Czy starczyło im sił?
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

Polaków w Ostaszkowie było ponad sześć tysięcy. Z dala od umęczonej wojną Ojczyzny, z dala od rodzin, na świętym miejscu, które tak niedawno widziało męczeńską śmierć swoich prawowitych gospodarzy — mnichów z Pustelni świętego Nila.

„Przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi”. Tak pewnie i jest. Przynajmniej w moim życiu, jak do tej pory, tak zawsze było. Słotną, petersburską jesienią 1994 roku mój nieżyjący już przyjaciel, Fiodor Fiodorowicz Tabałow, poprosił mnie o spotkanie. Jak zawsze odpowiedziałem, że kawa już się parzy. Przyszedł nie sam, przyprowadził ze sobą kolegę. Byli mniej więcej w jednym wieku. Razem wojowali na rosyjskiej, ukraińskiej, polskiej i niemieckiej ziemi, przeszli szlak w trudzie i znoju, grzebiąc po drodze swoją młodość i swoich kolegów. Przyjaciel mojego przyjaciela potrzebował akurat pomocy…

— Widzi Pan, urodziłem się, całe dzieciństwo i pierwszą młodość spędziłem w najpiękniejszym zakątku Rosji. Na Wałdaju. Miasteczko, z którego pochodzę, jest bardzo boleśnie związane z polską historią, wiem to i niemało też pamiętam. Pochodzę z Ostaszkowa…

Chwila milczenia. Ostaszków, Kozielsk, Starobielsk, automatyczne skojarzenia u Polaka i człowieka, którego praca wiąże się również z opieką nad polskimi miejscami pamięci narodowej.

— Z Ostaszkowa poszedłem na wojnę, jako ochotnik. Wtedy, razem ze mną, osiemnastolatkiem, poszło około setki moich kolegów. Jak Pan myśli, ilu z nas wróciło? Szesnastu. Wziąłem na siebie obowiązek udokumentowania losów wojennych tych wszystkich, na których najbliżsi daremnie czekali. Nie mogę jednak ustalić miejsca śmierci i pochówku sześciu moich kolegów poległych w Polsce. Niech mi Pan pomoże.

Wałdajskie piękno

Podjąłem próbę. Któregoś dnia, kilka miesięcy później, wdzięczny kronikarz ostaszkowski przyniósł mi maleńki, bardzo barwny albumik. Autorką, wydanej jeszcze za czasów gorbaczowowskiej pieriestrojki, książeczki noszącej tytuł Sieligierskije Ziemli była urodzona w Ostaszkowie i zakochana bez reszty w swojej małej ojczyźnie Tamara Wasilijewna Barsiegian. Na Wałdaju, tym najczystszym i bodaj najbardziej malowniczym zakątku europejskiej części Rosji, miejsce szczególne zajmuje jezioro Seliger. To od niego tytuł.

Przypomniane dzięki książeczce niepowtarzalne piękno tej ziemi oraz jej historia, historia ludzi związanych z jeziorem, zmusiły mnie do powrotu na Wałdaj.

Święty

Nil Stołbienskij, święty mnich z monastyru Krypieckiego, twórca pustelni jego imienia (Nilowa Pustosz), przez 27 lat żył samotnie na Wyspie Stołbieńskiej obok miasta Ostaszków, w twerskiej guberni. Zmarł w 1555 roku, jego wspomnienie liturgiczne — 7 grudnia, tak zwane obrietienije moszcziej [święto relikwii — przyp. Z.N.] — 27 maja.

Tyle o świętym napisali autorzy najsłynniejszego rosyjskiego słownika biograficznego, Encyklopedii Brockhausa i Efrona. To właśnie mnich Nil przed ponad czterystu laty poszukiwał Bożego Pokoju na jeziorze Seliger. W 1528 roku przybył i osiedlił się na wyspie, którą okoliczni mieszkańcy nazywali Stołbnyj. Do jego przybycia pozostawała ona niezamieszkana. Wiemy o nim, że urodził się gdzieś w nowogrodzkich lasach. Przyjął mnisze postrzyżyny — to stary bazyliański obrzęd towarzyszący ślubom zakonnym — a przy postrzyżynach również nowe imię, Nil. Potem pozostawił swoją wspólnotę zakonną i jako odszczepieniec — to słowo niekoniecznie mieć musi wydźwięk pejoratywny — zamieszkał w ostaszkowskich lasach. Kiedy przybył na wyspę, wykopał dla siebie pieczarę i przeżył w niej pierwszą zimę. Wiosną narąbał drew, zbudował pustelnię i kaplicę. Ludzie z okolic przychodzili do niego na modlitwę, przychodzili wyznawać grzechy. Przychodzili po dobre rady — po to, co w prawosławnej tradycji pięknie nazywa się iscielienijem.

Iscielienije — scalenie albo bardziej nowocześnie: zintegrowanie człowieka… W tym starosłowiańskim słowie zawarta jest głębia nauczania Kościoła o naszym człowieczeństwie: pełnym, integralnym. Scalić to, co rozdzielone, to, co rozdarte przez grzech, scalić człowieka w jego istocie, scalić z jego Stwórcą i Zbawicielem… Właśnie język najwięcej mówi o najgłębszych i tych najbardziej prawdziwych korzeniach narodu. Języki i kultury słowiańskich narodów są przeniknięte chrześcijaństwem, są pełne wiary.

Umarł Nil na wyspie w grudniu 1555 roku. Fiłofiej Pirogow, pisarz z przełomu XVI i XVII wieku, zapisał: „Zadziwił wszystkich okolicznych mieszkańców heroizmem swojego pustelniczego i modlitewnego życia”.

Dzieje pustelni

Zdawałoby się, że wszystko, co nastąpiło potem, jest prostym następstwem heroizmu świętego: żył święty, pustelnik, czynił cuda, błogosławione wiódł życie, zdobył sławę. Na jego cześć zbudowano monastyr.

Zgodę na otwarcie klasztoru na wyspie podpisał w 1594 roku moskiewski car, który wcześniej krwawo zniewolił nowogrodzkie ziemie. Wiele stronic historii Rosji poświęcono działalności Nilowej Pustelni, są w niej świadectwa o świętości mnichów, w szczegółach opisano działalność ekonomiczną klasztoru, znamy historię klasztornego kompleksu architektonicznego. Przez ponad trzysta lat, pomimo kataklizmów — głównie pożarów — klasztor nieustannie rozwijał się na chwałę Bogu i w służbie ludziom.

Aż przyszedł 1917 rok i bolszewiccy barbarzyńcy. Jesienią 1939 roku urządzili tam łagier dla polskich żołnierzy września, dla policjantów, funkcjonariuszy Korpusu Ochrony Pogranicza, dla polskich oficerów. Obóz większy od tego w Kozielsku, w Pustelni Optino, większy od tego w Starobielsku, w klasztorze Matki Bożej Radości wszystkich, co się smucą. Było ich ponad sześć tysięcy, z dala od umęczonej wojną Ojczyzny, z dala od rodzin, na świętym miejscu, które tak niedawno widziało męczeńską śmierć swoich prawowitych gospodarzy — mnichów z Pustelni świętego Nila. Wiosną 1940 roku bolszewiccy oprawcy wywieźli ich do pobliskiego Tweru. Wszyscy zginęli od strzału w tył głowy. Potem ich ciała zakopano w lesie obok wioski Miednoje i przez ponad pół wieku ukrywano zbrodnię.

Męczennicy

Na wyspę Stołbnyj z pobliskiego Ostaszkowa dotrzeć można statkiem lub łodzią motorową. Kiedy wypłynie się z miejskiej przystani i z tyłu pozostanie wyspa Kliczen, za lasem ukażą się wieże Nilowej Pustelni. Wąska grobla łączy wyspę z lądem, a sama wyspa jest dziś znów, jak w przedbolszewickiej przeszłości, najczęściej odwiedzanym na jeziorze miejscem. Pierwszy widok cerkiewnych wież i klasztoru jest tak olśniewający, że pozostaje w pamięci pielgrzymów i turystów na zawsze. Święty Nil wybrał miejsce święte, budowniczowie zaś byli z nim jednego serca i jednej duszy. Ponad trzysta lat później przyszedł diabeł, by tę duszę zniszczyć, by ją splugawić, by odebrać chrześcijańskim narodom modlitwę i pracę pokoleń, by im odebrać największy skarb: Wiarę, Nadzieję i Miłość…

Czy naszym braciom, ojcom i dziadom, polskim żołnierzom i policjantom, w chwilach najstraszniejszych prób, jakim może zostać poddany człowiek, starczyło sił, by dostrzec piękno jeziora, by ujrzeć Ziemię Wałdajską taką, jaką ją widział jej Stwórca, by dostrzec ogrom jej bólu i cierpienia, by dostrzec splugawioną świętość Nilowej Pustelni, by dostrzec tragedię zniewolonego narodu, bez Boga, bez nadziei? Czy starczyło sił, by ofiarować swą mękę, swą śmierć, nie tylko za tę najbliższą sercu, dotkniętą okropnością wojny Polskę, nie tylko za swoich najbliższych, ale i za ten — obarczony najstraszniejszym przekleństwem bezbożnego komunizmu — naród? Tego nie wiem. Ale wiem na pewno, że ofiara ich męczeńskiej krwi pozwoliła powrócić mnichom na Stołbieńską Wyspę.

„Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?” (Kor 15,54–55).

Czy starczyło im sił?
Zdzisław Nowicki

(ur. 17 grudnia 1951 r. w Pile – zm. 6 czerwca 2006 r.) – polski dyplomata, ekonomista, senator I kadencji, ambasador RP, w latach 1992-1998 oraz 2000-2004 przebywał na placówkach dyplomatycznych w Sankt Petersburgu, Charkowie i Astanie, publikował po polsku, rosyjsku, ukrai...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze