filozofii klasycznej, a ponieważ je odrzuciła, zaczęła szukać nowej drogi.

I gender ma być tą nową antropologią Europy?

Tak, staje się nią, dlatego jest tak promowane. A przecież koncepcje prawa czy psychologii odnoszą się właśnie do koncepcji antropologicznej. Proszę zwrócić uwagę, że dziś nie używa się już słowa „natura”, ale za to wiele mówi się o zmienności, tolerancji czy inności – to są klucze nowej antropologii. Dlatego nie można się łudzić, że gender nie dotrze do Polski – dotrze, bo my przecież podlegamy instytucjom prawa europejskiego, które wymuszą na nas pewne formy zachowania.

Jakich w takim razie konsekwencji wprowadzania w życie genderowych idei możemy się spodziewać?

Warto najpierw przypomnieć jedną ogólną zasadę: za wszystko płaci się jakąś cenę – za wierność tradycji i autorytetowi Kościoła także.

Skutki ideologii gender będziemy odczuwać na wielu polach, ale najbardziej uderzy ona w koncepcję małżeństwa – chociaż kryzysu rodziny nie wolno zrzucać tylko na gender, bo ma on także wiele innych przyczyn. Dziś się mówi, że małżeństwo czy związek jest sprawą prywatną, jednak tak naprawdę mamy w nim zetknięcie się sfery prywatnej z publiczną, ponieważ związek jest albo ku zrodzeniu potomstwa, i wtedy stanowi wkład w życie społeczne, albo nie. Jeżeli państwo nowoczesne zgadza się na typ związku opartego na płciach z wyboru i nieproduktywnego dla wymiaru publicznego, to musi go wesprzeć szeregiem projektów i podbudową instytucjonalną, żeby on w ogóle przetrwał. Tu dochodzimy do czegoś, co naukowo nazywa się intermatrymonialnością.

Na czym polega to zjawisko?

Proszę zauważyć, jak kiedyś powstawała rodzina. Potrzebna była jedna rodzina, która dała syna, i jedna, która dała córkę. Natomiast ten nowy typ związku może przetrwać tylko w ten sposób, że zaczynamy kombinować z adopcją. Ale adopcją z czego? Z tego tradycyjnego modelu, od którego teraz uciekamy. Czyli inaczej mówiąc, związek nie wyjaśnia już samego siebie, staje się głęboko niewystarczalny. Może przetrwać tylko w układzie innych związków – związków naturalnych, bo pożyczy sobie od nich to, czego mu brakuje. Jeden z antropologów zaproponował brutalną formę sprawdzenia, czy jakaś kategoria albo grupa społeczna ma sens – trzeba ją odciąć od normalnego życia społecznego i zamknąć w określone ramy na dwa, trzy pokolenia. Jeśli przetrwa, jest naturalna. Sztuczne to zawsze substytut natury, a substytut potrzebuje dodatkowego wsparcia – stąd dziś tyle zamieszania. To tak jak z prawdą i kłamstwem. Jeśli szukam prawdy, mogę spokojnie położyć się spać, bo ona przetrwa, natomiast kłamstwo ciągle musi być karmione, podsycane, bo inaczej przestaje istnieć.

Ciekawe jest to, że z jednej strony deprecjonuje się dziś instytucję małżeństwa tradycyjnego, ale z drugiej strony dąży się do nadania instytucjonalnego charakteru różnego rodzaju związkom partnerskim.

Ponieważ człowiek, by był spełniony, potrzebuje tego, żeby społeczność uznała jego sposób życia za właściwy. Dlatego tak mocno szuka jej akceptacji. Kiedyś spełniała nas myśl, że życie toczy się w zgodzie z naturą – realizowaliśmy to, co w nas zostało wpisane, a z czego wypływały różne zadania, funkcje, role. Teraz, gdy te role się tworzy, a wachlarz propozycji jest duży – gdzie mamy się spełniać? Rezygnujemy z dyktatu natury, ale tak naprawdę pragniemy dyktatu społeczeństwa, które nam powie, jaka forma przeżywania miłości będzie teraz obowiązywać.

Czyli jednak natura górą?

Widzi pani, natura jest jak taka ciotka – bardzo niewygodna wtedy, kiedy człowiek zaczyna robić jakieś odstępstwa, ale bardzo potrzebna wtedy, kiedy coś się zaczyna walić. Natura człowieka czy natura sakramentalna małżeństwa są tym, co nas trochę determinuje, a my mamy w sobie czasem takie pragnienia, które stają kontra natura, sakrament, wiara. Tylko kiedyś tradycja zapewniała mi trwały punkt odniesienia, mówiła: przyjdzie czas, kiedy zrozumiesz swoje odstępstwo i wrócisz do tego, kim naprawdę jesteś. A dopóki mam punkt odniesienia, dopóty nie jestem człowiekiem przegranym. Natomiast jeśli go w ogóle odrzucam, to wystawiam się na autokreację i na pewno w którymś momencie się pogubię, bo człowiek nie jest miarą wszechrzeczy, co przerabialiśmy już wiele razy w historii.

Dlaczego więc się w to wszystko pakujemy?

Bo brakuje nam krytycznego myślenia, a ono ostatecznie decyduje się na prawdę.

Jak wobec przenikania gender do naszego życia powinien zachować się Kościół? Wcześniej wspominał ksiądz, że na pewnym polu mógłby współpracować z genderowcami, ale czy nie powinien zrobić czegoś jeszcze?

Zamiast organizować w Kościele kolejne konferencje na temat gender – sam się w to uwikłałem, bo jeszcze w kilku będę brał w takiej udział (śmiech) – trzeba pójść inną drogą. Skoro widzimy, w co uderza ideologia gender, to nie tylko mówmy, że ona jest zła, ale przedstawmy w pozytywnym świetle naszą koncepcję człowieka i rodziny; umacniajmy ludzi, a nie straszmy ich.

To jest coś, czego bardzo mi zabrakło w liście episkopatu.

Bo my kończymy często na próbie nakreślenia sytuacji współczesnego świata, która przeważnie wypada dość negatywnie. Natomiast czy mamy jakieś remedium na ten świat? Mamy. Wiarę i rozum. Dlaczego to jest tak, że kiedy Matka Boża daje nam różaniec, to go przyjmujemy, a jak Pan Bóg dał nam rozum, to nie chcemy z niego korzystać? Zupełnie nie potrafimy pogodzić tych dwóch wymiarów – wiarę i Boga prawdziwego mamy w niedzielę w Kościele, a w poniedziałek rozumem pochłaniamy Boga urojonego Richarda Dawkinsa. Benedykt XVI mówił o nadziei chrześcijańskiej jako zdolności stawiania czoła teraźniejszości, a my od niej raczej uciekamy. Przecież kiedy mówi się o transformacjach kulturowych, to z tego, że coś przeżywa się inaczej niż sto lat temu, nie musi wcale wypływać wniosek, że jest to sprzeczne z chrześcijaństwem.

Czyli znowu wracamy do tego, żeby nie wylewać dziecka z kąpielą?

I dobrze odczytywać znaki czasu, szukając nie tyle autorytetów przez małe „a”, co uznając autorytet Boga, który mówi do człowieka przez światło jego rozumu. Dzisiaj w Polsce podstawowym kryzysem nie jest jeszcze gender, ale problem przekazu i uczenia wartości. Rodzina nie ma na to czasu, bo albo jest niepełna, albo zapracowana, albo niedojrzała, więc zrzuca to na szkołę. Szkoła natomiast mówi, że pierwszymi wychowującymi są rodzice, a ona powinna tylko wyrażać ich preferencje. Skoro ani rodzina, ani szkoła nie radzą sobie na tym polu, to instrumenty dobrego wychowania powinno stworzyć państwo. A państwo odpowiada, że nie może tego robić, bo zgodnie z dzisiejszą koncepcją jesteśmy światopoglądowo neutralni. Zostaje jeszcze ambona, tylko ona ma to do siebie, że mówi o wartościach w maksymalnie wysokich tonach, natomiast człowiek do przeżywania wartości potrzebuje modelu. I dzisiaj, jeśli chodzi o gender, niebezpieczna jest nawet nie sama teoria – bo przeciętny Polak długo nie będzie jej znał, jak nie zna także nauki Ewangelii – ale właśnie brak współczesnego modelu życia chrześcijańskiego. Jeśli chrześcijaństwo go nie stworzy, to zostanie nam tylko tradycyjna teoria wartości chrześcijańskich i klarowny, na pozór, model gender. Tego bym się obawiał najbardziej.

A czy księdza zdaniem jest możliwe wypracowanie czegoś, co moglibyśmy nazwać chrześcijańskim gender?

Kiedyś bł. Jan Paweł II wprowadził pojęcie „nowy feminizm”, więc teoretycznie i „nowe gender” byłoby możliwe. Ale nie wiem, czy nam wystarczy odwagi, by się z tym zmierzyć. Natomiast niewątpliwie potrzebujemy refleksji nad tożsamością człowieka, w tym nad jego tożsamością płciową, oraz nad kwestią równości mężczyzny i kobiety. Tu chrześcijaństwo nie tylko powinno uderzyć się w piersi, ale także zobaczyć, że ma coś, co jest nie do przecenienia, a co może być jego istotnym wkładem – dostęp do Źródła. Proszę zwrócić uwagę, że w czasie dyskusji z faryzeuszami o liście rozwodowym (por. Mk 10,1–12) Chrystus mówi: nie spierajmy się o to, co narosło po drodze, ale zobaczmy, że na początku tak nie było. Ile razy Kościół przechodził trudne momenty w historii, tyle razy wychodził z nich zwycięsko, pod warunkiem że za tym stał Bóg, a nie człowiek. Oczyszczenie świata z chorej, moim zdaniem, koncepcji gender może nastąpić równolegle z oczyszczeniem chrześcijaństwa z tego wszystkiego, co jest nazbyt ludzkie w sensie ludzkich słabości. 

Nikt pani nie powie, kto stworzył gender
Jarosław A. Sobkowiak MIC

urodzony w 1967 r. – marianin, teolog moralista, ceniony przez studentów nauczyciel akademicki, od wielu lat zajmuje się naukowo zjawiskiem gender.Interesuje się również antropologią kultury, nowym ateizmem, nowym porząd...

Nikt pani nie powie, kto stworzył gender
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w WarszawieWspółpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze