Jestem nie tylko autorem „W drodze”, ale – co oczywiste – także jego czytelnikiem. Nie czytam od deski do deski, wybieram teksty. Czasami jakiś temat mnie nie interesuje, inny wydaje mi się zbyt mądry. Bo czytam i nic nie rozumiem. To nie jest wina autora czy jego rozmówcy, tylko zazwyczaj moja. Wiem zbyt mało, żeby zrozumieć. I nie dotyczy to tylko naszego miesięcznika, ale całej prasy lub książek.
Nie chcę powiedzieć, że uczę się całe życie i wszędzie, bo jeden człowiek, który tak mówił, codziennie dawał dowody, że niczego się nie nauczył. A mimo to wysoko zaszedł. No, ale jednak, kiedy czytam, to się uczę. Dlatego wybieram autorów. Bo jedni sprawdzają się od lat, mam poczucie, że jestem z nimi po tej samej stronie pod każdym względem i rozmowa z takim autorem przy kawie byłaby przyjemnością.
Ale mam też takich, których omijam, bo albo nie potrafią pisać, albo się mizdrzą do czytelnika, albo mają poglądy dalekie od moich, zmieniają je w imię swoich prywatnych interesów, a w dodatku głośno się zachowują, żeby zwrócono na nich uwagę, a w kawiarni siorbią herbatę. Mimo to ktoś drukuje ich teksty, czyta je, a autora lubi.
Czasami jednak przychodzi refleksja: może to ja jestem nie na miejscu, zapóźniony, nienadążający za zmieniającym się światem, zbyt przywiązany do wartości i zasad, które dziś powszechnie się łamie i nikogo to nie oburza? Ci, którzy to robią, są postrzegani jako skuteczni politycy, niepokorni dziennikarze czy p
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń