Ostatni felieton był okolicznościowy w związku z Niceą. Postanowiłem iść za ciosem i napisać kolejny rocznicowy. Tym łatwiejsze to będzie, że wspomnieć chcę osobę, a przez nią problem, który wciąż i w teologii, i w Kościele pozostaje aktualny. Otóż niedawno, 28 czerwca, minęła 25. rocznica śmierci ks. prof. Józefa Tischnera. Pamięć o nim, jeśli w mainstreamie polskiego katolicyzmu w ogóle przetrwała, to raczej jak w przypadku Jana Pawła II w skremówkowanej postaci – swoim życiem żyją memiczne dykteryjki, jak choćby ta słynna o trzech rodzajach prawdy… Jakkolwiek użytecznie ilustrują one barwność postaci Profesora oraz jego przywiązanie do góralskich korzeni, to jednocześnie jednak pomagają unikać konfrontacji z problemami, na które zwracał uwagę jako filozof i jako duszpastersko zaangażowany duchowny.
Z mojej teologicznej perspektywy chyba najważniejszą sprawą była krytyka neotomizmu. Chodzi o nurt w chrześcijańskiej filozofii i wtórnie w teologii nowożytnej, oparty na trzynastowiecznym dorobku Świętego Tomasza z Akwinu, silnie wspierany przez papieży przełomu XIX i XX wieku. Do tego stopnia, że Leon XIII w 1879 roku opisał neotomizm jako jedyną właściwą podstawę filozoficzną do nauczania teologii. Chodziło zwłaszcza o Tomaszową naukę o bycie, ontologię czy metafizykę. Na zrębach jego nauczania po Soborze Trydenckim wypracowano bowiem bardzo spójny
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń