Ewangelia według św. Marka
Jeśli doświadczenie dwudziestowiecznego totalizmu czegoś nas uczy, to tego właśnie, że tylko religia może podnieść społeczeństwo, które – z różnych przyczyn – stoczyło się na moralne dno.
W recenzji z Pierwszego kręgu Aleksandra Sołżenicyna Heinrich Böll napisał:
Nasz wiek jest prawdopodobnie wiekiem obozów i więźniów i jeśli ktoś nigdy nie był uwięziony, to bez względu na to, czy dumny jest ze swego dobrego lub złego losu, czy też się go wstydzi, zostało mu oszczędzone — lub może ominęło go — najważniejsze doświadczenie tego wieku.
Wiek nasz różni się od wszelkich despotyzmów z przeszłości — jego tyrani nie zadowolili się zniszczeniem ziemi; spustoszyli także niebo. U Lenina paroksyzmy nienawiści wywoływało samo wspomnienie imienia Boga, „tego ścierwa, którego odór zatruwa cały świat”. Dla Trockiego było oczywiste, że ateizm jest z definicji immoralny: „Uwierzyć w istnienie jakiejś transcendentalnej etyki — pisał już na emigracji — to tyle samo, co uwierzyć w Boga”. Mussolini w swojej Doktrynie faszyzmu z 1933 roku ogłosił: „Podarliśmy na strzępy wszystkie prawdy objawione, napluliśmy na wszystkie dogmaty, odrzuciliśmy wszystkie raje. (…) Nie wierzymy w świętych, w apostołów, w zbawienie, w szczęście”.
Literatura, która nie broni
Istnieje nierozstrzygnięty i być może nierozstrzygalny spór, czy horror Sowietów zawdzięcza więcej utopijnej myśli Zachodu, czy 400–letniej tradycji „turańskiej”. Patrząc pod tym kątem, warto zwrócić uwagę, że tak przez niektórych wynoszona klasyczna literatura rosyjska nie zawiera — jeśli pominąć jej genialnego ojca, czyli Gogola — treści, które mogłyby opancerzyć czytelników przed totalizmem.
W chwili wybuchu rewolucji prawie nie było w Rosji pisarzy zdolnych do odegrania takiej roli jak liberalni literaci francuscy w czasie afery Dreyfusa czy angielscy, którzy w połowie XIX wieku przyczynili się do wprowadzenia zakazu niewolnictwa w koloniach brytyjskich. Gorki nie miał nic przeciw wzięciu ludu w niewolę, protestował jedynie przeciw prześladowaniom inteligencji. Bierdiajew proponował jako remedium na bolszewizm nowe średniowiecze, a Bunin czy Bułhakow nie czuli potrzeby uznania praw mniejszych narodów słowiańskich do własnej państwowości. Nawet najbardziej zachodni z nich wszystkich Zamiatin uznał komunizm za religię odpowiadającą w perwersyjny sposób chrześcijaństwu: buntownicy w jego powieści noszą znak „M”, który ma przypominać o ich pokrewieństwie z Mefistem. Z przechrzczonych inteligentów najbardziej szczery był chyba krytyk P. Kogan, który deklarował na początku lat 20.:
Nasza inteligencja powinna wyzbyć się marzeń o wolności po to, żeby nie osłabiać dyscypliny. Wspaniałe jarzmo, nie złote, lecz żelazne, solidne i zorganizowane — oto, co nowego przyniosła rewolucja. Kto nie rozumie, że to jedyna droga do wyzwolenia, ten w ogóle niczego nie rozumie z zachodzących wydarzeń.
Ciężkie życie
Dopiero na tym tle widać wyjątkowość Szałamowa. Po raz pierwszy został aresztowany w 1929 roku, gdy miał 22 lata i studiował na moskiewskim uniwersytecie. Nie było to jeszcze apogeum terroru, a student nie mógł być poważnym zagrożeniem: jeśli dostał 5 lat, to znaczy jednak, że uznano go za niebezpiecznego. Jego wypowiedzi na temat ustroju musiały być przemyślane i ugruntowane, skoro po odbyciu dwóch lat kary w roku 1937 zgarnięto go ponownie i otrzymał ten sam wyrok. Kiedy go odsiedział — a raczej odpracował — dowiedział się, że pozostanie w łagrze do końca wojny. Rok później jakiś stukacz doniósł władzom obozu, że Szałamow określił Bunina jako klasyka rosyjskiej literatury. To proste stwierdzenie kosztowało go 10 lat Kołymy. Po śmierci Stalina, która zbiegła się z końcem jego wyroku, Szałamowowi po paru latach starań udało się wrócić do Moskwy. Niestety, jego rodzina nie wytrzymała tej próby: został sam.
Pisał gorączkowo, dniem i nocą, bojąc się, że jego schorowany organizm odmówi mu w końcu posłuszeństwa. Jego wiersze przyjmowano do druku — jego opowiadania konsekwentnie odrzucano. Wywożone na Zachód, wydawane były po jednym lub dwa, a zdarzało się, że były poprawiane. Dopiero pod koniec lat 60. wyszedł cały zbiór, najpierw w języku niemieckim, potem francuskim.
Jako autor oficjalnie wydanych zbiorów wierszy, Szałamow został włączony do wielkiego kombinatu Związku Pisarzy Sowieckich i z tego tytułu miał swój kąt, skromne zapomogi i opiekę medyczną. Ale w 1972 roku na Zachodzie było już o nim coraz głośniej, więc postawiono mu ultimatum: albo odżegna się od swoich zachodnich wydawców, albo znajdzie się na ulicy.
Dla ciężko chorego, samotnego człowieka było to wyzwanie ponad siły. Ogłosił, że „tematyka jego opowiadań została zdezaktualizowana przez życie”. Tylko tyle zdołano z niego wydusić po półwieczu sowieckiej tresury.
Ostatnie parę lat spędził w strasznych warunkach Domu dla Inwalidów. Traktowany przez personel tak jak się traktuje w Rosji starych, chorych, bezradnych ludzi, zmarł w styczniu 1982 roku, nie będąc w pełni świadom swojej rosnącej sławy na świecie.
Prosto i rzeczowo
Opowiadania Szałamowa są zapisem okrutnej rzeczywistości. Ten nieludzki świat nie został Rosjanom narzucony. Stworzyli go sami — choć naturalnie nacjonaliści wszelkiej maści usiłują wyeksponować rolę przedstawicieli mniejszości narodowych. Tymczasem warstwy rządzące caratu, z samą dynastią Romanowów na czele, miały w żyłach niewiele czystej krwi rosyjskiej. Szałamow ani przez chwilę nie próbował rehabilitować carskiej Rosji. Jedno z jego najbardziej wstrząsających opowiadań pt. U strzemienia kończy się taką oto anegdotą:
Na Kołymie miałem dobrego przyjaciela, Moisieja Moisiejewicza Kuzniecowa. (…) Od niego znam białoruską przypowieść o tym, jak trzech panów — rzecz dzieje się, oczywiście, jeszcze za Mikołaja — przez trzy doby bez wytchnienia batożyło białoruskiego chłopinę–nieboraka. Chłopek płakał i krzyczał: „A taż to ja niejedzący!”.
Jakiż sens tej przypowiastki? A żaden, żaden. Przypowiastka — i tyle.
Szałamow opisuje inferno łagrów tak, jak Nałkowska opisała piekło nazistowskie: językiem prostym i rzeczowym, wystrzegając się wszelkich wykrzykników cisnących się na usta — czasami najstraszniejsze rzeczy wtrącając niejako mimochodem. Przybliża ten świat na sposób rasowych pisarzy: poprzez konkretne zdarzenie, zapamiętany szczegół, charakterystyczne zachowanie któregoś z czekistowskich nadludzi. Jedyną szansą prawdy jest bowiem bezwględna dokładność. Dlatego w cytowanym wyżej ustępie poprawia się po pierwszym zdaniu — i właśnie ta niby drobna poprawka czyni największe wrażenie: „Przyjaciela, nie przyjaciela — przyjaźń tam nie istnieje — ale po prostu człowieka, którego szanowałem”.
Dwadzieścia lat łagrów i drugie tyle życia wolnego, jako sowieckiego obywatela drugiej kategorii, upoważniają pisarza do sądów ogólnych, które porażają.
To straszna cecha rosyjskiego charakteru — poniżająca służalczość, płaszczenie się przed byle stupajką w łagrze. (…) Co to jest sztuka? Nauka? Czy uszlachetniają człowieka? Nie, nie i nie. Nie sztuce, nie nauce zawdzięcza człowiek swoje żałośnie nikłe pozytywne właściwości. Nie talent, nie umiejętności zawodowe dają mu siłę moralną.
Przez całe życie obserwuję służalstwo, płaszczenie się, samoponiżenie inteligencji — a o innych warstwach społeczeństwa nawet wspominać nie warto. (…) Komendant Projektu Manhattan, gen. Leslie Groves tłumaczy, dlaczego pragnął otrzymać stopień generała przed objęciem funkcji dowódcy wojskowego tej operacji: „Często miałem okazję obserwować, że symbole władzy i rangi działają na uczonych silniej niż na wojskowych”.
Człowieczeństwo i jego brak
Jaka jest odpowiedź Szałamowa na pytanie o siłę człowieczeństwa w warunkach ostatecznej próby? „Obóz był wielką próbą siły charakteru, zwykłej ludzkiej moralności. 99% ludzi tej próbie nie podołało”. Słowa, których odruchowo używamy, chcąc wyrazić aprobatę lub zgrozę moralną — „ludzki” bądź „nieludzki” — tym samym tracą w istocie znaczenie. Wielki towarzysz broni Szałamowa, Aleksander Sołżenicyn, wyraził to jasno:
Za miernik wszystkiego, co istnieje na Ziemi, humanizm uznał człowieka — istotę niedoskonałą, nigdy nie wyzwoloną z egoizmu, wyrachowania, zawiści, próżności i dziesiątków innych przywar. Tymczasem (…) humanizm, który oderwał się całkowicie od chrześcijańskiej tradycji, nie może sprostać konkurencji współczesnej cywilizacji materialistycznego hedonizmu. (…) Czy istotnie człowiek to wartość najwyższa, czyż nie ma nad nim Wyższego Ducha?
Szałamow różni się od Sołżenicyna: nic nie wiadomo, by uwierzył w Boga, tak jak nigdy nie wierzył w Wielką Rosję. Świat obozów jest dla niego światem — choć niełatwo to powiedzieć — w pewnym sensie normalnym. Jedną z najbardziej uderzających rzeczy w jego opisach jest podobieństwo życia łagrowego do nazistowskich obozów. Zwłaszcza największe i najstarsze z nich, takie jak Buchenwald, Auschwitz czy Majdanek, stanowiły cały bardzo złożony i ściśle zróżnicowany społecznie świat, gdzie więźniowie, którzy potrafili wkupić się w łaski esesmanów, mieli nawet szyte na miarę pasiaki, nie mówiąc o dostępie do wszelkiego rodzaju dóbr zwożonych z całej Europy. Było to mikrospołeczeństwo — w upiorny sposób odwzorowujące świat normalny.
Skąd ludzie tacy jak Warłam Szałamow, Anatolij Marczenko (który zaraz po jednym wyroku otrzymywał następny) czy Włodzimierz Bukowski czerpali siły, by wciąż na nowo rzucać „nie” temu tak doskonałemu na pozór systemowi opresji? W jednej z niewielu historii opowiadanych rzekomo przez kogoś trzeciego, w noweli Pierwszy ząb, bohater relacjonuje scenę, jak konwojent uderzył więźnia–sekciarza, który nie chciał stanąć do apelu, tylko „w kółko się modlił”.
Naraz poczułem w sercu palące gorąco. Zrozumiałem nagle, że właśnie teraz decyduje się całe moje życie. Jeżeli czegoś nie zrobię — a sam nie wiem czego właściwie — znaczy to, że wszystko na nic, mogłem nie przyjeżdżać z tym etapem, mogłem nie dożyć swoich dwudziestu lat.
Palący wstyd z powodu własnego tchórzostwa spłynął z twarzy rumieńcem — poczułem, że twarz robi mi się zimna, a ciało lekkie.
Wystąpiłem z szeregu i łamiącym się głosem powiedziałem:
— Nie ważcie się bić tego człowieka.Szczerbakow przyglądał mi się z wielkim zdziwieniem.
Istnieje więc siła wewnątrz nas, która się nie poddaje — choćby rozsądek i przerażenie kazało ulec.
Czasem jej jednak nie widać. Wybór opowiadań Szałamowa Procurator Judei i inne utwory (Warszawa 1991) kończy sztuka Anna Iwanowna. Jej prawdziwym „bohaterem” (bo doprawdy trudno się tu obyć bez cudzysłowu) jest mąż tytułowej Anny, który w trakcie przesłuchania daje śledczemu napisany na wszelki wypadek donos na własną żonę. W tym świecie, mówi tym razem pisarz, nie ma miejsca na najbardziej elementarne uczucia, które odróżniają nas od zwierząt.
Sfałszowany język
Wszelki rozwój, wszelka kultura, która nie jest jedynie zbiorem rytuałów, musi opierać się na prawdzie: na rzeczywistym opisie świata. Jak to zrobić, skoro zafałszowany został sam język? Włodzimierz Bukowski mówił w wywiadzie dla „Tygodnika Literackiego”:
Bolszewicy skompromitowali język, to pierwsza rzecz, jaką zrobili. (…) Całe pole semantyczne, całe dziedziny pozostają nie do wyrażenia. (…) Nagle z przerażeniem czytam artykuł jakiegoś siwowłosego akademika pisany językiem łagrowym. To nie żart, to fakt. Ja przecież kawałek życia spędziłem w łagrach, wiem, kto tych słów używał, jeszcze brzmią mi w uszach…. To jest znamienne. Jedyny integralny język, rozwijający się samoistnie, prawdziwy, żywy, to był język obozów. Dziś posługują się nim wszyscy.
Pojęcie honoru, a więc i uczciwości, zostało unicestwione na samym początku, w trakcie wojny domowej: wiadomo o kilku przypadkach, gdy dowódcy bolszewiccy gwarantowali „słowem honoru komunisty” życie oblężonym białym — po czym w pamiętnikach wyjaśniali, że to właśnie honor komunisty kazał im następnie wszystkich ich wystrzelać. Ten cynizm uchodził w mniemaniu wielu za objaw niezwykłej siły psychicznej i bolszewicy jawili się jako prawdziwe wcielenie nietzscheańskich nadludzi. Prawda była odwrotna. U Szałamowa widać ją w dziesiątkach scen i epizodów, które sam napotkał lub o których słyszał. Dla naszych potrzeb wystarczy jednak obserwacja Wata:
Nikt się tak nie załamywał jak ci starzy bolszewicy. Działanie stalinowskiego komunizmu, terroru komunistycznego, bohaterstwa komunistycznego. Konsystencja ludzka doprowadzona do stanu laksy. We wszystkich więzieniach najobrzydliwsi byli starzy, bohaterscy rewolucjoniści. Reguła.
Skrajności egotyzmu
Romantyzm komunizmu to slogan często używany przez stalinowską propagandę — i było to określenie adekwatne, jeśli uznać go tylko za postawę nieliczącą się z rzeczywistością. Jednak pojęcie to ma też głęboki sens filozoficzny. Oba intelektualne filary komunizmu — przekonanie, że natura ludzka jest zła i że można ją zmienić przemocą — można znaleźć w romantyzmie, jeśli zaliczymy do niego Rousseau 1, de Maistre’a czy komunistycznych utopistów w rodzaju Etienne’a Cabeta (Podróż do Ikarii). Towarzyszy im jednak pewne przekonanie moralne, które można uznać za paradygmat myślenia lewicowego: tezę, że każdy człowiek winien czuć się odpowiedzialny za cały świat.
Jeśli uznać romantyzm za ekspansję JA na rzeczywistość, to żądanie to trzeba uznać za jego apogeum. Komunizm — i faszyzm, tak jak go uzasadniał Heidegger — można wtedy zasadnie uznać za szlachetną w intencjach próbę zmiany grzesznej, lecz jednocześnie plastycznej ludzkiej natury. Co więcej: nie były one bez reszty klęską, bo przecież umożliwiły — po trupach, cóż robić — awans społeczny sporych grup lumpenproletariatu, skazanych niegdyś na byt najniższej warstwy. Większość literatury pięknej, która nie chciała być jedynie rozrywką, odnosi się w ostatnich 200 latach przynajmniej w jakiejś mierze do cierpień ubogich. Jeśli synowie lub wnukowie tych nędzarzy zostali naczelnikami GPU lub gauleiterami, to totalitarni ideologowie mogą tu mówić o społecznej sprawiedliwości — lub przynajmniej zemście (obiecywanej przecież przez „Międzynarodówkę”).
Aleksander Wat pisze w Dziewięciu uwagach do portretu Stalina o wpływie, jaki wywierał na młodzież rosyjską obłąkany Max Stirner — tzw. prawicowy heglista, który za jedyną konsekwentną konkluzję nauk mistrza uznał absolutny egotyzm, wyrażający się we wzajemnym mordowaniu się wszystkich, którzy nie chcą być niewolnikami.
Opowiadał mi Nahamkes–Stiekłow w szpitalu więziennym w Saratowie, że w chwilach dobrego humoru Stalin lubił przerażać swoich kompanów cytowaniem najbardziej drastycznych miejsc ze Stirnera…
Jak dalece sięgał Stirner wpływem na rosyjską młodzież inteligencką, znajdujemy potwierdzenie w świadomym lub nie plagiacie Majakowskiego: „Ja nad wsiom szto było postawił nihil”. U Stirnera: „Ich hab mein Sach auf Nichts gestelt”. Nietrudno mówić o zbieżności choćby ze względu na udziwniony czasownik u Majakowskiego.
(…) Nie zapominajmy przy tym, że wszystkich przywódców rewolucji bolszewickiej wykarmiła wielka literatura rosyjska; nadała godność, napęd i uzasadnienie ich rewindykacjom społecznym.
Nieugięci sekciarze
Upadek europejskiego komunizmu — i głębokie reformy, jakim ulega w Chinach — stanowiły i stanowią wyzwanie dla intelektualistów, którzy w 95% (podobnie jak politycy) zostali nim zaskoczeni. Może dlatego książek podsumowujących ten niesamowity okres historii i myśli człowieka jest wciąż stosunkowo niewiele. Te zaś, które powstały, zawierają zastanawiającą nutę intelektualnej bezradności. Pozytywistyczna i materialistyczna wizja historii jest oparta na idei postępu. Otóż Rosja nie da się w tę wizję wpasować. Krótki okres reform między 1864 a 1917 został przez bolszewików odrzucony i wymazany. W wypadku innych państw należących do kultury chrześcijańskiej możemy mówić o rozwoju, choćby powolnym. Rosja albo jest wyjątkiem, albo też jej chrześcijaństwo jest pozorne. W kategoriach zachodniej myśli politycznej dzieje Rosji są kroniką okrucieństwa, absurdu i ślepej agresji. Zawiodło ją to na wielkie gruzowisko, na którym wegetuje dziś 99% jej obywateli. Wobec niekończącego się, wypełnionego cierpieniem, nonsensu historii tego państwa, racjonalizm materialistyczny — który nauczono nas utożsamiać z logiką — załamuje się.
Chrześcijanin zna jednak jeszcze inny racjonalizm: racjonalizm tomistyczny. W jego perspektywie to wszystko, co spotyka nas w życiu, nie jest jedynie ogniwem widzialnej biografii, lecz znakiem i bodźcem — którego znaczenie odsłania się przed nami niekiedy dopiero w chwili, gdy żegnamy ten świat. W tej perspektywie komunizm to wielkie zbiorowe nieszczęście — ale jakościowo takie samo, jakie spotyka miliardera, gdy dowiaduje się, że jego jedyny syn ma białaczkę. Podobno jakiś rabin, gdy znalazł się w Oświęcimiu, powiedział: „A więc Boga nie ma”. Cóż, takiego Boga, który chroni swoich wyznawców od ludzkiej niedoli, nie ma od chwili, gdy brama Ogrodu zatrzasnęła się za Adamem i Ewą.
Ze wszystkich świadectw łagrowych wynika, że nieugięci wobec władzy byli (poza wyjątkami) jedynie „sekciarze”, czyli wierzący. Płacili za to — zwykle wcześniej niż później — śmiercią. Czy jednak nie miał racji Włodzimierz Bukowski (i wielu innych), gdy twierdził, że zwykłe życie w ZSRR to jedynie śmierć na raty? W zbiorze relacji Polaków, którym udało się opuścić ZSRR wraz z wojskiem polskim w 1942 roku, pt. Sprawiedliwość sowiecka znajduje się chyba najbardziej wstrząsające świadectwo opatrzone numerem 10716, autorstwa starszego sierżanta:
Przez prawie dwuletni okres mego pobytu w Rosji nie spostrzegłem tam ani jednej uśmiechniętej twarzy, nie mówiąc już o śpiewach, grach itp. rozrywkach, spotykanych u nas w Polsce w najnędzniejszej nawet wiosce. (…) Wątpię, czy beznadziejność, smutek i rozpacz panujące w tym „raju” można zobrazować… Dziwiłem się tylko, że taką gehennę znosi cały kraj przez długie już lata, nie postradawszy zmysłów. Tłumaczyłem to tym, że nie zna innego życia….
Po tej relacji następuje krótki zapis studentki o inicjałach E.K., który mówi już wszystko:
Kiedyś, gdy na cegiełkach, między którymi paliły się patyki, gotowałam zupę, zbliżył się do mnie jakiś oberwaniec z baraku i opowiadać mi zaczął o swej niedoli, kończąc swe opowiadanie: „My to już zwierzęta, nie ludzie”.
Cytowane już wcześniej opowiadanie U strzemienia kończy się następująco: „Znam sekret, znam tę tajemnicę ludzi, którzy stoją «u strzemienia». Jest to jedna z tajemnic, które zabiorę ze sobą do grobu. Nie powiem. Wiem i nie powiem”. Kogo chce oszczędzić pisarz? Konkretnych ludzi? A może cały nasz, skażony grzechem, nieszczęśliwy gatunek?
Ale może jest to sekret znany każdemu chrześcijaninowi: że człowiek nie jest w stanie sam z siebie oprzeć się złu, jeśli nie towarzyszy mu siła większa od materii. W łagrach ludzie dowiadywali się zwykle, jak są mali i słabi. Niektórzy jednak — jak Szałamow czy Herling–Grudziński — odkrywali, że mają w sobie siłę, o którą sami siebie nie podejrzewali. Wiemy, to prawda, że nie było ich wielu. Wielkie cierpienie jest ciosem, który rozbija wszelkie gipsowe gorsety i zdziera maski, choćby stały się naszą drugą twarzą. Aleksander Wat do końca życia uważał, że jego ponad 4–letni pobyt w sowieckich więzieniach był w pełni zasłużoną karą za krótki, lecz intensywny okres zaangażowania komunistycznego.
Trudno się nie zaprzeć
Walter Ciszek — młody amerykański jezuita, który spędził w radzieckich więzieniach, obozach i na zesłaniu 22 lata — jest autorem dwóch książek, w których poddaje swój los wnikliwej refleksji teologicznej. Ojciec Ciszek, zanim trafił do Norylska za kołem podbiegunowym, spędził prawie 5 lat na Łubiance, gdzie usiłowano go skaptować do roli sowieckiego szpiega w Watykanie. Odmawiał stanowczo, choć podawano mu psychotropowe specyfiki, po których tracił kontrolę nad tym, co robi. Po blisko trzech latach tego śledztwa podsunięto mu dokument, który opisuje jako „katolog oskarżeń, których odpieranie nie miało dłużej sensu”. Podpisał go i został na jego podstawie skazany na 15 lat ciężkich robót. Jezuita wyznaje, że wtedy na Łubiance podpisał przyznanie się do winy dlatego, że śledczy w udawanym lub szczerym wybuchu wściekłości zagroził mu natychmiastowym rozstrzelaniem. I okazało się, że choć winien być gotów na śmierć i męczeństwo, jego ludzka, zwyczajna natura młodego jeszcze człowieka pragnącego za wszelką cenę żyć przeważyła.
W miarę podpisywania stron, przeważnie bez czytania ich, zacząłem się palić wstydem i poczuciem winy. Byłem całkowicie załamany, całkowicie upokorzony. Była to chwila męki, której nie zapomnę do końca życia. (…)
Z wolna, niechętnie, pod łagodnym poruszeniem łaski, dostrzegłem prawdę, która leżała u korzeni mojego wstydu. Odpowiedź zawierała się w jednym słowie: ja. (…) W pewien sposób cały czas dziękowałem Bogu za to, że nie jestem taki, jak inni ludzie, że dał mi dobrą kondycję fizyczną, silne nerwy i mocną wolę… (…) To straszna sprawa owo zanieczyszczenie sobą, które psuje nawet najlepsze rzeczy, jakie czynimy przypuszczalnie z najwyższych pobudek. „Jak złoto w piecu On ich próbował” — mówi o duszach sprawiedliwych Księga Mądrości. (…) „Bądź wola Twoja”. To było kluczem. (…) Nauczenie się pełnej prawdy o naszej zależności od Boga i naszym stosunku do Jego woli jest tym, na czym polega cnota pokory. Bowiem pokora jest prawdą, pełną prawdą. A to, co nazywamy upokorzeniami, są to próby sprawdzające nasze pełniejsze pojmowanie tej prawdy. To nasze własne JA zostaje upokorzone; nie byłoby „upokorzenia”, gdybyśmy się nauczyli stawiać nasze JA na właściwym miejscu… A im silniej nasze JA rozwija się w naszym życiu, tym surowsze muszą być nasze upokorzenia, aby nas oczyściły.
Opoka Kościoła, Piotr–Skała, po trzykroć zaparł się swojego Mistrza. Trzeba było następnych 20, a może 30 lat, by kolejną próbę przeszedł zwycięsko. Świat łagrów miał nauczyć ludzi, tak wewnątrz Gułagu, jak i na zewnątrz, że człowiek jest niczym: kawałkiem plasteliny. Prawdziwa nauka jednak, jaka jest owocem tego „imperium zła”, jest tą, którą znamy od dwóch tysięcy lat: człowiek jest kawałkiem plasteliny w rękach Boga — ale właśnie dlatego może przemienić się w diament, gdy sięga po niego „książę tego świata”, jak Chrystus nazwał diabła.
Wierzyć, aby przetrwać
Szałamow przynosi nam świadectwo z najniższego kręgu piekła: wraz ze świadectwem tych, którzy przeżyli kacety niemieckie, opisuje świat z perspektywy niewolników. Trzeba to podkreślić. Do tej pory literatura nie była tworzona z tej perspektywy. W swoim Studium historii Arnold Toynbee opisuje apokalipsę, jaka spotkała z rąk Rzymian świat hellenistyczny północno–wschodniego brzegu Morza Śródziemnego. Te wysoko cywilizowane, choć beznadziejnie skłócone ze sobą państwa padły ofiarą nienasyconego głodu niewolników, jaki trawił Republikę, której społeczna podstawa — klasa wolnych farmerów — została zniszczona przez Hannibala. Nic podobnego nie zdarzyło się aż do podbojów Stalina: setki tysięcy wykształconych ludzi zostało zagnanych do pracy w kopalniach i latyfundiach. Ten horror nie zostawił jednak po sobie żadnych śladów, jeśli nie liczyć paru stłumionych buntów. Dlaczego? I Toynbee — którego wiara była bardzo prywatna i przyszła do niego dosyć późno — udziela zadziwiającej odpowiedzi: ci nieszczęśni ludzie nie potrafili stworzyć jedynej religii, która mogła dać im siłę przetrwania: monoteizmu. Dlaczego jednak udało się to Żydom, chrześcijanom i muzułmanom?
Próby odpowiedzi zawiodłyby nas zbyt daleko. Jeśli doświadczenie dwudziestowiecznego totalizmu czegoś nas uczy, to tego właśnie, że tylko religia może podnieść społeczeństwo, które — z różnych przyczyn — stoczyło się na moralne dno.
Bolszewizm nie został nam implantowany przez kosmitów. Jeśli — jak chcą niektórzy historycy — był głównym wyznacznikiem historii XX wieku, to dlatego, że znalazł punkt zaczepienia w ludzkich sercach i umysłach. Ten potwór wylągł się z ludzkich dziejów, przepełnionych przemocą, obłudą i krzywdą, dlatego też jest owocem i zwieńczeniem wszystkich naszych słabości, iluzji i grzechów.
Patrząc na trzyletnie dzieci obdarowane minimum poczucia bezpieczeństwa, widzimy, jak emanuje z nich potrzeba dawania miłości; jak naturalna wydaje im się radość; z jaką łatwością nawiązują przyjaźnie; jak oczywiste jest dla nich mówienie prawdy. A przecież większość z nich popełni przynajmniej raz w życiu poważne oszustwo lub kłamstwo, i da się ponieść, bez względu na krzywdę innych, najprymitywniejszym odruchom żądzy, chciwości lub strachu — a nade wszystko próżności. Próba w obozach, o której pisze Szałamow, była jawna i rzadko dostawało się drugą szansę. Ale czyż w normalnym życiu nie jest tak, iż nauczyliśmy się po prostu zapominać o tych wszystkich momentach, kiedy zawiedliśmy?
Czy zatem obozy nie były i nie są dalej w krajach komunistycznych tylko zogniskowaniem kondycji człowieka oderwanego od Boga? Nie mam naturalnie zamiaru narzucania komukolwiek takiej wizji. Najprościej byłoby przyjąć za postmodernizmem, że historia w ogóle nie ma sensu; tyle, że teza ta sprzęgnięta jest z drugą, już trudniejszą do przyjęcia: że nie ma go także samo życie. Konsekwencję takiego myślenia najkrócej wyraził Czesław Miłosz, pisząc o przesłaniu sztuk Becketta: najlepiej byłoby się nie urodzić.
Jeśli jednak nie dorośliśmy jeszcze do ostatecznego nihilizmu, to trzeba przypomnieć początek tego koszmarnego stulecia. Jego prorokiem i prawodawcą nie bez przyczyny tak wielu obwołało Fryderyka Nietzschego. Nadludzie, których przyzywał tak gorąco, pojawili się — ostatni z nich panują jeszcze w Korei Północnej, w Serbii i na Kubie. Nietzsche pisze w Woli mocy, że chrześcijanie mieliby pełne prawo nazwać jego nadczłowieka diabłem. Mylił się: była to tylko jego ofiara.
1 „Kto się ośmiela reformować sprawy publiczne, winien odważyć się na to, by zmienić naturę ludzką”. Marks z upodobaniem cytował to zdanie z Umowy społecznej.
Oceń